Читать книгу Na krawędzi - Kamila Malec - Страница 8

– Rozdział 5 –

Оглавление

– Wniesiemy tylko bagaże i uciekamy w miasto – zwrócił się do mnie mój mąż, od którego złość aż kipiała na kilometr.

– Jak wam minęła podróż? – zapytał Rafał, właściciel małej willi, w której zatrzymaliśmy się podczas naszego poprzedniego pobytu.

– Panie Rafale, jak zawsze z przygodami – uśmiechnęłam się radośnie, z czego Kuba nie był zadowolony. Spojrzał na mnie bykiem, wziął ostatnią torbę z kosmetykami i ruszył w kierunku naszego pokoju.

– No tak. Pamiętam, że ostatnim razem gdy was gościłem zalało wam samochód, a ty młoda damo w ostatni wieczór wylądowałaś w szpitalu z rozwaloną głową – zaśmiał się nasz gospodarz. – Uważaj tym razem na siebie, nie chciałbym, żeby pobyt u mnie kojarzył się wam tylko z jakimiś przykrymi chwilami.

– Od chwili tamtego wypadku pamięć mi troszkę szwankuje to fakt, ale nie uważam, że mamy tylko złe wspomnienia – uśmiechnęłam się. – Przecież macie tu w Szklarskiej najlepszą kawiarnię z wszelkiego rodzaju bezami, jakie kiedykolwiek jadłam. A proszę mi uwierzyć, może tego po mnie nie widać, ale akurat do bez mam słabość. Gdziekolwiek byśmy nie byli próbuję wszystkich.

Śmiech i spojrzenie pana Rafała były najlepszym dowodem na to, że i on miał do nich słabość.

– I w związku z tym, moja żona zaraz zarządzi pewnie wycieczkę do owej kawiarni – odparł trochę już spokojniejszy Kuba. Właśnie zszedł do auta, przy którym w najlepsze sobie rozmawialiśmy. – Nie zmienia to faktu, że i tym razem nie obyło się bez przygód, tylko tym razem w trakcie jazdy. Całe szczęście, że to tylko dziurawa opona. Ale ta straszna burza po drodze połączona z ulewą! Sam o mało nie dostałem zawału, gdy gruchnęło praktycznie nad naszym samochodem. Ulicą płynęła rzeka i świata nie było widać. U nas na Pomorzu takie zjawiska aż w takim stopniu nie występują. No i to omdlenie Asi, kiedy dotknęła mojego telefonu. Eh, brak słów.

– Omdlenie? Kiedy dotknęła telefonu? – zapytał zdziwiony właściciel.

– A no omdlenie – kontynuował mój mąż, nie dając mi dojść do słowa. – Prosiłem, żeby sprawdziła na GPS-ie jak daleko mamy do jakiegoś zjazdu, żeby rozprostować kości, czy napić się jakiejś kawy. A ona wzięła mój telefon i po prostu odleciała. O mało co ja sam też nie zszedłem. Na autostradzie zatrzymanie się graniczy z cudem, całe szczęście, że akurat był parking. A ona jeszcze na mnie krzyczy, że mam napisać do Lewandowskiego, bo reklamuje nie telefony a buble, które wytwarzają jakąś niezidentyfikowaną energię oddziałującą na użytkowników!

– Uważaj na siebie drogie dziecko – ostrzegł mnie Rafał, przyglądając mi się zmrużonymi, zamyślonymi oczyma. – Góry to nie zabawa, a widocznie ktoś bardzo nie chce, żebyście tu byli. I nie zapomnijcie za każdym razem przed wyjściem na szlak prosić Karkonosza o opiekę. Tylko z nim wrócicie szczęśliwie. Wielu uważa to za jakiś śmieszny zabobon, ale prawdziwi ludzie gór potwierdzą moje słowa. Duch gór opiekuje się szlakami i ludźmi, którzy po nich wędrują i tylko z nim nie stanie wam się żadna krzywda.

– Będziemy pamiętać, obiecuję – odpowiedziałam.

