Читать книгу Kuracja witaminą D3 w wysokich dawkach - Jeff T. Bowles - Страница 9

6. Megadawkowanie

Оглавление

Zdradziłem kiedyś studentce medycyny, że zamierzam zwiększyć przyjmowaną dawkę witaminy D3 z 4000 j.m. dziennie do 20 000 j.m. dziennie. W odpowiedzi usłyszałem, że straciłem rozum. Dziewczyna wymieniła także punkt po punkcie wszystkie zagrożenia związane z toksycznością witaminy D. Podobnie zareagował mój ojciec, lekarz wykształcony na uniwersytecie Stanforda, który wręcz wieszczył mi rychłą śmierć. Udało mi się jednak nakłonić go do zmiany przekonań i obecnie sam zażywa 7000 j.m. dziennie (choć w moim przekonaniu jest to nadal dawka zbyt mała). Każdy lekarz na ich miejscu zareagowałby tak samo i przekonywałby do zredukowania dawki ze względu na ryzyko zagrożenia zdrowia. Strach przed witaminą D3 to u lekarzy niemal odruch bezwarunkowy. Przekonanie o jej szkodliwości zostało im mocno wpojone podczas studiów. Wystarczy jednak zerknąć do internetu i zapoznać się z wynikami badań dr. J.J. Cannella założyciela Vitamin D Council (www.vitamindcouncil.org), aby uspokoić się i nie wpadać w panikę. Przekonuje on do zażywania dawki 50 000 j.m. dziennie przez 3 dni, przy pierwszych objawach przeziębienia. Uważa on także, że niedawne zwiększenie oficjalnie rekomendowanej dawki z 400 j.m. dziennie do 800–2000 j.m. dziennie, przyjęte przez amerykańską komisję rządową, jest co najmniej niepoważne i woła o pomstę do nieba. Według dr. Cannella 10 000 j.m. dziennie powinno być standardowo zalecaną dawką. Osobiście uważam, że bardziej odpowiednia, przynajmniej dla osób o mojej tuszy (90 kg), jest dawka 3 razy większa.


• Z ostatniej chwili:

Po rocznym eksperymencie z przyjmowaniem witaminy D w podwyższonych dawkach zdecydowanie zalecam regularne badanie krwi i utrzymywanie witaminy D na poziomie 90–100 ng/ml. Jeśli jeszcze nie wszystkich przekonałem i są wśród czytelników osoby przyjmujące moje wyjaśnienia z rezerwą, zapewniam, że w dalszej części książki prezentuję jeszcze więcej przekonujących danych. Tymczasem zachęcam do odszukania w internecie opisu przypadku kobiet z 1966 r. Grupa ciężarnych, chcąc zapobiec wystąpieniu u swych dzieci wad genetycznych wywołanych brakami wapnia, przyjmowała 100 000 j.m. witaminy D dziennie przez cały czas trwania ciąży. Wszystkie dzieci urodziły się zdrowe! Należy zaznaczyć, że kobiety prawdopodobnie przyjmowały słabszą witaminę D2.


• Z ostatniej chwili:

Otrzymałem ostatnio bardzo ciekawy e-mail od Marka Murphy’ego. Poniżej przytaczam fragmenty, w których Mark opisuje nieznane mi wcześniej fakty.

„Jestem przekonany, że zalecane przez ciebie dawkowanie D3 jest nadal za niskie. Koncerny farmaceutyczne rozdmuchały ryzyko zatrucia witaminą D3 do przesadnych rozmiarów. Jak wiesz, badania prowadzono długie lata. A w efekcie, równolegle z odkryciem dobroczynnych właściwości witaminy D3, wprowadzono w przemyśle farmaceutycznym jednostkę międzynarodową (po to, aby zdezorientować konsumentów) oraz wypuszczono na rynek 3 leki antynowotworowe: Dalsol, Deltalin oraz Drisdol. Te trzy leki to nic innego jak witamina D w dużych dawkach – 50 000 j.m. Kiedy gra idzie o dużą stawkę, koncerny nie zawahają się i zrobią wszystko, by przejąć kontrolę. Spójrz tylko, ile pieniędzy już zarobiły na przemyśle nowotworowym.


