Читать книгу Kłamca 4. Kill’em all - Jakub Ćwiek - Страница 7
Australia
ОглавлениеArchanioł Michał nie miał w zwyczaju szanowania posłów, gdy wszystko szło na poważnie. Dlatego też wysłannicy Lucyfera miny mieli dość nietęgie. Zwłaszcza że otoczyli ich aniołowie ze wsławionego w wielu bitwach Trzynastego Legionu. Zwłaszcza że na ich widok zapłonęła głownia Pana Niebios.
Demony dobyły broni, zbijając się w ciasną gromadkę, gotowe walczyć do ostatka.
Jedynym, który trzymał fason, był rosły, poznaczony bliznami demon pustyni o twarzy ostrej, jakby ciosanej w kamieniu, i rogu wychodzącym z podbródka niczym fantazyjna kozia bródka.
Michał rozpoznał go od razu – demon był jednym z tych, którzy od kiedy stanęli po stronie Piekieł, nie raz dali się Zastępom we znaki. I jednym spośród bardzo nielicznej garstki, której udało się przeżyć starcie z Michałem. Krótkie i przerwane przypadkiem, ale nadal się liczyło…
– Czego tu szukasz, Eublisie? – zapytał.
– Przybywam z poselstwem od twego brata Lu…
– Lucyfer nie jest moim bratem i gdzieś mam jego poselstwa – odparł Michał.
Zakręcił mieczem młynka, tworząc w powietrzu świetlisty krąg, i ruszył do przodu. Z każdym krokiem tatuaż na jego twarzy rozpalał się coraz większym blaskiem.
– Tego jednak wysłuchasz – odparł demon.
Wciąż próbował być niewzruszony, ale widok napierającego na niego Wodza Zastępów skutecznie mu to utrudniał, podobnie jak wciąż rysujący się w powietrzu krąg ognia. Oczywiste było, że gdy tylko jakakolwiek część ciała demona znajdzie się w zasięgu miecza Michała, natychmiast odcięta runie na piasek.
Mimo to demon sięgnął ostrożnie do torby i wyjął z niej lśniącą płaską płytkę o przekątnej może dziesięciu cali.
Nacisnął maleńkie kółeczko u podstawy prostokąta i zamknąwszy oczy, wyciągnął płytkę przed siebie. Na ekranie pojawiła się szczenięca twarz księcia Piekieł.
– Cześć, braciszku – powiedział Po-prostu Teddy. – Kopę lat, nie?
Michał zatrzymał się w pół kroku. Jego miecz zakręcił w powietrzu jeszcze jedno kółko, a potem przygasł.
– Nie jesteśmy braćmi, Lucyferze. Nie łączą mnie z tobą żadne wyjątkowe więzy, jakie nie łączyłyby mnie z którymkolwiek spośród moich wojowników. Wszyscy bowiem jesteśmy…
– Tak, wiem – roześmiał się tamten. – Tylko się przekomarzam.
Na dźwięk ostatniego słowa demony, ściśnięte teraz w niechlujny romb, zarechotały nerwowo. Anioły ukradkiem spoglądały na swojego wodza, licząc na jakąś reakcję, może decyzję, oznakę poirytowania.
Michał jednak tylko zmarszczył brwi i mocniej zacisnął palce na rękojeści. W jego przypadku trudno to było nazwać specjalnie gniewną reakcją.
Chwila przeciągała się nieznośnie. Nieco dalej przez pustynię przewalały się zeschnięte krzewy, falowało rozgrzane powietrze… Gdzieś w oddali zbłąkany bumerang wracał właśnie do ręki właściciela, spragnione paliwa resztki ludzkości urządzały pościg za cysterną z piaskiem. Słowem, Australia błyszczała w pełnej krasie. Tyle że po cichu, w krępującym milczeniu.
W końcu to tablet pierwszy przemówił chłopięcym głosem Lucyfera:
– No dobra, powinniśmy pogadać o tej wojnie, nie sądzisz, braciszku?
Na te słowa Michał poderwał się gwałtownie ku niebu, zakręcił wokół własnej osi, jednocześnie rozpalając głownię miecza. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować na to nagłe tornado zrodzone z piasku i ognia, Wódz Zastępów zdążył już opaść i zgrabnie złapać w lewą dłoń upadający tablet. Chwilę potem na ziemię z łoskotem upadły bezgłowe zwłoki Eublisa.
