Читать книгу Młyn na wzgórzu - Gjellerup Karl, Karl Gjellerup - Страница 8

Księga I
VIII

Оглавление

Młynarz siedział jeszcze ciągle nieruchomy i rozmyślał o tym wszystkim. Wspomnienia otaczały go kołem – żadne nie było odleglejsze aniżeli inne. Wydawało mu się, że to wczoraj jeździł do Smoczego Dworu, a ona wyszła przed bramę i odbierała dymiące jeszcze chleby; wydawało mu się, że niedawno jeszcze stali razem w kapturze młyna, gdy śmigi nastawiono pod wiatr; właśnie wczoraj przypomniał sobie o tym, kiedy chora wśród gorączkowego snu zakrzyknęła nagle: „Ach, zgniecie ich… zatrzymajcie obrót… ściskadło ich zgniecie!”. Widział wszystko wyraźnie: jej dziecięcą twarzyczkę z owego czasu, okoloną jedwabistym włosem spadającym na policzki, duże, osłupiałe oczy i skrzywione przerażeniem usta. I kiedy teraz wpatrywał się w to oblicze wsparte na poduszkach, odnajdywał w nim bardzo dużo z tamtego dawnego – zwłaszcza to samo skrzywienie ust, których jeden kącik unosił się nieco w górę. Nie mógł uwierzyć, aby ta istota, której widzialny kształt nie zatracił jeszcze całkowicie dawnych dziecięcych rysów, dosięgła już swego kresu i aby ich współżycie, rozpostarte przed jego oczyma jakby jeden jedyny dzień, już było skazane na śmierć.

Przypomniał sobie jej słowa: „Kiedy człowiek umiera, życie wydaje mu się takie krótkie”. Czyżby już i on sam przyswajał sobie poglądy umierającej?…

Nagle zachciało mu się pić. Nie znalazłszy wody w dzbanku, poszedł przez świetlicę do swej sypialni. Drzwi pokoju chorej pozostawił niedomknięte.

W sypialni świeciło się. Liza stała przy jego łóżku.

– Czemu jeszcze nie śpisz?

– Miałam tyle roboty.

– Niepotrzebnie słałaś moje łóżko.

– Sądziłam, że może pan zechce przespać się trochę tej nocy.

W tym okresie młynarz sypiał po parę godzin podczas dnia, pozostawiając chorą pod opieką teściowej, a w nocy sam czuwał przy łóżku żony.

– Gdybym przespała parę godzin, mogłabym także posiedzieć przy pani – dodała Liza.

– Nie, nie! Co za pomysł! – odpowiedział niemal szorstko.

Ogarnęło go wprost przerażenie na myśl, że chora mogłaby się przebudzić i ujrzeć Lizę siedzącą przy łóżku.

Liza odwrócona tyłem do niego, uśmiechnęła się podstępnie.

W tej chwili Janek zajęczał przez sen i poruszył się w łóżeczku. Ojciec podszedł ku niemu, poprawił poduszkę i kołdrę i lekko pogłaskał głowę chłopca. Dziecko uspokoiło się natychmiast, wydawało się, że zapada w głębszy sen, jak gdyby pod wpływem magnetycznego pociągnięcia.

Młynarz rozejrzał się wkoło, wahając się. Nie mógł sobie przypomnieć, po co tu przyszedł… Ach, prawda. Po wodę!

Podszedł do umywalni i nalał sobie z dzbanka pełną szklankę wody.

– Woda jest świeża, właśnie przyniosłam ją ze studni – zauważyła Liza.

Wypił duszkiem. Chłodny płyn pokrzepił go – duchowo i cieleśnie. Wydawało się, że ta woda spłukuje atmosferę pokoju chorej i niesie mu wzmacniające pozdrowienie z żywych, świeżych źródeł przyrody.

Poprzez szkło szklanki spojrzał na Lizę.

Wydało mu się to tak niezwykłe: tam wewnątrz leżała chora, a tutaj stała zdrowa, ścieląc mu łóżko. Liza wyglądała jak samo zdrowie, a pęd powietrza – wzbudzony jej silnymi ruchami podczas układania materaców, prześcieradła, poduszek i kołdry – owiewał go niejako życiodajną atmosferą.

Właśnie w tej chwili, kiedy odstawiał szklankę, Liza cofnęła się o krok w bok, ale stąpnęła nierówno – skręciła nogę w kostce i byłaby upadła, gdyby jej nie pochwycił. Cichy okrzyk świadczył o bólu, a zarazem o panowaniu nad sobą – obawiała się obudzić chorą. Ociężale i bezradnie zawisło mu na ręku jej ciało, głowa wsparła się na jego ramieniu, wyczuwał uderzenia bijącego przestrachem serca.

Nie było to dla niego nieprzyjemne, że przez parę chwil wspierał ją a raczej dźwigał.

Potem stanęła na prawej nodze, odwróciła głowę ku niemu i szepnęła:

– Dziękuję!

Twarz jej wyrażała wdzięczność i jak gdyby dziecięcą ufność.

– Nie zwichnęłaś chyba nogi? – zapytał troskliwie.

– O, nie! Już mogę stąpać.

– Zaniechaj tego! Usiądź tutaj na łóżku.

– Szkoda tylko, że znowu je rozburzę – zauważyła, uśmiechając się i sadowiąc na brzeżku łóżka.

– Pst! – szepnął nagle przerażony.

Usłyszał dziwny, niesamowity dźwięk dochodzący z oddali.

Drzwi do świetlicy były przymknięte. Zbliżył się ku nim.

Liza powstała z wysiłkiem i kulejąc postąpiła naprzód, chcąc mu towarzyszyć i ewentualnie dopomóc, gdyby zachodziła potrzeba. On gwałtownym skinieniem zatrzymał ją w miejscu i poszedł do pokoju chorej.

Chrystyna siedziała na łóżku, przyciskając lewą rękę do piersi, jęcząc i łapiąc chciwie powietrze. Szeroko rozwarte oczy nie widziały go wcale, nie zwróciła też uwagi na niego, gdy podtrzymywał jej drgające ciało.

Powoli spazm przeminął, górna część ciała zwiotczała i opadła w jego ramiona, głowa pochyliła się na piersi.

– Chrystyno! – zawołał parokrotnie z rozpaczą, układając ją na poduszkach.

Ale nic nie wskazywało, by ludzki głos mógł dotrzeć do jej świadomości.

Oddech słabł wśród silnego rzężenia.

I ten odgłos posłyszała Liza, stojąca w sypialni w odległości paru kroków od na wpół otwartych drzwi.

Na jej ustach pojawił się uśmiech tryumfu.

Młyn na wzgórzu

Подняться наверх