W latach 20. XX w., kiedy witamina D była tematem ożywionych debat, rząd amerykański zamówił na uniwersytecie Illinois 9-letnie badanie stopnia toksyczności witaminy D. Popularna nazwa tych badań to tzw. raport Stecka z 1937 r. W badaniach wzięły udział 773 osoby i 63 psy. W raporcie stwierdzono: «Uczestnicy eksperymentu otrzymywali dawki witaminy D w wysokości 200 000 j.m. i więcej dziennie przez okres od 7 dni do 5 lat. Nie odnotowano żadnego zgonu». Oraz: «Jeden z autorów przyjmował 3 000 00 j.m. dziennie przez 15 dni bez żadnego uszczerbku na zdrowiu»”[3].

Należy pamiętać, że w badaniach wykorzystano witaminę D2, która jest słabsza od witaminy D3, ma zaledwie między 1/,4 a 1/16 jej mocy.


Mój „niebezpieczny eksperyment”

Skoro mamy już za sobą historię badań nad witaminą D i tzw. zagrożeń związanych z jej stosowaniem, mogę przejść do omawiania zagadnienia, które wszystkich nurtuje. Co takiego cudownego wydarzyło się podczas mojego autoeksperymentu z przyjmowaniem superwysokich dawek witaminy D3?

Pierwszą wersję tej książki napisałem w wieku 51 lat. Cofnijmy się jednak nieco w czasie. Kiedy miałem lat 27, zacząłem obserwować, że wszelkie urazy i problemy zdrowotne, których doznawałem, nie ustępowały w pełni, a ich pozostałości zaczęły się kumulować. Niby nie było to nic wielkiego, ale okazało się to dość irytujące. Dolegliwości nie były jednak na tyle poważne, by lekarze chcieli się nimi zająć. Nie wiedziałem wówczas, że wszystkie moje problemy zdrowotne są ze sobą związane (w dalszej części książki opowiem o innych chorobach, na które cierpiałem jako dziecko: astmie, ADHD, sklerodermii, a także o schorzeniach mojej matki: reumatyzmie, depresji, żylakach, zespole chronicznego zmęczenia, zabiegu wymiany stawu kolanowego, poronieniach – wszystkie były wywołane lub sprowokowane niedoborami witaminy D3).


Niezwykłe efekty

Zostawmy teorię i przejdźmy do faktów. Mam nadzieję, że wszyscy czytelnicy będą pod wrażeniem.

W wieku 28 lat trenowałem tajski boks. Podczas treningów wiele kopnięć wykonywałem prawą nogą. Ta noga była forsowana już wcześniej, gdy w szkole średniej trenowałem piłkę nożną i rugby. Skończyło się to zespołem strzelającego biodra. Nigdy wcześniej o tym schorzeniu nie słyszałem i byłem przekonany, że jest rzadkie. Teraz uważam, że nie jest powszechnie znane, ponieważ nie istnieje żadna skuteczna kuracja. W rozmowach często słyszę, że inni także cierpią z powodu strzelającego biodra. Zazwyczaj schorzenie dotyczy byłych sportowców i łączy się je z aktywnością fizyczną. Jestem przekonany, że gdyby lekarze potrafili skutecznie usunąć tę dolegliwość – operacyjnie lub farmakologicznie – zespół strzelającego biodra byłby równie dobrze znany jak zaburzenia erekcji i viagra! Postanowiłem działać. Próbowałem masaży, akupunktury, odwiedzałem chiropraktyków, jednak bez rezultatu. Kiedy skończyłem 40 lat, choroba nasiliła się do tego stopnia, że nie byłem w stanie przejść więcej niż kilkadziesiąt metrów. Do tej pory nie odczuwałem bólu, towarzyszył mi jedynie ten nieprzyjemny, charakterystyczny dźwięk, jednak w pewnym momencie pojawiły się bolesne skurcze, uniemożliwiające poruszanie się. Tym razem postanowiłem na poważnie się tym zająć. Zrobiłem przegląd dostępnych kuracji i moją uwagę przykuł zabieg polegający na „uwolnieniu” ścięgna mięśnia biodrowo-lędźwiowego, które „strzela” w biodrze. Nie przepadam za zabiegami operacyjnymi, a ponadto w sieci znalazłem opis wielu przypadków osób, u których zabieg nie przyniósł zadowalających efektów. Postanowiłem spróbować czegoś innego, równocześnie rozpocząłem eksperyment z witaminą D3. Dziewięć miesięcy później problem strzelającego biodra, który dręczył mnie przez całe dorosłe życie, całkowicie znikł! Cokolwiek było przyczyną schorzenia, w ciągu tych miesięcy powoli ustępowało. Jestem przekonany, że był to proces leczniczy, w którego trakcie najpierw znikała przyczyna schorzenia, a potem nastąpił etap regeneracji. Procesowi temu towarzyszył ból i często musiałem brać po kilka tabletek przeciwbólowych, by go uśmierzyć, wierzę jednak, że była to część procesu zdrowienia. A może to tylko szczęśliwy zbieg okoliczności, jak twierdzi znajoma studentka medycyny? Sprawdźmy kolejny przypadek.

