Читать книгу Na krawędzi - Kamila Malec - Страница 5

– Rozdział 2 –
5 lat później

Оглавление

– Sto lat! Sto lat! Niech żyje, żyje nam! A może bardziej niech żyje mi. Wszystkiego najlepszego kochanie. – Usłyszałam z ust mojego męża.

Mój wewnętrzny zegar jeszcze się nie obudził i nie bardzo wiedziałam, gdzie jestem i co robię.

Dłuższą chwilę zajęło mi dojście do siebie po tym, jak wyrwał mnie ze snu śpiew tego najważniejszego. Jakub pod tym względem był best of the best. Takich niespodzianek jak on, nie robił nikt. Pamiętał o każdej ważnej dla nas dacie. Urodziny, imieniny, rocznice nie były mu obce.

Tak właśnie dziś obudził mnie śpiewem w dniu moich trzydziestych urodzin – zadowolony, z bananem na twarzy, co najmniej jakby wygrał w totka.

Czułam, że śpiew to dopiero początek. Nie budziłby mnie skoro świt bez powodu, w dodatku wiedząc, że mamy kilka dni zasłużonego wolnego, normalni ludzie nazywają to urlopem.

– Dziękuję kochanie – odpowiedziałam, po czym dostałam powolnego, namiętnego całusa. Patrzyłam wielkimi oczami, gdy wyciągnął zza pleców bezowy torcik w kształcie serca.

– Wiesz, że mam słabość do słodyczy. Kocham cię najmocniej na świecie. A zaraz po tobie są takie właśnie słodkości – odpowiedziałam z uśmiechem.

– To jeszcze nie wszystkie niespodzianki – odpowiedział – przyniosłem ci kawkę ty mój kawoszu. Mam nadzieję, że godzinka ci wystarczy na ogarnięcie się i spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy.

– Jak to pakowanie? – zapytałam.

– A no pakowanie. Zabieram cię kochanie w podróż i chciałbym, żebyśmy wyjechali najpóźniej około siódmej, aby obiad zjeść już w górach.

Zerwałam się z piskiem i rzuciłam mu się na szyję. Kochamy góry prawie tak samo jak siebie. Zauroczyły nas jakieś pięć lat temu i nawet wcześniejszy mój niefortunny wypadek tego nie zmienił. Zasłabłam na szlaku. Pech chciał, że wyszłam wtedy sama na krótki spacer. Kuba przygotowywał auto, gdyż rano mieliśmy wyruszać do domu. Niestety pobyt wydłużył się o kilka dni, które spędziłam w szpitalu w Jeleniej Górze. Upadając, uderzyłam głową o konary drzew. Znaleźli mnie na tym szlaku przypadkowi przechodnie. Miałam szczęście bo było już ciemno, a im wydłużyła się droga. Gdyby nie oni, nie wiem jak by się ta moja eskapada skończyła. Ocknęłam się i podprowadzili mnie do stojącej nieopodal willi, w której wynajmowaliśmy apartament. Kuba twierdził, że nie było mnie jakieś pół godziny, ale nie byłam pewna ile tam leżałam. Pamiętam tylko, że dotarłam do tzw. Złotego Widoku, by ostatni raz podziwiać widoczne stamtąd góry i malowniczy zachód słońca. Cóż, całe szczęście, że skończyło się na kilku porządnych siniakach. Czasem miałam wrażenie jak gdyby przez ten wypadek moja pamięć szwankowała, nie pamiętałam pewnych sytuacji, albo miałam jakąś małą lukę we wspomnieniach. W końcu uznałam, że po prostu to tylko pamięć płata mi figle.

– Jedziemy w to samo miejsce do Szklarskiej Poręby, w którym byliśmy wcześniej. Nawet udało mi się wynająć ten sam apartament co wtedy. Wyobraź sobie, że właściciel – pan Rafał, doskonale nas pamięta i twój wypadek również. Kazał mi cię pilnować – powiedział Kuba ze śmiechem, po czym zaczął kroić mój tort. Zauważyłam, że nawet zrobił sobie kawę – taką samą jak dla mnie, mimo że nie jest kawoszem a kawę pije naprawdę rzadko.

– Wiesz, te kilka dni odpoczynku dobrze nam zrobi. A spacery po znajomych Karkonoszach nas odprężą. Szkoda, że tak rzadko tam jeździmy – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

– Chciałem ci tylko zapowiedzieć, że po ostatnim twoim wypadku nigdzie cię samej nie puszczę, więc nawet o tym nie myśl, żebyś się sama gdzieś wybierała. A gdy wrócimy, zrobimy małą imprezkę. Już mówiłem Oli, jak zwykle jest tym zachwycona. Tak więc, teraz wczasy, a później główna impreza – dodał z uśmiechem.

I jak tu go nie kochać.

Mój szalony mąż i przyjaciel w jednym. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że znamy się od czwartej klasy podstawówki. Gdzieś te nasze losy mijały się obok siebie, aż w końcu wybuchło wielkie uczucie i jesteśmy nierozłączni pod każdym względem.

Nie jesteśmy idealni, o nie.

Są czasem kłótnie i wymiana zdań. Ale to trwa tylko chwilę, a już po kilku minutach jedno tuli się do drugiego. Tego nam zawsze wszyscy zazdroszczą. Nikt nas nigdy nie poróżnił. Nikomu się to nigdy nie udało. O tak, mamy swoich wrogów, czy może tych jak to się mówi „życzliwych”. Ludzie w tych czasach zazdroszczą wszystkiego. Pozycji, pieniędzy, wszystkich dóbr materialnych, na dodatek ci najbardziej urażający innych, najmniej robią, żeby cokolwiek w swoim życiu zmienić. Trzeba się na nich uodpornić i zbywać śmiechem. Niestety na niektórych ludzi nie ma sposobu, a przynajmniej jeszcze go nie wymyślono.

