Читать книгу Gdybyś tylko wiedziała - Hannah Beckerman - Страница 8

Rozdział 1 Audrey

Оглавление

Audrey Siskin siedziała na łóżku, z dłońmi płasko ułożonymi po obu bokach na kołdrze. Zupełnie zagubiona, rozejrzała się po pokoju, który odtąd miała uważać za własny. Znajome przedmioty znajdowały się w przypadkowych miejscach, niczym dzieci w pierwszy dzień szkoły. Stały tam dwuosobowe łóżko z kutego żelaza, w którym spała przez wszystkie lata małżeństwa i długo potem, pomalowana na biało toaletka, o jakiej marzyła w dzieciństwie, ale na którą było ją stać dopiero wtedy, kiedy już była dorosła, oraz wysoka dębowa szafa, którą razem z Edwardem kupili po wprowadzeniu się do domu na Barnsbury Square, świeżo po ślubie, gdy była w piątym miesiącu ciąży.

Wychyliła się do przodu, zdarła taśmę z jednego z dwudziestu kilku tekturowych pudeł rozstawionych po całym pokoju, ale nie mogła się zmusić do otworzenia go. Kiedy już się rozpakuje, klamka zapadnie: nie będzie odwrotu.

„Mamo, to niedaleko. Zaledwie parę kilometrów. Nic aż tak bardzo się nie zmieni”.

Powiedziały to jej obie córki: osobno, ale z takim samym przekonaniem. Technicznie rzecz biorąc – pod względem położenia geograficznego – obie, Jess i Lily, miały rację. Była zaledwie jedenaście kilometrów od domu, niemal rzut beretem. Zwykłe przesunięcie się z północnego Londynu nieco na zachód. Z Islington do Shepherd’s Bush. Z domu w stylu georgiańskim do domu w stylu wiktoriańskim. Ale z jakiegoś powodu Audrey miała wrażenie, że przeniosła się z Ziemi na Księżyc.

Wiedziała, że ma wielkie szczęście, bo obie córki zaproponowały, żeby się wprowadziła do nich. Miała świadomość, że lepiej zrobić ten krok teraz niż za rok, kiedy może się to okazać o wiele trudniejsze. A jednak nie mogła oprzeć się wrażeniu, że wszystko jest nie tak. Dzieci nie powinny być odpowiedzialne za swoich rodziców, to zakłócało naturalny porządek rzeczy. Ale przecież – myślała Audrey, przytłoczona natłokiem wspomnień, których wolałaby nie mieć – tyle wydarzeń w jej życiu zakłóciło naturalny porządek rzeczy. Tyle przełomowych chwil – narodziny, śmierć, zaślubiny – powinno wyglądać inaczej, gdyby ziemia sumiennie kręciła się wokół własnej osi, nie przechylając się nawet o kilka stopni.

– Babciu, jak sobie radzisz? Pomóc ci w czymś?

Głos Mii popłynął po schodach i dotarł do sypialni, która aż do tego dnia należała do niej. Odtąd Mia miała spać w małym pokoiku na najwyższym piętrze, gdzie kiedyś znajdował się strych. W głosie wnuczki zabrzmiała troska, której Mia próbowała nadać pozory normalności.

– Nie, dziękuję, kochanie. Właśnie się zabieram do rozpakowania tych pudeł. Niedługo przyjdę na dół.

Audrey dźwignęła się na nogi, sprężyny materaca zaskrzypiały ze współczuciem. Rozejrzała się po swojej nowej sypialni, zupełnie nie wiedząc, od czego zacząć. Organizowała tę przeprowadzkę w stanie takiego otumanienia, że nie była pewna, co wyrzuciła, a co zatrzymała albo co może znaleźć.

Kiedy zdarła taśmę z drugiego pudła i je otworzyła, zobaczyła starannie owinięte, schludnie poukładane przedmioty. Odpakowała pierwszy z brzegu – oprawioną w ramkę nieco wyblakłą fotografię. Patrzyła na nią ze wstrzymanym oddechem, niemalże słysząc, jak piaski czasu przesypują się przez klepsydrę.

Jej córeczki na plaży – to chyba Woolacombe Bay? – biegnące wzdłuż brzegu, z rozmazanymi rękami i nogami, bo poruszały się tak szybko, że migawka aparatu za nimi nie nadążyła. Słońce świeciło wysoko na niebie, granatowe morze zlewało się z horyzontem, w oddali majaczył ledwo widoczny mały biały trójkącik żagla łódki. Jej dziewczynki: trzymające się za ręce, uśmiechnięte, rozbawione, skąpane we wręcz nierealnym blasku smugi światła, która przecinała kadr.