Wiedziałam, że rozwijanie tematu dotyczącego mojego stanu zdrowia jest w tym przypadku bez sensu, kiedy jest dwóch na jednego, dlatego lepiej dać sobie już z tym spokój. Wiedziałam, że Kuba się przejął, no kto by tego nie zrobił, ale ja sama nie wiedziałam co się stało. A zachowywał się tak, jakbym zrobiła to specjalnie. Dlatego bezpieczniej było w tej chwili to przemilczeć.

– A teraz mój mężu na osłodę twojego dzisiejszego dnia zabieram cię na bezkonkurencyjną bezę – zaśmiałam się i wskoczyłam do auta.

Chwilę później, podkręcając lecące z radia bity Ewy Farny, mknęliśmy wąskimi drogami do centrum Szklarskiej Poręby.

– Kochanie powinniśmy nauczyć się śpiewać – zwróciłam się do Kuby i zaśpiewałam na cały głos: „Chcę Cię zabić, chociaż pragnę mieć. Nocą znikasz, żeby znaleźć sens…”. – Będziemy wtedy jak Jay Z i Beyonce. Zobacz, oni też są małżeństwem i kilka piosenek zaśpiewali razem. A z naszym temperamentem wróżę nam świetlaną przyszłość w świecie gwiazd.

Spojrzenie Kuby mówiło samo za siebie. Nie musiał mówić, że ten pomysł w ogóle nie przypadł mu do gustu. Sztywniak.

Na naszym przykładzie doskonale widać jak przeciwieństwa się przyciągają. Mój mąż był zawsze ułożony, poważny. Nie, żeby nie znał się zupełnie na żartach, co to, to nie. Tyle że on patrzył bardziej poważnie na życie niż ja. Brał na poważnie wszystko, z czego ja sobie żartowałam lub co uważałam za jakiś niefortunny traf czy zbieg okoliczności. Nie przepadał za wielkimi imprezami i bujnym życiem towarzyskim. W zupełności wystarczał mu nasz dom, kilkoro naszych przyjaciół i rodzina. A ja, mimo iż na co dzień pracowałam z wieloma osobami, to jednak wolałam chwilami wyjść „do ludzi”. Może tylko dzięki temu, że rzadko mieliśmy na to czas, zdarzały się nam sytuacje, że bez zająknięcia zgadzał się na takie wypady.

Różniliśmy się również pod względem słuchanej muzyki. No tak, Kuba klasyka ze spokojną nutą. Natomiast ja i mój rap oraz inne tłuste bity przeważały swoim nagłośnieniem.

Kochaliśmy się miłością bezwarunkową z bezgranicznym zaufaniem. Nie byliśmy idealni, o nie. Nie uważam, że na świecie są jakieś idealne osoby czy pary. Za dużo pracuję z ludźmi i widzę dokładnie co się dzieje, żeby twierdzić inaczej. Są między nami jakieś kłótnie i nieporozumienia. Jednak uważam, że bardziej są spowodowane tym, iż rzadko kiedy mamy dla siebie dostatecznie dużo czasu.

Mamy też cudownych przyjaciół, którzy są z nami na dobre i złe. Moja kochana Aleksandra, z którą trzymamy się razem od podstawówki i która szykuje się właśnie do swojego wielkiego wesela z Mirosławem. No i ich trzyletnia, obłędna blondyneczka Nelka, cioci oczko w głowie, za którą wskoczyłabym w ogień. Ten mały kwiatuszek skradł nasze serce od kiedy tylko pierwszy raz ją zobaczyliśmy. Nawet Kuba, taki zatwardziały facet, gdy tylko spojrzał w jej błękitne oczka oddałby za nią wszystko.

Jest też Henryk, który pracuje z moim mężem – znany z organizacji wieczorów kawalerskich. Pierwszy raz widziałam męża w stanie wręcz agonalnym przez cały weekend, po imprezie, jaką z chłopakami zgotowali mu przed naszym ślubem. Dobrze, że nie wpadli na ten pomysł dzień przed tą uroczystością, bo podejrzewam, że cała trójka raczej nie byłaby zdatna do jakiejkolwiek ceremonii. Żadna z nas, kobiet, nie wnikała w to co robili, ale dziwne zadrapania na skórze i jedno podbite oko u świadka wskazywały na dobrą zabawę niczym prosto z filmu Kac Vegas.

