Читать книгу Kłamca 4. Kill’em all - Jakub Ćwiek - Страница 6

Dolina

Оглавление

Bycie Oberonem miało swoje plusy. I chyba to właśnie było w tym wszystkim najgorsze.

Gdyby cierpiał, dusił się w swej nowej roli, czuł na plecach śmierdzący cebulą oddech śmierci, Kłamca z pewnością byłby ostrożniejszy. I bardziej stanowczy w działaniach.

Zamiast tego jednak, pod pozorem gromadzenia wiadomości, budowania siatki sojuszników i przygotowywania planów, Loki siedział i pierdział w stołek, czy też raczej w poduszki. Królowi pieprzonych elfów nikt nie podstawiłby zwykłego stołka.

Wychylił się i spojrzał na wysypaną piaskiem arenę otoczoną drewnianymi palami, gdzie właśnie trwał krwawy wieczorny pokaz.

– No dalej! Przestańcie łazić w kółko, nie mamy całego dnia! – krzyknął do gladiatorów. – Inni też chcą walczyć!

To nie do końca było prawdą, ale któż by zwracał uwagę na niuanse. Skoro Oberon twierdził, że jego poddani chcą się bawić w krąg śmierci, to taka właśnie była ich wola, niezależnie od tego, co naprawdę sądzili. Loki nazywał to demokracją ukierunkowaną.

„Poza tym to podoba się tym wszystkim nadętym dupkom wkoło – myślał Kłamca, co rusz odrywając wzrok od prowizorycznej areny i przyglądając się elfim lordom i możnowładcom, ich strojom, twarzom, oraz – rzecz jasna – herbom. Te bowiem w szczególności warto było sobie odświeżyć.

Kiedyś, gdy jeszcze z pełnią praw mieszkał na dworze Odyna, Loki mógł z dumą mówić, że zna wszystkie liczące się szlacheckie rody każdego królestwa, które kiedykolwiek odwiedził. Uczył się ich historii, by wiedzieć, jak zdobyły przywileje i komu je zawdzięczają. Aby poznać kierujące nimi ambicje, czytał o zajmowanych stanowiskach, matrymonialnych planach wobec dzieci i pożyczkach udzielanych innym rodom. Pikantne plotki zbierał natomiast dla zabawy. I z przyzwyczajenia.

Tak, były czasy, że o dworze Oberona Kłamca również wiedział wszystko, ale to było naprawdę dawno temu. Dlatego teraz w chwilach wolnych od królowania Loki na nowo uczył się herbarza. Próbował zapamiętać, kto nosi zebrę, kto – węża na patyku, a kto – Angelinę Jolie z ciałem kurczaka. No dobra, wiedział, że to harpia, ale podobieństwo twarzy aż się prosiło o pozew.

Kłamca studiował pilnie. Wiązał w pamięci godło z nazwiskiem, nazwisko z historią, a gdy już wiedział to, co mógł wyczytać z tekstów, imię aktualnego dziedzica podpowiadał Lokiemu stojący zawsze tuż przy nim Kent, dowódca straży. Jego ród również był w księdze. Mieli niewymawialne nazwisko, a w herbie najbrzydszego lwa od czasów, gdy grafikom studia Dreamworks zaczęło się wydawać, że potrafią rysować zwierzęta. „To nieistotne, jaki ma herb – powtarzał sobie Kłamca. – Liczy się, że Oberonowi jest wierny jak pies. To może się kiedyś przydać”.

Tymczasem tocząca się na arenie walka zgodnie z królewskim rozkazem zyskała tempo. Walczący starli się raz i drugi, wyprowadzono kilka pchnięć, części uniknięto, kilka innych sparowano, a publiczność wyła, żądna krwawych rozstrzygnięć.

„I pewnie zaraz je dostaniecie – pomyślał Loki, czując ogarniające go jednocześnie rozdrażnienie i wesołość. – Może wtedy zamkniesz gębę, młody hrabio Mallintorne. Może, tłusty jak wieprz książę Offerniliusie, oderwiesz się od udźca swego upolowanego dziś pobratymca, a twoja córeczka da odetchnąć karłowi pracującemu skrycie pod jej suknią”.

Kłamca wodził wzrokiem od jednego lorda do drugiego, zastanawiając się, jak wiele wysiłku, kombinacji i kłamstw kosztowałoby go sprawienie, by to któryś z nich musiał znaleźć się na arenie i walczyć o życie. Ich historie z pewnością zawierały większe przewinienia niż… „No właśnie, za co skazani są ci dwaj na dole?” Loki nie potrafił sobie przypomnieć. Już miał zapytać o to Kenta, gdy nagle w dotąd wyrównanej walce nastąpił przełom.

