Читать книгу Labirynt kości - James Rollins - Страница 14

Оглавление

Rzym, Państwo Kościelne

Wiosna 1669

Nicolaus Steno prowadził młodego emisariusza przez czeluści muzeum Collegium Romanum. Obcy miał na sobie gruby płaszcz, a jego buty były zabłocone – świadectwo pośpiechu i działania w ukryciu.

Niemiecki posłaniec przybywał od Leopolda I, Świętego Cesarza Rzymskiego na północy. Przesyłka, którą wiózł, przeznaczona była dla drogiego przyjaciela Nicolausa, ojca Atanazego Kirchera, twórcy tego muzeum.

Emisariusz patrzył z otwartymi ustami na liczne osobliwości, które tu zgromadzono: egipskie obeliski, mechaniczne cuda, które tykały i pomrukiwały, strzeliste kopuły w górze, ozdobione znakami astronomicznymi. Spojrzenie młodego człowieka przyciągnęła bryła bursztynu z zachowaną we wnętrzu jaszczurką.

– Nie ociągaj się – pouczył Nicolaus wysłannika i pociągnął go za sobą.

Znał każdy zakątek tego miejsca, wszystkie oprawione woluminy, w większości dzieła pana owego muzeum. Spędził tu niemal cały rok, przysłany przez swego dobroczyńcę, wielkiego księcia Toskanii, w celu przestudiowania znajdujących się w tym miejscu skarbów, tak aby móc stworzyć własny gabinet osobliwości w książęcym pałacu we Florencji.

Wreszcie dotarł do wysokich dębowych drzwi i załomotał w nie pięścią.

– Wejść – odpowiedział głos z drugiej strony.

Nicolaus pociągnął masywne drzwi i wprowadził emisariusza do niewielkiego gabinetu, oświetlonego przez głownie z zamierającym ogniem.

– Przepraszam, że ci przeszkadzam, wielebny ojcze.

Niemiecki wysłannik osunął się bezzwłocznie na jedno kolano przed szerokim biurkiem i skłonił głowę.

Człowiek pochylony nad stosem ksiąg wydał przeciągłe westchnienie. Trzymał gęsie pióro, którego czubek zastygł nad wielkim pergaminem.

– Zjawiłeś się, by znów przejrzeć mój zbiór? Powinienem cię uprzedzić, że numeruję zgromadzone tu księgi.

Na twarzy Nicolausa pojawił się uśmiech.

– Obiecuję zwrócić ci mój egzemplarz Mundus Subterraneus, gdy tylko obalę w pełni wiele z twych twierdzeń, które są tam zawarte.

– Czyżby? Rozumiem, że wprowadzasz ostatnie poprawki do własnego dzieła dotyczącego podziemnych tajemnic skał i kryształów.

Nicolaus skłonił w odpowiedzi głowę.

– W rzeczy samej. Lecz zanim ci je przedstawię, z pokorą przyjmę wnikliwą analizę kogoś takiego jak ty.

Gdy przybył tu przed rokiem, obaj spędzili wiele długich nocy na głębokich dyskursach odnoszących się do licznych aspektów nauki, teologii i filozofii. Choć Kircher był starszy o trzydzieści siedem lat i zasługiwał na szacunek, cenił każdego, kto był gotów rzucić mu wyzwanie. Na dobrą sprawę już przy pierwszym spotkaniu obaj spierali się zajadle o pracę, którą Nicolaus ogłosił drukiem dwa lata wcześniej, a w której dowodził, że glossopetrae czy też „kamienne języki” osadzone w skałach to w rzeczywistości zęby pradawnych rekinów. Ojciec Kircher przejawiał podobne zainteresowanie kośćmi i reliktami przeszłości zachowanymi w warstwach skalnych. Prowadzili gorące debaty nad genezą owych tajemnic. I w takim to tyglu poszukiwań naukowych zaczęli żywić wobec siebie podziw, szacunek i ponad wszystko przyjaźń.

Spojrzenie ojca Kirchera spoczęło na emisariuszu, wciąż wspierającym się na kolanie przed zasłanym księgami biurkiem.

– A kim jest twój towarzysz?

