Читать книгу Nigdy Cię nie opuszczę - J. Butler - Страница 9

ROZDZIAŁ 3

Оглавление

Lubiłam wracać z pracy autobusem i to nie tylko dlatego, że miałam lekką klaustrofobię i nie znosiłam metra. Dziewiętnastka zabierała mnie z Bloomsbury i odwoziła prosto do domu, do Islington. Nie była to najszybsza trasa, żeby jeździć do pracy i z powrotem, ale sprawiała mi największą przyjemność. Lubiłam spacer do przystanku wzdłuż Fleet Street i Kingsway, obok czerwonych budek telefonicznych koło Old Bailey i kościoła St Clement Danes, zwłaszcza gdy jego żałobne dzwony wybijały melodię starej rymowanki, „Pomarańcze i cytryny”. Po drodze mogłam zebrać myśli. A kiedy już wsiadałam do autobusu, sprawiało mi przyjemność obserwowanie miasta i słuchanie jego odgłosów. Gdy pierwszy raz przyjechałam do Londynu, potrafiłam spędzać cały dzień, jeżdżąc dziewiętnastką z twarzą przyklejoną do szyby, patrząc, jak dzielnice przesuwają się przed moimi oczami: Sadler’s Wells, migoczące światła Ritza, luksusowe sklepy przy Sloane Street, a potem Cheyne Walk i Battersea Bridge. Była to esencja najlepszych rzeczy, jakie Londyn miał do zaoferowania, a wszystko w cenie jednego biletu. Tak właśnie wyglądała stolica z moich dziecięcych marzeń.

Usiadłam i czubkami palców wytarłam skroploną parę z okna. Zaczęłam się zastanawiać, czy jednak nie powinnam była włożyć więcej wysiłku w świętowanie moich urodzin. Nawet David Gilbert, zaprzysięgły pracoholik, był pewien, że wyszłam z tej okazji na drinka. Nie widziałam jednak powodu, by zakłócać moją cotygodniową rutynę tylko dlatego, że postarzałam się o rok. Praca prawnika wiązała się z brakiem życia towarzyskiego. Wokół Temple było mnóstwo pubów i tłum ludzi, z którymi mogłabym iść na jednego, ale wyznawałam pogląd, że jeśli chce się osiągnąć sukces w swoim zawodzie, poświęcenia są niezbędne.

Wyjęłam telefon i zadzwoniłam do pobliskiej chińskiej knajpy z jedzeniem na wynos. Nie mogłam się zdecydować, czy wziąć wołowinę ze świeżą bazylią, czy kurczaka z sosem sojowym hugan jiang, zamówiłam więc jedno i drugie, plus pierożki i makaron chiński z mięsem i warzywami z woka. W końcu miałam dziś urodziny.

Rozłączyłam się i przypomniałam sobie rozmowę z Viv McKenzie na temat ubiegania się o jedwabną togę. Zastanawiałam się, jakie to uczucie zostać królewską prawniczką.

W ciągu ostatnich pięciu lat w moim życiu nic się nie zmieniło. Tkwiłam w tym samym mieszkaniu, na niezbyt atrakcyjnych obrzeżach Islington, odkąd zaczęłam się zbliżać do trzydziestki, i działałam zgodnie z rutyną. Dwa razy w tygodniu chodziłam wieczorem do siłowni, zawsze o tej samej porze, a co roku w sierpniu jeździłam na dziesięciodniowy urlop do Włoch. Dwa krótkie związki tylko podkreślały, że większość czasu spędziłam jako singielka. Z przyjaciółmi spotykałam się rzadziej, niż powinnam. Nawet szczegóły tej rutyny dawały mi satysfakcjonujące poczucie swojskości. Po drodze do pracy kupowałam taką samą kawę w Starbucksie, mój egzemplarz „Big Issue” zawsze pochodził od tego samego Rumuna przy wejściu na stację Holborn. Część mnie lubiła tę uspokajającą codzienność i nie widziała potrzeby żadnych zmian w status quo.

