Читать книгу Franciszek Żwirko. Lotnik zwycięzca - Henryk Żwirko - Страница 17
Czasy rewolucji i kontrrewolucji
ОглавлениеPierwsze dni rewolucji. Żołnierze nie chcą dalej walczyć. Dowództwo armii rosyjskiej próbuje utrzymać dyscyplinę. W tym czasie Żwirko pełni funkcję adiutanta pułku. Był to rzadki wypadek powierzenia tej odpowiedzialnej funkcji tak młodemu oficerowi i na dodatek Polakowi. Armię rosyjską ogarnia demoralizacja. Żołnierze zaczynają prześladować najbardziej znienawidzonych oficerów. Żwirko, powszechnie lubiany przez swoich żołnierzy, jest w dalszym ciągu autorytetem i cieszy się uznaniem swoich podwładnych.
Wykorzystując swoją popularność, gromadzi wokół siebie służących w pułku Polaków i wraz z nimi przechodzi ochotniczo do tworzącego się polskiego korpusu generała Dowbór-Muśnickiego. 1 września 1917 roku, jako jeden z pierwszych oficerów, zostaje przyjęty do pierwszej dywizji. Otrzymuje stanowisko adiutanta dowódcy 1 Dywizji Strzelców Polskich. Przy wielkim napływie do korpusu oficerów było to wyróżnienie dla młodego porucznika.
Sytuacja w Rosji jest skomplikowana i niejasna. W siłę rosną bolszewicy. Pod Rohaczewem nad Dnieprem dochodzi do pierwszych walk korpusu z udziałem por. Żwirki z czerwonogwardzistami.
Niedaleko od Bobrujska, miejsca organizowania się korpusu, w Nowobielicy pod Homlem mieszkali rodzice Żwirki. Franciszek otrzymał kilka dni urlopu i korzystając z niewielkiej odległości od domu. postanowił spędzić u nich święta Bożego Narodzenia. Było to związane z pewnym ryzykiem, gdyż w tej okolicy rządzili już bolszewicy. W domu rodziców spotkał ukrywającego się tam kolegę i przyjaciela z lat dziecięcych, Józefa Nowickiego – zdemobilizowanego oficera rosyjskiego (ojca popularnego w latach 70. XX w. telewizyjnego prezentera pogody Wicherka).
Święta spędzili razem, a wieczór sylwestrowy postanowili – młodzi dwudziestodwuletni mężczyźni – spędzić na zabawie tanecznej w odległym o kilkanaście kilometrów Homlu. Żwirko wybrał się na zabawę w mundurze oficera korpusu Dowbór-Muśnickiego, ze srebrnymi naramiennikami i szlifami adiutanta. Nowicki był w mundurze rosyjskiego oficera bez naramienników. Do Homla dotarli szczęśliwie. Ukazanie się na sali balowej miejscowego hotelu oficera w galowym mundurze wywołało sensację. Dzielny oficer wzbudził zainteresowanie wśród płci pięknej, tym bardziej że świetnie tańczył.
O przybyciu na bal polskiego oficera natychmiast dano znać miejscowym władzom bolszewickim. Nastawienie bolszewików do polskiego korpusu – od chwili jego powstania – stale się pogarszało. Wówczas stosunek był już bardzo wrogi. Bolszewicy mobilizowali i uzbrajali całe nowe oddziały czerwonych przeciwko białym, jak nazywano również dowborczyków. Stosunki te zaogniały się coraz bardziej, rosły bowiem pogłoski o zapowiedzianym marszu oddziałów generała Dowbora z rejonu Bobrujska na Homel i dalej na południe Rosji. W pół godziny po przybyciu Żwirki i jego przyjaciela na zabawę przyszli do nich zdemobilizowani rosyjscy oficerowie, ostrzegając, że obecność na imprezie polskiego oficera może mieć dla niego przykre konsekwencje. Żwirko i Nowicki postanowili jednak zostać.
– Przecież nie będziemy uciekać przed tą hałastrą na pierwszy sygnał o zagrożeniu – stwierdził Żwirko.
– Jestem oficerem polskiego korpusu, a to przecież zobowiązuje. Po chwili przyszedł na salę miejscowy komisarz, barczysty mężczyzna w skórzanej, czarnej kurtce z naganem u pasa.
– Wat, panowie oficerowie, przejdziemy do jakiegoś pokoju i tam sobie porozmawiamy na osobności. – Na sali nie chciał interweniować, obawiając się oporu Żwirki i ewentualnej pomocy ze strony obecnych w hotelu zdemobilizowanych oficerów.
