Читать книгу Po Bajkale - Jakub Rybicki - Страница 7

Zakupy

Оглавление

Na dobry początek trzeba kupić rower. W tym celu inwestuję w miejscową gazetę. Zupełnie jak w latach dziewięćdziesiątych – jeździsz palcem po malutkich literkach ogłoszeń drobnych, brudząc go farbą drukarską. Potem drapiesz się z frasunkiem po czole, mażąc je na czarno. Ale jest. „Rower Lexus Voyager w stanie dobrym sprzedam tanio”. Pierwszy strzał i od razu w dziesiątkę! Lexus – to przecież marka luksusowych samochodów, więc i jednoślad powinien być z wysokiej półki. Voyager – czyli podróżnik, jak ta sonda NASA! Zupełnie nie zwracam uwagi na fakt, że amerykański pojazd kosmiczny nigdy nie wrócił do domu.

Nie tracąc czasu na rozmyślania o wszechświecie, wsiadam do marszrutki, nieświadomy, że czoło wciąż mam umorusane tuszem z gazety. Marszrutka to busik, który z założenia realizuje jakąś marszrutę, czyli trasę. Czasem jednak zdarza się, że kierowca z tej trasy zbacza, gdy akurat mu się tak podoba. Godna podziwu jest inwencja, jaką wykazują się szoferzy w czasie godzin szczytu w Irkucku. Znajdują cudowne objazdy, które nijak się mają do normalnej trasy, ale rzeczywiście pozwalają oszukać korki. Oczywiście, omija się wtedy również potencjalnych pasażerów, ale kto by się nimi przejmował. Zawsze trafią się jacyś nowi. Marszrutkom „międzymiastowym” z zasady trudniej zmieniać trasy, bo innych dróg po prostu nie ma. Ale i tu istnieje pewne pole manewru. Kierowcy czasem robią przerwy na odwiedziny znajomych w wioskach położonych z dala od głównych traktów. I zawsze znajdą na to jakąś wymówkę. A to prasę przywiozą, a to wezmą trzecie koło zapasowe, a to świeże kurczaki dla mamy. Zresztą, jeśli kierowca stara się jechać szybko, a przerwa jest wystarczająco krótka, to pasażerowie się nie burzą. Co im pozostaje? Mogą przecież wysiąść, nikt ich tu na siłę nie trzyma.

Marszrutka wiezie mnie daleko, aż za mikrorejon Nowo Lenino. Typowe, zdegradowane osiedle z początków epoki Breżniewa, mieni się kolorowo zabudowanymi balkonami ceglanych, pięciopiętrowych bloków, czyli piatietażek. Tu i ówdzie pofałdowany asfalt trotuaru znienacka przerywa topola. Już lepiej, gdy drzewo rośnie koło klatki schodowej, wtedy pacany[7] palące papierosy przed wejściem do bloku mogą przynajmniej oprzeć się o coś przyjemnego w dotyku. A że sigariety tanie, to i Europejczyka poczęstują, gdy zapyta:

– Gdzie znajdę dom numer sześć?

– Nie tak szybko brat, chodź, zapalimy, pogadamy, no gdzie ci się tak śpieszy?

A mnie do roweru śpieszno. Do tego, który czeka na piątym piętrze piatietażki i już mruga do mnie zalotnie zza szyby zabudowanego balkonu. Pędzę więc na górę, przeskakując stopnie, nie zwracając uwagi na zapach moczu i brzydkie napisy na niebiesko-białych ścianach.

Otwiera facet w tielniaszce, nieodzownym elemencie nieoficjalnego dreskodu Rosjanina. Praktyczna, biało-niebieska koszulka na ramiączkach, taka jaką każdy poborowy dostaje w armii. Na ścianach dywany. Lexus uśmiecha się do mnie z balkonu.

– Sprzedaję za trzy tysiące.

– Dam półtora.

Facet pokazuje mi drzwi, ale żona zręcznie zachodzi mi drogę z herbatą, rzucając spojrzeniem gromy w męża. Ten pohamletyzował jeszcze chwilę i podaliśmy sobie dłonie. Stanęło na dwóch tysiącach.

Gdybym choć trochę znał się na technice rowerowej, pewnie wyszedłbym od razu dalej brudzić sobie palce tuszem ze stron gazet z ogłoszeniami. Ale ja już dostrzegam w tym czerwono-czarno-białym potworku prawdę, dobro i piękno. Hamulce działają? Działają! Opony zdarte, ale to się wymieni, coś trzęsie się przy napędzie, ale to się naprawi, a poza tym? Jeździ! Biorę!

Gdy wychodzę z nowym nabytkiem, chłopaki spod klatki patrzą już na mnie inaczej. Ale chyba nie z większym szacunkiem.

Po Bajkale

Подняться наверх