– Niestety, nasza praca, a bardziej moja nie pozwala nam na częste wypady i dobrze o tym wiesz – kontynuował. – Mam nadzieję, że wkrótce się to zmieni – dodał.

– Wiem kochanie – powiedziałam – ale dziś nie jest dzień na smutki. Jedziemy w góry, tratata!! – Zaczęłam śpiewać i skakać po łóżku jak małe dziecko. Ale co mi tam, dziś jest mój dzień.

Każda wolna chwila w naszych grafikach jest przez nas wykorzystywana w stu procentach. Mieszkamy w Szczecinie, Kuba jest tu dyrektorem w firmie budowlanej. Nawał prac i obowiązków, związanych z budową nowego centrum handlowego, nie pozwala mu niestety na dłuższy okres wolnego od pracy. Ja, jako trener personalny, wykonuję wolny zawód, ale również mam swoje obowiązki. Kocham tę pracę i ludzi, którym pomagam odzyskać nie tylko figurę, ale – co najważniejsze – wiarę w siebie. Pomagam im odnaleźć poczucie własnej wartości, bo tego, szczególnie kobietom, najbardziej brakuje. Nasze spotkania to nie tylko ćwiczenia, ale przede wszystkim rozmowy, przy których bardzo często pojawiają się łzy. Problemów jest masa, jednak prawie każda kobieta, która zgłasza się do mnie o pomoc, za cel stawia sobie bardziej to, żeby stać się silną jaką była kiedyś, a te zbędne kilogramy są zawsze na drugim miejscu. Cóż, trzeba oderwać się od otaczającej rzeczywistości i poddać się błogiemu lenistwu na szlakach. Czas na pakowanie, pomyślałam i zaczęłam przegrzebywać szafę w poszukiwaniu butów trekkingowych i ciuchów odpowiednich na górskie wyprawy.

Pół godziny zajęło mi ogarnięcie siebie i spakowanie nam walizek. Akurat gdy kończyłam do sypialni wskoczył mój małżonek.

– Spakowałaś już wszystko? Zaniósłbym już walizki do auta. Muszę jeszcze sprawdzić olej i powietrze w kołach, a ty w tym czasie zjedz coś. Po drodze zatrzymamy się na jakieś śniadanie, bo nie chcę żebyś jechała o pustym żołądku – zakomunikował Kuba.

– Już nas spakowałam. Walizki możesz zanieść – powiedziałam. – Zrobię sobie jakąś szybką kanapkę i możemy jechać.

– No dobrze, to ja idę na podwórko. Gaz już zakręciłem. Jak będziesz wychodzić, wyłącz tylko korek od prądu ten pierwszy po lewej.

– Daj mi dziesięć minut i wyjdę. Zabierz tylko wszystko żebyśmy nie musieli zawracać bo wiesz, że to przynosi pecha – odpowiedziałam ze śmiechem. Wiedziałam, że nie wierzy w żadne tam zabobony. To facet twardo stąpający po ziemi, a przesądy go irytują. Ja natomiast wolałam dmuchać na zimne. Nigdy nic nie wiadomo, wolę nie kusić losu. Zawsze mu tak mówiłam. Choć teraz już nie zwraca mi uwagi, tak jak wcześniej, że przesadzam, to i tak widziałam w jego oczach bardziej rozbawienie takimi sytuacjami niż wcześniejsze rozdrażnienie i poirytowanie.

Wyszedł z domu kręcąc głową, jednak nie umknął mi jego mały uśmiech.

Ja wymaszerowałam chwilę później z jakimś dziwnym przeczuciem nie do opisania. Coś we mnie drgnęło. Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Czułam, że coś odnajdę. Coś co ciągle umyka mojej podświadomości. Lekarze twierdzili, że to tylko stres pourazowy spowodował, że moja pamięć chwilami płata figle. Ale ja czułam, że to nie w tym rzecz. Pamiętałam wszystkich i wszystko, a zaniki były chwilowe w pojedynczych sytuacjach. Jakby ktoś wyciął mi niedogodne fragmenty zdarzeń. Jakby klatka z filmu zniknęła. Od chwili wypadku stałam się też bardzo wrażliwa. Jak to mówił mój luby, chyba tylko ja potrafię rozpłakać się oglądając w kinie smerfy, bo Smerfetka umiera a reszta jej towarzystwa swoją magią przywraca ją do życia. Cóż w tamtej sytuacji największy ubaw miała ze mnie córka Oli, bo ciocia płacze na bajce. No ale zawsze twierdziłam, że lepiej mieć więcej uczuć niż nie mieć ich wcale. Tak że trudno, co ma być to będzie.

Wzięłam jeszcze parasolkę pod pachę i wymaszerowałam pewnym krokiem na nasze podwórko gotowa do podróży.

– Uprzedzając twoje pytanie: tak, wszystko wyłączyłam i zamknęłam. Możemy jechać.

– Zuch dziewczyna. Wskakuj i ruszamy. Musimy tylko odwiedzić stację paliw, ale to nawet gdzieś po drodze. Zostawiłem wczoraj zapasowe klucze u rodziców, obiecali wpadać codziennie i sprawdzać czy nic się nie dzieje.

– Super, dziękuję kochanie za wszystko – odpowiedziałam z uśmiechem i złożyłam na jego ustach delikatny pocałunek.

Chwilę później jechaliśmy już drogą S3 w kierunku Szklarskiej Poręby.

Na krawędzi

Подняться наверх