Lecz od tego są właśnie przyjaciele i nie ważne ilu ich jest, ale jacy są. Czasem jeden wierny kompan wystarcza za całą armię wojska.

§§§

– Wiedziałam, że jeszcze będę Ci potrzebna mój drogi Filipie. Tylko nawet przez myśl mi nie przeszło, że aż tak szybko mnie do siebie wezwiesz. I na dodatek wchodzisz mi w myśli telepatycznie. Wstydziłbyś się, wiesz… Masz takie potężne moce i zamiast się do mnie teleportować tymi Waszymi kłębiastymi portalami, gadasz do mnie w głowie. A ja się zastanawiam czy to jawa, czy sen.

– Miło Cię znowu widzieć, Ewo… – Odwróciłem się powoli w jej stronę.

Nic się nie zmieniła od naszego ostatniego spotkania. Zresztą dla niej czas stanął w miejscu już dawno temu. Długie, falowane kasztanowe włosy i szare oczy przenikały mnie dogłębnie i ten uśmiech, który chyba nigdy nie schodził z jej ust.

– Domniemywam, że masz dla mnie jakieś ważne zadanie, w którym muszę, albo nie muszę Ci pomóc. Bo to tylko od mojej dobrej woli zależy, jaką decyzję podejmę.

– Rozgadana jesteś jak zawsze. Nic dziwnego, że skusiłaś tego biedaka Adama.

– Oj tam – odpowiedziała z uśmiechem. – Pomińmy tego nieszczęśnika w naszej konwersacji. – Roześmiała się w głos i podeszła kilka kroków bliżej mnie.

– Ładnie tu macie Filipie, tylko jakoś widać, że brakuje tu kobiecej ręki. Ciężkie dębowe meble, a raczej – przepraszam – regały z książkami, skórzana kanapa, która jak sądzę wcale do wygodnych nie należy i ogromny stół. Bogowie zachowują się czasami jak rycerze Króla Artura. Są rozpieszczeni do granic możliwości i tylko próbują upodabniać się do kogoś kto im się w danym momencie podoba. Żenada.

– Zaprosiłem Cię tutaj, żeby nikt nam nie przeszkadzał. Ściany tej biblioteki nie przepuszczają słów ani myśli. Taka oto zachcianka Karkonosza, gdyby chciało się kogoś przesłuchiwać. Stworzył poważne miejsce do załatwiania jeszcze poważniejszych spraw.

– Ha, ha, ha, chcesz mi powiedzieć, że ten wściekle żółty okrągły dywanik koło kominka stwarza poczucie surowego i poważnego miejsca? Uśmiałam się do łez, poważnie. Swoją drogą Karkuś ma gust. Meble są całkiem stylowe, a każdą biblioteczkę ubóstwiam. Ale lepiej nie chcę wiedzieć co Świętuś przechowuje na tych regałach.

– Wiesz, tylko ty potrafisz ich tak nazywać bez żadnej obawy, że cokolwiek może ci się przytrafić.

– A co oni mogą mi zrobić? Dobrze wiesz, że akurat oni wielkie nic. Nie należę do Waszego świata, a traktat wyraźnie mówi, że nie możemy wchodzić sobie w drogę. Chyba, że szukają problemów u Welesa lub w górnej czy dolnej pośmiertnej drodze życia. W co szczerze wątpię. Za bardzo trzęsą tymi swoimi dupskami.

– Kiedyś może się to zmienić i dobrze o tym wiesz kochana.

– To się nigdy nie zmieni. Każdy ma swój świat i nikt nie wchodzi sobie w drogę, żeby nie zaburzyć panującej świętej równowagi. Tylko skończony głupiec zburzy ten spokój.

Ewa usiadła na fotelu, stojącego obok kominka i tęsknym wzrokiem spojrzała w iskrzący się ogień.

Jak cudownie byłoby znowu czuć – pomyślała.

– Joanna wróciła w góry – powiedziałem, obchodząc stół i siadając na drugim fotelu.

– Słucham? Jak to możliwe? Przecież rzuciłam na nią zaklęcie UNO TOTALUS, które całkowicie odpycha ją od tego miejsca! – Wstała pośpiesznie i zaczęła nerwowo krążyć wokół stołu, przyglądając się zwojom starożytnych dokumentów.