– Mówiłem ci, Lucyferze – wycedził Michał. – Nie jestem twoim bratem.
Chłopiec na ekranie tabletu westchnął tylko, udając smutek, choć w jego oczach żarzyły się iskierki rozbawienia.
– A szkoda, bo gdybyś był, nikt w szkole by mnie nie tknął – odparł. – Ale co tam, było, minęło. Podoba ci się mój nowy tablet? Świetnie leży w dłoni, prawda? Nie mów nikomu, ale to jedyny egzemplarz. Steve… Bo wiesz, rzecz jasna, że Steve jest u mnie? Oddał duszę już za Maca trójkę… Zabrał się do roboty, jak tylko się pojawił, i powiem ci, że przeszedł sam siebie. Ludzie, gdyby wciąż jeszcze żyli, dosłownie zabijaliby się o to cudo. – Parsknął śmiechem, ale zaraz przerwał, by zamachać sobie ręką przed ustami. – Dobra, głupi żart, nie powiedziałem tego. Trzeba mieć szacunek do ludzkiego życia, prawda? Już nic nie mówię.
Lucyfer udał, że sznuruje sobie usta, potem – że zakłada na nie kłódkę, i wreszcie że wyrzuca do niej kluczyk.
I znowu nastała cisza. Kilku spośród demonów zaśmiało się nerwowo, ale tym razem brzmiało to raczej jak gwar przed spektaklem niż reakcja na zapalone światełko „aplauz”. Gdzieś tam w trzecim szeregu aniołów ktoś komuś nadepnął na nogę, ktoś kazał komuś zabierać się z tymi przeklętymi korkami. Tamten odrzekł, że mu wolno, bo szanuje w ten sposób lokalną… Zamiast dokończyć, sapnął, wyrzucając z siebie na raz całe powietrze.
A Michał stał. Sztych wygaszonego miecza oparł na ramieniu, zmrużył oczy – jedno z nich wyglądające jak żarzący się ognik zawieszony w czeluści – i czekał. Na reakcję, na słowo, na znak. Cokolwiek, co wyjaśni mu, po co właściwie Lucyfer przybył tu ze swoim poselstwem.
Bo nie zrobił tego dla głupiego żartu – tego Michał był pewien. Lucyfer mógł sobie udawać chłopca, rzucać wszystkim w twarz, jak to dobrze zna ludzi, ich obyczaje, kulturę, zabawki i jak bardzo bawi go ta cała Apokalipsa. Owszem, robił to przekonująco, więc pewnie gdyby chciał, zwiódłby tą postawą prawie każdego.
Ale choć nie byli braćmi, Michał znał Lucyfera najlepiej ze wszystkich. Kto wie, może nawet lepiej, niż upadły anioł znał sam siebie. I skoro Lucyfer przebył taką drogę, nawet jako duch w maszynie, by się tu pokazać, to znaczy, że ma coś do powiedzenia. Albo do zrobienia.
„Może – pomyślał nagle archanioł – chodzi o…”
Nie było mu jednak dane dokończyć tej myśli, bo naraz doskoczył do niego anioł Jack i łapiąc go za ramię, krzyknął:
– To pułapka, wodzu! Spójrz tam, na pustynię!
Michał uniósł głowę i niemal w tym samym momencie z tabletu wystrzeliły dwie widmowe ręce. Obie uzbrojone w krótkie, cienkie ostrza wymierzone w szyję archanioła.
– Przejrzał cię – stwierdził Tom z wyraźną dezaprobatą w głosie.
Po-prostu Teddy dopił resztkę lemoniady, przełknął cienkie opłatki lodu, wypluł pestkę.
– Może tak – powiedział. – A może nie.
Toma zdenerwowała ta odpowiedź. Odkąd Po-prostu Teddy pojawił się w okolicy, obiecywał cuda i akcje lepsze niż na PlayStation. Miały być wielkie bitwy, tryskająca krew i w ogóle koniec świata.