Audrey przesunęła palcami po szybce – po włosach zaplecionych w warkocze, opalonych kończynach i zarumienionych od słońca policzkach – i niemalże poczuła upał panujący tamtego letniego dnia. Niemalże słyszała śmiech dziewczynek, szum fal rozbijających się o brzeg, krzyk mew na niebie. Czuła zapach soli w powietrzu, piasek między palcami u nóg, smak radości swoich córek. Chciałaby móc zanurzyć ręce w tej fotografii, objąć dzieci, przyciągnąć je blisko do siebie i już nigdy nie puścić.

Z sercem tłukącym się o żebra, ściskała w dłoniach zdjęcie.

Jej córeczki. Ostatnio czasami tylko te zdjęcia przypominały jej, że sobie tego wszystkiego nie wymyśliła, że to nie tylko owoc fantazji. Że dawno temu jej córki były przyjaciółkami.

Oddychała powoli, myśląc o wszystkich tych straconych latach. Nawet teraz wydawało jej się nierealne, że minęły prawie trzy dekady, odkąd Jess odwróciła się od Lily. Audrey przypomniała sobie dziesięcioletnią Jess z kamiennym wyrazem twarzy, który pojawił się u niej niemalże w ciągu jednej nocy przez rzeczy, jakich żadne dziecko nie powinno doświadczyć. Krzywda na stałe naznaczyła jej rysy, jakby tamte wydarzenia zabrały Jess i zastąpiły ją dzieckiem, które Audrey ledwo rozpoznawała. Po wszystkim Audrey przez wiele miesięcy miała nadzieję, że zachowanie Jess zmieniło się w wyniku szoku, że wkrótce znowu stanie się tą samą szczęśliwą dziewczynką, którą była przedtem. Przez całe lata kurczowo czepiała się nadziei, że wydarzenia z okresu ich dzieciństwa na nowo zbliżą wzajemnie Jess i Lily. Stało się inaczej – zniszczyły jej rodzinę. Puls Audrey przyśpieszył, kiedy przypomniała sobie wszystkie te posiłki spożywane w ciszy. Razem z Lily i Jess siedziały przy kuchennym stole za dużym dla ich trójki, a Audrey sztucznie pogodnym głosem pytała dziewczynki, jak było w szkole, i z całych sił starała się nie reagować ze złością na monosylabiczne odpowiedzi Jess. Pamiętała, jak pukała do drzwi jej pokoju, pytała, czy miałaby ochotę na wspólne oglądanie telewizji, i co wieczór słyszała taką samą obojętną odpowiedź: „Nie. Chcę zostać sama”. Przez całe lata Audrey wielokrotnie zadawała sobie pytanie, co przeoczyła i czy mogła zrobić coś inaczej, żeby nie dopuścić do konfliktu między nimi. Odkąd Jess opuściła dom i na stałe zerwała kontakty z Lily, Audrey wielokrotnie ją błagała, żeby córka wyjawiła jej powód, Jess jednak nie chciała się zwierzyć. Teraz Audrey miała dwie córki, które ze sobą nie rozmawiały, i dwie siedemnastoletnie wnuczki urodzone w odstępie zaledwie sześciu tygodni, którym nigdy nie pozwolono się poznać.

Wbiła paznokcie w dłoń, przypominając sobie, kiedy ostatnio próbowała – bezowocnie – pogodzić ze sobą córki.

– Babciu, wszystko dobrze? Mam wejść i ci pomóc?

– Kochanie, wszystko w porządku, naprawdę. Tylko trochę się krzątam.

„Wszystko w porządku”. Audrey nie miała pojęcia, dlaczego ciągle powtarzała te słowa, które były tak bardzo dalekie od prawdy.

Kiedy spojrzała w lustro stojące na toaletce, nie dostrzegła na twarzy żadnego znaku, który by ją zdradził. Wokół oczu miała jedynie drobniutkie zmarszczki. Włosy ufarbowała na brązowo i ułożyła u fryzjera poprzedniego dnia, ale do tej pory zachowały sprężystość. Jej makijaż był nieskazitelny. Nałożyła go rano, jeszcze zanim się ubrała.

Ludzie często nie dowierzali, kiedy mówiła, że ma sześćdziesiąt dwa lata. „Wygląda pani co najmniej dziesięć lat młodziej!” – wołali, a ona jak ta głupia wierzyła, że ma to jakiekolwiek znaczenie i że zewnętrzne oznaki dobrego samopoczucia automatycznie przekładają się na wnętrze. Tak jakby nie zdarzało się, że apetycznie wyglądające jabłko w środku bywa zgniłe.

Dopiero z bardzo bliska, tak jak Audrey patrzyła teraz, dało się dostrzec jasnofioletowe półksiężyce pod oczami lub częstotliwość, z jaką mięśnie na jej czole układały się w marsową minę. Dopiero z bliska można było zaobserwować krótki, płytki oddech, jakby Audrey nie mogła głęboko zaczerpnąć powietrza. Ale przypadkowemu obserwatorowi tak naprawdę nic w jej twarzy nie zdradzało, że w jej wnętrzu z niepowstrzymaną szybkością komórki dzielą się i namnażają. Nic nie zdradzało prawdy, jaką był fakt, że powoli umierała.