Mój kolejny problem zdrowotny także bierze początek w okresie uprawiania przeze mnie tajskiego boksu. Nasz instruktor zalecał wzmacnianie łokci przez uderzanie nimi w twarde powierzchnie i przedmioty, dzięki czemu miały stać się silną bronią. Zgodnie z zaleceniami przez jakiś czas pracowałem nad lewym łokciem – dziurawiłem nim ściany i waliłem bezlitośnie w worek treningowy. Z czasem rzeczywiście łokieć stał się większy i bardziej kościsty. Jednak 6 lat później, gdy miałem jakieś ok. 35 lat, na łokciu widniała już duża narośl, czyli dodatkowy zbędny kawałek kości, jakie często występują u starszych ludzi. U mnie była na tyle duża i paskudna, że stała się powodem śmiechu i żartów otoczenia! W trakcie eksperymentu ze zwiększonymi dawkami D3 zdarzało mi się odczuwać ból w łokciu, zwłaszcza kiedy opierałem go o twardą powierzchnię Nigdy nie zwracałem na to większej uwagi. Kiedy przypadkowo ujrzałem tę rękę w lustrze, zobaczyłem, że potworna narośl prawie zniknęła! Przynajmniej w 90%! Może więc jednak ustąpienie problemu z biodrem nie było przypadkiem? Może też było wywołane jakimś rodzajem narośli kostnej?

