Читать книгу Młyn na wzgórzu - Gjellerup Karl, Karl Gjellerup - Страница 12

Księga II
IV

Оглавление

Tymczasem młynarz, leśniczy i jego siostra przeszli parokrotnie przez sad, rozmawiając swobodnie o tym i owym. Wreszcie zatrzymali się jakby bezwolnie w najdalszym zakątku, gdzie krzaki bzów, pokryte gęstym liściem, zwieszały się nad małym stawem. Dwie białe kaczki jaśniały w cieniu, pływając; ciemna woda rozbłyskiwała szeregiem falistych kręgów – tu i tam kołysał się łukowato wygięty, drobny puch niby okręt elfów.

Rozmowa rwała się; młynarz był zbyt niespokojny, aby jej tok podtrzymać. Rodzeństwo także widocznie czymś się dręczyło, nie mając dotychczas czy sposobności, czy odwagi wypowiedzenia się.

Miejsce było odległe, a czarnozielona woda szkliła się jakimś mistycznym blaskiem.

– Jakubie – przemówił leśniczy cicho głosem inaczej brzmiącym niż zazwyczaj – czy wiesz dokładnie, o której godzinie Chrystyna umarła?

– O tak, pamiętam dobrze… Słyszałem, jak biła dwunasta, gdy jeszcze trzymałem ją w ramionach.

Hanna i jej brat wymienili porozumiewawcze spojrzenie.

– Tak, tak właśnie przypuszczaliśmy.

Młynarz spojrzał na nich zdziwiony.

– Jak to rozumiesz?

– No, otrzymaliśmy jednocześnie sygnał. Zresztą Hanna lepiej ci to opowie.

Siostra zarumieniła się i zwróciła w bok oczy, chcąc uniknąć tego dziwnego, trochę zaniepokojonego, pytającego spojrzenia, jakie utkwił w niej młynarz.

– Cóż się to stało, panno Hanno? W jaki sposób otrzymaliście sygnał?

Splotła nerwowo ręce i uporczywie wpatrywała się w białe puchy żeglujące po ciemnym stawie.

– Otóż… tej samej nocy położyłam się do łóżka o zwykłej porze, o godzinie dziewiątej… nagle przebudziłam się zupełnie czujna i wtedy to zapukało w szybę.

– Kto zapukał?

Młynarz zbladł i uchwycił ją za ramię, natychmiast jednak wypuścił je z uścisku bardzo zakłopotany.

– Nikt nie pukał; doznałam tylko takiego wrażenia.

– Jak gdyby ktoś pukał kością w szybę – dodał jej brat.

– Czy nie wyjrzała pani przez okno?

– Nie od razu… Najpierw przestraszyłam się, a potem odwróciłam się na łóżku i próbowałam znów zasnąć… byłam przekonana, że to jedynie złudzenie zmysłów… Potem jednak posłyszałam jeszcze raz wyraźne pukanie – tak samo jak poprzednio. Zerwałam się z łóżka i podbiegłam do okna, ale na dworze nie było nikogo. Księżyc wznosił się wysoko nad szczytami jodeł i świecił dosyć jasno, można było rozróżnić wyraźnie cień drzew, ale nie dojrzałam nikogo.

– Nikogo? Ale chyba przestraszyła się pani bardzo?

– Bynajmniej, doznałam tylko jakiegoś podniosłego wrażenia. Szybko narzuciłam ubranie i poszłam do pokoju Wilhelma.

– Ja zaś właśnie w owym dniu kończyłem obrachunki, które należało odesłać nazajutrz. I właśnie spojrzałem na zegar, a zobaczywszy, że jest już dwunasta godzina, zmartwiłem się, że muszę jeszcze tak późno pracować… Wtem weszła Hanna… nie była wcale przestraszona, na twarzy jej malował się uroczysty nastrój, jak to sama powiada… Skoro zaś opowiedziała mi o tym, oświadczyłem bez zastanowienia, jakby pod przymusem; „Nie ulega wątpliwości, to młynarzowa umarła!”… Tak powiedziałem.

– A szczególne było i to także, iż kiedy Wilhelm wyrzekł te słowa, wydało się, że wypowiedział właśnie moje myśli… aczkolwiek poprzednio, jak sobie przypominam, nie zastanawiałam się wcale, co by to oznaczało.

– Potem złożyliśmy ręce i pomodliliśmy się cicho za jej duszę.

– Bardzo to ładnie, że modliliście się za nią – rzekł młynarz silnie wzruszony.

– Wreszcie zapaliliśmy latarnię i wyszliśmy na dwór, aby się upewnić… I to jest pewne, że nikt nie zbliżał się do okna: nie było śladów, chociaż ziemia była tak miękka, że każdy nasz krok pozostawiał wyraźne odciski.

Młynarz wpatrzył się przed siebie nieruchomym wzrokiem i potrząsnął głową… był to raczej ruch namysłu niż powątpiewania. Ale leśniczy widocznie inaczej go zrozumiał.

– Któż mógłby przypuścić coś podobnego? – zauważył po krótkiej chwili milczenia. – Nie, to na pewno nie ręka ludzka pukała w okno, Jakubie.

Hanna, obrażona nieco tym pozornym powątpiewaniem w jej telepatyczne zdolności, zwróciła się ku młynarzowi z rumieńcem na twarzy i z płonącymi oczyma.

– Od dawna już wiadomo, że dusza ludzka posiada tajemne siły, zwłaszcza gdy rozłącza się z ciałem… w chwili śmierci…

– Tak jest – rzekł młynarz – zresztą Chrystyna przejawiała takie tajemne siły jeszcze za życia.

– Jak to? Doprawdy? – zapytało rodzeństwo z ogromnym przejęciem.

