Читать книгу Medycyna w Polsce - Janusz Skalski - Страница 11

2.1. Kościół i medycyna

Оглавление

Od początków pisanej historii kraju nieco łatwiej jest śledzić losy lecznictwa i nauk medycznych, jak zresztą każdej dziedziny nauki i kultury. Profesjonalna działalność lecznicza w średniowieczu związana była najczęściej z otoczeniem możnych władców, książąt i dostojników kościelnych. Medycyna towarzyszyła także, a może przede wszystkim, działalności klasztornej i cerkiewnej. Tam w sprawach lecznictwa od początków polskiego chrześcijaństwa działo się najwięcej.

A warto przypomnieć, że chrystianizacja Polski mogła mieć, co bardzo prawdopodobne, dwa niezależne źródła – chrzest w obrządku zachodnim i w, najpewniej wcześniejszym, słowiańskim (wschodnim). Kwestia wczesnego, wschodniego obrządku pozostaje frapującym wątkiem naszej historii wymagającym nadal uściślenia faktograficznego i emendacji. Wszak z jakiegoś powodu uczony, kronikarz i lekarz z Miechowa Maciej Karpiga (Miechowita) pisał w 1521 r. w swej Cronica Polonorum, że Kraków przyjął chrzest w obrządku wschodnim wcześniej niż Wielkopolska z Gnieznem[1] . Prawdopodobnie, chociaż pewności brak, stało się to w przedziale czasowym między 930 a 965 rokiem[2] . Były tych zdarzeń liczne wiarygodne ślady[3] . A nawet, jak powiada Jasienica, „rok 966 oznacza datę chrztu Gniezna i dynastii, a początki chrześcijaństwa należy przesunąć na stulecie poprzednie, tj. IX”[4] . Za oboma nurtami chrześcijaństwa wraz z zakładaniem klasztorów i monastyrów podążała medycyna.

Z nastaniem chrześcijaństwa rozpoczęła się ponadtysiącletnia historia kraju Słowian – Polaków, których w początkach z trudem jednoczyła wspólnota międzyplemienna, zbliżony język, wreszcie zespolone pod jednym władcą terytorium. Tysiącletnia historia państwa, jego odrębności narodowościowej, z równoległym rozwojem własnej kultury, nauki i sztuki, zaczęła się więc w średniowieczu i na ten okres historyczny przypada niemal połowa całej historii naszego kraju. Dotyczy to rzecz jasna także dziejów nauk, w tym medycyny. Chociaż był to czas ledwo raczkującej medycyny, bardzo wczesnej i bardzo niedojrzałej, to jednak fascynującej, tajemniczej, ale przecież rozwijającej się, wnoszącej wiele do światowej nauki.

Średniowiecze w Polsce starano się racjonalnie dzielić na trzy fazy rozwojowe: pierwszy okres – do końca wieku XII, drugi – do czasu rozpoczęcia działalności szkolnictwa uniwersyteckiego (XIII i XIV w.), trzeci to wiek XV. W pierwszym okresie następowało cywilizowanie społeczeństwa i stopniowy wzrost zrozumienia dla nauki jako motoru postępu, okres drugi to czas intensywnego, zarówno biernego, jak i czynnego, uczestnictwa w szkolnictwie uniwersyteckim Europy, okres trzeci cechuje wzmożony rozwój nauk. Jest to czas świetności Akademii Kazimierzowskiej w Krakowie w jej fazie przedrenesansowej, albo inaczej tzw. wczesnego renesansu.

W dwu pierwszych okresach wszelkie przejawy działalności człowieka związanej z przekazywaniem wiedzy, nawet w najbardziej uproszczonym zakresie, wiązały się z rolą duchowieństwa. Aby pełnić posługę kapłańską w każdym z obrządków chrześcijańskich, należało zdobyć edukację teologiczną choćby w bardzo podstawowym zakresie. Z czasem wymagania rosły, obejmując naukę łacińskich i greckich tekstów biblijnych i liturgii. A zatem należało się kształcić. Scholastyczny sposób pojmowania edukacji przyjął się w całej Europie, od Gibraltaru po tereny wschodniej Europy, i to z ugruntowanym przeświadczeniem, jakoby „wiedza – to przywilej stanu duchownego”.

Błędne byłoby przypisywanie średniowiecznym duchownym światłego oglądu rzeczywistości i naukowego postrzegania zjawisk zdrowia i choroby. Niestety właśnie wśród wykształconej części średniowiecznych społeczeństw i często nawet wśród uczonych duchownych krzewił się zabobon i irracjonalne traktowanie choroby. Ale w wielu, choć nie we wszystkich, klasztorach i monastyrach rodził się humanitarny nurt udzielania wsparcia pokrzywdzonemu przez chorobę człowiekowi. Traktowanie chorego przybierało niekiedy różne, także wypaczone formy: począwszy od odrzucenia i napiętnowania cierpiącego (np. dziecka ze zniekształceniami, wadami wrodzonymi, także chorego zakaźnie), jako pokaranego przez Boga, poprzez formę eklezjastyczną – udzielania pomocy duchowej, mistycznej, a nie racjonalnej, a skończywszy na tej najbardziej pożądanej, polegającej na ludzkim traktowaniu cierpiącego człowieka, opartym na samarytanizmie nakazanym w Ewangelii. Wpisane w chrześcijański obowiązek naśladowanie Jezusa uzdrawiającego (Jesus medicus) było wyznacznikiem działalności niektórych klasztorów i ten rodzaj działalności zakonników średniowiecznych interesuje nas najbardziej.

