Читать книгу Błogość życia - Judith Orloff - Страница 15
Przyjęcie nowego paradygmatu. Taniec woli z przeznaczeniem
ОглавлениеKtoś, kto wspina się na szczyt kosztem innych ludzi, jest emocjonalnym kaleką. Z racji swoich nadużyć nie zasługuje na miano człowieka sukcesu ani na podziw. Prawdziwego sukcesu nie osiąga się wtedy, gdy korzysta się z władzy tylko po to, aby podbudować własne ego lub zapewnić sobie większe zyski. Bez względu na rozmiary zgromadzonego majątku czy zdobyty status społeczny nie może mówić o prawdziwym sukcesie ktoś, kto odnosił osobiste korzyści, celowo narażając innych na krzywdę. W Google bardzo cenię to, że od samego początku swojej działalności firma realizowała przesłanie „Nie być złym”. To szczytne hasło, które zachęca wszystkich pracowników do honorowego postępowania i okazywania ludziom szacunku. Mówi się czasem, że uprzejmość nie popłaca. Ludzie posługujący się tym stwierdzeniem utożsamiają życzliwość ze słabością. Tymczasem moim zdaniem nie tak należy rozpatrywać kwestię sukcesu. Chodziłoby raczej o wypracowanie takiego modelu, w którym człowiek życzliwy potrafi w sposób rozsądny korzystać ze swojej mocy i dzięki temu osiąga swoje cele.
Powinniśmy na nowo rozpocząć dyskusję nad kwestią sukcesu i władzy. Powinniśmy pozbyć się dysfunkcyjnych stereotypów, które nie pozwalają nam wspinać się na wyżyny. Musimy wyzwolić się od zasad, które narzuca nam psychotycznie materialistyczne społeczeństwo, i znaleźć bardziej serdeczny sposób na wypracowywanie konkretnych, codziennych osiągnięć. Powinniśmy odrzucić kult chciwości, który bezkrytycznie utożsamia sukces z majątkiem, bez względu na to, jak został on zdobyty. Powinniśmy uwolnić się od napięć i lęków związanych z pieniędzmi, które rzekomo stanowią jedyne zabezpieczenie w naszym niebezpiecznym świecie.
Obserwując swoich pacjentów i przyglądając się sobie, bardzo często stwierdzam, że opór i sztywność w obliczu życiowego wyzwania tylko nasilają stres i pozbawiają nas mocy, ponieważ sprawiają, że czujemy się jak w oblężonej twierdzy. Nagle liczy się tylko to, żeby się bronić. Przepełniają nas troski i lęki, a nie miłość. Tak na marginesie, napięcie powoduje również, że uczestnicy wypadków odnoszą bardziej poważne obrażenia. Ból i przeciwności losu zwykle się nasilają, gdy człowiek próbuje z nimi walczyć. Gdy zaś się rozluźnia, dyskomfort częściowo ustępuje. To samo dotyczy naszego życia codziennego. Jedna z moich pacjentek tak bardzo zamartwiała się swoją sytuacją finansową w obliczu kryzysu gospodarczego, że zerwała stosunki ze swoją jedyną córką – odmówiła sfinansowania jej skromnego ślubu na plaży w Santa Monica, chociaż zupełnie spokojnie mogła sobie pozwolić na ten wydatek. Inny z moich pacjentów, młody i utalentowany aktor u progu kariery, tak się źle czuł w towarzystwie „spełnionych” wykonawców, że podczas przesłuchań nie udawało mu się zaprezentować w pełni swojego talentu. Oboje sami rzucali sobie kłody pod nogi, podporządkowując się poczuciu lęku – żadne z nich nie potrafiło przezwyciężyć tych odruchowych reakcji. Podczas psychoterapii uczyłam ich, jak odrzucić strach i jak otworzyć się na potężniejsze i bardziej pełne miłości aspekty własnej tożsamości. Pomagałam im świadomie wybrać rozwiązanie bardziej pozytywne. Teraz zaś chciałabym i tobie powiedzieć, że warto wyrzec się strachu i przestarzałych przekonań, że lepiej płynąć z nurtem wyzwań, by rozwiązywać problemy w bardziej kreatywny sposób. To wprost niesamowite, ile energii się zyskuje i o ile jaśniej się myśli, gdy zamiast tłamsić wszystko w sobie, w końcu pogodzimy się z rzeczywistością.