Kolejny problem, który przedstawię, dotknął mnie, gdy byłem przed trzydziestką. Od kiedy pamiętam, na basenie lub pod prysznicem w klubie sportowym chodziłem boso. Uważałem najwyraźniej, że grzybica mnie nie dotyczy. Niestety, w pewnym momencie stała się i moim problemem. Zaatakowała mnie grzybica paznokci. Paznokcie nabrały brzydkiej żółtej barwy, zgrubiały i popękały. Wyjątkowo ciężko walczy się z tym rodzajem grzybicy, ponieważ przeciwnik jest dobrze schowany pod paznokciem. Pedikiurzysta poradził mi, aby operacyjnie usunąć wszystkie paznokcie i wytępić grzyby. To rozwiązanie brzmiało zbyt drastycznie! Innym sposobem jest przyjmowanie przez ok. 3 miesiące preparatu w tabletkach. Jest to środek silnie trujący, a jednym z jego skutków ubocznych jest niewydolność wątroby. Z tego co pamiętam, nazywa się Lamisil. Zażywałem go przez 5 dni, ale skończyło się straszliwymi bólami nadgarstków, więc odstawiłem tabletki. Przy drugiej próbie znów wystąpił ból. Niestety, w wyglądzie stóp nie było żadnej poprawy. Wówczas usłyszałem o terapii laserowej, która, choć kosztowna, nie gwarantowała 100-procentowych rezultatów. Nie zdecydowałem się spróbować, ale laser zainspirował mnie do eksperymentu z wystawieniem stóp na słońce i nagrzewaniem paznokci za pomocą szkła powiększającego. U mnie efekty były słabe, być może jednak taka terapia sprawdzi się u innych osób. Kolejne domowe sposoby, jakich próbowałem, to usuwanie pilnikiem powierzchni paznokci, a następnie moczenie stóp w wybielaczu, oregano, olejku z drzewa herbacianego, occie jabłkowym itp. Smarowałem paznokcie środkiem przyspieszającym ich wzrost, a nawet po zastosowaniu rozmaitych środków nakładałem na palce stóp obcięte palce z gumowych rękawiczek, aby zintensyfikować kurację. Testowałem te metody przez 2 lata, ale nic nie działało. Jedynie piłowanie płytki paznokci sprawiało, że wyglądały przez jakiś czas zdrowiej. Grzybica ustąpiła dopiero podczas mojego eksperymentu z witaminą D3. W 10. miesiącu przyjmowania witaminy w podwyższonej dawce, bez żadnych innych zabiegów z mojej strony, ustąpiły wszelkie objawy choroby! Co więcej, w internecie także znalazłem opinie wiele osób, które pozbyły się grzybicy właśnie dzięki witaminie D3. Dlaczego grzybica paznokci dotyczy stóp a nie dłoni? Uważam, że to z powodu braku kontaktu ze słońcem. Dłonie są wystawione na działanie promieni słonecznych niemal bez przerwy, natomiast stopy są tego kontaktu pozbawione, stąd ich podatność na niedobory witaminy D3. Mój pomocnik, „złota rączka”, który także cierpi na grzybicę paznokci, zgodził się przystąpić do eksperymentu i zażywać codziennie witaminę D3 w dawce 30 000 j.m. Zobaczymy, co zdarzy się za rok!

Także jeden z moich przyjaciół cierpiał na tę przypadłość. Na szczęście u niego choroba nie dotknęła wszystkich palców, ale tylko 2. Kazałem mu kupić pół kilograma witaminy D3 bezpośrednio od Vitaspace i przyjmować 20 000 j.m. dziennie. Terapia zadziałała, po ok. 3 miesiącach paznokcie zaczęły odrastać zupełnie zdrowe.

Mniej więcej 8 lat temu doznałem kontuzji nadgarstka, wnosząc po drabinie duże kawałki drewna. Po całym dniu pracy nadgarstek zaczął boleć, a następnie pojawiła się na nim opuchlizna wielkości piłki golfowej, wypełniona płynem. Opuchlizna nie ustępowała, czasem tylko zmniejszała się, a niekiedy, pod wpływem jakiegoś podrażnienia, rosła. Po 4 latach poddałem się i poszedłem z tym do lekarza. Diagnoza brzmiała: torbiel galaretowata. Torbiel ta powstaje wskutek przeciążenia i lokuje się w okolicy stawów lub ścięgien. Lekarz usunął płyn, a następnie do rany wstrzyknął kortyzon. Powiedział też, że jeśli ten zabieg nie pomoże, usunie cystę chirurgicznie. Gdy już wiedziałem, co mi dolega, poszukałem wiadomości w internecie. Okazuje się, że powszechna nazwa tej torbieli to „guz biblijny”, ponieważ domowa metoda leczenia polega na uderzeniu jej Biblią lub inna ciężką książką. Torbiel pęka pod skórą i często samoistnie się goi. Osoby zmagające się z tym problemem opisywały zabieg chirurgicznego usunięcia narośli. Nie dość, że jest bolesny, to często kończy się niepowodzeniem, ponieważ torbiel odrasta. Kilka lat temu, gdy mocno nabrzmiała, postanowiłem wypróbować metodę opisaną w internecie i usunąłem ją, uderzając gumowym młotkiem do usuwania wgnieceń w karoserii. Po kilku miesiącach cysta znów się pojawiła. Poprawa nastąpiła dopiero podczas mojego eksperymentowania z wysokimi dawkami witaminy D3. Przez pierwsze miesiące przyjmowane przeze mnie dawki wahały się między 20 000 j.m. a 100 000 j.m. dziennie, obecnie przyjmuję 25 000 j.m. – 30 000 j.m. W 9. miesiącu eksperymentu zauważyłem, że torbiel znacząco zmalała i stała się twarda w dotyku. Nie zniknęła całkowicie, ale już nie rośnie i nie boli.