Niestety jednak zbyt często w czasach średniowiecza choroba, a tym bardziej cierpienie z nią związane były traktowane jako kara za przewinienia wobec przykazań boskich i kościelnych. Działo się tak z cichym przyzwoleniem Kościoła. Przy takim podejściu lekarstwem miało być pogłębienie wiary, żarliwa modlitwa o łaskę bożą i wstawiennictwo świętych. Czasem prowadziło to do zaniechania leczenia w imię swoiście pojmowanej pomocy choremu, aby najgodniej dostąpił nieba. Światlejsi podsuwali, że cierpienie nie zawsze jest miłe Bogu, przypominali, że nieszczęsny Hiob, udręczony plagami, cierpiał nie za grzechy, ale trochę z przypadku, jego nieszczęścia były bowiem instrumentem rozstrzygnięcia sporu między Bogiem a diabłem.

Wczesnośredniowieczny zapał duchowieństwa europejskiego do przejmowania szeroko pojętej opieki nad chorym uległ z czasem wyraźnemu oziębieniu. Od XII w. papieże zaczynają z niechęcią odnosić się do uprawiania medycyny przez osoby duchowne, a przede wszystkim ostro sprzeciwiać się krwawym zabiegom chirurgicznym. Doktrynalne hasło Ecclesia abhorret a sanguine[5] , w istocie dobrze oddające stosunek Kościoła do lecznictwa, stało się reasumpcją wielowiekowego hamowania przez Kościół rozwoju medycyny zabiegowej. Jednak ten aforyzm najprawdopodobniej powstał dopiero w XVIII w., będąc rekapitulacją krytycznego spojrzenia na to, co w historii Kościoła było wyznacznikiem kontaktów z medycyną. Historycy nie odnaleźli śladów takiej doktryny w pismach kościelnych, chociaż dostrzegali jej ucieleśnienie i wyartykułowanie w innych słowach. Wiele lat później autorem tej wymownej sentencji stał się medyk François Quesnay, a zamieścił ją w swym dziele opisującym historię chirurgii we Francji, opublikowanym w 1744 r.[6] Tymczasem przez stulecia powszechnie wiadomo było, że takie właśnie jest nastawienie hierarchów Kościoła do medycyny, choć tego nie przekazywano w pismach. Wyjątkiem były zapisy soboru laterańskiego IV z 1215 r. o zakazie praktyk chirurgicznych przez osoby duchowne, ogłoszone przez Innocentego III[7] , kiedy chirurgia została wykluczona z obrębu medycyny[8] . Sobór ten zapoczątkował tworzenie nowego ustawodawstwa kościelnego. Uchwalono 70 kanonów, pośród których znalazły się ustawy zakazujące wykonywania krwawych działań lekarskich.

Na szczęście do Polski, położonej na rubieżach europejskiego kręgu kulturowego, w bezpiecznym oddaleniu od centralnych decydentów tego kręgu, decyzje, zalecenia i zwyczaje docierały z opóźnieniem nawet wielu dziesiątków lat. Tak więc raczej słowiański obyczaj, sięgający czasów przedchrześcijańskich, mógłby tutaj odpowiadać za niechęć Kościoła do krwawych zabiegów chirurgicznych niźli papieskie reguły. Były to zasady raczej wtórne wobec uświęconego w regionie zwyczaju „wystrzegania się krwi”, a nie pierwotne wyznaczniki kościelne.


RYCINA 6. Kapliczka św. Rocha na frontonie dawnego szpitala w Krakowie.

Z czasem opisane reguły zaczęły nabierać form usankcjonowanych prawem kościelnym. Dla kontrastu, wbrew tym regułom, można by przypomnieć, że chirurdzy mają przecież swoich patronów, którzy nawet sami uprawiali ten krwawy zawód. Są nimi Kosma (Κοσμάς, Koźma) i Damian (Δαμιανός)[9] , wielcy święci Kościoła katolickiego. Oni to, według jednej z legend, mieli sprowadzić sen na nieszczęsnego pielgrzyma, cierpiącego na gangrenę kończyny dolnej, i pod osłoną cudownego snu przeszczepić mu w drodze operacji chirurgicznej kończynę pobraną od zmarłego człowieka (czarnoskórego Maura)[10] . Kosma i Damian są dziś patronami chirurgów, anestezjologów, aptekarzy, farmaceutów, dentystów, fizyków, cyrulików i całych szkół medycznych. Za orędownika chirurgów uważa się też często św. Łukasza, wiązanego z różnymi specjalnościami zawodu lekarza, oraz św. Rocha, także patrona zarazy, chorób zakaźnych i wenerycznych.

