Читать книгу Polacy są najlepsi. Wspomnienia kanadyjczyka z Dywizjonu 303 - John A. Kent - Страница 9

Słodkie wspomnienia

Оглавление

Mój brat i moja siostra, urodzeni prawie dekadę przede mną, spędzili wczesne lata życia, mając za ojca człowieka wciąż tkwiącego w wysoce zdyscyplinowanej kulturze służby wojskowej, i każde z nich doświadczyło go na swój sposób. W 1956 roku ojciec odszedł z RAF-u, a dwa lata później urodziłam się ja. Wtedy wiele z jego młodzieńczego wigoru należało już do przeszłości, a on, wkraczając w wiek średni, robił się coraz łagodniejszy. Moje wczesne wspomnienia postaci ojca to jego miękki głos i pobłażliwość; pamiętam, że wracając z Londynu, kupował mi czekoladki Walnut Whip.

W naszej rodzinie wszyscy mieli przezwiska. Ja wkrótce po urodzeniu zostałam „Cinderellą”[4], co później skrócono do „Cindy”. W tym czasie szczupła, wręcz wiotka, a zarazem kanciasta sylwetka mojego ojca zyskała pewną miękkość, a nawet wyrósł mu brzuch. Nazywaliśmy go „Dumpy”[5] i tego imienia użył w odręcznej dedykacji dla mnie, zapisanej na moim egzemplarzu One of the Few:

„Cindy”

Moja umiłowana i urocza córko – proszę,

przyjmij ten mały prezent, aby pomógł Ci,

w latach, które przyjdą,

pamiętać, jaki byłem.

Chcę, żebyś wiedziała,

że Cię kocham bardziej, niż da się opisać.

Zawsze tak było i tak będzie,

dopóki nie przestanę istnieć.

Niech Wszystkie Dobre Życzenia Będą Zawsze z Tobą,

Twój

„Dumpy”

Jako najmłodsza miałam do niego wyjątkowy dostęp. Patrząc wstecz, widzę, że my oboje ceniliśmy nawzajem swoje cechy – podobnie jak on uwielbiałam pisać i rysować, a w wieku ośmiu lat chciałam zostać astronautą. Spędzałam przy nim długie godziny w jego biurze, strugając kawałki drewna balsa, pozostałości po tych, które starannie przerabiał na modele samolotów. Szlifował, piaskował, malował i lakierował swoje Spitfire’y, aby uzyskać nieskazitelne wykończenie, natomiast ja produkowałam małe pękate statki kosmiczne, które malowałam czarnym i srebrnym lakierem.

Wydawał się nieskończenie cierpliwy. Pewnego popołudnia, gdy siedział w fotelu, czytając „Daily Telegraph”, zapytałam go, jak działa silnik tłokowy. Złożył gazetę i odłożył ją na podłogę, a potem kazał mi przynieść ołówek i papier. Zrobiłam, jak powiedział, a potem wdrapałam mu się na kolana i patrzyłam zafascynowana, jak szkicuje schemat i prowadzi mnie przez proces spalania.

Spędzaliśmy razem wiele godzin, grając w remika w salonie, gdy matka krzątała się w kuchni. Za każdym razem, gdy wygrywałam, co nie było rzadkie, chichotał i nazywał mnie „cheatapator champeen”[6].

O jego młodości wiedziałam tyle, ile wynikało z dzikich i być może podkoloryzowanych opowieści, takich jak ta o Manitobie, w której zimą bywało tak zimno, że dym wylatujący z komina natychmiast zamarzał i zsuwał się po ścianie domu. Były dziarskie opowieści o strzelaniu z siodła do grzechotników.

– Grzechotnik – mówił, a moje oczy robiły się wielkie jak spodki – może się poruszać szybciej niż koń w pełnym galopie.

Moja dziecinna wyobraźnia tworzyła sobie jego obrazy jako nieustraszonego kowboja, mknącego przez równiny na swym rumaku. Imponował mi niesamowicie, a ścisłość faktów w jego opowieściach miała dużo mniejsze znaczenie niż brawurowe przygody, które przywoływały.

W naszym ogrodzie w Hampshire, z przodu, rósł rząd słodkich kasztanowców. Jesienią ojciec, w starych dżinsach, bawełnianej koszuli i swetrze z dzianiny wyciętym w serek, grabił pod nimi złote liście, układając je w stosy. Kiedy tak grabił, ja galopowałam, udając, że jadę konno przez prerię. Od czasu do czasu zatrzymywałam się, żeby pozbierać kolczaste kasztany, które później otwieraliśmy nożem, a ojciec piekł je w kominku. Kiedy węgle zaczynały się żarzyć, wsuwał do wnętrza komina odwróconą do góry dnem torebkę z szarego papieru i pozwalał, aby gorące powietrze porwało ją do góry, a ja wybiegałam na taras i dalej, do ogrodu, aby ją złapać.

W tamtym czasie miałam niewielki wgląd w jego życie, ale wiedziałam, że jeździ pociągiem do Londynu do pracy; mama często zabierała mnie ze sobą, gdy samochodem jechała na stację Hook, aby go tam spotkać, gdy późnym popołudniem wracał z dworca Waterloo. Pędziłam wzdłuż peronu w swojej zielonej, beatlesowskiej czapce ze sztruksu i wpadałam mu w ramiona, gdy wysiadał z pociągu.

Potem, kiedy ledwie skończyłam szkołę podstawową, nagle zniknął z mojego życia. Jedynie rok po tym, jak się rozeszli z mamą, wydano One of the Few i dostałam egzemplarz książki. Przeczytałam ją, czekając niecierpliwie na kawałek, gdzie pisze o mnie, i byłam rozczarowana, że mowa tam była niemal wyłącznie o wojskowym, męskim i dorosłym świecie, o którym nie miałam pojęcia. I że chociaż ojciec wspomniał mojego brata i siostrę – o mnie nie było tam ani słowa!

Wciąż jednak byliśmy w kontakcie i widziałam go jeszcze kilka razy, a potem, gdy miałam dwadzieścia siedem lat, umarł i straciłam możliwość zapytania go o liczne rzeczy, które dopiero później mnie zaintrygowały. Zagłębienie się w niektóre materiały, które po nim zostały, pomogło mi zbudować odpowiedzi na niektóre z tych pytań.

Polacy są najlepsi. Wspomnienia kanadyjczyka z Dywizjonu 303

Подняться наверх