Читать книгу Ale z naszymi umarłymi - Jacek Dehnel - Страница 6
I
PRELUDIUM
ROZDZIAŁ IV
ОглавлениеPopatrz – powiedział Arturek, wysyłając Kubie link do aukcji – jacy szybcy, jebaniutcy. Przecież to trzeba wymyślić, narysować, w takich Chinach zamówić, sprowadzić, zapłacić cło…
– E, nie, myślę, że na razie nie liczą kosztów aż tak, ważne, żeby być szybszym, to wszystko, podejrzewam, odlewane w Polsce.
Siedzieli w pokoju, który pełnił funkcję trochę miejsca do pracy, a trochę składu redakcji kulturalnej, wszędzie zatem piętrzyły się stosy książek, płyt CD i DVD, które napływały z najróżniejszych wydawnictw, by czeznąć tu powoli albo rozchodzić się na prezenty dla krewnych i znajomych królika, bo zazwyczaj nie było komu recenzować, a co dopiero teraz, kiedy naprawdę nielicznych obchodziło, czy powstał szósty tom sagi o koleżankach z ulicy Wiązowej albo czy gwiazda muzyki dziecięcej z lat osiemdziesiątych nadal nie odpuszcza i wydała nowy singiel. Na ekranach komputerów przewijały się te same gadżety: figurki najpopularniejszych zombich, książki o nich, składające się głównie ze słabej jakości zdjęć, kubki, piórniki, parasolki, wszystko zadrukowywane zombimi, napisem „zombi!” w kolorze biało-czerwonym, koszulki z nadgniłym orłem białym w zaśniedziałej koronie.
– Wszystko idzie jak świeże bułeczki.
– Chyba nieświeże.
Potencjał handlowy zombich rósł w tempie astronomicznym; zombiturystyka sprawiła, że już w kwietniu wypełniły się wszystkie hotele, pensjonaty i airbnb, a ludzie zaczęli masowo wynajmować kwatery jak Polska długa i szeroka, jeśli tylko w danej miejscowości wstały zombi. A wstawały coraz gęściej (choć w paru miasteczkach w Lubuskiem zdarzyło się, że miejscowi tylko potłukli stare poniemieckie groby i puścili wieczorową porą kilku przebierańców, żeby znęcić turystów). Niektórzy łoczersi, zwłaszcza młodsi i znający języki, zaczęli sobie dorabiać, oprowadzając wycieczki i wymyślając najbardziej niestworzone historie o poszczególnych osobnikach.
Prawda była jednak taka, że niewiele dało się wyciągnąć z tej historii poza tym, co najbardziej oczywiste: faktem, że trupy wstawały z grobów i pałętały się między śmiertelnikami. Owszem, wyglądały jak z wszystkich filmów o zombich, ale niewiele ponadto: nie rzucały się na ludzi, nikogo nie atakowały ani ugryzieniem nie zmieniały w kolejnych zombiaków. Żyły nie wiadomo jaką siłą, jaką przemianą materii – jak rośliny, jak zahibernowane zwierzęta, jak grzyby? Mimo usilnych i niezliczonych prób nie udało się także nawiązać z nimi żadnej niemal nici porozumienia (co bardzo cieszyło rozmaitych spadkobierców, bo nie dawało szans na procesy i reprezentowanie zombich przez adwokatów w sądzie). Nie odpowiadały na pytania, nie rozpoznawały bliskich, nie reagowały na żadne niemal bodźce. Jedyne, co działało, to gesty wspólnotowe: więc na dźwięk odtwarzanego hymnu zombi stawały trochę do pionu i jakby na baczność, niektórym łza się zakręciła pod zgniłą powieką. Niektóre – może te, które kiedyś służyły w armii – salutowały dwoma palcami (jeśli je oczywiście akurat miały) na widok flagi albo mundurowych, inne żegnały się, przechodząc obok kościoła. Przez parę dni popularny był w internecie filmik, na którym właściciel jednoosobowej Polskiej Telewizji Narodowej pokazał reakcje kilku warszawskich zombich, koczujących pod masztem flagi na rondzie Babka; na widok podtykanego im obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej zombi klękały, żegnały się nieskładnie i próbowały mruczeć, co podekscytowany kamerzysta, reporter i dźwiękowiec w jednym kwitował ekstatycznymi krzykami, że oto wiara naszych przodków ożywia te na wpół martwe ciała, tak jak ożywiła ojczyznę powstałą z martwych po nocy rozbiorów. Ale na klękaniu i mamrotaniu się kończyło. Ci, których nazywano teraz coraz częściej „powróconymi”, pozostawali nieodgadnieni.
Z drugiej jednak strony skończyły się jakiekolwiek próby kontrolowania tej rosnącej stale grupy: nie stwierdzono przypadków agresji, dawno odwołano kordony sanitarne i środki bezpieczeństwa. Owszem, zwolennicy teorii spiskowych twierdzili, że tajne agendy dokonują eksperymentów na porwanych zombich, ale oficjalnie władze zajmowały stanowisko pełne dystansu. Vox populi