Z początku rzeczywiście tak było. Na ekranie migały armie, oddziały maszerowały po ziemi albo atakowały w bojowych formacjach powietrznych. Były wielkie demony plujące ogniem, bestie wyskakujące spod piachu, anioły walczące w starożytnym szyku albo zupełnie współczesnymi technikami. Krew lała się i wsiąkała w piasek, a gdy dzień dochodził końca, nad polem bitwy unosił się gęsty dym i zapach topionego szkła.
Jednak od paru dni nikt już nie walczył. Siedzieli we dwóch na werandzie i tylko gapili się to na horyzont, gdzie kiedyś sporo się działo, a teraz nie było nawet chmur, to znów w mały ekranik. Owszem, czasem w oddali coś się jeszcze w powietrzu zakotłowało albo przed domem pojawiał się jakiś paskudny, poobijany koleś z błoniastymi skrzydłami, ale to było wszystko w temacie bitew. To i ten chrzaniony tablet. W nim czasem mignęła jakaś walka, nie wiadomo, czy aktualna, czy archiwalna z innego ujęcia, czasem pokazał się jakiś demon, ale zwykle Po-prostu Teddy przełączał się wtedy na jakąś sieciową grę i zbierał pomidory.
Ta dzisiejsza akcja, pułapka, miała być pierwszym prawdziwym sukcesem nowego kolegi Toma po serii porażek, remisów i umiarkowanych zwycięstw. W dodatku sukcesem naprawdę wielkiej skali, bo w końcu nie każdy może nakopać archaniołowi. Tom nie był specjalnie religijnym dzieckiem, ale wiedział, że taki archanioł to nie byle kto. Musi być ważny i trudny do zabicia.
Wszystko więc miało być piękne, tyle że… najwyraźniej znowu nie wyszło, bo ten cały Michał był czujny. A teraz w dodatku Teddy nie potrafił tego przyznać. To chyba wkurzyło Toma najbardziej.
– Nie „może tak, może nie”, tylko przejrzał. Zobacz, co robi z twoimi… no tymi. O, patrz teraz!
Na niewielkim ekranie mignął demon, archanioł i jego miecz, wreszcie głowa demona upadła na tablet.
– Cholera! – mruknął Po-prostu Teddy.
– No sam widzisz. On się teraz wkurzył i…
– Jestem pewien, że ten kretyn stłukł mi wyświetlacz. Wiesz, jak się paskudnie obsługuje urządzenie dotykowe, gdy włażą ci w palce te małe szklane drzazgi, to paskudne uczu… O, dziękuję bardzo, pani Kellen. Tak, lód też.
Mama Toma dygnęła sztucznie i oddaliła się sztywnym krokiem z połowicznie napełnionym dzbankiem. Usiadła nieporadnie na ganku, gdzie wróciła do szycia kołdry i krzywienia się w nienaturalnym uśmiechu. Wyglądała jak postać z horroru, którą zabito, a potem ożywiono, by służyła. Ale przecież Po-prostu Teddy niczego takiego nie zrobił. On, gdy się zjawił, po prostu pstryknął, a wtedy głowa mamy Toma z chrupnięciem karku obróciła się o trzysta sześćdziesiąt stopni niczym znak „stop” odpowiednio trafiony ze strzelby. I gdy znowu spojrzała na Po-prostu Teddy’ego, już była taka jak teraz.
Thomas patrzył teraz na nią, myśląc o tamtym zdarzeniu, ale nade wszystko o tym, że też by się napił. Martwa i ożywiona czy nie, była w końcu jego matką i jego też powinna zapytać. Na głos nie powiedział jednak nic. Westchnął i wlepił wzrok w ekran tabletu, na którym Michał wykrzykiwał właśnie szereg komend do swoich podwładnych, każąc im formować nowe szyki, odpierać ataki i przeć do przodu w imię Stwórcy. Jeszcze raz zwarte bojowe formacje anielskie ruszyły wprost na nieuformowane hordy, siejąc zniszczenie.
– To naprawdę jest twój brat? – zapytał Tom. – Bo wcale nie wygląda.
Teddy przewrócił oczami.
– No i następny. Co, mam ci świadectwo urodzenia pokazać? A nie, w sumie nie mam. Cholera!