– To ją zabije. Wiesz o tym. – dodała cichszym już głosem.

– I to jest właśnie ta ważna sprawa, dla której wezwałem cię do siebie. Pomóż mi ją uratować przed zatraceniem.

– Mur pęknie i przypomni sobie wszystko. To gdzie ma teraz luki wypełni się w jednej chwili i narobi bałaganu. Ale nie to jest najgorsze i wiesz o tym.

– Tak, Ogary.

– W chwili kiedy granica zostanie przerwana, on zniknie. – Zatrzymała się i spojrzała prosto w moje udręczone oczy. – Widząc z jaką miłością poświęciła dla niego swoje dotychczasowe życie, nie cofnie się przed niczym żeby go uwolnić.

– Nie przechytrzymy tych piekielnych stworzeń. Tylko Weles ma nad nimi władzę.

– Wiem. Ten przeklęty bydlak zgodził się pilnować Czyśćca tylko w zamian za władzę nad tymi stworzeniami. To jego czarna rozrywka, jak to mawia. Zabiera sprzedane dusze i torturuje, aż ktoś z dolnej arkadii sobie o nich przypomni. Biedak nie może przeżyć tylko tego, że nie może podróżować między portalami.

– Ma swoje królestwo więc niech nie narzeka. A rozrywek mu tam nie brakuje.

– Nikt z nas nie ma tam wejścia. Traktat na to nie pozwala. Wiesz o tym. Więc nie mogę ci pomóc przyjacielu.

Już miała dotknąć swojego medalionu życia z wizerunkiem jabłoni, dzięki któremu przemieszcza się i teleportuje, gdy złapałem ją za rękę.

– Ewo… musisz mi pomóc. Z chwilą kiedy ona podejmie decyzję o ratunku my musimy zniknąć.

– Wy? Wielcy władcy Ziemi nie możecie pomóc dziewczynie? Przecież to jest chore. To wasza podopieczna, to wy ją szkoliliście i to wy zbudowaliście w jej głowie mur zaklęciem, którego nikt od dawien dawna nie używał. Po prostu znajdowało się w waszej – jak dla mnie śmiesznej – księdze życzeń Karkusia. – Roześmiała się w głos.

– To nie jakaś tam śmieszna księga życzeń, tylko nasza kolebka nauki. W dużej mierze dzięki niej jesteśmy tak silni.

– Tak. Silni, ale nie potraficie pomóc zwykłej dziewczynie. No może nie tak całkiem zwykłej. Ale ona ma ogromny potencjał i dzięki niej moglibyście zdziałać wiele. Nie potrafiliście wykorzystać tego wcześniej. Pozwoliliście pójść jej za ludzkim głosem serca, zamiast zabrać ją do siebie. Wcześniej czy później by zapomniała i dobrze o tym wiesz.

– Jej miłość była tak silna, że nigdy nie zapomniałaby o Jakubie. Pozwalając jej cieszyć się normalnym życiem, mogłem tylko przyglądać się z boku jak jej uczucie jest ogromne i tylko utwierdziłem się w przekonaniu, że podjęliśmy słuszną decyzję. Jej umysł zamknąłby się na wszystko gdybyśmy zabrali ją do siebie. A jakiekolwiek próby zabronienia kontaktu z tym człowiekiem też nie miałyby sensu.

– W czym niby ja miałabym ci pomóc? – zapytała i skierowała czujnie wzrok na mnie.

Jej włosy zaczęły falować, niczym poruszane delikatnym wietrzykiem. Oznaka zdenerwowania. Bardzo rzadka u tej kobiety, jednak taka oznaka człowieczeństwa pozostała u niej po wsze czasy.

– Wierzę, że znasz sposób na uratowanie Jakuba.

– Tobie już całkowicie odbiło w tej ciemnicy! – krzyknęła i ponownie sięgnęła ręką do swojego medalionu.

Złapałem ją pod ramię i usadziłem na fotelu, klęknąłem przed nią i spuściłem ze smutkiem oczy.

– Tylko ty Ewo możesz jej pomóc. Na pewno jest jakiś sposób. Nam nie wolno nawet zejść przed bramy do tamtego portalu. Jesteś moją ostatnią deską ratunku.

