Читать книгу Marzycielka - Katarzyna Michalak - Страница 9
ROZDZIAŁ VI
PRZYJACIÓŁKI
Оглавление– Pani Ewuniu, jest lepiej! – To były pierwsze słowa, którymi po dwóch tygodniach „terapii pisaniem” przywitał pacjentkę doktor Jakubiak. – Z prawdziwą przyjemnością, i satysfakcją!, przenoszę panią na ogólną salę. Dostanie pani dwie miłe współlokatorki i zdrowiejcie radośnie, moje drogie!
W pierwszym momencie przekonana, że nie poradzi sobie – ona, z tak poharataną duszą – nie tylko na zewnątrz, ale nawet na sali „zwykłych” depresjantek, próbowała oponować. Bronić się przed przeniesieniem. Nie wiedziała, że za chwilę, dzięki doktorowi, pozna dwie wspaniałe przyjaciółki, takie na śmierć i życie. I jeśli kiedykolwiek w przyszłości będzie sama, to na własne życzenie. Bo tak naprawdę ludzie są dobrzy. Pragną ci pomóc. Jeden warunek: musisz okazać gestem albo słowem, że pomocy potrzebujesz. Że przyjaciele są ci potrzebni. Jeśli grasz Zosię-Samosię, sorry, ale mogą nie posiadać daru jasnowidzenia i po prostu nie zrozumieć…
Następnego dnia zaraz po obchodzie spakowała skromne manatki i przeniosła się na sam koniec korytarza, do niewielkiego pokoju, w którym stały trzy łóżka. Zajęła to przy oknie, wpełzła pod kołdrę, trochę przerażona, co też się zaraz stanie, i zaczęło się wielkie oczekiwanie.
Niedługo po niej do pokoju weszła nieśmiało młoda dziewczyna.
– Jestem Julia – odezwała się od progu i przysiadła na łóżku stojącym najbliżej drzwi.
Stamtąd popatrywała z niepokojem na Ewę, nie wiedząc, czego się może po niej spodziewać. Bądź co bądź nie było to sanatorium, a szpital psychiatryczny. Tu pacjenci byli nieprzewidywalni.
Ewa przedstawiła się, obiecując sobie w duchu, że nie będzie się do nowo przybyłych uprzedzać. Przyjmie je z całym dobrodziejstwem inwentarza, o ile nie zaczną jej dusić albo gwałcić. Ta dziewczyna wyglądała jednak niegroźnie. Byłaby skończoną pięknością – miała niesamowicie niebieskie oczy i wspaniałe jasnozłote włosy – gdyby nie koszmarnie wychudzone ciało, na którym szpitalna piżama wisiała jak na wieszaku. Dosłownie. Skóra na twarzy opinała wystające kości, oczy błyszczały gorączkowo, spod piżamy widać było sterczące nienaturalnie obojczyki.
Ewa, z lekka przerażona tym wyglądem, odwróciła wzrok, nie chcąc wgapiać się w dziewczynę zbyt natarczywie.
– Mam anoreksję – wymamrotała tamta. I zaraz dodała: – Przepraszam.
– Za co? – zdziwiła się Ewa.
– No… że musisz mnie taką oglądać.
Ewa chciała odpowiedzieć: „Chyba zwariowałaś”, ale nie było to dobre słowo. Nie w tym miejscu, rzekła więc z przekonaniem:
– Jesteś śliczna. Masz piękne oczy. I te włosy… tylko pozazdrościć. A z anoreksją już oni sobie poradzą. Spokojna głowa.
Jula uśmiechnęła się. Zęby też miała nieskazitelne. Równe i białe.
– A ty? Za co tu trafiłaś? – odważyła się zapytać.
– Próba samobójcza. – Ewa wzruszyła z nonszalancją ramionami. – Rozsypało mi się życie, do tego doszła depresja no i… Miałam dosyć.
Dziewczyna ze zrozumieniem pokiwała głową.