– Nie mamy sobie nic po powiedzenia – odpowiedział Żwirko, spodziewając się jakiejś zasadzki. Komisarz wściekły odszedł. Wkrótce do Franciszka podeszła nieznana kobieta, informując go, że komisarz telefonicznie wezwał patrol kilkunastu czerwonogwardzistów w celu aresztowania Franciszka i jego przyjaciela. Jeszcze kilka razy próbowano wywołać Żwirkę z sali balowej, jednak bez rezultatu.
Kiedy Żwirko i Nowicki postanowili opuścić hotel i już odbierali płaszcze z szatni, usłyszeli głosy: „Bolszewicy, bolszewicy!”. W drzwiach ujrzeli ostrza bagnetów i kilkunastu czerwonogwardzistów. Droga wyjścia była odcięta.
Bal sylwestrowy odbywał się na parterze hotelu. Na piętrze znajdowały się pokoje gościnne. Nowicki i Żwirko szybko cofnęli się ku schodom i wbiegli na pierwsze piętro. Tam służba hotelowa, składająca się przeważnie z Polaków, ukryła ich w jednym z pokojów służbowych, znajdujących się na końcu korytarza. Siedzieli tam przyczajeni, słysząc z oddali hałas i wrzawę panującą na sali balowej. Bolszewicy wpadli na salę, szukając polskiego oficera i jego kolegi. Po bezskutecznym przeszukaniu pomieszczeń na parterze przenieśli się na piętro. Żwirko i Nowicki słyszeli coraz bliższe głosy czerwonogwardzistów. Patrol rewidował już ostatnie pokoje. Oddzielał ich od bolszewickich żołnierzy już tylko pokój kąpielowy. Przez okno nie można było uciekać, ponieważ hotel otoczony był przez uczestników patrolu bolszewickiego.
Żwirko przeżegnał się. To samo uczynił Nowicki. Uścisnęli się i z naganami w ręku czekali za zabarykadowanymi drzwiami na ostateczność. Słychać było rozmowy ze służbą hotelową.
– Towariszczi, więcej pokoi już nie ma – tłumaczył jeden z pracowników hotelu – tam jest tylko jeden, nasz pokój służbowy. Może te czorty ukryły się na strychu? Może siedzą za kominem?
Poszukiwania przeniosły się na poddasze, aby po kilkunastu minutach zakończyć się bez rezultatu. Jeden z pracowników hotelu szeptem przekazał tę wiadomość ukrywającym się. Dowódca patrolu nakazał uczestnikom balu opuścić hotel, a przy wyjściu warta sprawdzała wychodzących. Osoby, które uchroniły się przed aresztowaniem, opuszczały hotel pod bacznym spojrzeniem wartowników uważających, czy aby nie ma wśród nich polskiego oficera.
Żwirko i Nowicki postanowili opuścić kryjówkę. Pierwszy wyszedł Józef Nowicki. W dość powszechnie spotykanym wówczas płaszczu wojskowym bez naramienników, pewnym krokiem, a jednocześnie powolnym zszedł po schodach i wraz z innymi gośćmi wyszedł z hotelu. Nikt go nie zatrzymał, był uratowany. Tymczasem pracownicy hotelu zorganizowali dla Żwirki żołnierski płaszcz i baranią czapę. Tak ubrany zszedł po schodach, kierując się do wyjścia. Spodziewał się, że może być rozpoznany, więc w prawej ręce pod płaszczem ściskał gotowego do strzału nagana. Wartę przy drzwiach minął szczęśliwie.
Wrócił do korpusu generała Dowbór-Muśnickiego. Na początku lutego 1918 został przeniesiony do I Legii Rycerskiej I Korpusu Polskiego. Kończy kurs obsługi karabinów maszynowych i walczy z bolszewikami. W korpusie pozostaje do ostatniej chwili jego istnienia, to jest do 1 lipca 1918 roku.
Po ogłoszeniu demobilizacji korpusu oficerowie i żołnierze rozproszyli się, kierując się głównie do Polski. Warto przypomnieć, że w tym czasie tereny Polski znajdowały się jeszcze pod zaborem niemieckiego i austriackiego okupanta. Te same pragnienia, powrotu do Polski, a przynajmniej do Wilna, kierowały Żwirką. Wracać do Polski, która przecież wreszcie powstanie – niepodległa. Przedtem pragnął jeszcze zobaczyć się z rodziną, a przede wszystkim z ukochana matką. I znów z Bobrujska wzdłuż torów kolejowych przekradał się do Homla. U rodziców bawił krótko. Czasy były niespokojne, wszędzie panował terror czerezwyczajki. Obecność zdemobilizowanego oficera mogła ściągnąć na rodzinę nieszczęście. Na rzeczywistych i wymyślonych przeciwników rewolucji bolszewickiej organizowano obławy, a wśród nich niedawni oficerowie byli szczególnie poszukiwani.