Obecnie ma wielkość ziarnka grochu i wydaje się kurczyć, kiedy zażywam metforminę, lek na cukrzycę, który nie tylko obniża poziom cukru we krwi, lecz także wydłuża życie. Badania na myszach i szczurach wyraźne to wykazały. U ludzi ten lek powoduje też utratę wagi. Jest dostępny online, bez recepty. Na stronie Life Extension (www.lifeextensioneurope.com) opublikowano wiele artykułów zachwalających dobroczynne działanie metforminy, także jako środka zapobiegającego chorobom nowotworowym. Zaleca się przyjmować ją regularnie, tak jak witaminy.

Również w tamtym czasie, czyli gdy miałem jakieś 27 lat, na mojej twarzy pojawiła się narośl. Jak się później dowiedziałem, była to torbiel zastoinowa, czyli tzw. kaszak. Nie była duża, ale bardzo irytująca. Dermatolog wyczyścił ją i wstrzyknął kortyzon, czyli wykonał zabieg bardzo podobny do opisanego wcześniej usuwania torbieli galaretowatej. Niestety, także tym razem nie przyniosło to długotrwałych rezultatów. Wszystkie tradycyjne metody usuwania torbieli w gabinecie lekarskim wiążą się z jej nacięciem i fizycznym wyczyszczeniem zawartości, po czym rana zabliźnia się. Mnie na szczęście uratował przed tym mój „niebezpieczny eksperyment” z witaminą D3. Po ok. roku przyjmowania podwyższonej dawki torbiel sama pękła, zawarty w niej płyn wypłynął, a miejsce, w którym była, wreszcie zrobiło się płaskie. Zawdzięczam to witaminie D3!

W wieku 34 lat, podczas gry w paintball, doznałem kolejnej kontuzji. W imprezie uczestniczyła spora grupa znajomych mojej partnerki, zależało mi na zrobieniu dobrego wrażenia, więc zacząłem się popisywać. Grę wygrałem, ale niestety nie obyło się bez kontuzji. Byłem rozemocjonowany, więc dopiero następnego dnia zorientowałem się, że coś jest nie tak. Przy każdym ruchu rękami odczuwałem potworny ból. Towarzyszyło temu strzelanie w barku i charakterystyczne dźwięki „strzelających” stawów. Masażystka, którą regularnie odwiedzałem, odmówiła rehabilitacji tych okolic, bo obawiała się, że to może pogorszyć mój uraz. Ten stan utrzymywał się przez kilka lat. Wybrałem się nawet do lekarzy opiekujących się zawodnikami drużyny Los Angeles Lakers. Po wykonaniu prześwietlenia stwierdzili oni, że mam w mięśniach odpryski kości, jednak ponieważ nie byłem sportowcem, odradzili mi operację i zalecili, abym nauczył się żyć z nowymi ograniczeniami. Kilka lat później udałem się ponownie na konsultacje. Usłyszałem, że mam naderwany pierścień rotatorów i zostałem skierowany na terapię ultradźwiękami. Kilka miesięcy leczenia nie dało żadnych rezultatów! Dopiero wizyta u specjalisty od tradycyjnej chińskiej medycyny przyniosła mi ulgę, jednak tylko na 2 dni. Wtedy natrafiłem na artykuł w magazynie wydawanym przez Life Extension Foundation. W zaledwie kilku akapitach dowodzono, że 80% wszystkich dolegliwości bólowych w obrębie stawów i kości bierze się z niedoboru witaminy D3. Natychmiast ją zamówiłem i zacząłem przyjmować dawkę 4000 j.m. dziennie. Do tamtej pory przyjmowałem jedynie 400 j.m. w preparatach multiwitaminowych, co, według autorów tego artykułu, było dawką zdecydowanie zbyt małą. Po miesiącu przyjmowania 4000 j.m. witaminy D3 dziennie, strzelanie w barku i ból ustały. Luba, moja masażystka, bez obaw wróciła do wykonywania rutynowego masażu. Równocześnie ustąpiły dolegliwości związane z kontuzją dolnego odcinka kręgosłupa, której nabawiłem się dużo wcześniej, nieprawidłowo wykonując ćwiczenia. Uraz ten odzywał się zwłaszcza podczas długiej jazdy samochodem, a wizyta u kręgarza przynosiła tylko czasową ulgę. Po miesiącu przyjmowania witaminy D3 w dawce 4000 j.m. wszelkie dolegliwości zniknęły zupełnie. Mimo że dawka, którą przyjmowałem, przekraczała 10-krotnie oficjalnie rekomendowane spożycie, nie zmniejszyłem jej i przez kolejne 6 lat zażywałem 4000 j.m. witaminy D3 dziennie.