– Ja byłam modelką – zaczęła. – Ciągle za gruba, tak mi powtarzano. Więc pojechałam z odchudzaniem, a jak już złapałam fazę, nie potrafiłam przestać. Wreszcie nie byłam za gruba, ale też nie miałam siły wychodzić na wybieg. Gdy zemdlałam parę razy, podziękowano mi mało uprzejmie. Zaczęłam się więc głodzić jeszcze bardziej, bo ubzdurałam sobie, że widać wciąż nie jestem wystarczająco szczupła do tego zawodu. I tak trafiłam tutaj. Albo mi pomogą, albo… – Machnęła ręką w niesprecyzowanym kierunku.
W tym momencie drzwi otworzyły się po raz kolejny i do pokoju weszła niewysoka, krągła brunetka.
– Cześć, laski – rzuciła, opadając na ostatnie wolne łóżko. – Jestem Agata. A wy?
Przedstawiły się.
Ona wyłożyła na nocną szafkę parę drobiazgów. Postawiła też zdjęcie rodziny oprawione w ramkę i zwróciła się ponownie do współlokatorek:
– Mam nadzieję, że nie należycie do imprezowiczek i nie będzie się tu przewijał tabun gości? Nie mam nastroju do zabawy.
– To szpital, a nie akademik – zauważyła Ewa, sama mając podobną nadzieję. Jula wydawała się spokojną dziewczyną, Agata sprawiała wprost przeciwne wrażenie. Dobrze więc, że od początku wszystko sobie wyjaśniły. – Ja jedynie płaczę, za co z góry przepraszam, punktualnie trzynasta trzydzieści, kiedyś codziennie, teraz już rzadziej.
– Możesz sobie płakać – zgodziła się łaskawie Agata. – Gdzie, jak nie tu? Ja też… też czasami płaczę – wyznała łamiącym się głosem, po czym nakryła się kołdrą po czubek głowy i cóż… chyba właśnie zebrało się jej na płacz, bo kołdra zaczęła lekko drżeć.
Ewa z Julią spojrzały po sobie, nie wiedząc, co robić. Pacjentki z jednego pokoju zazwyczaj się wspierają w trudnych chwilach, pocieszają, słuchają zwierzeń, bronią jedna drugiej przed resztą świata. Czy jednak Agata życzyła sobie przytulenia i pocieszeń?
Jula odważyła się pierwsza. Przysiadła na łóżku i delikatnie, nieśmiało pogładziła Agatę po drżących plecach, czego ta przez kołdrę pewnie nie poczuła. Ewę wzruszył ten gest. Uśmiechnęła się do dziewczyny, czując, że chciałaby mieć w niej przyjaciółkę.
Gdy w środku nocy obudzi ją cichy płacz, tym razem Julii, bez wahania wstanie i przytuli dziewczynę. Będzie słuchała jej cichych, bolesnych zwierzeń aż do świtu. Bo tutaj każdy miał poharataną duszę. Nawet taka piękność, jak Julia, której od urodzenia nikt nie chciał. Rodzice podrzucili ją, niczym bezpańskiego szczeniaka, do najbliższego domu dziecka i zapomnieli o małej dziewczynce, która jak każdy pragnęła być tylko kochana. Nic więcej.
Dlaczego akurat ją, skoro trojgiem innych dzieci zajmowali się bez najmniejszego trudu? Tego Julia nie wiedziała. Ból „gorszego” dziecka był tym większy. Szukała miłości, wdając się w romanse ze starszymi mężczyznami, do czego ze wstydem się Ewie i Agacie po jakimś czasie przyznała.
– Podoba mi się doktor Jakubiak. Próbuję go sobą zainteresować, ale wiecie… taka chuda nie mam szans.
– Nie masz szans, skarbie, bo on jest lekarzem i nie wolno mu kręcić z pacjentkami – wyjaśniła Agata. – Dostaniesz wypis i wcale nie wykluczone, że stworzycie piękną parę, bo całkiem przystojny ten nasz doktorek.
– Jest starszy od Juli o dobre dwa dziesięciolecia – zauważyła Ewa.
