Читать книгу Wszystkie barwy słońca. Historie prawdziwe własnoręcznie uszyte - Joanna Wieczorek - Страница 9
POLSKA. O urodzajnej jabłoni, prastarych dębach i sile zaufania
ОглавлениеWszystkie organizmy żywe czy tego chcą, czy nie, tworzą część ogromnego organizmu o rozmiarach naszej planety. Nieświadomie, ale wszyscy, należymy do Gai, tego jedynego organizmu żywego, który nie zmienia się i nigdy nie umiera.
– J. Lovelock – naukowiec współpracujący m.in. z NASA w projekcie badań dotyczących Marsa, twórca tzw. Hipotezy Gai[2]
To był jeden z tych ostatnich sierpniowych słonecznych weekendów, kiedy świeżo po kolejnych zmianach w życiu potrzebowałam czasu dla siebie. Wybrałam weekend w mazursko-warmińskich krajobrazach, zdając się na intuicję w tej eskapadzie. Wyruszyłam w sobotę o świcie w stronę Gdańska bez zaplanowanego noclegu i trasy przejazdu. To była moja pierwsza samodzielna samochodowa podróż po Polsce. Do tej pory zawsze z kimś jeździłam na Mazury lub służyłam za pilota i podziwiałam krajobrazy.
Kieruj się z Warszawy na Gdańsk i gdzieś odbijesz na Mazury, na pewno rozpoznasz ten skręt – podpowiadała intuicja. Wcześniej wielokrotnie przejeżdżałam tę drogę, jednak perspektywa kierowcy i pasażera mocno się różnią. Zwłaszcza pasażera wyrwanego z miasta i biurowej pracy, trwale przyklejonego do szyby w podziwie dla przestrzeni zielonych mazowieckich łąk, złotych kwiatów rzepaku, zmiennych barw terenu czy samotnych sosen nisko pochylających się ku pędzącym na północ metalowym puszkom. Byłam pasażerką zapatrzoną w odcienie błękitnego nieba, kształty chmur i zafascynowaną lekkością ptaków i gracją, z jaką wzlatywały ku słońcu. Nie zwracałam uwagi na uliczne oznaczenia, fotoradary i nazwy mijanych miejscowości.
Im dalej od Warszawy, tym większe odczuwałam niepokój i niepewność co do trasy i noclegu. W końcu pojawił się wyglądający znajomo zakręt w prawo. Skręciłam szybko kierownicę i wjechałam na mniej uczęszczane wiejskie warmińsko-mazurskie drogi. Nie miałam pojęcia, gdzie jestem, lecz dałam poprowadzić się drodze, która się przede mną wiła. Otoczył mnie potężny las, którego urodzie zaufałam.
Jechałam kolejne piętnaście minut, gdy na drzewie po lewej stronie drogi zauważyłam dyskretnie przymocowaną reklamę ośrodka, na którego logo widniał rysunek rozłożystego drzewa. Tego mi było trzeba! Szybko zerknęłam w lewe lusterko i skręciłam w leśną dróżkę. Zaprowadziła mnie do dużego ośrodka wypoczynkowego, pamiętającego jeszcze czasy socjalizmu, ale położonego przepięknie nad rozległym jeziorem. Postanowiłam tu przenocować. Specyficzny zapach i kiczowata dekoracja pokoju przypomniały o wyjazdach zimowych z rodzicami do hoteli w polskich górach, kiedy byłam nastolatką. Poczułam się swojsko i znajomo.
Poranek ujawnił przede mną magię tego miejsca. Idąc na spacer drogą na lewo od ośrodka, trafiłam na stare, rozłożyste dęby, niektóre spróchniałe, inne dumnie wyprostowane. „Grupa 12 dębów pomnikowych” – informowała tabliczka – „ich wiek szacuje się na około 300–380 lat. Obwód najgrubszego to 6,40 metra”. Faktycznie, był ogromny! Największy dąb podobno miał w obwodzie 29 metrów – jego niestety nie znalazłam. Podziwiałam ogrom tych, które wyszły z lasu mnie powitać na skraju drogi. Dąb to kilkusetletnie drzewo mocy, mądrości i miłości, przyciąga mnie gdziekolwiek rośnie.
Potęga drzewa – naturalni sprzymierzeńcy człowieka
W codziennych spacerach korzystam z właściwości drzew. Wystarczy podejść do tych, które nas pociągają, dotknąć ich liści czy kory, zastygnąć w kontemplacji. Wybierając drzewo, należy upewnić się, że jest zdrowe, okazałe i przyjazne (każdy gatunek ma różne właściwości, niektóre mogą nam zaszkodzić). Nie może mieć jemioły lub grzyba. Można poprosić je o informacje, gdy szukamy w sobie odpowiedzi na nurtujące pytanie, czy rozładować napięcie z ciała. Kto nie lubi obejmować drzew, a potrzebuje odczucia większej stabilizacji w swoim życiu, niechaj oprze się o nie plecami i poczuje mocne oparcie. Kto lubi drzewa i nie jest nieśmiały, niechaj przytuli się do wybranego całym ciałem – stopami, kolanami, klatką piersiową i czołem. Dotykając dębu przez kilka minut dziennie, możemy podładować się energetycznie. Jego biopole jest ponoć najsilniejsze spośród drzew. Natura nas wspiera i służy pomocą, uzdrawiając, oczyszczając i wzmacniając. Odwdzięczamy się dbając o nią i szanując jej istnienie, by siedem pokoleń po nas mogło korzystać z jej bogactw. Na koniec pogłaszczmy drzewo i podziękujmy mu za pomoc.