Zerkając przez krople wody na zimnym oknie, zdałam sobie sprawę, że dotarliśmy już na St Paul’s Road. Dotknęłam drzemiącego na siedzeniu obok pasażera, żeby mnie przepuścił, i z trudem wyszłam z zatłoczonego autobusu, by pieszo przebyć resztę drogi do mojego mieszkania na ulicy, która biegła aż do Dalston.

Gdy zbliżałam się do celu, jęknęłam na widok świateł motoru z dostawą jedzenia, gdyż ten właśnie zatrzymał się i parkował. Zaczęłam biec, ale chodnik był mokry. Prawie się poślizgnęłam, więc wysyczałam przekleństwo i zwolniłam, szukając w torebce portfela, a bilety i papierki po cukierkach spadały na ziemię jak więdnące kwiaty drzew owocowych latem. Pochyliłam się, żeby podnieść śmieci, ale motor odjeżdżał już w siną dal.

Nie mogłam złapać tchu, gdy wreszcie dotarłam do drzwi. W przejściu majaczyła niewyraźna sylwetka z białą torbą pełną tekturowych pudełek.

– Wisisz mi dwadzieścia trzy funty – oznajmił Pete Carroll, mój sąsiad i doktorant na Imperial College, który od ostatnich osiemnastu miesięcy mieszkał piętro niżej.

– Dałeś mu napiwek? – Wzdrygnęłam się.

– Przecież jestem studentem! – odpowiedział, udając oburzenie.

Zastanawiałam się, czy nie pobiec za dostawcą. Korzystałam z ich usług dość regularnie. Dodawali do moich zamówień gratisowe krakersy krewetkowe i nie chciałam, żeby pomyśleli, że jestem chytra, ani też zostawić ich bez odpowiedniego napiwku.

– Dzwoniłam z zamówieniem piętnaście minut temu. Zazwyczaj dojazd zajmuje im całe wieki.

Wręczyłam Pete’owi banknot dwudziestofuntowy i dodatkowo piątaka, po czym weszłam do zaniedbanego korytarza, zabierając listy ze skrzynki i wkładając je do torebki.

– Czy to nie luksus zamawiać jedzenie we wtorek wieczorem? – Uśmiechnął się Pete, niezręcznie krzyżując ramiona na piersi.

– Dziś są moje urodziny – palnęłam bez namysłu.

– O! A zastanawiałem się, co te kolorowe koperty robią obok reklam i ulotek. Więc nie wychodzisz nigdzie wieczorem?

– Jest środek tygodnia. Mam mnóstwo pracy.

– Nudziara.

– Muszę się przygotować na jutro do sądu.

– Jakie to okropne! Zaraz osobiście zaprowadzę cię do pubu.

– Nie, Pete. Naprawdę jestem zajęta. Praca i pierogi z wieprzowiną – powiedziałam, podnosząc torbę z chińszczyzną. – Wiem, że urodziny obchodzi się inaczej, ale tak to właśnie jest, kiedy masz już prawie czterdzieści lat.

– Nie zamierzam się poddawać – rzucił z entuzjazmem.

Zrozumiałam, że mówi serio.

– Cóż, chyba zamówiłam za dużo jedzenia. Proponuję makaron z woka, jeśli masz coś do popicia. Ale za godzinę muszę wracać do biurka.

– Za minutkę będę z powrotem! – Uśmiechnął się szeroko.

Pete zniknął w swoim mieszkaniu na parterze, a ja zaczęłam wspinać się po schodach do mojego.

Zostawiłam lekko uchylone drzwi, odwiesiłam płaszcz na wieszak i postawiłam torebkę w głębi przedpokoju. Zdjęłam buty, ciesząc się miękkością dywanu pod stopami, i rozpięłam górny guzik bluzki.

Mieszkanie było moim schronieniem. Chłodnym, spokojnym, pomalowanym farbami Farrow and Ball, siedliskiem dla jednej osoby – od razu pożałowałam, że zaprosiłam kogoś, by je ze mną dzielił.

