Читать книгу Prawdziwa miłość - JENNIFER LOPEZ - Страница 12
PODBÓJ ŚWIATA
ОглавлениеDo pierwszego stycznia zmierzyłam się z tym, czego najbardziej się obawiałam: z rozpadem naszej pozornie doskonałej rodziny. Rzeczywistość pukała do drzwi, a ja musiałam wymyślić, co zrobić, by wszystko znów mogło działać. Zostałam samotną matką. Jak sobie z tym poradzę? Czy uda mi się zastąpić moim dzieciom oboje rodziców? Czy kiedykolwiek zdołam wypełnić im tę lukę? Czy mamusia kiedykolwiek im wystarczy? Świadomość, że nie zawsze ma się odpowiedź na wszystko, była przygnębiająca. A jeszcze bardziej przerażała mnie myśl, że być może nigdy mi się to nie uda. Jednak nie mogłam się teraz zatrzymać. Musiałam doprowadzić sprawę do końca. Nawet w chwilach największej słabości, kiedy najbardziej w siebie wątpiłam, moje dzieci mnie potrzebowały. Musiałam być silna.
Nie wiem, co we mnie siedzi, ale – na dobre i na złe – w obliczu wątpliwości czy zmian przychodzą mi do głowy szalone pomysły (nie pytajcie, dlaczego tak jest), każące mi podjąć wyzwanie wykraczające poza moje normalne granice i zrobić coś, czego nigdy wcześniej nie robiłam. Chyba, podświadomie, chodzi o odwrócenie uwagi od trudności i bólu danej chwili. Przykład: po urodzeniu dzieci – skoro już mowa o dużej zmianie – naprawdę czułam, że straciłam swój seksapil. Byłam wyczerpana, miałam kiepską kondycję, czułam się jak wieloryb wyrzucony na brzeg. Co zatem zrobiłam? Postanowiłam wziąć udział w triatlonie! Zrozumcie, nigdy wcześniej nie brałam udziału w czymś takim. Jako dwunastolatka biegałam na dziesięć kilometrów, ale nigdy nie robiłam niczego, co by choć przypominało triatlon.
W poranek wyścigu, gdy stałam tam otoczona tysiącem paparazzich, gotowa, by za chwilę wskoczyć do oceanu, dotarło do mnie, że pewnie nie był to najlepszy pomysł w moim życiu. Widziałam tylko boję, pięćset metrów dalej, a jej widok raz po raz zasłaniały fale rozbijające się o brzeg, na którym stałam. Powtarzałam w myślach modlitwę: „Proszę, Boże, mam dwoje dzieci. Proszę, pozwól mi przeżyć tę niewiarygodną głupotę, jaką postanowiłam zrobić”. Ale gdy rozległ się strzał z pistoletu, odruchowo pobiegłam w stronę oceanu i wskoczyłam do wody. Stawiłam czoło lękowi, a gdy przekroczyłam linię mety, czułam się niepokonana. Odzyskałam seksapil. Poczułam, że teraz mogę zrobić wszystko.
I teraz znów tak było. Po refleksyjnym Bożym Narodzeniu i Nowym Roku, które starałam się jak najlepiej wykorzystać, tego dnia leżałam całkiem sama w łóżku, o pierwszej po południu, i wpatrywałam się w sufit. Nagle mnie tknęło. Do głowy przyszedł mi jeden z takich wariackich pomysłów. Wzięłam do ręki telefon, żeby zadzwonić do Benny’ego. Rozmowa przebiegała mniej więcej tak:
– Benny! Już wiem, co chcę zrobić.
– Tak?
Cichym, stanowczym głosem, który – o czym Benny zdążył się już przekonać – oznaczał, że doznałam olśnienia, oznajmiłam:
– Muszę pojechać w trasę w tym roku. To właśnie muszę zrobić.
– Naprawdę? – spytał i zamilkł na chwilę.
Benny chciał tego od lat. Czekałam na jego odpowiedź.
– Okej… zróbmy to – powiedział w końcu.
– W porządku! Zróbmy to.
– Okej, fajnie…
– Świetnie! Bardzo się cieszę.
– Ja też się cieszę.
Rozłączyłam się.
Co ja do diabła zrobiłam? Och. Mój Boże. I co teraz?
PAANIIKAAAAA!!!
Widzicie? Działało! Już nie skupiałam się na swoim smutku. Moje myśli były gdzie indziej, skoncentrowane na kolosalnym wyzwaniu, które sobie postawiłam – budowaniu „nowego marzenia”. Czegoś, co miało mnie ponieść przez pięć kontynentów, sześćdziesiąt pięć miast, czterysta sześćdziesiąt dwie zmiany garderoby oraz pięćset tysięcy cekinów (na co bardzo liczyłam): w moją pierwszą w życiu światową trasę koncertową.
Wbrew temu, co wiele osób mogło myśleć, nigdy wcześniej nie byłam w takiej trasie. A teraz, na domiar wszystkiego, miałam wyruszyć w nią jako samotna matka, z dwójką dzieci na doczepkę.