Pierwszy spośród walczących, rozebrany do pasa olbrzym poznaczony miliardem blizn, wykorzystał potknięcie swego dużo mniejszego przeciwnika i kopnął go w brzuch z takim impetem, że tamten poleciał aż na drewniane pale, odbił się od nich i zaległ bez ruchu w głębokim błocie. Tłum ryknął.

Olbrzym wzniósł do góry obie ręce, całym ciałem chłonąc lordowski entuzjazm, po czym podszedł do nieprzytomnego i wzniósł miecz, by zadać ostateczny cios.

Ale jego oponent, drobny blondyn, którego wielkolud miał teraz u stóp, wcale nie stracił zmysłów. Chłopak wyczekał do ostatniej chwili, a gdy ostrze opadało ze świstem, błyskawicznie przeturlał się na bok, poderwał na równe nogi i ciął dobytym zza pasa kozikiem w ramię wielkoluda, znacząc je cieniutką kreską. Potem, odsunąwszy się, zaczął jak gdyby nigdy nic czyścić ubranie z błota. Jakby już było po walce.

I rzeczywiście. Miecz olbrzyma zarył o ziemię, a on sam zachwiał się, zadrżał i po krótkiej chwili opadł na kolana. Wyraz jego twarzy mógł być równie dobrze grymasem wściekłości, jak i pierwszym objawem paraliżu mięśni.

Blondyn zerknął obojętnie w jego stronę. Skończył doprowadzać ubiór do jakiego takiego porządku, schował nóż i przeczesał obiema rękami nieco oklapnięte włosy.

Dopiero wtedy przestąpił nad cielskiem olbrzyma i dziarskim krokiem podszedł niemal pod sam królewski tron.

– Panie – rzekł, kłaniając się Oberonowi w pas.

Kłamca uśmiechnął się półgębkiem.

– Trucizna? Nie przypominam sobie, bym na nią zezwolił.

– Ale i nie zakazałeś, panie.

Blondyn raz jeszcze się skłonił, a każdy jego ruch mówił wyraźnie: „Jestem prometejskim skurwysynem, który nagnie każdą zasadę tylko dlatego, że można”. I że to zabawne. Cóż, Loki nie mógł powiedzieć, że ta postawa była mu szczególnie obca. Potrzebował jeszcze tylko rozważyć, czy podoba mu się w pobliżu ktoś taki jak on sam, czy niekoniecznie.

– Możesz mi przypomnieć – poprosił, nie kryjąc rozbawienia – cóż kupiło ci przywilej walki w tym kręgu, drogi… Jak ty się właściwie nazywasz?

– Mówią na mnie Żądełko, panie – odparł blondyn. – A uwagę twoją zawdzięczam swym, wybacz brak skromności, niebywałym zdolnościom w zakresie sztuki miłości.

– Znaczy rżnąłeś mi dwórki?

– Tak, panie.

Kłamca powiódł wzrokiem po zgromadzonym wokoło tłumie, skupiając się tym razem nie tylko na twarzach lordów i ich córek, lecz także na ich służbie, pomniejszej szlachcie i parobkach wciskających się wszędzie jak słoma. Czy wyglądali na usatysfakcjonowanych starciem? Podczas oglądania na Ziemi kanałów sportowych zobaczył wyraźnie, że ludzie niekoniecznie są zadowoleni, gdy o zwycięstwie rozstrzyga oszustwo. Jednak elfy to nie ludzie. Tutejsza widownia wyglądała na uradowaną, zwłaszcza od kiedy konający olbrzym dostał drgawek i zaczął toczyć z ust krwawą pianę.

„Poza tym – pomyślał Loki – przecież to nie ostatnie starcie, jakie mam im dzisiaj do zaoferowania”.

– Kupiłeś sobie moją łaskę, Żądełko. Dołącz zatem do mnie w loży. Tylko najpierw oddaj kozik strażom, byś mnie przypadkiem nie zaciął.

Elf skłonił się w pas.

– Dziękuję za twą łaskawość, Oberonie. I z pewnością nie pozwoliłbym sobie na taki… hmm, przypadek.

– No już, już. Nie zasłaniaj.

Kłamca odgonił go gestem, po czym odwrócił się do dowódcy swej straży przybocznej stojącego tuż za jego plecami.

– Dobra, są jeszcze jacyś ochotnicy na dzisiaj?

Oczywiście byli i, jak przystało na ochotników, dawali z siebie wszystko. Podobnie zresztą jak elfki usługujące Kłamcy i walczące o to, którą z nich władca weźmie dziś do namiotu, by pokazać jej swoją kolekcję sztyletów. Czy coś tam…

„Tak – pomyślał Loki, gdy obnażona kształtna pierś jednej z dziewczyn otarła się o jego policzek. – Niestety, władza naprawdę ma sporo plusów”.

Kłamca 4. Kill’em all

Подняться наверх