Zrezygnowana, zaczęłam się szykować na przyjście gościa. Właśnie wyjmowałam dwa talerze z szafki w kuchni, gdy Pete pojawił się w przedpokoju z czteropakiem jasnego piwa.

– Podaj mi szklanki. Bo nie jesteś chyba jedną z tych, które piją prosto z puszki?

Nalał mi spienionego piwa, a potem otworzył puszkę dla siebie. Zaniosłam smażony makaron do salonu.

– Więc masz już prawie czterdzieści lat – stwierdził, siadając obok mnie na kanapie. – W ogóle nie wyglądasz.

– Mam trzydzieści siedem – uściśliłam i zdałam sobie sprawę, jak niewiele o sobie wiedzieliśmy. Rozmawialiśmy częściej niż typowi londyńscy sąsiedzi: widywaliśmy się na przystanku, a Pete bez protestów naprawiał laptopy i zepsute bezpieczniki. Pewnego razu, latem zeszłego roku, przechodziłam obok pobliskiego pubu, a on na zewnątrz pił piwo. Zaproponował, żebym do niego dołączyła. Zgodziłam się, bo było gorąco i chciało mi się pić po wyjściu z siłowni, ale mimo wszystko nie uważałam go za przyjaciela.

– A przy okazji… Dostałem wczoraj list od najemcy – powiedział Pete, odwijając folię z wieczka pudełka z makaronem. – Podwyższył mi czynsz. Administrator budynku twierdzi, że dach wymaga remontu. Pewnie dwójka wynajmujących będzie się musiała dołożyć co najmniej po piętnaście patyków.

– Kurczę, nic o tym nie wiedziałam.

– Ale piętnaście tysięcy to zaledwie dzień pracy szacownej pani. – Uśmiechnął się.

– Chciałabym.

– No weź, jesteś dziana.

– Wcale nie, wierz mi. – Pokręciłam głową. – Pracuję na zlecenie. I do tego mam długi z powodu nieuregulowanych faktur na tysiące funtów.

– Ale w końcu ci je zapłacą. Banki wiedzą, że te pieniądze ci się należą. I wtedy będziesz bogata.

„Bogata” – pomyślałam pogardliwie. Moja rodzina uważała, że jestem bogata, ale wszystko przecież jest względne, i w Londynie, gdzie obracałam wśród prawników i ludzi interesu takich jak Martin Joy, łatwiej było patrzeć na moją sytuację finansową z innej perspektywy. Może gdybym dostała jedwabną togę, wszystko wyglądałoby inaczej. Przypadałyby mi w udziale intratne sprawy, moja stawka godzinowa podwoiłaby się i może pewnego dnia stać by mnie było nawet na jeden z tych domów w stylu georgiańskim w Canonbury – tych, które jako pierwsze przyciągnęły mnie do północnego Londynu, obok których wciąż lubiłam spacerować i o których kochałam marzyć.

Pomyślałam o piętnastu tysiącach funtów, które będę musiała skądś wytrzasnąć, i litując się nad sobą, upiłam łyk piwa, chociaż wiedziałam, że nie powinnam.

– Wiesz co? Dzisiaj miałam sprawę kogoś, kto wydaje dwadzieścia cztery tysiące funtów rocznie na lunche – powiedziałam, zanurzając pierożka w sosie sojowym.

Pete potrząsnął głową.

– I przez takich właśnie ludzi masz zajęty wieczór własnych urodzin!

Zaśmiał się i wiedziałam, że w tym, co mówił, było ziarno prawdy.

– W tym rozwodzie reprezentuję męża. Ale pewnie ucieszy cię, gdy usłyszysz, że jutrzejsza sprawa, do której powinnam się właśnie przygotowywać, dotyczy bardziej istotnych kwestii.

– Kolejny bogaty nieszczęśnik zaraz dostanie po dupie? – zażartował.

