Читать книгу Niezła jazda - Irvine Welsh - Страница 11
4. SŁODKA WOLNOŚĆ
ОглавлениеMam zmianę w Liberty Leisure. Jonty nie byłby zadowolony, bo to taki świętoszek, ale ja mam dodatkową kasę za to, że leżę na plecach albo possam trochę. A niektórzy klienci to mają gadane. Jest taki jeden starszawy, który cały czas mnie namawia, żebym z nim wyjechała, na Barbados czy na południe Francji. A ja mu na to: „Jasne, pewnie, hamuj wrotki, tato, i wyskakuj z kaski”. Nie może powstrzymać się od śmiechu, jak tak nawijam!
Robię w tym lokalu na Leith Walk, bo nie mogą mnie zobaczyć tu, w Menelowie, a Jonty myśli, że sprzątam po biurach! Raczej czyszczę stare kominy! Pyta mnie, czy pracują ze mną zagraniczne kobitki, z Europy Wschodniej czy Afryki, na co ja mówię: „A pewnie, że pracują, Jonty. Jestem chyba jedyną szkocką panną w tym biznesie!”. A on się na to śmieje, biedaczek.
A więc ten cały Terry z loczkami na głowie dogląda interesu, bo Vic pojechał do Hiszpanii. Widać wyraźnie, że ten drań Kelvin nie jest zadowolony. Ale skoro Terry trzyma go w ryzach, to ja też się cieszę. Ale ten Terry, słyszałam, że to straszny obleś, bo kręci filmiki, które idą w internecie. Wchodzi, kiedy Andrea plecie warkocz Leigh-Anne. Ten Kelvin patrzy na mnie i mówi: „Dziwnie jest patrzyć, jak wy, panny, całymi godzinami robicie to jedna drugiej. Jak pierdolone małpy, kiedy się iskają”.
Zawsze mi ciarki chodzą, jak ten Kelvin na mnie patrzy. Ma dwa podstawowe spojrzenia. Pierwsze to czyste szyderstwo, jakby zamierał bez ruchu podczas dźgania kogoś nożem. Drugie to jak tępo patrzy wilkiem, jakby decydował, czy ma kogoś zadźgać. Ma ciemne, bardzo krótko przycięte włosy, na granicy fryzury skinheada nad niskim czołem. Daję słowo, że tego kolesia nie obowiązują prawa natury, bo wydaje się, że włosy schodzą mu w dół zamiast się cofać. Pewnego dnia spotkają się z tymi czarnymi, krzaczastymi brwiami i mam nadzieję, że zakryją te zdradzieckie, rozbiegane oczka.
– Nie żebym był jakim seksistą czy co – mówi Kelvin – ale po mojemu to pokazuje, że stoimy wyżej na ewolucyjnej drabinie niż kobitki. Mamy inne sprawy na głowie, a nie tylko strojenie się wzajem – mówi – tak jak wy się stroicie!
– Murowane – rzuca Terry, ale tylko po to, by Kelvin się zamknął. – Pamiętacie tego gościa, tego Desmonda Morrisa? Gołą małpę? Chłopak miał zaczeskę i opowiadał o tym, jak należy dbać o siebie. Powiedziałby, że tak robicie, bo czujecie do siebie miętę!
– Spadaj! – rzuca Andrea.
– No, nie strzelajcie do posłańca. Ten szpynio był w telewizorze. Z zaczeską!
Patrzę na jego wielką szopę poskręcanych loków.
– Czy to peruka?
– Ni chuja. Pociągnij sobie, no dalej!
Nachyla się do mnie, więc ciągnę. Są naprawdę miękkie i czuję, że chce coś powiedzieć, więc mówię pierwsza:
– Miękkie i jednocześnie twarde. – I mrugam do niego. – Tak jak być powinno, co?
– Murowane – mówi z szerokim uśmiechem, aż Kelvinowi włosy się jeżą na wystrzyżonej glacy.
