Читать книгу Na krótko - Inga Iwasiów - Страница 4
2. Tomek
Оглавление– Właściwie nie wiem, co tu robię – słyszy. Sylwia odbiera dopiero po kilku nieudanych próbach nawiązania kontaktu.
– Plan nie wypalił? Zebrałaś dane? Miałaś zacząć pisać – próbuje być przekonujący, wymieniając wszystkie oficjalne powody jej podróży, przedyskutowane z ołówkiem w ręku podczas narady kuchennej. Nie wierzy w pisanie, w niskonakładowe publikacje nieczytane nawet przez recenzentów, w jej oddanie jakimś niekonkretnym sprawom, przydatnym najwyżej podczas towarzyskich konwersacji, na które oboje nie znajdują czasu. Pisanie, pisać – synonimy godzin, dni, miesięcy spędzanych osobno. Nigdy tego nie powiedział. Kariera? Zawód? Pociągała go jej zimna uroda i sposób, w jaki pochylała się nad przyniesionymi z pracy kartkówkami studentów w czasach, gdy pisywali kartkówki, zanim jeszcze wszystko przeszło ostatecznie na kontakt wirtualny. Zajmował się dzieckiem, żeby mogła przeglądać książki, zaznaczać w nich fragmenty żółtymi karteczkami, gryźć ołówki i zostawiać tłuste plamy od ciastek na wydrukach komputerowych. Mogłaby być kimkolwiek, skoro zechciała żyć obok niego. Nie zmieniła obyczajów, prawie nie zmieniła, chociaż w końcu nawet wydział filologiczny wyposażył wszystkich w tablety, dostęp do wirtualnych bibliotek, e-learningowe oprogramowanie i konsotery domowe i mogłaby obyć się bez papieru. Korzystała ze starego modelu laptopa, swoją drogą, w sklepach było tego sporo, ludzie wcale nie mieli ochoty przerzucić się na ultra-system, potrzebowali jakiegoś punktu zaczepienia, więc w stare z wyglądu skorupy pakowano te wszystkie nowe, niewiarygodne bebechy. Uwierzył w pomysł, uczepił się go, robiąc dobrą minę (choć karty pod stołem sugerowały jak najgorszą), poparł zamiar: przy okazji delegacji, podczas wyjazdu w roli ekspertki, wróci do przerwanej pracy nad książką, jeżeli z pierwotnego, niezłego pomysłu coś się uratowało. Trzy lata przerwy, załamanie w momencie, gdy wszystko wyglądało tak dobrze: awans, małżeństwo, Tomuś. Miał nadzieję, że ona odbiera wspólne życie w kategoriach niezbędnego sukcesu, nie rejestruje małych wstrząsów, kryzysów i dopiero kłopoty zdrowotne sprzed trzech lat zatrzymały ruch, który ją niósł. Bo on, tak, on gorzej. Jej wyjazdy były mu na rękę. Kolejny miesiąc spokoju, miesiąc bez decyzji, zamrożenie stanu, w którym tkwili we troje: ona, on i dziecko. On od dawna, nie wiedział od kiedy ona. Przeszedł z fazy zachwytu i akceptacji do fazy podziwu i dystansu. Nie umiał pomyśleć o rezygnacji, dobrowolnym wyrzeczeniu się jej ciała, jej łatwych ekstaz, jej szybkiego przechodzenia od chłodu do żaru.
Lepiej absorbował rzeczywistość. Przyjmował te wszystkie zmiany relacjonowane przez programy informacyjne, tablety i portale, wyskakujące przed otwarciem stron osobistych w touchtopach jako niemal obojętne dla własnego życia. Ot, kilka nowych narzędzi, jakieś ustawy usprawniające pracę, kilka dobrych kontraktów. Szło ku lepszemu, z jego punktu widzenia szło ku lepszemu. Z nią, niestety, było gorzej. Z drugiej strony, w domu czuł się źle, ciągnęło go do czegoś, gdzieś, sam nie wiedział. Seks nie łatał odstępów powiększanych z każdym dniem. Brak seksu nie pomógł podjąć decyzji. Myślał, że nie ma granicy między pożądaniem a jego przygasającymi szczątkami – oba stany trzymały go na pasku. – Jesteście ostatnią nierozwiedzioną parą, jaką znam – powiedziała mu jedna z przelotnych kochanek. Nie wierzyła w trwałość, bo miała nadzieję na coś trwalszego niż paromiesięczny romans. Poza tym mówiła prawdę. Coraz mniej ludzi żyło w wieloletnich stadłach.
– Nie rozumiesz, co mówię. – Lepiej nie kończyć zdania, więc Sylwia nie kończy.
Jej praca, jej samopoczucie, jej walka o zapomniany sektor tradycji. Wyprawa na nieznany ląd, myśli sarkastycznie.
– Tak? – pyta ostrożnie, bez zachęty.
