Читать книгу 60 felietonów najjadowitszych - Jerzy Pilch - Страница 5

Оглавление

Tak jest ze wszystkim

Za pierwszym razem zawsze wykazywali niezwykłą mądrość, przezorność i dalekosiężny rozum polityczny. Ich tryumf był wtedy doprawdy poruszający, gardła tężały ze wzruszenia, padali sobie – jak przysłowiowi bracia – w ramiona, a gdy śpiewali swe pieśni, dygotały wszystkie możliwe mury, zwłaszcza zaś dygotały mury ościennych imperiów. Przywódcy tych imperiów, słysząc śpiew, czuli się nieswojo, a prawdę mówiąc, przenikał ich wręcz dreszcz strachu. Kto wie – szeptali do siebie – czy nie pora, by zakończyć ciemiężenie i wyzysk. Przywoływali tłumaczy i polecali tłumaczyć słowa pieśni, która dalej wprawiała w dygot sejsmografy. Tłumacze, którzy znali masę języków, ale w żadnym z nich nie mieli nic do powiedzenia, bełkotali coś o pierwszej brygadzie, co przez tak liczne wieki nie rzuci ziemi, skąd jej matka Ukraina. Rozbawieni imperatorzy własnoręcznie łamali im żebra i wysyłali ich natychmiast na jeden z licznych kursów doskonalenia językowego; kursy te były zresztą chlubą imperium, nie tylko nie żądano za nie opłat, ale wręcz ich uczestnikom przysługiwało prawo do korespondencji. Tłumacze w pośpiechu pakowali słowniki i ciepłą bieliznę, a imperatorzy ciemiężyciele kładli się spać niespokojni. Ileż to razy tak bywało: kładziesz się spać imperatorem ciemiężycielem, a budzisz już nie taki.

Nazajutrz jednak wszystko było w porządku. Nie tylko nie śpiewali, ale robili to, co zawsze robią za drugim razem: wykazywali niezwykłą głupotę, brak rozwagi i krótkowzroczność polityczną. Gardła nie tężały ze wzruszenia, natomiast wnętrzności skręcały się ze wstydu. Śmiać się chciało.

Tak u nich jest i było ze wszystkim.

Walczyli z najeźdźcami i przyjmowali najeźdźców z otwartymi ramionami. Szczycili się tolerancją i reformami i zaprzepaszczali reformy, i bywali nietolerancyjni. Pomagali Żydom i gromili Żydów. Potrafili w wielkim stylu pokonać zawodowców i haniebnie przegrywali z amatorami. Ich pisarze byli albo wieszczami, albo grafomanami, ich rękodzielnicy – wirtuozami albo partaczami, ich kobiety – świętymi albo grzesznicami. Cieszyli się zasłużoną sławą narodu pijaków, ale przecież bywały wielkie historyczne chwile, kiedy wybijali się na abstynencję. Światowe agencje publikowały wówczas fotografię młodego robotnika o twarzy rozjaśnionej wewnętrznym światłem, który wódką wyborową zrasza trawnik przed strajkującym przedsiębiorstwem. Ale rzecz jasna, gdy zwyciężyli, gdy przez dwa tygodnie wytrwali, natychmiast postanawiali tradycyjnie uczcić zwycięstwo i przez następnych kilka lat nie wiedzieli, co to trzeźwość.

Najzgubniejszą ich cechą jest skłonność do trwania w przeświadczeniu o własnej wyjątkowości. Istotnie, są wyjątkowi: zawsze wtedy, gdy liczą na wzlot, następuje upadek i na odwrót. Stąd ich fascynacja nieprzewidywalnością jako atrybutem, stąd ich pociąg do nieprzewidywalnych przywódców, w czym jest zresztą pewna logika: w końcu nieprzewidywalny naród powinien mieć nieprzewidywalnego przywódcę. Im bardziej nieprzewidywalny, tym – w gruncie rzeczy – lepszy.

Stylistyczną zabawę w układanie rozmaitych przeciwieństw ciągnąć można bez końca. Jest to zresztą stara rozrywka polskich inżynierów dusz, z lubością układających tabelę słodyczy i goryczy, mądrości i głupoty, wzlotu i upadku. Tymczasem średnia tych przeciwieństw wiedzie w nieubłagany sposób do piekła przeciętności, do wysłużonej metafory kurzego lotu. Lot ten polega na tym, że nie leci się, lecz krzywo i dość szpetnie skacze. To wiemy wszyscy; jest zatem jakiś wspólny rodzaj wiedzy, od której raz jeszcze można zaczynać.

1990

60 felietonów najjadowitszych

Подняться наверх