Żwirko postanowił wyruszyć na południe, gdzie w Odessie organizowały się polskie oddziały generała Żeligowskiego. Takie plany miał nie tylko Franciszek. Tworzy się kilkuosobowa grupa zdemobilizowanych oficerów, tak jak i on szukających drogi do kraju. Wówczas, w przeświadczeniu wielu Polaków przebywających na ogromnych przestrzeniach Rosji, droga do Polski prowadziła przez Wojsko Polskie.
W tym czasie wojska generała Denikina, walczącego z bolszewicką rewolucją, znajdowały się w Kijowie. Po kilkutygodniowej wędrówce przez Ukrainę w końcu sierpnia 1918 roku Żwirko przybywa na tereny zajęte przez Rosyjską Armię Ochotniczą gen. Denikina. Spotyka kilku swoich kolegów z czasów służby w 36 Orłowskim Pułku Piechoty. Zgłasza się do sztabu korpusu generała Kutiepowa. W tym czasie armia Denikina rosła w siłę. Franciszka, w randze porucznika, natychmiast przyjęto i z dniem 1 września powierzono mu dowodzenie plutonem w 2 Pułku Konnym w składzie dywizji generała Drozdowskiego. Wraz z pułkiem bierze udział w kampanii ukraińskiej; w walkach pod Jekaterynosławiem, pod Charkowem i na terenach Kozaków Dońskich.
Będąc z konieczności kawalerzystą, marzy wciąż o lataniu. W armii Denikina ukończył kurs w Szkole Tanków i Aut Pancernych – po którym przez pewien czas dowodził samochodem pancernym. Lotnictwo było ciągle nieosiągalne. Wreszcie pojawiła się taka możliwość. Generał Barbowicz wydał rozkaz wzywający oficerów kawalerii do objęcia na ochotnika stanowisk obserwatorów lotniczych. Armia Denikina miała bowiem dużo pilotów i sporo samolotów, a odczuwała brak wyszkolonych obserwatorów. Lotnictwo w tym czasie było najlepszym środkiem uzyskiwania wiadomości o ruchach wojsk przeciwnika, co w warunkach wojny ruchomej było szczególnie ważne. Żwirko zgłosił się na to wezwanie. Od 15 listopada 1919 roku do 31 marca 1920 roku przebywa w szkole obserwatorów lotnictwa w Sewastopolu.
Wreszcie latał, co prawda nie jako pilot, ale jednak latał. Czasami w porozumieniu w pilotem porucznik obserwator Żwirko może potrzymać drążek sterowy. Najczęściej zdarzało się to, kiedy latał z zaprzyjaźnionym instruktorem szkoły, też Polakiem, pilotem Pawłem Zołotowem, z którym spotykał się później jeszcze wiele razy. Paweł Zołotow opowiadał mi, zaciągając z rosyjska: „Ja, czorta djabła, twojego ojca uczył latać”. Początkowo nie chciałem w to wierzyć, ale po zapoznaniu się z dokumentami ojca o przebiegu służby wojskowej okazało się, że to prawda. Kurs obserwatorów w Sewastopolu był miejscem pierwszego spotkania mojego ojca z Pawłem Zołotowem. W charakterze obserwatora latał przez kilka miesięcy, dzieląc obowiązki lotnika obserwatora i kawalerzysty. Brak doświadczonych oficerów kawalerii i zmniejszająca się liczba samolotów zmusiła go do rozstania z lotnictwem. Żwirko wraca do konnicy.
Organizowanie w ramach Rosyjskiej Armii Ochotniczej jednostek konnicy było koniecznością przeciwstawienia się licznym jednostkom kawalerii armii bolszewickiej. Wkrótce Franciszek Żwirko otrzymał dowództwo szwadronu w dywizji generała Barbowicza.
Po Denikinie dowództwo armii objął wytrawny kawalerzysta generał Wrangel, który miał plan znacznie skromniejszy od poprzednika. Pragnął oczyścić z oddziałów bolszewickich Półwysep Krymski. Rozpoczyna się ofensywa. Żwirko, jako doskonały oficer, wyznaczany jest do najtrudniejszych zadań. Wiosną roku 1920 Armia Ochotnicza walczyła z bolszewicką 13 Armią. Armia bolszewicka była w tym czasie liczebnie osłabiona, bowiem jej główne siły zostały skierowane na front polski pod Kijów. Oddziały generała Barbowicza dostały rozkaz atakowania wzdłuż linii Dniepru. Żwirko na czele swojego oddziału walczył o zdobycie Melitopola i utrzymanie Obszaru Dnieprowskiego.
W tym czasie, 30 maja 1920 r., bolszewicy zajmują Fastów i odcinają Kijów, zajęty przez wojska polskie, od Korostenia. Głównym celem wojsk bolszewickich było przeciwstawienie się wojskom polskim. Przerzut wojsk bolszewickich na front polski odciążył Armię Ochotniczą. Zdobycie Melitopola przyszło z łatwością. Szwadron Żwirki zajął Kochówkę.
