Читать книгу Polacy są najlepsi. Wspomnienia kanadyjczyka z Dywizjonu 303 - John A. Kent - Страница 10

Skromne początki

Оглавление

Mój ojciec był jedynakiem, urodził się na początku I wojny światowej. Jego ojciec, Robert (Bertie), był drugim z czworga dzieci rzeźnika w Dunoon, na zachodnim wybrzeżu Szkocji. Najstarszy z tej czwórki, John, został wybrany na spadkobiercę firmy rodzinnej, ale nie mógł znieść brutalności szlachtowania zwierząt rzeźnych, więc ożenił się ze Szkotką i wyemigrował do Vancouver, gdzie pracował w Wydziale Tramwajów. Bertie dostał pracę na poczcie w Dunoon, a następnie został listonoszem w Inverkip, po drugiej stronie zatoki Firth of Clyde, gdzie poznał Angielkę imieniem Elsie, przyjeżdżającą co roku do Inverkip na wakacje. Bertie i Elsie pobrali się, a potem też przenieśli się do Kanady, gdzie Bertie zdobył pracę jako urzędnik na poczcie głównej w mieście Winnipeg, w którym urodził się mój ojciec. Siostra Bertiego, Ruby, została w Szkocji, wyszła za mąż i miała troje dzieci. Najmłodszy z braci Kent, Alex, wstąpił do armii; zmarł na gorączkę jelitową w czasie wojny burskiej w Afryce Południowej na przełomie XIX i XX wieku, mając zaledwie dziewiętnaście lat.


Rodzice Johnny’ego Kenta, Robert i Elsie, data nieznana

Mój ojciec miał więc w żyłach mieszaninę krwi rzeźnika i człowieka, który widoku krwi nie znosił, a także jeszcze jednego, który bardzo młodo zmarł na wojnie. Miał w sobie również spuściznę losu własnego ojca, Bertiego Kenta, który w 1914 roku poszedł na Wielką Wojnę, zostawiając Elsie z malutkim synkiem, Johnem Alexandrem. W pierwszych latach życia ojciec był pod opieką matki oraz ciotki z Vancouver i w tym świecie pięcioletniego chłopca, zdominowanym przez kobiety, powrót ojca, Bertiego, teraz obciążonego doświadczeniem potwornej wojny, musiał być prawdziwym wstrząsem. Nigdy nie spotkałam moich dziadków ze strony ojca, a ojciec mówił o nich niewiele, ale nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że mały Johnny pozostawał pod wpływem ojca i chciał mu dać powód do dumy.

Jego wszechogarniająca pasja do latania zaczęła się wcześnie, gdy technika lotnicza dopiero raczkowała, a swój entuzjazm dzielił z wieloma rówieśnikami. Jego instruktor pilotażu, Konnie Johannesson, musiał także wzbudzać podziw u swojego młodego podopiecznego. Bo Konnie nie tylko walczył w Wielkiej Wojnie, podczas której nauczył się latać w Egipcie, ale był również hokeistą i wziął udział w olimpiadzie. Kiedy byłam dzieckiem, ojciec drażnił mnie, wysuwając swoją sztuczną szczękę – własne zęby stracił podczas gry w hokeja na lodzie w Winnipeg.


Licencja pilota Johnny’ego, sierpień 1933 r. (Instytut Polski i Muzeum im. gen. Sikorskiego)

Zostawszy najmłodszym w Kanadzie pilotem z licencją pilota zawodowego, wyjechał z domu, aby szukać szczęścia w RAF-ie w Anglii. Ta podróż oznaczała prawdziwą wyprawę: z prerii, przez rozległy kontynent, udał się na Wschodnie Wybrzeże, gdzie po raz pierwszy zobaczył morze. 16 lutego 1935 roku wypłynął z Halifaxu w Nowej Szkocji na pokładzie statku RMS „Duchess of Bedford”, który po ośmiu dniach w morzu zawinął do portu w Liverpoolu. Dziesięć dni po przypłynięciu ten blady, smukły, czarnowłosy młodzieniec, mający sto osiemdziesiąt trzy centymetry wzrostu i ważący zaledwie pięćdziesiąt siedem kilogramów, punktualnie o dwunastej trzydzieści stawił się w Ministerstwie Lotnictwa przy Kingsway w Londynie na wyznaczone spotkanie. Po rozmowie kwalifikacyjnej w sprawie krótkoterminowego kontraktu oficerskiego zaczął kurs w Szkole Pilotażu w Chester. Tęsknił jednak za Kanadą i po tym przeszkoleniu wrócił na krótko do domu, aby szukać pracy w lotnictwie cywilnym. Gdy zaś dostał ofertę pracy pilota doświadczalnego w RAF-ie, wrócił do Anglii i to zdecydowało o wyborze jego drogi życiowej.