Po obiedzie poszłam drogą na prawo od ośrodka. Po piętnastu minutach przywitała mnie wieś. Sierpniowe jabłonki gięły się nisko ku ziemi, obficie ukraszone soczystymi czerwonymi jabłuszkami. W dawnych czasach uważane za drzewa życia i płodności, jabłonie symbolizowały mądrość, obfitość i bezwarunkową miłość.
Podziwiałam ich rozłożyste, kruche konary, czerwień owoców i wytrzymałość drzewa – rodzicielki. Przed jedną z nich, bardzo dostojną stareńką jabłonką, zatrzymałam się zafascynowana. Z zachwytu nad jej urodą popłynęły mi łzy szczęścia. Zgięta była do ziemi jak przygarbiona babulinka, która przez całe życie obdarowywała ludzki ród obfitością owoców. Majstersztyk natury. Wciągnęłam nosem słodki, drażniący czule zmysły zapach sierpniowej ziemi, wymieszany z aromatem fermentujących na niej owoców i zakręciłam się w kółko. Łzy wzruszenia obeschły, ale dały mi cenną informację.
Łzy wzruszenia pokazują to, czego nam w życiu brakuje. To, za czym tęskni dusza, choć możemy sobie z tego zupełnie nie zdawać sprawy lub nawet wypierać pojawiające się myśli. Tamta jabłonka ukazała mi, że potrzebowałam w życiu więcej piękna, dostojności, obfitości i płodnych idei. To była tęsknota za urodzajem na wszystkich poziomach mojego istnienia.
Widok dorodnych, soczystych jabłek przywołał głód i skierowałam się w stronę lokalnego baru na pulchne racuchy z jabłkiem, śmietaną i cukrem. Po drodze weszłam do wiejskiego sklepu. Chciałam kupić coś zwykłego, dostałam w zamian skarb – coś nietuzinkowego. Przy ladzie stał dziadek i czekał, aż sklepowa skończy telefoniczną rozmowę. Przykucnęłam. Czekałam dwie minuty, pięć, nic nie zapowiadało, by rozmowa dochodziła do puenty. Zaczęłam się niecierpliwić i wymachiwać rękoma, wskazując pani produkt na półce. Dziadek w tym czasie trwał w bezruchu, spokojnie oparty o ladę. Spojrzał na mnie klarownym, jasnym, błękitnym spojrzeniem i zachowując spokój mądrości dojrzałego wieku, powiedział bardzo powoli:
– Niech pani zaczeka, przecież widzi pani, że pani sklepowa rozmawia przez telefon, znaczy się zajęta jest, trzeba zaczekać… Trzeba zaczekać.
Tą prostą ludową mądrością zbił mnie z pantałyku, strącił z cokołu miastową ideę „klient-pan” i wrzucił mnie w naturalną ludzką sytuację wyrozumiałości i cierpliwości. Pani rozmawia długo, znaczy się rozmowa jest ważna, ja klient, jak chcę, mogę poczekać, jak nie chcę, mogę iść. Wybrałam zaczekanie, przecież nigdzie się nie śpieszyłam. W końcu jestem człowiekiem, pomyślałam, mam czas i zrozumienie dla innego człowieka. Mój batonik nie jest ważniejszy od rozmowy telefonicznej.
Wzięłam głęboki wydech, by pożegnać to co stare. I długim wdechem napełniłam siebie ogromem zrozumienia, które niesie cierpliwość dla wielu ludzkich spraw. A potem długim wydechem powitałam zmianę. Od wiejskiego dziadka dostałam lekcję człowieczeństwa: pokory i cierpliwości. Były moimi skarbami, które dołożyłam do plecaka Luksusów Życia. Tych uniwersalnych wartości, które rozświetlają nasze życie, nadając mu większe znaczenie, spełnienie i zrozumienie dla wszystkiego co w nas i wokół nas. To był cudowny weekend zaufania sobie. Poddałam się wewnętrznemu prowadzeniu, instynktownej nawigacji i popłynęłam z nurtem w uważności na pojawiające się znaki z Wszechświata.
Jako dziecko bądź skromny. Jako młodzieniec opanowany. W wieku średnim sprawiedliwy. Jako starzec rozumny. U kresu beztroski[3].