Audrey odwróciła się od lustra, rozluźniła splecione dłonie i pochyliła się nad pudłem leżącym u jej stóp. Kiedy sięgnęła do środka, ostry ból przeciął jej brzuch po prawej stronie, zmuszając ją do opadnięcia na łóżko. Oddychając powoli, żeby zapanować nad bólem, Audrey zrozumiała, dlaczego Jess tak bardzo nalegała, żeby matka już teraz się do niej wprowadziła. Audrey chciała jeszcze poczekać, zachować swój dom i niezależność tak długo, jak tylko się dało. Miała nadzieję, że zostanie tam, dopóki ciało wyraźnie nie da jej znać, że już dłużej sobie nie radzi. Teraz po raz pierwszy poczuła wdzięczność za radę Jess, zadowolenie, że sprzedała dom i meble, zostawiając tylko najważniejsze rzeczy – ze względów zarówno praktycznych, jak i sentymentalnych – zanim bardziej podupadła na zdrowiu. Kiedy tak siedziała na łóżku, próbując siłą woli odgonić ból, zrozumiała, że gdyby zwlekała zbyt długo, być może nie zdołałaby samodzielnie zorganizować przeprowadzki, a do tego stałaby się dla córek jeszcze większym ciężarem.

Odwinęła z papieru kolejne oprawione zdjęcie i zobaczyła Edwarda z rodzicami. Trzymał na rękach Lily przed świąteczną choinką, a dziadkowie stali sztywno po jego bokach. Na odwrocie widniało napisane jej ręką: „Barnsbury Square, Boże Narodzenie 1972”. Ich pierwsze święta jako małżeństwa, jako rodziców, pierwsze we własnym domu.

Przenosiła wzrok po kolei na wszystkich obecnych na fotografii, jak to robiła tyle razy w ciągu tych wszystkich lat, próbując odczytać z tych zamrożonych przez czas twarzy jakąkolwiek zapowiedź tego, co miało się wydarzyć. Ale widziała tylko sztywną etykietę teścia, kwaśną minę teściowej i wyraźną radość Edwarda tulącego w ramionach sześciotygodniowe maleństwo.

Patrząc na to zdjęcie, znowu zaczęła się zastanawiać, jak rodzice Edwarda by sobie poradzili, gdyby wiedzieli, co się stanie szesnaście lat później. W tamtym roku życie jej i Edwarda zmieniło się nieodwracalnie, ziemia się pod nimi zatrzęsła i wciągnęła ich w przepaść, z której nigdy tak naprawdę się nie wydostali. Zastanawiała się, czy jego rodzice udźwignęliby tę rozpacz, gniew i wstyd, i za każdym razem dochodziła do wniosku, że dobrze się stało, że nie dożyli tej chwili. Niekiedy Audrey zazdrościła im tej nieświadomości, tego, że nie musieli zmagać się z poczuciem winy, zamętem w głowie i długą listą pytań bez odpowiedzi, które męczyły ją przez te wszystkie lata.

Kilka razy potrząsnęła głową, usiłując pozbyć się natrętnych myśli. Nie mogła sobie pozwolić na wspominanie Edwarda dziś, kiedy już i tak wiele innych emocji walczyło o jej uwagę. Jednak przez ostatnie pięć miesięcy, odkąd rutynowa mammografia wykryła guzek w jej piersi – guzek, który dał już przerzuty do wątroby i węzłów chłonnych, co jej lekarka bez ironii nazwała „pozytywnymi węzłami chłonnymi” – przez cały ten czas miała wrażenie, że jej umysł całkowicie pogrążył się w przeszłości. Odkąd dowiedziała się, że najprawdopodobniej za półtora roku już nie będzie żyła, mogła myśleć prawie tylko o tym, o czym przez kilkadziesiąt lat próbowała zapomnieć.

Chwyciła się solidnej czarnej gałki na ramie łóżka i zakazała sobie dalszych rozmyślań. Jednak kiedy tylko schyliła się i zdarła taśmę z kolejnego pudła, w jej głowie pojawił się obraz, od którego serce zawsze boleśnie jej się ściskało: prawie trzydzieści lat wcześniej siedziały we trójkę przy kuchennym stole, wokół nich atmosfera gęstniała od czegoś, czego Audrey nie mogła ani przerwać, ani wyjaśnić, a Jess piorunowała wzrokiem Lily i odmawiała odpowiedzi na pytanie, dlaczego nagle nie mogła znieść obecności siostry w tym samym pokoju.

Gdybyś tylko wiedziała

Подняться наверх