– A o ile od ciebie był starszy ten twój weterynarz? Też coś koło tego…
Mijał drugi tydzień, od kiedy zamieszkały we wspólnym pokoju. Sporo już o sobie wiedziały. Ewa zwierzyła się nowym przyjaciółkom ze smutnego dzieciństwa, śmierci Buni, nieudanego małżeństwa i utraty maleńkiej dziewczynki. Tylko o Wiktorze jak do tej pory nie mogła mówić. Był jej tajemnicą. Pragnęła zachować go tylko dla siebie.
Julia opowiedziała o poniewierce po coraz to nowych bidulach i rodzinach zastępczych. Nie były to miłe wspomnienia. Też pewnie sporo przemilczała.
Agata z nich trzech była najbardziej wygadana. O ile nie zapadała się w depresję. Wtedy zwijała się pod kołdrą, a one wiedziały, że potrzebuje świętego spokoju i szanowały to. Gdy jednak kołdra zaczynała drżeć, Julia nie mogła znieść jej cichej rozpaczy, przysiadała – jak za pierwszym razem – na brzegu łóżka i głaskała ukryte pod kołdrą plecy przyjaciółki, bo ta przeżyła największą stratę. Trzy lata temu w jednej chwili straciła bliskich: rodziców i dwóch braci. Zginęli w wypadku, spowodowanym przez podpitego gnoja, któremu już dawno zabrano prawo jazdy, ale nadal bezkarnie jeździł. I zabijał. On wyszedł z tego bez draśnięcia.
Czworo ludzi, dobrych, fajnych ludzi, nie żyło. Piąta, Agata, od tamtego dnia umierała z rozpaczy i tęsknoty. Ewie krew się gotowała z gniewu na tamtego moczymordę-mordercę i pięści same zaciskały, gdy słuchała cichych słów przyjaciółki, wypowiadanych drżącym od łez głosem…
– On siedzi za kratami i ja siedzę za kratami – Agata zdobyła się na żart. – Taka to sprawiedliwość. Z tym, że on odsiedzi te marne dwa lata, bo tyle dostał, i wyjdzie, jak gdyby nigdy nic albo już wyszedł, by dalej rozbijać się po pijaku. Ja nigdy sobie ze śmiercią rodziny nie poradzę. Nigdy. Niedługo mijają trzy lata od wypadku, a boli tak samo.
Ewa z Julią pokiwały głowami.
Tutaj, w szpitalu, każdy dźwigał jakiś ciężar, czasem nie do zniesienia. W sąsiednim pokoju leżała starsza kobieta, którą zięć ganiał z siekierą, gdy wpadł w szał, próbował też topić żonę, jej córkę, w studni. On był nadal na wolności, ona odchorowywała zięcia i ciężką nerwicę w psychiatryku. Takich historii Ewa nasłuchała się więcej. Nieraz myślała, że ściany szpitala powinny płakać krwawymi łzami nad nieszczęściem tych, których więżą…
Jej własne nieszczęścia zdawały się mało poważne, w porównaniu choćby ze stratą rodziny czy zięciem-psychopatą. Jeremi ją „jedynie” trzymał na strychu pod kluczem przez miesiąc, a potem wyrzucił z domu. Nie próbował topić w studni. Jula z Agatą miały swoje zdanie na temat Wiśniowskiego. Dla nich był takim samym psycholem, jak zięciunio kobiety spod czwórki. Toteż gdy pewnego dnia on sam, Jeremi Wiśniowski we własnej osobie, stanął w drzwiach ich pokoju…
– Ewa, masz gościa – zaszeptała Jula, pochylając się ku przyjaciółce, która akurat myła zęby w damskiej łazience.
Ręka ze szczoteczką zamarła. „Wiktor!”, rozbłysło w umyśle kobiety. Błyskawicznie dokończyła toaletę, przygładziła włosy, uśmiechnęła się do własnego odbicia, z niepokojem przyglądając się wymizerowanej twarzy, aż Jula musiała ją zapewnić, że wygląda ślicznie, i jak na skrzydłach pobiegła do pokoju.