– Przybywa z przesyłką od Leopolda Pierwszego. Wydaje się, że cesarz zapamiętał dostatecznie dużo ze swej jezuickiej edukacji, by dostarczyć ci coś ważnego. Zwrócił się do wielkiego księcia, by ten nakazał mi przedstawić ci tego człowieka niezwłocznie i z zachowaniem wszelkiej tajemnicy.

Ojciec Kircher odłożył gęsie pióro.

– Intrygujące.

Obaj wiedzieli, że obecny cesarz przejawia zainteresowanie nauką i światem natury, wpojone mu przez uczonych jezuickich, którzy czuwali nad edukacją władcy, gdy ten był młody. Dopóki śmierć starszego brata z powodu ospy nie zmusiła Leopolda do zajęcia tronu na zimnej północy, był on przeznaczony do stanu duchownego.

Ojciec Kircher pomachał do posłańca.

– Dość tej śmiesznej pozy, mój dobry człowieku. Wstań i przekaż mi to, z czym wyprawiono cię w tak długą drogę.

Emisariusz podniósł się i ściągnął z głowy kaptur, odsłaniając twarz młodzieńca, który nie mógł liczyć sobie więcej niż dwadzieścia wiosen. Wyjął z sakwy podróżnej grubą kopertę zalakowaną cesarską pieczęcią. Zbliżył się do biurka, położył ją na nim, po czym szybko się cofnął.

Kircher zerknął na Nicolausa, a ten wzruszył jedynie ramionami, dając tym do zrozumienia, że też nie zna szczegółów sprawy.

Duchowny wziął do ręki nóż i przeciął pieczęć; gdy otworzył kopertę, wysunął się z niej niewielki przedmiot i spadł na biurko. Była to kość w otoczce krystalicznej skały. Marszcząc czoło, Kircher wyjął z koperty dołączony do przesyłki pergamin i rozłożył go. Nawet z odległości kilku kroków Nicolaus mógł się zorientować, że jest to szczegółowa mapa wschodniej Europy. Ojciec Kircher studiował ją przez krótką chwilę.

– Nie pojmuję znaczenia tego wszystkiego – wyznał. – Tej mapy i tego kawałka starej kości. Nie ma tu listu objaśniającego.

Emisariusz odezwał się wreszcie w języku włoskim, naznaczonym silnym akcentem:

– Cesarz wybrał mnie, bym przekazał drugą połowę wiadomości, słowa, które przysiągłem powierzyć swej pamięci i ujawnić jedynie tobie, wielebny ojcze.

– I co to za słowa?

– Cesarz zna ciekawość, którą żywisz wobec pradawnej przeszłości, wobec sekretów zagrzebanych w trzewiach Ziemi, i prosi cię o pomoc w zbadaniu tego, co zostało odkryte w miejscu zaznaczonym na mapie.

– Cóż można tam znaleźć? – spytał Nicolaus. – Więcej kości takich jak ta? – Podszedł do biurka i przyjrzał się skamielinie w otoczce białawej skały. Wyczuwał niezmierzoną pradawność tego, na co patrzył.

– I do kogo należą te kości? – spytał Kircher. – W czyim spoczywają grobie?

Młody człowiek odpowiedział, a jego słowa były szokujące. A potem, nim któryś z mężczyzn zdążył się odezwać, emisariusz dobył szybkim ruchem sztylet i poderżnął sobie gardło od ucha do ucha. Trysnęła krew, gdy się zakrztusił i osunął, najpierw na kolana, a potem na podłogę.

Nicolaus rzucił się na ratunek młodemu człowiekowi, przeklinając tak brutalną konieczność. Wydawało się, że te ostatnie słowa przeznaczone były jedynie dla ojca Kirchera i dla niego, a raz wypowiedziane, nigdy nie miały być powtórzone.

Ojciec Kircher wyszedł zza biurka i przyklęknął, ujmując rękę młodzieńca w dłonie.

– Czy mogłaby to być prawda? – zwrócił się do Nicolausa.

Ten przełknął z trudem ślinę, zatrwożony tą ostatnią wieścią, wypowiedzianą przez skrwawione teraz usta.

Te kości… to szczątki Adama i Ewy.

Labirynt kości

Подняться наверх