Читать книгу Tajniak. Prawdziwa historia - Joe Carter - Страница 9
Rozdział drugi
ОглавлениеPrzewracałem się z boku na bok przez całą noc w obawie, że prześpię alarm. Mój budzik z radiem cyfrowym, wyposażony w duży przycisk drzemki, stał na szafce z drewnianym blatem przy łóżku. Budzik był najnowszym dodatkiem do nielicznych przedmiotów osobistych, które miałem w pokoju. Powiesiłem tam plakat z Fioną Butler naturalnych rozmiarów, zbliżającą się do siatki na korcie tenisowym z rakietą w prawej dłoni. Lewą ręką zadzierała spódniczkę, pokazując, że pod białym strojem tenisowym nie ma majtek. Ten plakat zasłaniał całą wysokość drzwi do sypialni.
Z łóżka zdjąłem policyjny pomarańczowo-fioletowy koc i zastąpiłem go pościelą z misiem Paddingtonem. W sumie było to dość żałosne jak na funkcjonariusza policji metropolitalnej zbliżającego się do dwudziestych urodzin. Miałem czarno-białe zdjęcie przedstawiające moich rodziców, przypominających gwiazdy filmowe z początku lat sześćdziesiątych, i jakieś karty urodzinowe od młodszych braci i sióstr. Nie było tu przytulnie i nie potrafiłem się zadomowić.
Tak wyglądał mój smutny pokój na piątym piętrze hotelu policyjnego w Brentford. Mieszkali tu młodzi policjanci i policjantki, a czasem też starsi funkcjonariusze, którzy mieli problemy małżeńskie i dla których było to jedyne wyjście z sytuacji. W każdym pokoju znajdowała się cuchnąca moczem metalowa umywalka z kranem otoczonym rdzawą obwódką. Większość osób używała umywalki jako toalety, ponieważ nie chciało im się iść na drugi koniec korytarza w środku nocy, aby opróżnić pęcherz. O wiele wygodniej było przejść dwa kroki od łóżka, stanąć na palcach i wysikać się do zlewu, jednocześnie puszczając zimną wodę. Mało higieniczne, ale bardzo praktyczne i satysfakcjonujące.
Toaleta składała się z dwóch niemożliwie śmierdzących pisuarów i dwóch zamykanych kabin z sedesami permanentnie wysmarowanymi kałem, które nie nadawały się na relaksującą dziesięciominutową spokojną posiadówkę. Papier toaletowy przypominał papier ścierny i był zabójczy, więc trzeba było przynosić własną rolkę. Była tam jedna jedyna wanna, której nikt nigdy nie mył, z emalią wytartą wokół zatyczki. W łazience znajdowały się także trzy oddzielne prysznice, pasujące do reszty – zasłony prysznicowe cuchnęły pleśnią i kąpałem się wyłącznie w klapkach, ale prysznice miały porządne ciśnienie i gorącą wodę.
Nastawiłem budzik na pięć po piątej, ale zerkałem na niego regularnie już od czwartej dziesięć. Byłem pewien, że zaśpię i przegapię okazję na pierwsze aresztowanie, którego miałem dokonać dzięki cynkowi od Eammona. Miałem dość obracania się na łóżku, więc zerwałem się za kwadrans piąta, wziąłem ręcznik i pobiegłem pod prysznic. Po raz pierwszy od ukończenia szkoły policyjnej w Hendon naprawdę cieszyłem się na myśl o wyjściu do pracy. Umyłem się szybko i w mgnieniu oka włożyłem mundur. Zwykle wychodziłem z pokoju na ostatnią chwilę, a teraz już dziesięć po piątej odpalałem silnik samochodu.