Pod tą wsią zdarzył się Żwirce dramatyczny wypadek. Otrzymał rozkaz przeprowadzenia zwiadu w celu ustalenia rozlokowania i liczebności oddziałów czerwonych. Zmęczony długotrwałymi walkami ledwo trzymał się w siodle. Zadanie trzeba było jednak wykonać. Ruszył na czele kilkunastu jeźdźców. Jechali wąską ścieżką przez las. Na prawo i lewo Żwirko wysłał patrole, aby przeszukać gąszcz, sam zaś w otoczeniu trzech żołnierzy jechał dalej. Robiło się coraz ciemniej, oczy kleiły się ze zmęczenia. Nagle koń się zatrzymał – dookoła stali bolszewicy. Był otoczony. Wśród nieprzyjaciół zauważył kilku konnych, reszta to piechurzy.
– Ręce do góry! Oddaj broń! – usłyszał wezwanie do poddania się.
– Niedoczekanie wasze – mruknął do siebie Franciszek. Podniósł ręce do góry i kiedy jeden z nieprzyjaciół zbliżył się, szybko wyciągnął rewolwer i zaczął strzelać. Kilku padło, reszta zaczęła się cofać. Po wystrzelaniu całego magazynka, szablą rozgonił pozostałych i zawróciwszy konia, popędził ku swoim. W ślad za nim rozległy się strzały i ruszyło kilku konnych. W ciemności jednak zgubił swoich prześladowców. Kilkanaście minut później połączył się ze swoim oddziałem. Opowiadając o tym zdarzeniu, Żwirko zawsze wspominał, że tylko dzięki przytomności umysłu, sprawności fizycznej i zdecydowaniu uratował wtedy życie.
W nocy 30 czerwca 1920 roku dywizja Barbowicza otrzymała rozkaz dokonania rajdu na tyły wojsk bolszewickich. Szwadron Franciszka brał udział w tym zadaniu. Pułk natrafił na oddział brygady łotewskiej, walczącej po stronie bolszewików. Rozegrała się krwawa walka, jedna z najbardziej zaciętych, w której brał udział Żwirko. Łotyszów rozbito, biorąc do niewoli 400 jeńców. Następnego dnia w pogoni za wrogiem wzięto do niewoli jeszcze dodatkowo 2000 jeńców i trzy działa.
Armia generała Wrangla, silna liczebnie, zajmowała stosunkowo niewielkie terytorium Półwyspu Krymskiego. Zaczęły się dawać we znaki braki zaopatrzenia, a szczególnie żywności. Bolszewicy, po odparciu zagrożenia polskiego na Ukrainie, koncentrowali wojska do decydującego natarcia na Krym. Po kilku miesiącach nieustannych walk Armia Ochotnicza zaczęła się cofać. Oddziały bolszewickie zajmują coraz większą część półwyspu. Oddział Franciszka, w czasie jednej z potyczek, został otoczony przez bolszewików. Tylko małej garstce oficerów udało się uciec. Ukrywali się w górach. Pożywienie, bardzo skąpe, otrzymywali od zamieszkujących Krym Tatarów, nienawidzących bolszewików. Po kilku tygodniach głodowania i mieszkania w pieczarach postanowili przebić się przez linie bolszewickie i dojść do Sewastopola. Tam trwała ewakuacja oddziałów armii Wrangla. Doszło do walki z oddziałem bolszewickim blokującym drogę i po kilkugodzinnej walce z kilkunastu oficerów pozostało zaledwie kilku, którzy doszli do Sewastopola.
W porcie ostatnie transportowce zabierały na pokłady niedobitków armii i uciekającą w popłochu ludność cywilną. Szalupy ratunkowe dowoziły na statki te osoby, które mogły za to zapłacić, i to drogo. Na przedmieściach słychać było już odgłosy walk, strzelaninę, wybuchy granatów. Należało uciekać. Żwirko rzucił się do wody, aby dostać się do jednej z łodzi. Kiedy dopłynął i chwycił się burty, otrzymał w rękę cios wiosłem. Nie puścił jednak burty i marynarz pozwolił mu wejść do łodzi. Był uratowany.
Z Sewastopola wypłynął na jednym z ostatnich transportowców. W pierwszych dniach grudnia szczęśliwie dotarł do Konstantynopola. I znów szczęście uśmiechnęło się do niego. Uniknął losu oficerów armii Wrangla internowanych na Wyspach Książęcych.
Nie koniec na tym wojennych przygód Franciszka. Postanawia wrócić do Rosji, zobaczyć się z rodziną, a potem pojechać do Polski.