W ramach tej nowej rozmowy chciałabym zaproponować włączenie intuicji do równania sukcesu. Ten wewnętrzny głos, który podpowiada nam prawdę o różnych rzeczach, stanowi świetne antidotum na strach i koi zlękniony umysł. Intuicja to kreatywny sojusznik, który pomaga sformułować bardziej precyzyjną i śmielszą wizję sukcesu nawet w najtrudniejszej sytuacji. Od ponad dwudziestu lat praktykuję medycynę w Los Angeles i przez ten czas zdążyłam się napatrzeć na przeróżne próby przebicia się do wielkiego świata. Stwierdzam jednak, że w wielu tych próbach brakuje czynnika intuicji. Moi pacjenci wysilają się, żywią nadzieję, formułują plany i snują marzenia, a potem ponoszą sromotną klęskę albo triumfują. Przed podjęciem terapii większość z nich kierowała się jednak w życiu głównie siłą woli, a nie wskazówkami wewnętrznego głosu – dlatego ich wybory często okazywały się nieoptymalne. Sukces to bowiem nie tylko kwestia determinacji czy choćby nawet pasji.
W tym miejscu warto wspomnieć o przeznaczeniu, czyli o tym, po co się tu pojawiliśmy i co może dać nam poczucie spełnienia. Choćbyśmy nie wiem jak się starali, nad wszystkim nigdy nie zdołamy zapanować. Jak miałam okazję przekonać się na własnym przykładzie, los nie zawsze wpisuje się w scenariusze, które dla siebie kreślimy. Żydowskie powiedzenie mówi, że człowiek planuje, a Bóg się z tego śmieje. Wsłuchiwanie się w głos intuicji ma kluczowe znaczenie w tym nowym paradygmacie, pozwala bowiem dopasować się do własnego przeznaczenia i je wypełnić. Nie da się tego osiągnąć tylko i wyłącznie mocą racjonalnej myśli. W tym przypadku sukces wymaga woli pogodzenia się z tym co nieoczekiwane.
Pozwolę sobie teraz wspomnieć, jak intuicja pomogła mi odnaleźć moje prawdziwe powołanie. Mając niewiele ponad dwadzieścia lat, rzuciłam studia i zamieszkałam z moim chłopakiem artystą w mieszkaniu zaaranżowanym w starej samoobsługowej pralni w Venice Beach. Aby zarobić na utrzymanie, pracowałem w dziale pościeli w May Company. Bardzo lubiłam tę pracę. Od tamtej pory bardzo sobie cenię luksusowe pościele i ręczniki. W wolnym czasie pracowałam też jako wolontariuszka w laboratorium parapsychologicznym UCLA pod kierunkiem doktor Thelmy Moss, która została moją mentorką. Thelma pomogła mi zaakceptować tę moją intuicję, która od czasów dzieciństwa napawała mnie strachem. Potem pewnego dnia przyśnił mi się zdumiewający sen. Usłyszałam głos, który powiedział: „Zostaniesz lekarzem, psychiatrą. Zyskasz kwalifikacje do tego, aby zapewnić intuicji właściwe jej miejsce w medycynie”. We śnie cała ta koncepcja wydawała się zupełnie spójna i logiczna. Po przebudzeniu poczułam się jednak tak, jak gdyby ktoś sobie ze mnie stroił żarty. Miałabym zostać psychiatrą? Moi rodzice oboje byli lekarzami, więc nikt by się nie zdziwił, gdybym poszła w ich ślady, tylko że jakoś nigdy nie wykazywałam tym najmniejszego zainteresowania. Rodzice też mnie do tego nie namawiali, ponieważ bardzo kiepsko radziłam sobie z przedmiotami ścisłymi. Poza tym całe życie przebywałam wśród lekarzy. To byli bardzo mili, ale też trochę nudni ludzie – choć oczywiście zdarzały się wyjątki: na przykład moi rodzice. Od dziecka wykazywałam się dużą kreatywnością i widziałam siebie raczej jako ekscentryczną artystkę i outsiderkę. Nie bardzo wiedziałam, co chciałabym w życiu robić, ale z pewnością nie miałam w planach czternastu lat studiów medycznych. Gdy w szkole średniej badano nasze predyspozycje zawodowe, pani psycholog – kobieta z najbardziej przerażającym kokiem, jaki w życiu widziałam – przestrzegła mnie: „Pod żadnym pozorem nie wybieraj zawodu, który wiązałbym się z niesieniem innym pomocy! Lepiej sobie poradzisz w dziedzinie sztuki”. Nie było to dla mnie zaskoczeniem. W tamtym czasie w ogóle nie przyszłoby mi do głowy, że można czerpać przyjemność z wysłuchiwania cudzych problemów.