Z hotelu na posterunek przez most Kew i rondo Chiswick było jakieś dziesięć minut samochodem. Postanowiłem trochę nadłożyć drogi i sprawdzić, czy auto, które Eammon mi opisał, stoi zaparkowane na Chiswick Common Road lub w okolicy. Cieszę się, że to zrobiłem, bo na jego widok poczułem wariackie podekscytowanie. Zyskałem wreszcie jakiś cel, powód istnienia. Miałem kogoś zatrzymać. Będę musiał go pouczyć, założyć mu kajdanki. W dyspozytorni usłyszą mój głos, gdy poproszę o furgonetkę i zgarnę więźnia. Tak, dziś był ten wielki dzień.
Wcześnie dotarłem do pokoju okazań, bardzo wcześnie. Zdążyłem już wziąć radiotelefon, upewniwszy się, że działa, tym razem nie ten z niepewnych starszych, które czasem celowo wybierałem, by nie słyszeć wezwań z dyspozytorni. Inspektor wyznaczył patrole i choć Chiswick Common Road nie leżała w rejonie, który mi przydzielono, musiałem tamtędy przejść, aby dostać się na swój, który jak zwykle znajdował się na skraju naszego terenu. Wyszedłem z posterunku sprężystym krokiem. Miałem piętnaście minut na zajęcie pozycji. Nie chciałem się spóźnić; nawet nie dopuszczałem myśli, że mógłbym go przegapić. Zamierzałem zwinąć tego gościa i zaliczyć pierwsze z moich wielu, wielu aresztowań.
Jak w zegarku maestro z warkotem sunął ulicą. Kierowca nie mógł mnie zauważyć, gdy stałem za jednym z rozłożystych kasztanowców rosnących wzdłuż chodnika. We wrześniu leciał z nich grad kasztanów, dziś jednak zapewniały mi doskonałą osłonę. Gdy się zza niej wyłoniłem, wyraz twarzy mężczyzny przypominał minę maszynisty pociągu, któremu ktoś stanął na torach. W nagłym szoku gwałtownie zatrzymał samochód.
Przeszedłem z kierowcą przez wszystkie uprzejmości. Zauważyłem jego zdenerwowanie, gdy szukał w portfelu prawa jazdy. Wręczył mi nowiutki, nieskazitelny papierowy dokument. Kolory i czcionka były takie jak trzeba, ale papier wydawał się inny w dotyku. Spojrzałem na niego, mnąc papier między kciukiem a palcem wskazującym.
– Powie mi pan, skąd pan to ma, panie Smith? – zapytałem.
– Potrzebowałem prawa jazdy, bo zabrali mi moje na trzy lata za jazdę po pijaku. Co będę leciał z tobą w chuja.
Oznajmiłem mu, że aresztuję go za okazanie fałszywego prawa jazdy i prowadzenie samochodu bez uprawnień. Zanim go pouczyłem, spytałem, czy nie chciałby mi jeszcze czegoś powiedzieć. Wskazał na bagażnik i powiedział, że są tam jakieś „platynki”. Nie miałem pojęcia, o co mu chodzi, ale gdy otworzyłem bagażnik, ujrzałem żółtą, bawełnianą sakiewkę z przeróżną biżuterią: były tam naszyjniki, pierścionki, bransoletki i dwa masywne zegarki. Mogłem wykrzyknąć z radości – znalazłem tu worek pełen kradzionych błyskotek. Później dowiedziałem się – choć nie przyznałem się, że wcześniej nie miałem o tym pojęcia – że „platynki” oznaczają biżuterię.
Zgarnąłem go za przewóz kradzionego towaru, a potem zadzwoniłem na posterunek z prośbą o furgonetkę do transportu więźnia i mnie na posterunek. Dyspozytornia natychmiast spytała, czy jest ze mną ktoś jeszcze. Odparłem, że jestem sam. Miałem zakutego w kajdanki więźnia, torbę biżuterii i sfałszowane prawo jazdy, a wszystko za kwadrans ósma. Cieszyłem się jak dziecko; to było naprawdę fantastyczne uczucie.
Kierowca furgonetki zatrzymał się i rzucił okiem na pana Smitha.
– Za co tym razem cię zgarnęli, Harry? Myślałem, że wychodzisz na prostą?!