Do końca życia zachował swój miękki, kanadyjski akcent. Po przybyciu do Anglii ta jego obcość musiała stanowić zarówno zaletę, jak i przeszkodę. Wierzę, że mogło mu to dać kulturowy punkt wyjścia do krytykowania Anglików, ale nieustępliwe struktury ich systemu klasowego musiały go onieśmielać. Wydawał się zdolny zarówno do przyswajania angielskości, jak i do pogardzania nią w sposób przynoszący mu nie tylko aprobatę, lecz także potępienie.

W specjalnym wydaniu „Royal Canadian Air Force Journal”[7] z 2005 roku, poświęconym Bitwie o Anglię, Paul Collins opublikował opowieść o moim ojcu. Podczas szkolenia lotniczego w Duxford mój ojciec latał Glosterem Gauntletem w ścisłej formacji pod dowództwem oficera, którego Collins opisuje jako „klasycznego angielskiego zupaka, ścisłego i często nierozsądnego miłośnika ostrej dyscypliny […], który nie potrafi zrozumieć różnicy między zdobyciem szacunku a wymuszeniem szacunku”.

Gdy podchodzili do lądowania, mój ojciec zdał sobie sprawę, że dowódca planuje lądowanie w szyku – coś, czego wcześniej nie ćwiczyli. Uwzględniwszy położenie ogrodzenia wokół lotniska i kolejność ich podejścia, ojciec zdał sobie sprawę, że grozi mu zahaczenie podwoziem o ogrodzenie, więc zdecydował się odejść z szyku, wykonać drugi krąg i wylądować samodzielnie. Ta niesubordynacja spotkała się, jak to potem opisał, „z prawdziwą salwą inwektyw i obelg, które powtórzyły się, kiedy próbowałem wyjaśnić swoje postępowanie”.

Paul Collins kontynuuje:

Kiedy Kent ulotnił się, by lizać rany, dowódca eskadry wyznaczył jeszcze jednego podkomendnego, aby przygotował się do kolejnego ćwiczenia lotu w szyku. Jeden z oficerów, który zdawał się najgłośniej śmiać z nieszczęścia Kenta, poleciał teraz na jego pozycji, a kiedy podeszli do lądowania, podwozie samolotu tego oficera uderzyło w ogrodzenie, tak jak to przewidział Kent, a jego samolot przewrócił się na plecy i uległ zniszczeniu, ale pilot uniknął poważnych obrażeń.

Kent, mocno sfrustrowany, pozostał z wrażeniem, że w lotnictwie tego człowieka jesteś zawsze na przegranej pozycji.

Taka pewność siebie i niezależność ducha u tak młodego człowieka mogły irytować jego brytyjskich przełożonych, ale były to jedne z najważniejszych cech, które później wyróżniały go jako „Jednego z Nielicznych”.

Jego gotowość do podejmowania skrajnie ryzykownych lotów doświadczalnych podczas przygotowań do wojny mogła być po części podyktowana chęcią udowodnienia Brytyjczykom, ile jest wart. Jego umiejętności w hokeju na lodzie, strzelaniu do grzechotników i baseballu jako towarzyskie zalety były w Wielkiej Brytanii bezwartościowe. Mój brat przypomina sobie, jak pragnął, żeby ziemia się otworzyła i go pochłonęła, gdy nasz ojciec uczestniczył w meczach krykieta, organizowanych dla rodziców w szkole podstawowej Dane Court, w hrabstwie Surrey. Zamiast przestrzegać zasad krykieta, po prostu grał w baseball, co było przyjmowane dyskretnym, acz wymownym chrząkaniem i przewracaniem oczami.

Skoro brakowało mu niezbędnego rozeznania w angielskich regułach społecznych, a chciał iść naprzód, musiał opierać się na swoim rozsądku i umiejętnościach lotniczych. I robił to skutecznie. W krótkim czasie uzyskał wymarzony status oficera służby stałej i wytrwale wspinał się po szczeblach hierarchii w RAF-ie, zdobywając po drodze sporo odznaczeń.

Jego matka najwyraźniej rozpoznała tę nadzwyczajną determinację syna i jego pragnienie pokonania własnych ograniczeń, kiedy w 1942 roku wrócił do Kanady, już jako bohater wojenny, z cyklem wykładów. Artykuł opisujący to spotkanie, zamieszczony w gazecie „Winnipeg Free Press”, jest zatytułowany: Nie zmienił się ani trochę, mówi matka Johna A. Kenta.

Polacy są najlepsi. Wspomnienia kanadyjczyka z Dywizjonu 303

Подняться наверх