Po ok. 6 miesiącach od rozpoczęcia mojego „niebezpiecznego eksperymentu” zaobserwowałem ustąpienie kolejnej dolegliwości. Od kiedy pamiętam niezwykle często i łatwo zdarzało mi się skręcić nogę w kostce, a kiedy ruszałem stopami, słychać było strzelanie w stawie. Uznałem, że taka jest moja uroda. Kostki podatne na skręcenie to niezbyt dokuczliwy problem, jednak skutecznie uniemożliwiał mi w dzieciństwie granie w hokeja. Dopiero 6 miesięcy przyjmowania witaminy D3 w wysokich dawkach mnie uzdrowiło. Ustały wszelkie trzaski i strzelanie w stawach. Czyżbym odkrył rozwiązanie zagadki, z którą od lat borykają się lekarze? Dlaczego tak często strzela ludziom w stawach nadgarstków i dłoni? Według lekarzy przyczyną jest nadmiar azotu uwalniający się ze stawów. A ja mam inną koncepcję – może strzelające stawy i trzaskające kości to objaw niedoboru witaminy D3 w organizmie?!

W ciągu 7 lat, od kiedy zacząłem zażywać 4000 j.m. witaminy D3 dziennie, nigdy nie zapadłem na przeziębienie trwające dłużej niż 1 dzień. Odczuwałem je bardziej jako chwilowe osłabienie niż przeziębienie i po gorszym dniu moje samopoczucie wracało do normy. Teraz wydaje mi się to zupełnie naturalne, choć nie zawsze tak było. Dobrze pamiętam paskudne przeziębienia, którym towarzyszyły kaszel, gorączka i katar. Na nic nie miałem wówczas chęci i marzyłem tylko, żeby przeleżeć tydzień w łóżku. Ostatnie takie przeziębienie dopadło mnie ok. 2000 r.

Opowiem jeszcze o kilku innych, mniejszych, ale korzystnych zmianach, jakie u siebie zaobserwowałem. W wieku ok. 31 lat podczas wyjazdu na narty nabawiłem się kontuzji stawu kolanowego. Chciałem skrócić sobie drogę i wjechać na nową trasę przez las. W pewnym momencie ujrzałem przed sobą głęboki dół. Nabrałem już zbyt dużej prędkości, żeby się zatrzymać, i miałem dwa wyjścia: albo w niego wpaść, albo spróbować mocno się wybić i nad nim przelecieć. Wybrałem tę drugą opcję, jednak spadłem tak niefortunnie, że poczułem napięcie w kolanach, jakbym skoczył z pierwszego piętra na beton. Lewe kolano spuchło i przez jakiś czas kulałem. Udałem się na konsultacje do chirurga, jednak koszty zaproponowanej przez niego operacji były tak wysokie, że zrezygnowałem z zabiegu. Nadal utykałem, ale powoli następowała poprawa. Czasami kolano przypominało o sobie – wtedy puchło i przez tydzień miałem problemy z poruszaniem się. Kiedy rozpocząłem mój „niebezpieczny eksperyment”, kolano, podobnie jak ramiona i staw biodrowy, zaczęło dość mocno boleć. Stan ten utrzymywał się przez ok. 9 miesięcy od momentu zwiększenia dawki witaminy D3. Jednak z czasem ból ustał i, podobnie jak inne kontuzje, ta również całkowicie się zagoiła!

