Читать книгу 60 felietonów najjadowitszych - Jerzy Pilch - Страница 4

Оглавление

Teoria zwycięstwa

Dzieje naszego relatywizmu powszedniego rozpoczynają się 31 sierpnia 1980 roku, kiedy to Mieczysław Jagielski, podpisujący porozumienia gdańskie ze strony rządowej, oświadczył, że pragnie w całej ostrości podtrzymać myśl, że na tej sali nie ma przegranych ani wygranych. Czyli już wtedy pierwsze i fundamentalne zwycięstwo było w gruncie rzeczy remisem. Rychło jednak okazało się, że remis ten był w zasadzie porażką; często gęsto zaczęły rozlegać się głosy eksponujące najpierw niedoskonałość porozumień gdańskich, potem zaś ich zupełne fiasko. Czyli zwycięstwo było remisem, który okazał się porażką. Analogiczna chybotliwość ocen miała miejsce i po stronie partyjno-rządowej: w zgodzie ze swymi tradycjami postanowiła ona przekuć klęskę w zwycięstwo i niebawem okazało się, że sierpniowa porażka była zwycięstwem sił reformatorskich, zwycięstwem wspólnym (a więc remisem), zaprzepaszczanym przez prowadzący do klęski brak opamiętania ze strony ekstremistów.

Stan wojenny, który był zwycięstwem komunistów, był w istocie ich klęską. Rozgromienie Solidarności było w istocie jej tryumfem. Wszyscy przegrani stanu wojennego byli w istocie jego zwycięzcami. Wszystkie przegrane demonstracje stanu wojennego były w swej istocie demonstracjami zwycięskimi. Jedną z takich przegranych, czyli zwycięskich, demonstracji opisuje Janusz Anderman (opowiadanie Jeszcze Polska z tomu Kraj świata). W tłumie pokonanych tryumfatorów stoi zagraniczna dziennikarka, która musi rozgryźć ten kraj, myśli przelatują jej przez głowę i nie może się na razie zdecydować na żadną z nich. Klęska, która nie jest klęską; zwycięstwo, które nie jest klęską; klęska, która jest zwycięstwem; klęska, która będzie zwycięstwem; zwycięstwo, które będzie zwycięstwem. Należy przypuszczać, że zagraniczna dziennikarka – jeśli myśli wciąż przelatują jej przez głowę – nadal nie może zdecydować się na żadną z nich. Może zresztą nie zawiódł jej instynkt samozachowawczy i wybrała się tymczasem w bardziej jednoznaczne strony świata.

Stan wojenny został formalnie odwołany, ale w istocie trwał przez całe lata osiemdziesiąte. Nie było go i był jednocześnie. Po schwytaniu ostatnich przywódców podziemia, co było zwycięstwem władzy, natychmiast ogłoszono amnestię, która była świadectwem jej klęski. Wybuchły strajki, które w porównaniu ze zwycięskimi strajkami roku 1980 sprawiały klęskowe wrażenie. Wyglądało to wszystko jak potwierdzenie tezy klasyka o farsowych powtórkach historii i istotnie strajki kończyły się przeważnie kapitulacjami strajkujących, ale kapitulacje te były elementami wielkiego zwycięstwa.

Rozpoczęły się obrady „okrągłego stołu”, który był zwycięstwem Solidarności i klęską komunistów, choć był też zarazem zwycięstwem światłych reformatorów partyjnych i zwycięstwem Solidarności. Czyli był remisem, zwycięskim remisem, ale był też klęską Solidarności, która negocjując i bratając się z komunistami, poniosła porażkę. Zwycięscy uczestnicy obrad „okrągłego stołu”, którzy wymogli na komunistach zwycięskie dla siebie i klęskowe dla nich ustępstwa, ponieśli zarazem – siadając do stołu razem z komunistami (którzy w istocie byli górą) – dotkliwą porażkę. Niebawem miało się okazać, że zaszczytna rola negocjatora jest zarazem wstydliwą kartą w życiorysie, że udział w obradach „okrągłego stołu” należy raczej zatajać, a szczycić się odmową udziału w tych obradach, co wtedy było klęską, a teraz jest sukcesem.

Efektem zwycięskiej klęski „okrągłego stołu” były zwycięskie wybory, które okazały się w najlepszym razie kiepskim remisem. Zwycięski w wyniku tych zwycięskich wyborów sejm był, przy masie zastrzeżeń, sejmem remisowym, przy czym jego remisowość budziła furie i resentymenty, jakie zwykły budzić najdotkliwsze klęski. Zwycięski premier okazał się premierem przegranym, ale o jego klęskowym rządzie mówi się teraz jako o rządzie wygranym, który wprawdzie poniósł klęskę, lecz może jeszcze wygra.

W wyborach prezydenckich zwyciężył Prezydent (który lubi wygrywać), ale prawdziwym zwycięzcą okazał się Stanisław T., którego zwycięstwo było klęską wszystkich Polaków. Premier w wyborach prezydenckich poniósł porażkę, ale ponieważ startował jako premier – czyli jako zwycięzca – nie mógł odnieść zwycięstwa.

Polacy już od dawna przestali pozdrawiać się znakiem zwycięstwa, od dawna są już przecież zwycięzcami, a znaku zwycięstwa używali tylko jako pokonani, którymi nie byli nigdy. Zresztą, jak mawiał ten, który przegrał wszystko, a który po latach być może wyjdzie nawet na remis: w polskim alfabecie nie ma takiej litery. Mylił się on i dlatego przegrał, co nie znaczy, że gdyby się nie mylił, to by wygrał.

Nadeszły ostatecznie wolne wybory, czyli wreszcie nadeszło ostateczne zwycięstwo. Zwycięstwo to, jak wiadomo, nikomu nie przyniosło zwycięstwa. Oczywiście temu, że partia, która wygrała te wybory, przegrywa teraz wszystko, nie dziwią się nawet dzieci. W końcu było to zwycięstwo, które nie było zwycięstwem. Partia, która nie do końca wygrała – przegrywa. To równie oczywiste jak fakt, że ci, którzy zdecydowanie przegrali – wygrywają.

Idzie w tym wszystkim przecież nie o zwycięstwo partykularne, idzie o zasadnicze zwycięstwo Polski. Polska wygrywa. Polacy przegrywają. Znów wychodzi na remis. Remis, który nie jest zwycięstwem. Nie ma zwycięzców i nie ma pokonanych. Remis nie jest klęską. Klęska nie jest zwycięstwem. Zwycięstwo jest zwycięstwem. Klęska jest klęską. Tak. Tak. Nie. Nie.

1991

60 felietonów najjadowitszych

Подняться наверх