Читать книгу Po Bajkale - Jakub Rybicki - Страница 5
WSTĘP
ОглавлениеPołowa szanujących się autorów na dobry początek książek o Rosji zamieszcza słynny cytat z Tiutczewa, który mówi, że: „Rozumem Rosji nie pojmiesz, można w nią tylko wierzyć”. W ten sposób usprawiedliwiają wszystkie niewiarygodne historie, które nie miały prawa się zdarzyć, a się zdarzyły. Właśnie tu, między Białorusią a Alaską, możliwe jest dosłownie wszystko. W lesie można natknąć się na pasterzy reniferów albo opuszczoną wyrzutnię rakiet jądrowych, przez ulicę może nagle przejechać czołg, a prezydent ujeżdża niedźwiedzie i lata z żurawiami. Niektórzy za motto swoich dzieł obierają sobie: „Rosja to nie kraj, to stan umysłu”, ale szczerze mówiąc, nie bardzo rozumiem, co by to miało znaczyć. Zamiast tego wolę przywołać Gagarina, który na początku kosmicznej przygody Ziemian nie silił się na żadne pompatyczne sekwencje w stylu Neila Armstronga, a rzucił po prostu: „Nu, pojechali!”.
Nie będę się starał Rosji zrozumieć, bo naszą wspaniałą, europejską logikę możemy spokojnie zostawić w depozycie u celnika na przejściu granicznym w Bezledach. Nie przyda się na wiele w zderzeniu z rosyjskim żywiołem. Nie będę też pisał za wiele o Putinie, biedzie, syfie, wojnie, korupcji i pijaństwie, choć to oczywiście bardzo wdzięczne tematy. Można o tym poczytać w każdej innej, poświęconej Rosji książce. Chcę pokazać, że to również kraj ludzi, którym powodzi się całkiem nieźle, a nie są oligarchami. To miejsce, gdzie obywatele mają często więcej wolności niż w Unii Europejskiej. Rosjanie umieją się bawić i cieszyć życiem tak, jak nikt inny. Akcja moich historyjek dzieje się na Syberii, a więc w otoczeniu zniewalająco pięknej przyrody, którą mieszkańcy potrafią szanować i chronić, wchodząc z nią w niemal mistyczny związek – i to wcale nie jest przenośnia.
Przygodę z Rosją zacząłem dawno, dawno temu. Kupiliśmy ze znajomymi samochód i pojechaliśmy do atakowanego przez meteoryty Czelabińska, by stamtąd odbić na Kazachstan. Wtedy po raz pierwszy spróbowałem ruskiej bani i kąpieli w świętych źródłach; przekonałem się, że wcale nie trzeba dawać wszystkim łapówek i że nie każda droga jest dziurawa. Usłyszałem grupę Kino i Wiktora Coja, śpiewającego w imieniu pokolenia, że jego mamą jest Anarchia, a tatą kubek portwajnu. Potem wracałem do Rosji wielokrotnie, różnymi środkami transportu, wsiąkając w nią coraz bardziej. Wreszcie w 2008 roku zamieszkałem w Irkucku jako student wymiany międzynarodowej. Zakochałem się.
Będzie tu o Syberii widzianej z perspektywy dwóch wycieczek rowerowych. W 2008 roku przejechałem Zabajkale, kierując się do Mongolii, a pięć lat później wróciłem, żeby przemierzyć po lodzie cały Bajkał. Nie mam zamiaru zadręczać czytelnika opisem każdej przebitej dętki i złamanej szprychy, dlatego będzie raczej o ludziach i dziwach, które spotykałem po drodze. A jest się czemu dziwować. Rosja sama w sobie jest osobliwa, zaskakująca, niezrozumiała, nawet magiczna. Na Syberii wszystkie te epitety trzeba podnieść do kwadratu, a Bajkał – fenomen na skalę światową – to prawdziwe jądro mistyki i tajemnych sił, które oddziałują na wszystkich, którzy się z nim zetknęli. Jeżeli po lekturze zrozumiecie odrobinę więcej – to świetnie. Jeśli nie – jeszcze lepiej. Mam tylko nadzieję, że tak jak ja nie przestaniecie się dziwić.
Praktyczne rady co do nawigacji po książce – została podzielona na dwie części – „Step” i „Jezioro”. Pierwsza opowiada o tym, co może się zdarzyć na stepie, a druga o perypetiach na Bajkale, z Bajkałem i w okolicach Bajkału. Można je czytać w dowolnej kolejności, chociaż na upalne dni polecałbym raczej solidne syberyjskie mrozy od strony jeziora, a na rozgrzewkę w zimowe wieczory dobrze jest się przenieść na upalne stepy Buriacji.
Wyprawy do Mongolii nie planowałem. Czasem wszystkie znaki na niebie i ziemi zdają się zgodnie podpowiadać jakiś kierunek działania – i tak właśnie było tym razem. Najpierw, jeszcze w styczniu, gdy prowadziłem najzwyklejsze w świecie życie studenta lekkoducha, rzuciła mi się w oczy wiadomość, że w tej części Azji będzie można obserwować całkowite zaćmienie Słońca, którego w Polsce za mojego krótkiego życia nie dało się zobaczyć. Już zacząłem kombinować, jak się tam dostać, gdy los, reprezentowany przez panią z rektoratu, zaproponował mi niespodziewanie przeprowadzkę do Irkucka. A to już tylko 700 kilometrów do granicy w Kiachcie, jak na syberyjskie standardy – rzut kamieniem.
Pierwszego maja stanąłem na graniczącym z Mongolią szczycie Munku-Sardyk i z wysokości ponad trzech tysięcy metrów podziwiałem rozciągającą się na kilkadziesiąt kilometrów oszałamiającą panoramę jeziora Chubsuguł, nazywanego młodszym bratem Bajkału lub Małym Bajkałem. Wyglądało jak wielkie ciasto dość niechlujnie rozwałkowane na stepie. A jak by to było stanąć tam, daleko, na brzegu jeziora i popatrzeć do góry, na szczyty Sajanu Wschodniego?
Widok na jezioro Chubsuguł ze szczytu Munku-Sardyk
Potem okazało się, że będę miał kogo odwiedzić w Ułan Bator – znajomi odbywali akurat staż w polskiej ambasadzie. Nie musiałem się też zbytnio głowić nad terminem – 10 lipca zaczynały się tradycyjne igrzyska Mongołów – święto Naadam, o którym słyszałem dużo, dużo wcześniej. Chciałem dojechać do stolicy Mongolii na rozpoczęcie imprezy. Wyobraźnię rozpalały opowieści o strzelających z łuku cudakach w pstrokatych strojach, kilkuletnich dzieciakach startujących w wyścigach konnych i skąpo odzianych siłaczach, okrywających się nieśmiertelną chwałą w zapasach. Ale po drodze miały mnie czekać jeszcze większe cuda.
No a dlaczego rowerem? Bo lubię jeździć rowerem.