Tak czy inaczej, Terry wkrótce odwraca jego uwagę, kiedy wchodzi polska Saskia! Wszyscy ją lubią! Ja i tak już miałam iść, bo skończyłam zmianę i spotykam się z koleżankami, zanim wrócę do mojego Jonty’ego.
Siedzimy więc w Haymarket Bar. Fiona C ma równo przyciętą grzywkę przy rozwianych włosach, co wygląda dość idiotycznie. Nie powiedziałabym, że jest grubą pindą, ale szczupłą raczej też nie! Naturalnie puszysta, tak brzmiałaby uprzejma wersja. Angie ma ciemne, kręcone włosy, ciemne oczy w typie cyganichy. Popijam sobie wódeczność z red bullem i gadamy o maluchu Sandry. Urodziło się z downem i mówię do Angie i Fionny C:
– Nie ma takiej opcji, żebym chowała małego kretyna. Nie, dziękuję!
– To chyba nad Jontym też się powinnaś zastanowić – mówi Fiona C. Od razu zakrywa usta dłonią. – Nie chciałam, żeby tak to zabrzmiało, jakbym mówiła, że Jonty jest debilem! Jest może tylko odrobinę powolny…
Siedzę tylko i obcinam tę pierdoloną sukę.
– …ale powtarzam tylko po tym, co mówiłaś, Jinty – broni się Fiona C niemal błagalnie, pierdolona kurwa, bo wie, że jest o tyle od tego, żebym skopała jej tę wredną pizdę. – Jak dzisiaj, że mówiłaś, że Jonty jest do niczego! Jak mój Phillip! A mówię tak, Jinty, mówię tak, bo nie chciałabyś mieć na głowie niepełnosprawnego malca.
Jebana suka wybłagała – puszczam to mimo uszu. Stare wymię!
– Jakbym coś takiego urodziła, to powiem położnej, żeby nawet klapsa nie dawała, żeby zaczęło oddychać, bo ja tego do domu nie biorę!
Przy barze siedzą dwa chłopaki. Jeden ma fajny tyłek.
– Jest inaczej, jak jesteś w ciąży, Jinty, jak czujesz, że rośnie w tobie – mówi Angie.
– Może i tak.
– Uwierz mi, Jinty. Kiedy będziesz miała własne… – Ścisza głos. – Nie planujecie się do tego zabrać z Jontym?
– Ciągle jestem zajęta, poza tym nie chcę mieć dziecka, jeszcze nie.
– Ale masz trzydzieści cztery lata, Jinty – zaczyna znów Fiona C. – Pomyśl o Sandrze. On ma czterdzieści trzy, wiem na pewno, a jak będziesz zwlekać, to wejdziesz w okres, w którym może być tylko gorzej. Pomyśl o Poronnej Moirze.
Miała rację. Moira miała poronienie osiem razy – i to tylko były te, o których wiedziałyśmy.
Angie opiera się na krześle, bierze do ręki drinka i wzrok jej wędruje za okno.
– Mówią, że będzie huragan po zbóju.
Fiona C na to:
– Taki, który wywraca fury i w ogóle?
– To jebane tornado, ty głupia cipo – mówi Angie.
Nie mogłam się nie roześmiać na ten tekst, bo Angie miała rację.
– A co taki huragan robi? – pytam się ich.
– To takie silne wietrzysko, co wieje w twarz. Niewiele może zrobić, no chyba że na wybrzeżu. Co to mówił ten Evan Barksdale? Że powoduje zniszczenia po podtopieniu. Wszystkie te parszywe obszczymury z Leith i z Granton dostaną po dupie. Okazuje się, że Bozia to Jambo9!
Fiona C śmieje się, ale Angie nie mówi nic, bo jest flądrą od Hibsów.
To sygnał, żeby się pożegnać, bo muszę iść do mojego chłopaka. Na dworze wieje. Jakaś dziana babka w leciech goni za kapeluszem, który jej zerwał wiatr, ale robi to tak wolno, że aż przykro patrzeć. Mam nadzieję, że kopnę w kalendarz, zanim się tak zestarzeję.