– Właściwie, prawdę mówiąc, przejawiło się to dopiero w czasie choroby.

– Tak, kiedy ciało chyli się ku zagładzie, duch rozwija skrzydła, nieśmiertelność duszy objawia się dowodnie – oświadczyła Hanna z płonącym spojrzeniem, nieświadomie powtarzając frazes z jakiejś sekciarskiej broszury.

– Jakież to były siły, Jakubie?

– Wiedziała i słyszała to, czego cielesnym okiem i uchem dostrzec nie mogła… to było bezwarunkowo niemożliwe… wiedziała wszystko, co się dzieje w młynie.

– Hm… W takim razie i to pukanie nie było czymś zgoła nadzwyczajnym – oświadczył leśniczy.

– Może myślała o przyjaciołach w chwili śmierci, więc i o nas także.

– Tak, tak było istotnie. A nawet myślała specjalnie o pani… inaczej aniżeli o innych… z pewnym celem… jakby to powiedzieć… dlatego duch jej mógł powędrować ku pani, aby jednocześnie z ostatnią wolą przekazać pani niejako pewną spuściznę.

Młynarz wypowiedział te słowa w wielkim podnieceniu, równocześnie spojrzał jej dziwnie w oczy – było to to samo spojrzenie, jakim obrzucił ją przy wrotach cmentarnych, tylko jeszcze bardziej pogłębione mistycznie. Słowa młynarza wydały się jej dziwnie niezrozumiałe, a spojrzenie zaniepokoiło ją.

– A więc wspominała o Hannie? – pytał leśniczy.

– Prawdę mówiąc, nie bezpośrednio… nie wymieniła jej imienia… ale na pewno myślała wówczas o twojej siostrze. Wydawało się, że wprost uczepiła się tej myśli…

– Hm… więc cóż powiedziała?

– Tego właśnie nie mogę wam wyjaśnić… to znaczy, nie teraz… dowiecie się wszystkiego, gdy nadejdzie właściwa chwila.

Pełne tajemniczości zachowanie się młynarza podziałało na dziewczynę. Odwróciła się i poszła ku domowi; obaj mężczyźni powoli, w milczeniu postępowali za nią. Młynarz nie mógł oderwać spojrzenia od młodocianej postaci. Doznawał wrażenia, że pociąga go ku niej nie tylko przyrzeczenie, jakie dał nieboszczce, ale że oboje zostali tajemniczo połączeni ręką ducha.

Kiedy zbliżyli się ku ławce przed domem, podbiegł z naprzeciwka Janek uradowany, że może się pozbyć nauczyciela, którego szlachetne usiłowania, by rozbawić i rozweselić chłopca opowiadaniem o życiu w szkole, osiągnęły wręcz przeciwny skutek i znudziły dzieciaka. Janek przypomniał ojcu obietnicę, że niebawem odwiedzą w lesie wuja Wilhelma i ciocię Hannę. Ale zapewne nieświadomie przypomniał sobie również dzień śmierci matki, kiedy właśnie ojciec na wzgórzu w ogrodzie mówił o tych odwiedzinach. Toteż nagle wybuchnął płaczem. Hanna usiadła na ławce, wzięła chłopca na kolana i niebawem udało się jej uciszyć jego płacz. Opowiadała mu malowniczo o wspaniałościach lasu, osładzając je jeszcze obrazem poziomek i jagód, mówiła o psie Hektorze, o obu kucykach i o Jenny, sarence z bajki.

Z rosnącym zadowoleniem przyglądał się młynarz, jak dziewczyna instynktownie wchodzi w rolę matki, w rolę, którą narzucało jej przeznaczenie; choć nie mniej cieszył się i tym, że chłopiec z własnej woli okazuje jej dziecięce przywiązanie.

Natomiast nauczyciel objawiał niezadowolenie, że chłopiec popadł znowu w płaczliwy nastrój, skoro tylko dostał się w ręce kobiet. Usiłował z pomocą książki i rysika zwalczyć przygnębienie duchowe młodego człowieka obrazem męskich zajęć, mówił głośno o rozkoszach szkoły, a wreszcie wezwał na ratunek proboszcza, który stał jeszcze przy drugiej ławce, rozmawiając swobodnie z wieśniaczkami.

– Prawda, pastorze, że Janek za rok…

Proboszcz wzdrygnął się, posłyszał znowu głuchy, nieczysty brzęk szkła, cienki niesamowity odgłos, jak gdyby maleńki kobold coś przełykał… „za rok?”.

W tej samej chwili wyszła z domu Liza, aby zebrać talerze i filiżanki stojące na stole w ogrodzie.

Aha! Chłopiec siedzi już na kolanach! Ta wstrętna obłudnica umie, bądź co bądź, dochodzić do celu najprostszymi drogami! I jak on się do niej tuli, ten mrukliwy łobuz, którego ona sama daremnie usiłowała przynęcić i oswoić! A młynarz stoi obok! Więc to tak na nią spoglądał… o czym Lars wspominał. Jakiż wzruszający obraz rodzinny! Nie brak nawet proboszcza i nauczyciela… można by ich od razu pożenić!

Całe ciało Lizy zatrzęsło się wściekłością. Piękna, pozłacana filiżanka potoczyła się po piasku i rozbiła się o kamienny stopień.

Oczy wszystkich obecnych zwróciły się ku Lizie.

Zanim jeszcze przybrała zasmuconą minę służącej, której wydarzyło się nieszczęście, że zniszczyła cenną pamiątkę rodzinną, z oczu jej strzeliło spojrzenie. Podchwycił je tylko jeden jedyny młynarz.

Twarz jego zachmurzyła się cieniem, który trudno byłoby przypisać na konto stłuczonej filiżanki.

Młyn na wzgórzu

Подняться наверх