– Nie tym razem. Mój klient to zwyczajny człowiek, któremu grozi utrata dzieci. Normalny facet, który miał pecha trafić na swoją żonę w łóżku z innym.

– Ludzie potrafią być wstrętni – wycedził Pete.

Skinęłam głową.

– Pewnie cieszysz się, że całe dnie spędzasz z komputerami. One nie mają uczuć.

– Na razie.

– Na razie?

– Jeśli jesteś zwolenniczką dominującego obecnie modelu opisującego, w jaki sposób nasze mózgi tworzą świadomość, to będziesz przekonana, że prawdziwie myślące komputery nigdy nie powstaną. Jednak inne szkoły związane ze sztuczną inteligencja twierdzą, że dzień, w którym komputery staną się zdolne naśladować ludzi, jest coraz bliżej.

– To przerażająca perspektywa. Przestaniemy być potrzebni?

– Niektóre zawody są bardziej odporne na upływ czasu niż inne.

– Na przykład adwokaci rozwodowi?

– Maszyny są logiczne. Miłość i związki wręcz przeciwnie. Myślę, że jeszcze długo nic nie odbierze wam pracy.

– I bardzo dobrze. Szczególnie teraz, gdy wisi nade mną konieczność zapłacenia za nowy dach.

Zapadła długa cisza. Zjedliśmy już wszystko i wyczerpaliśmy tematy do rozmowy.

– Powinnam wracać do pracy.

Zebrałam resztki jedzenia i wyniosłam talerze do kuchni. Kiedy wróciłam, Pete stał w drzwiach. Podszedł do mnie i objął dłonią mój policzek. Głośno wciągnęłam powietrze zaskoczona. Nie miałam czasu zastanowić się, czy uznał to za oznakę podniecenia, bo jego usta już dotknęły moich. Czułam posmak imbiru i sosu sojowego w jego oddechu. Zostawił ślad śliny na moim policzku.

– Pete, jesteś moim przyjacielem. Poza tym za dużo wypiłeś – powiedziałam, odsuwając się od niego.

– Czasami człowiek potrzebuje odrobiny alkoholu – zauważył.

Zrobiłam krok do tyłu. Nie mogłam powiedzieć, że mnie zaskoczył. Już to, że czekał na zewnątrz mieszkania z moim zamówieniem, było wystarczającym ostrzeżeniem.

– Przeszkadza ci różnica wieku, prawda? – Usłyszałam w jego głosie irytację. Mężczyźni i ich pewność siebie! – Gdybym to ja miał trzydzieści siedem lat, a ty byłabyś w moim wieku, nikt w żaden sposób by tego nie skomentował.

Czułam się okrutna i winna. Pete prawdopodobnie nie miał powodu, by myśleć, że powiem mu „nie”. Ostatecznie przecież zaprosiłam go do mieszkania na obiad w dzień moich urodzin.

– Przykro mi – wyszeptałam. – Wiem, że jestem smutną starą panną, ale mnie to odpowiada.

– Doprawdy? – zapytał z wyzwaniem w głosie.

– Pracuję po jedenaście godzin dziennie, Pete, a potem wracam do domu i mam jeszcze dużo do zrobienia. Nie mam czasu na nic innego.

– Przestań zwalać wszystko na swoją pracę.

Kiedyś nie przejmowałabym się, że Pete mi się nie podoba, i wylądowalibyśmy w łóżku tak czy siak, ale dzisiejszej nocy chciałam tylko, żeby sobie poszedł.

– Powinienem już iść – powiedział głosem bez wyrazu.

Skinęłam głową, a on opuścił moje mieszkanie bez słowa. A gdy zamknęłam za nim drzwi, pochyliłam się, oparłam czoło o ich zimną powierzchnię i odetchnęłam z ulgą.

– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin – wyszeptałam, desperacko pragnąc, żeby ten dzień się wreszcie skończył.

Nigdy Cię nie opuszczę

Подняться наверх