– Jest sposób, ale nikomu się to jeszcze nie udało. A raczej nikt się na to nie zdecydował, bo wiedział jakie będą konsekwencje, jeśli można to tak nazwać.

Zerwała się z fotela i zaczęła krążyć nerwowo wokół stołu.

– Wiedziałem! Przetrzepałem wszystkie zwoje i księgi w tej bibliotece i nie trafiłem na nic, oprócz małej wzmianki o zawieraniu paktów na rozdrożu. Ale przecież musi by jakiś inny sposób. To nielogiczne, żeby posuwać się aż do takich sposobów. Przecież wtedy ratując go, sama zginie.

– Filipie, zacznijmy od początku. Z chwilą kiedy Joanna podejmie decyzję, że ratuje męża, ty i twoja banda znikacie. To pewne. Nikt z was jej nie pomoże, bo zwyczajnie nie możecie zaburzać równowagi świata. Owszem, jest sposób. Ten psychol Weles nie odda jej małżonka ot tak sobie, nawet jeśli uda jej się do niego dostać. I tu już na początku rodzi się problem, bo jest tylko jeden sposób, żeby śmiertelnik dostał się ot tak do bram jakichkolwiek zaświatów.

– Musi zawrzeć pakt z demonem rozdroży… – odpowiedziałem cicho.

– No właśnie. A wiesz czego oni zawsze chcą? – zapytała.

– Duszy… – odpowiedziałem.

– Tak. Musi sprzedać swoją duszę, która po śmierci trafi do Piekła.

Szok, który zagościł na mojej twarzy był chyba większy niż się spodziewałem.

Miałem nadzieję, że to jakiś niefortunny żart, a tu okazuje się, że nie.

A cena jaką przyjdzie jej zapłacić za ratunek ukochanego będzie większa niż ktokolwiek by się spodziewał.

– Nie da się tego obejść? Gdzie jest jakiś haczyk? Bo wydaje się to zbyt łatwe. Sprzedać duszę może przecież każdy i każdy może prosić o cokolwiek. Ale życie i tak będzie płynąć jak dotychczas. Dożyją sobie spokojnej starości i dopiero wtedy zatracają się w piekielną nicość.

– No właśnie nie do końca dożyją starości.

– Nie rozumiem, jak to nie dożyją?

– Dziesięć lat życia i dusza trafia porwana przez Ogary do otchłani.

– Tylko dziesięć lat? Za jedno jakiekolwiek życzenie dają tylko dziesięć lat życia? – zapytałem.

– Taka jest cena. I dotyczy to każdego. Zawierasz pakt z demonem, którego nie interesują twoje warunki. Ty mówisz tylko czego chcesz, a on swoją cenę. Wysoką cenę – odpowiedziała. – Pamiętaj, że tylko on może pomóc jej przedostać się poza barierę życia. I nikt nie jest w stanie nagiąć w jakikolwiek sposób jego zasad.

– I co dalej? Co ona będzie musiała zrobić jeszcze, żeby go uwolnić?

Ewa spacerowała po pokoju i z ciekawością przyglądała się woluminom stojącym na regałach. Wiedziałem, że niektóre były stare. Napisane w kilku starożytnych językach. Niektórych niestety nikt z nas nawet nie potrafił odczytać. Nawet dla Świętowita i Karkonosza, którzy znali każdy język tego świata, niektóre księgi były zagadką. Pracowali nad nimi od dawien dawna, prosili wielu uczonych o pomoc i nic.

– Jak już wspomniałam, Welesowi troszkę w tych zaświatach odbiło. A on ma fioła na punkcie kosmicznej całości.

– Hm… z tego co mi wiadomo, kosmiczna całość to niezwykła cyfra cztery. Czego on może od niej chcieć? I co do tego będzie miała Asia?

– Słabo odrobiłeś lekcje Filipie. Liczba cztery symbolizuje panowanie tego co boskie nad wszelką doczesnością. Są cztery strony świata, cztery główne wiatry, cztery pory roku i zgodnie z przekonaniami uczonych cztery żywioły świata. W Biblii liczba ta odnosi się przede wszystkim do stworzonego przez Boga świata. Ma ona przecież swoje cztery krańce.

Na krawędzi

Подняться наверх