Tuż przed rozpoczęciem „niebezpiecznego eksperymentu” zauważyłem, że pogorszył mi się wzrok. Jak u większości osób ok. 40. roku życia, i u mnie zaczęły się objawy początków dalekowzroczności. Chociaż nadal muszę oddalać czytany tekst od oczu, aby go lepiej widzieć, to dolegliwość nie jest tak uporczywa jak dawniej. Zauważyłem poprawę o jakieś 30%. Ponieważ jest jednak stosunkowo niewielka, całkiem możliwe, że zadziałała po prostu siła sugestii. Kilka miesięcy po pierwszym wydaniu tej książki przystąpiłem do eksperymentu polegającego na wpuszczaniu codziennie do lewego oka witaminy D3 w kroplach przez miesiąc (lub do pierwszych niepożądanych reakcji). Chciałem sprawdzić, czy bezpośredni kontakt witaminy z gałką oczną wpłynie na poprawę wzroku. Eksperyment trwał kilka dni. Tuż po zakropieniu widziałem jakby przez mgłę, ale ten efekt szybko ustępował. Po ok. tygodniu całkowicie zaprzestałem zakrapiać oko, bez żadnego konkretnego powodu. Po prostu mój wzrok był zadowalająco dobry. Być może powrócę do tego eksperymentu, kiedy zrobię sobie przerwę w zażywaniu podwyższonych dawek witaminy D3.

Ostatni punkt mnie bezpośrednio nie dotyczy, ale może zainteresować wszystkich, którzy walczą z nadwagą. Na początku eksperymentu, w momencie zwiększania dawki z 4000 j.m. do 20 000 j.m., ważyłem ok. 92 kilogramy. Dość szybko zauważyłem, że przy zwiększonej dawce witaminy D3 zdarzało mi się tak zapamiętać w pracy lub innych zajęciach, że zapominałem o jedzeniu. Z kolei kiedy wychodziłem ze znajomymi do restauracji, nie byłem w stanie zjeść porcji tej samej wielkości, co dawniej. Mimo że nie zmieniłem swoich nawyków żywieniowych i nadal często jadłem serową pizzę, piłem czerwone wino, dzień zaczynałem od omletu i nie odstawiłem czekolady, straciłem kilka kilogramów. Po kilku miesiącach zdawało mi się, że utknąłem na poziomie 89 kg, więc przestałem się tak często ważyć. Jakiś czas później ni z tego ni z owego wskoczyłem na wagę. Ku mojemu zdziwieniu pokazywała ona tylko 81 kg! I to bez żadnego odchudzania! Na marginesie – w moim przypadku dawka witaminy D3 w przedziale od 50 000 j.m. do 60 000 j.m. wyraźnie redukowała uczucie łaknienia. Osoby ważące 90 kg powinny zatem przyjmować dawkę 50 000 j.m. lub 250 j.m. na każde 0,5 kg masy ciała. Należy pamiętać o zbadaniu poziomu witaminy D3 we krwi. U mnie wynosił on 122 ng/ml, gdy zwiększałem dawkę z 25 000 j.m. do 50 000 j.m. – 60 000 j.m. dziennie. U osób chcących zrzucić zbędne kilogramy poziom witaminy D3 we krwi powinien wynosić ok. 150 ng/ml. Ponadto zauważyłem zwiększony spadek wagi, kiedy codziennie wypijałem litr 1-procentowego mleka do pączka lub drożdżówki. Prawdopodobnie było to spowodowane połączeniem wysokiego poziomu witaminy D3 i wysokiego poziomu wapnia (nie sądzę, żeby to pączki działały na moją korzyść). Polecam wszystkim książkę dr. Hollicka na temat pochłaniania i zatrzymywania witaminy D3 przez tkankę tłuszczową. Twierdzi on, że osoby z dużą nadwagą i dużą ilością tkanki tłuszczowej powinny przyjmować jeszcze większe dawki tej witaminy, aby utrzymać jej właściwy poziom we krwi. Publikacja jest dostępna bezpłatnie w internecie pod adresem: www.naturalnews.com/specialreports/sunlight.pdf