Ponieważ jednak powoli zaczynałam ufać własnej intuicji, postanowiłam pozytywnie odnieść się do tego snu – mimo że mój rozum z całą stanowczością się przeciwko temu buntował. Zawarłam wtedy umowę sama ze sobą. Postanowiłam zapisać się na jeden przedmiot w Santa Monica City College i zobaczyć, co będzie. Chociaż naukę skończyłam już kilka lat wcześniej i wcale mi jej nie brakowało, ze zdumieniem stwierdziłam, że bardzo mi się podobają wykłady z geografii. Zgłębialiśmy cykle księżyca, budowę Ziemi i mechanizmy powstawania wiatrów. Poznawałam bliżej żywioły, z którymi od zawsze łączyła mnie jakaś zupełnie niewyobrażalna więź. Tak oto zaczęłam się uczyć. Z jednego przedmiotu zrobiły się dwa, a ostatecznie przeszłam przez całe czternaście lat szkolenia dla lekarzy. Tym samym sen naprowadził mnie na trop mojego prawdziwego powołania.
Jeśli więc chodzi o sukces, to uważam, że wszyscy powinniśmy otworzyć się na głos intuicji – bez względu na to, jak oceniamy wykonalność jej sugestii. To wystarczy. Nie musiałam się w pełni godzić z tym, że zostanę lekarzem. Nie musiałam uwierzyć, że to jest możliwe. Zrobiłam tylko mały krok naprzód, po prostu dopuszczając do siebie określoną myśl. Z początku racjonalny umysł ciągle mi powtarzał: „To jest absurdalne”. W pewnym sensie to faktycznie było absurdalne. Tyle że logiczny umysł nie wie wszystkiego. Na całe szczęście nie pozwoliłam mu stanąć na drodze mojego przeznaczenia. Płynęłam z niewidzialną falą i czułam, że robię coś wspaniałego i słusznego. Próbowałam się po prostu rozluźnić i zaufać losowi.
Zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym nauczyłam się postrzegać sukces w bardzo prostych kategoriach. Najogólniej rzecz biorąc, sukces sprowadza się moim zdaniem do wypełnienia własnego przeznaczenia. Nie powinniśmy pozwolić, aby umysł nas od tego odwiódł. Nie powinniśmy pozwolić na zablokowanie swobodnego przepływu intuicji. Przez walkę z tym prądem i przez lekceważenie wewnętrznego głosu możemy się z sukcesem po prostu rozminąć. To oczywiście nie oznacza, że nie powinniśmy realizować własnych marzeń. Jeśli chodzi o ich urzeczywistnianie, nie powinieneś wahać się przed niczym. Gdy już jednak zrobisz wszystko, co tylko w twojej mocy, musisz po prostu sobie odpuścić i pogodzić się z tym, co ma być. W przeciwnym razie będziesz się tylko bez końca zadręczać, a to do niczego nie prowadzi. To przykry scenariusz, którego przebieg miałam okazję obserwować na przykładzie licznych moich pacjentów kurczowo trzymających się zupełnie nierealistycznego marzenia. Zapewniam, że jeśli jakaś praca, jakiś związek albo majątek są ci pisane, to odnajdą cię nawet w najodleglejszym zakątku ziemi. Do ciebie należy tylko decyzja, czy zechcesz je uczynić częścią swojego życia, czy nie. Jeśli natomiast coś nie jest ci pisane, to się nie stanie, choćbyś się nie wiem jak frustrował i nie wiem jak ciężko nad tym pracował. Jak śpiewa zespół Rolling Stones, nie zawsze można mieć to, czego się chce, zawsze jednak dostaje się to, czego nam potrzeba. W ostatecznym rozrachunku naszym przeznaczeniem jest to, co nam się w życiu przydarzyło bądź co nam się nie przydarzyło. Intuicja zapewnia ci większe szanse na sukces, ponieważ pozwala ci się dostroić do tego, co ma się w twoim życiu wydarzyć, żebyś mógł aktywnie o to zabiegać!
Sukces szuka ciebie tak samo, jak ty szukasz jego. Aby jednak mogło dojść do szczęśliwego finału, musicie się nawzajem rozpoznać. Urzeczywistnianie celów to w istocie sztuka łączenia wysiłku z akceptacją dla rzeczywistości. Poniższe ćwiczenie pomaga w wypracowaniu odpowiedniej równowagi między tymi dwoma elementami – bez względu na to, czy zabiegasz o jakąś upragnioną pracę, czy starasz się pomyślnie zrealizować jakiś projekt.