Święty Roch (XIV w.), pochodzący z Montpellier (czyli miasta wielce zasłużonego dla medycyny europejskiej), traktowany był w tradycji chrześcijańskiej jako orędownik chorych z owrzodzeniami, ropiejącymi i trudno gojącymi się ranami, był zatem patronem bliskim zarówno cyrulikom, balwierzom i łaziebnikom, jak i opatrywanym przez nich chorym. Kult tego świętego rozpowszechnił się w Europie wkrótce po jego śmierci (ok. 1327). Roch stał się z czasem powszechnie czczonym patronem zakaźnie chorych i zarazy w ogólności, strzegącym ludzi i bydła od pomoru. W XIV/XV w. stał się jednym z najpopularniejszych świętych, oparciem w czasach zarazy[11] . Upowszechnieniu jego czci sprzyjały liczne epidemie dziesiątkujące kontynent. Zgodnie z legendą św. Roch jako chory pozostawał w odosobnieniu i z pokorą znosił swoje cierpienie, tak więc swoją postawą wskazywał na celowość dobrowolnego odsunięcia się od społeczności w razie zakażenia, z pośrednim usankcjonowaniem izolacji chorych.

W różnych krajach i miastach dobierano sobie zgodnie z zakorzenioną tradycją swoich świętych chroniących przed chorobami i patronów lecznictwa, w tym chirurgii, np. świętych Agatę, Antoniego Pustelnika, Archanioła Michała, Bartłomieja, Idziego (łac. Aegidius, w spolszczeniu Egidiusz), Eligiusza, Elżbietę z Węgier, Firmina, Gotarda, Hioba, Kamila, Kasylda, Reginę, Sabina, Serwacego, Rytę, proroka Eliasza i innych. Ochrona bliźnich przed rozprzestrzenianiem się zarazy stawała się zatem bardziej mistyczna i obyczajowa niźli sanitarna.

Z czasem większość znanych dolegliwości zaczęto przyporządkowywać poszczególnym świętym, a chorzy oddawali się pod ich opiekę. Z biegiem lat także medycy specjalizujący się w leczeniu różnych chorób i różnych narządów przyjmowali za swych patronów tych właśnie świętych, których związki z chorobami powstawały najczęściej przez śmierć męczeńską związaną z konkretnym narządem. Na przykład św. Apolonia patronowała cierpiącym na zęby, a także tym, którzy zęby wyrywali, św. Dionizy – cierpiącym na bóle głowy, św. Bernardyn stał się opiekunem cierpiących z powodu krwawień, św. Agata sycylijską patronką chorób piersi i matek karmiących, święte Cecylia, Otylia i Łucja były patronkami niewidomych, św. Bartłomiej – cierpiących na choroby skóry; bronić przed poronieniem miała św. Eulalia z Barcelony, św. Błażej miał wspomagać chorych na gardło, kaszel i czkawkę, dobry poród zapewniał św. Leonard z Noblac (wspierający też uwięzionych i otyłych), św. Antoni Padewski wspomagał nadużywających alkoholu[12] – był to zresztą patron we wszelkich trudnych potrzebach. Liczba patronujących świętych urosła do długiej listy i pomnażała się w kolejnych stuleciach. Trudno się dziwić, że w obliczu powszechnego przekonania o związku istoty choroby z działaniem sił nadprzyrodzonych, i to z przyzwoleniem boskim, jako karzącego wyroku za grazechy, oddanie się pod opiekę świętych patronów zdawało się być najlepszą receptą na pozbycie się choroby. Dla uproszczenia nozologicznego imiona świętych zaczęto automatycznie łączyć z określonymi chorobami. Na przykład pląsawica (ale także padaczka) określana była jako choroba św. Wita, róża przyranna jako ogień św. Antoniego.

Zarówno w Europie, jak i w Polsce powstawały świątynie i miejsca kultu poświęcone patronom różnych spraw. Tam pielgrzymowali wierni łaknący pociechy, uzdrowienia i rozwiązania ich nieszczęść. Pośród wielu innych na ziemiach polskich rozpowszechnił się kult św. Idziego, czyli Egidiusza (Gilles l’Ermite)[13] , patrona dotkniętych bezpłodnością, ale też w ogólności chorych, rannych, grzeszników, żebraków i łuczników.

W polskiej tradycji pielgrzymka w intencji poczęcia potomka wiązała się z piękną legendą o narodzinach Bolesława Krzywoustego, w poetycznie ujętym przekazie Galla Anonima w jego Chronica et gesta ducum sive principum Polonorum. Rodzice Bolesława – książę Władysław Herman i Judyta Czeska – za namową biskupa poznańskiego Franka wydelegowali poselstwo z darami, pod przewodnictwem kapelana księżnej Judyty, do opactwa św. Idziego w Saint-Gilles w Prowansji. Najcenniejszym darem był odlany ze złota posążek dziecka naturalnej wielkości. Wota miały być ofiarą w intencji poczęcia syna, następcy tronu. Zgodnie z legendą Judyta poczuła się brzemienną wkrótce po przekazaniu darów wotywnych mnichom Saint-Gilles.

Medycyna w Polsce

Подняться наверх