Читать книгу Szpilki za milion - Izabela Szylko - Страница 7

Rozdział 3

Оглавление

Możecie sobie wyobrazić, w jakim humorze wracałem do domu, gdy wylali mnie z pracy. Ale to był dopiero początek kłopotów.

Choć włożyłem klucz do dziurki, nie udało mi się go przekręcić. Uświadomiłem sobie, że zamek wygląda jakoś inaczej niż zwykle. Poprzednia wkładka była mosiężna, a ta – w kolorze niklu. Wyjąłem klucz i zanim zdążyłem nacisnąć dzwonek, drzwi same się otworzyły.

– O, kochanie, już jesteś? – zdziwiłem się szczerze na widok Aldonki, bo nigdy nie wracała z pracy tak wcześnie. – Co się stało z zamkiem?

Aldonka wpuściła mnie do środka, nie odpowiadając na pytanie, ale jej mina nie wróżyła niczego dobrego. W przedpokoju, tuż przy drzwiach, stał wypełniony po brzegi mój marynarski worek.

– Co to? – zapytałem, wskazując na tobół.

– To ja się pytam: co to? – odpowiedziała Aldona, otwierając drzwi do łazienki i gestem nakazując mi wejść do środka. Stanęła zaraz za mną i sięgnęła po kubek do mycia zębów, w którym tkwiła biało-niebiesko-czerwona tubka, do złudzenia przypominająca pastę Aquafresh. – To ja się pytam: co to jest? – powtórzyła.

– Pasta do zębów? – zapytałem głupio, choć dobrze wiedziałem, że to coś innego.

– Też tak myślałam – odrzekła Aldona. – Wyobraź sobie, że krem do golenia.

Oczyma wyobraźni zobaczyłem Aldonę z pianą do golenia na ustach i już zacząłem się domyślać, do czego to wszystko prowadzi.

– Kochanie, przepraszam, zapomniałem odłożyć na swoją półkę.

Aldona, nie komentując, udała się do kuchni, a ja potulnie ruszyłem za nią.

Na stole w kuchni stał talerz z niedojedzonymi resztkami mojego śniadania, ale nie ta dekoracja padła ofiarą ataku mojej dziewczyny. Aldona skupiła się na krześle, które nie zostało dosunięte do stołu, a właściwie wystawało prawie na środek niewielkiej kuchni.

– A to: co to jest? – Przysunęła krzesło tak, by stało prawidłowo.

– No nie mów, że to nie jest krzesło – spróbowałem obrócić wszystko w żart, jednak to nie był dobry pomysł.

– Ale dlaczego ono stoi na mojej drodze?!

Moja wyobraźnia tym razem podsunęła mi obraz Aldony potykającej się o krzesło i wywijającej koziołka. To nie mogło się dobrze skończyć. Podniosła ze stołu brudny talerz i demonstrując obrzydzenie do pozostawionych na nim resztek jedzenia, wyrzuciła wszystko do kosza, a talerz wstawiła do zlewu.

– Nie myślałem, że wrócisz tak wcześnie. Przecież posprzątałbym wszystko przed twoim powrotem – próbowałem się usprawiedliwić.

Zero reakcji. Czyli na tym nie koniec. Cios ostateczny miał dopiero nastąpić.

Aldona podeszła do lodówki.

– A to, twoim zdaniem, oczywiście jest lodówka?

– Oczywiście.

– A ja myślałam, że szafa! – wycedziła przez zęby.

Tym razem, mimo nieźle rozwiniętej wyobraźni, nie zobaczyłem jednak w lodówce rzędów ubrań wiszących na drążku i zaskórniaków babci w szufladzie pod gatkami. O co jej mogło chodzić? Myślałem intensywnie, ale nic mi nie przychodziło do głowy. Aldona, widząc, że nie doczeka się odpowiedzi, otworzyła lodówkę i wyjęła z niej parę moich skarpetek, elegancko zwiniętych w kłębek. Spokojnie, czystych skarpetek. „O, fak – pomyślałem. – No to jestem w dupie”. Zdobyłem się jednak na dyplomatyczną reakcję:

– Znalazłaś? Jesteś cudowna!

Nie dostrzegłem jednak w oczach Aldony oczekiwanego zrozumienia. Wzięła szeroki zamach, jakby chciała walnąć mnie pięścią w brzuch, ale tylko rzuciła we mnie skarpetkami. Złapałem je w locie i w tej sekundzie przypomniałem sobie, jakim cudem skarpetki znalazły się w lodówce.

Dziś rano, jak w każdą środę, Aldona wyszła z domu bladym świtem, ponieważ przed pracą zwykła była trenować wodny aerobik na krytej pływalni. Nie obudziła mnie więc, jak to czyniła w inne dni tygodnia, i w związku z tym trochę zaspałem. Muszę przyznać, że mam kłopoty z porannym wstawaniem. Jestem nocnym markiem i wolę pracować na drugą zmianę. Na szczęście we wszystkie inne dni tygodnia to Aldona stała na straży mojej punktualności. Ale dziś po trzecim dzwonku budzika pospałem sobie jeszcze pół godziny, więc bardzo się spieszyłem, żeby zdążyć do pracy na czas. Ubrałem się, a skarpetki miałem zamiar włożyć w kuchni, jedząc śniadanie. Gdy otworzyłem lodówkę, zadzwonił telefon i zająłem się już tylko rozmową, a nie szczegółami garderoby. Resztę już umiecie sobie dopowiedzieć. No, przyznajcie sami, czy to nie pech, że Aldona wróciła dziś wcześniej i znalazła te skarpetki w lodówce przede mną?

Nawet nie próbowałem się tłumaczyć. Aldona wyglądała, jakby już podjęła decyzję. Oznajmiła, że to naprawdę koniec, że straciła cierpliwość i że nasz związek nie ma przyszłości.

Żadna rewelacja. Sam to wiedziałem. Żałowałem tylko, że nasze rozstanie nie odbyło się w bardziej cywilizowany sposób. Przecież kiedyś chyba rzeczywiście się kochaliśmy. Naprawdę nie musiała wymieniać zamka. Oddałem jej i tak już niepotrzebne klucze, spakowałem skarpetki do worka – i wyszedłem.

Szpilki za milion

Подняться наверх