Na marginesie

Jedna rzecz rzuciła mi się w oczy przy czytaniu tego, co dotychczas napisałem. Moje problemy zdrowotne pojawiły się, gdy miałem 27–28 lat i od tamtego czasu nie byłem w stanie całkowicie ich usunąć. Zacząłem więc się zastanawiać, czy zaszły wówczas w moim życiu jakieś znaczące zmiany, które mogły przyczynić się do pogorszenia stanu zdrowia. Jedną z przyczyn naturalnie może być proces starzenia, ale podejrzewam, że nie bez znaczenia jest fakt, iż właśnie wtedy przeszedłem na wegetarianizm (nadal jadłem jajka i nabiał). Wcześniej dość regularnie spożywałem ryby i drób. Podejrzewam, że brak ryb w diecie wpłynął na obniżenie poziomu przyswajania witaminy D3, a to doprowadziło do wystąpienia Syndromu Naprawy Niekompletnej, jak nazwałem ten zespół objawów. Przyjmowałem wprawdzie preparaty witaminowe, ale podejrzewam, że nie zażywałem więcej niż 1000 j.m. witaminy D3 dziennie.

Jeśli ktokolwiek jeszcze wątpi, jakie wielkie znaczenie dla zdrowia ma witamina D3, zapewniam, że moje badania wykazują, iż istnieje duże prawdopodobieństwo, że witamina D3 może zapobiec niemal każdej chorobie przewlekłej, a nawet ją uleczyć, jeśli schorzenie nie jest związane z wiekiem i nie ma podłoża genetycznego. Natomiast odpowiednio dobrana dawka witaminy D3 może opóźnić proces starzenia. Należy pamiętać, że z biegiem lat podczas ekspozycji na słońce ludzki organizm generuje coraz mniej witaminy D3.

Dlaczego ktokolwiek miałby mi wierzyć? Ponieważ od 1988 r. zajmuję się badaniem procesów starzenia na płaszczyznach biochemicznej, hormonalnej i ewolucyjnej. Poświęciłem temu zagadnieniu 3 dość znane publikacje. Pierwsza, The Evolution of Aging a New Approach to an Old Problem of Biology-Medical Hypotheses, ukazała się w 1998 r., pozostałe w 2000 r. Pierwszy tekst wywołał nieco zamieszania w kręgach naukowych, do tego stopnia, że wielu naukowców z renomowanych ośrodków badawczych zgłaszało się do mnie z prośbą o jego wznowienie. Późniejsze publikacje nie spotkały się z tak dobrym przyjęciem, ponieważ kwestionuję w nich wiele powszechnie uznanych teorii naukowych. Dowodzę, że proces starzenia jest zaprogramowany i kontrolowany przez zmiany, jakie z wiekiem zachodzą w naszej gospodarce hormonalnej. Nie są to szokujące rewelacje, jeśli zrozumie się prosty fakt, że hormony napędzają całe nasze życie – od kołyski do co najmniej okresu menopauzy. Wyprowadziłem z tego logiczny wniosek, że to one odpowiadają za proces starzenia i śmierć. Jednak ta prosta idea była zbyt radykalna, aby zaakceptowało ją środowisko biologów ewolucyjnych.

3

Further Studies on Intoxication With Vitamin D – I.E. Steck, M.D., H. Deutsch A.B., C.I. Reed, PhD., College of Medicine, University of Illinois, Chicago, Annuals of Internal Medicine, t. 10, nr 7, styczeń 1937.

Kuracja witaminą D3 w wysokich dawkach

Подняться наверх