Ona oczekuje podpórki, otwarcia tego pudełka z kolejnymi, duszonymi przez lata słowami. Milczy, słyszy jego oddech, powstrzymywane świstanie w zapadających się z wysiłku płucach. On zna to uczucie przepychania oddechu przez piec, podobne towarzyszyło mu podczas biegów w miejskich maratonach. Kierunki wybierane teraz przez nią omijały maratońskie aglomeracje. Mniej mieszkańców, węższe uliczki. Nie byłoby którędy pobiec.
– Chciałabym wrócić, ale nie wiem skąd dokąd – mówi nieoczekiwanie.
Intymność tego zdania odcina go od zaplanowanych pytań. Nie wie? Cóż łatwiejszego niż włączenie lokalizatora? Pewnie przygnębia ją prowincjonalność miasta. Całe to gadanie o źródłach, korzeniach, ten zwrot neolokalny, wydawały się mu od początku jałowe. Sami nie wiedzieli, kiedy weszli na inną orbitę, dołączyli ostatecznie do Zachodu, którego przedmurzem mienili się przez wieki. Owszem, musieli zapłacić pewną cenę, ale bez przesady. A jej podróże do krain niewinnych, do neoarkadii, były jakimś niezrozumiałym buntem. Wiele osób zmieniło zawód, ona też mogłaby rozważyć taki wariant, zamiast szukać niszy.
Sylwia milczy, nabiera powietrza i milczy.
Powinien wyczuć moment, odciąć ją miłosiernie od tej dryfującej tratwy. Widzi przez chwilę, jak by to było. Inny dom, inna kobieta, poranki w rozmemłanej pościeli, wyjazdy na wakacje. Szczęście bez niej. Aż go przydusiło, przycisnął swoją starą komórkę do ucha.
– Książka nie ma sensu.
– Bo?
– Nie wiem nic o tych ludziach, o tematach, o świecie.
– Nieprawda – próbuje ją powstrzymać, nie chce usłyszeć przez telefon tej nagle sformułowanej prawdy. – Bardzo dużo wiesz o ludziach.
– O kim? O tych martwych, o tych z raportu, o tych tutaj? O emigrantach? O nowym podziale? – Walczy o jego zgodę na powiedzenie do końca. – Zmieniłam hotel, musiałam odesłać samochód – mówi szybko, o kilku rzeczach naraz.
– Po co nagle o ludziach? Do tej pory wystarczało ci pisanie o książkach. No, o statystyce. Statystycznie o ludziach. – Przestraja głos. – Co z samochodem?
– Komplikacje, parking i tak dalej. Opowiem ci po powrocie. Nie mam na razie samochodu, ale jest w porządku. Z komunikacją – dodaje, żeby nie pomyślał, że w porządku w ogóle. Nie, nie zwalnia go z obowiązku martwienia się o przebieg tej podróży.
– Jak ci tam idzie? Załatwiasz sprawy? Miasto ci się podoba? Książka książką, miałaś robić raport. – Dać jej powód, by nie chciała mówić. Potwierdzić znaczenie zadania.
– Raport? Raport? Zaczynam. Tymczasem nic nie wiem. O nich. Ktoś te książki czyta, czy raczej ktoś ich nie czyta. Rozumiesz? Dotują miejsca przechowywania nieczytanych książek, bo w tym jednym nie odbiegają od Unii. Też mają niski wskaźnik czytelnictwa papieru i jak my próbują zachować jego enklawy w imię tradycji. Przecież to blisko, nie przesadzajmy z tym neopodziałem. Wszystko jak u nas z wyjątkiem unijnej biurokracji. Mają swoją, mniej zanglicyzowaną. – Zawiesza głos. – Ale nie, nie wiem. Nic o nich. – Milknie. – Wszystko o nas. – Delikatnie odkłada słuchawkę.
W hotelowych pokojach vintage można odłożyć słuchawkę. On swoją musi przesunąć przed oczami, żeby wybrać właściwą kombinację: zapisz numer. Zna miejsce jej pobytu, inne niż zapowiedziane. Zmieniła hotel. Po czterech dniach wygasła rezerwacja. Zamierzała zebrać dane w trzy dni do tygodnia. Hotel musiał mieć tak zwane pełne obłożenie. Tam? Kto odwiedza takie miejsca poza turystami korzystającymi z hosteli? Ostatni przedstawiciele byłych mieszkańców nie mieli sił na sentymentalne podróże. Potomków, do niedawna wskrzeszających chętnie duchy nostalgii, odstraszały kłopoty komunikacyjne. Mimo to ktoś płacił w ich absurdalnie wysoko szacowanej walucie za nieodnawiane od dwu dekad pokoje.
Znał numer do hotelu, w głosie żony usłyszał prośbę. Co niczego nie zmieniało. Bo co? Miałby za nią jechać? Od lat tak z nim rozmawia, jakby małżeństwo oznaczało dzielenie się ciężarem, nigdy szczęściem. Teraz ma ważkie powody. Ciężar przeważający ewentualne powiewy szczęścia. Przynajmniej mają o czym rozmawiać, jeśli odbierze na jednym z łączy.