Tom podrapał się po nosie. Widział te wszystkie anioły i demony, wiedział też, że na świecie coś się w tej sprawie dzieje, ale wciąż go to przerastało. Podobnie jak tożsamość jego gościa. Zdecydował więc zmienić temat na taki, który – miał nadzieję – uda mu się ogarnąć.
– Jak to w ogóle możliwe, że ten anioł Jack zauważył twoją zbliżającą się armię? Przecież przebrałeś ich za powietrze!
– Nałożyłem iluzję, owszem – odparł Po-prostu Teddy. – Ale nie dość dokładną, jak się okazuje.
To nie była właściwa odpowiedź dla młodego Kellena. Tom przeczytał w życiu dwie książki i raz, jako dzieciak, odwiedził kino w Melbourne. Nie za bardzo wiedział, co to jest iluzja. Ale ponieważ się starał, spróbował wyjaśnić to sobie po swojemu.
– Iluzja to takie coś, co zrobiłeś mamie i dziadkowi, żeby nie wiedzieli, że tam się napierdalają anioły?
– Thomas, język! – skarciła go matka pozbawionym emocji głosem.
Na tej ślicznej, zadbanej twarzy nie sposób jednak było dostrzec gniewu. Przeciwnie, uśmiechała się szeroko, a jej oczy nie tyle się szkliły, co karmelizowały od nadmiaru radości w spojrzeniu. Gdyby nie ta koślawość, nienaturalność jej ruchów, wyglądałaby teraz zupełnie jak jedna z gospodyń domowych z tego amerykańskiego serialu, na który tak pomstował pastor Crowe. Po-prostu Teddy upił kolejne dwa łyki, po czym odpowiedział:
– To trochę bardziej skomplikowane.
– Aha.
Tym razem taka odpowiedź zdecydowanie wystarczyła Tomowi. Miał to po ojcu. Stary Kellen, zanim spłonął w pożarze buszu, zwykł mawiać, że gdy ktoś używa słowa „skomplikowane”, to tak jak gdyby sięgał po broń. Nie robi tego bez powodu.
Niemal w tym samym momencie tuż obok Po-prostu Teddy’ego zmaterializował się demon. Już tu wcześniej bywał, więc Tom znał go z imienia. Wtedy przedstawił się jako Mammon.
– O, jesteś – ucieszył się Po-prostu Teddy. – Rozumiem, że wszystko idzie, jak powinno, i wszyscy walczą?
– Co do ostatniego oddziału, panie – odparł Mammon. – Tak jak sobie życzyłeś, są tam także książęta Piekieł i ich gwardie przyboczne. To prawdziwie szturm ostateczny i, jeśli mogę dodać, wygląda na to, że bitwa powoli się kończy, lecz wcale nie na naszą korzyść.
Po-prostu Teddy pokręcił głową.
– Och, Mammonie, czy ty zawsze musisz być takim pesymistą? Przecież powiedziałem ci, że mam jeszcze niespodziankę, prawda? Prawda, Tommy?
Tom skrzywił się, gdy usłyszał swoje zdrobnione imię.
– On będzie naszym Dawidem, Mammonie. A zaraz dostanie w prezencie ogromny kamień do swej procy. Tommy, bądź łaskaw i skocz po jeepa swojego taty. Tak, wiem, że umiesz go prowadzić… I nie, nie zwracaj uwagi na skrzynię, która leży na tyle. To właśnie ją zawieziesz do mojego brata. Z pozdrowieniami.
Tom zdał sobie sprawę, że rusza w stronę szopy. Wbrew sobie, wcale nie chciał tego robić, ale coś w głowie wyraźnie mu kazało. Coś, co brzmiało jak Teddy, tylko o wiele melodyjniej. I okropniej.
– Bak jest pełen, a na dojazd masz całkiem ładną chwilę – powiedział Teddy i dopił lemoniadę. – Możesz zabrać matkę i dziadka, żeby było ci raźniej, ale nie zatrzymujcie się i nie zbaczajcie z drogi. A gdy znajdziecie się na miejscu… Cóż, wystarczy, że otworzysz skrzynię.
Gdy Tom odszedł na kilka kroków, Mammon, zachęcony przez szefa, zajął jego miejsce na leżaku. Wspólnie wlepili wzrok w tablet, na którego ekranie anioły i demony wirowały w bitewnym tańcu.