Te skrzydła podciął jej na samym progu widok Jeremiego. Poczuła to jak uderzenie w splot. Aż oddech uwiązł jej w krtani. W pierwszym odruchu chciała się cofnąć i uciekać, ale przecież nie miała dokąd. Rozejrzała się w panice po pokoju. Jula z Agatą posłały jej krzepiące spojrzenie i już wiedziała, że nigdzie się nie ruszą, dopóki ten, co ją tak przeraża, jest tutaj.
– Cześć, nieźle wyglądasz – odezwał się, mierząc kobietę taksującym wzrokiem. – Możemy porozmawiać na osobności? – Spojrzał znacząco na jej towarzyszki, ale Ewa pokręciła głową i rzekła krótko:
– Rozmawiajmy.
– Jest parę spraw… że tak powiem: osobistych – spróbował raz jeszcze.
– Rozmawiajmy – powtórzyła, oparła się stół i splotła ręce na piersiach.
Zmrużył ze złości oczy i wypalił:
– Złożyłem pozew o rozwód.
– Nie ma problemu.
– Z orzekaniem o winie. Twojej winie.
Ewa parsknęła śmiechem. Naprawdę nie mogła się powstrzymać. Jula z Agatą wymieniły spojrzenia. Tupeciarz z tego gnojka…
– Serio? A na czym niby polega ta moja wina? – zapytała Ewa w następnej chwili.
– No wiesz… – zaczął, ale pod spojrzeniem dwóch obcych kobiet umilkł. – Wszystkiego dowiesz się z pozwu. Przyniosłem ci go. – Wyciągnął do niej plik gęsto zapisanych kartek. – Miłej lektury – dorzucił jadowicie i nie żegnając się wyszedł.
Ewa zaś… opadła bez sił na najbliższe łóżko. Ręka z pozwem drżała, właściwie całe ciało trzęsło się jak osika. Nie miała pojęcia, że widok Jeremiego okaże się takim wstrząsem. Agata przysiadła obok niej i otoczyła kobietę ramionami. Ta rozpłakała się żałośnie.
– Rozwód… z mojej winy – wydusiła przez łzy, gdy już mogła cokolwiek powiedzieć. – Rozumiecie? Z mojej winy…
– Nie martw się, Ewuś. – Jula usiadła z drugiej strony i zaczęła swoim zwyczajem głaskać zapłakaną kobietę po włosach. – Znajdziemy dobrego adwokata, który puści bezczelnego typa w skarpetkach.
– Skąd wezmę pieniądze na adwokata?! Nie mam oszczędności, nie mam pracy…
– Najpierw więc znajdziemy ci pracę.
– Gdzie? W psychiatryku?!
– Kiedyś stąd przecież wyjdziesz – zauważyła Agata. – Nie będą cię tu trzymać w nieskończoność. A wtedy będziesz musiała znaleźć jakieś zajęcie. Na początek trzepnęłabym palanta alimentami. Jesteś jego żoną, masz depresję z jego powodu, nie wiadomo, jak długo nie będziesz zdolna do pracy. Niech płaci, gnój parszywy. Ubogi nie jest. Pogadaj z doktorem Jakubiakiem, on na pewno ci pomoże. Jesteś jego oczkiem w głowie.
Ewa podniosła na przyjaciółkę błyszczące od łez spojrzenie.
– Agatka ma rację – wtrąciła Jula.
– Ale w czym? W tym, że jestem oczkiem w głowie doktora Jakubiaka? – Ewa próbowała się uśmiechnąć.
– To też. Powinnam być zazdrosna, bo sama mam na niego chęć, ale odstąpię ci go, moja kochana, jeśli miałoby cię to uszczęśliwić.
Kobieta musiała się roześmiać.
– No tak, o niczym innym nie marzę, jak o doktorze Jakubiaku.
– Co ty do niego masz? Przystojny jest, skubaniec. Miły i kulturalny. Wykształcony. Naprawdę świetna partia. Wszystkie pacjentki, znaczy te wolne, bez mężów, się w nim podkochują!
– Serio? – Ewa naprawdę tego nie zauważyła. Doktor to doktor. Ona miała swoją Wielką Miłość…
– Serio, serio, a on się podkochuje w naszej pisareczce – podchwyciła Agata, widząc, że ta rozmowa dobrze na Ewę działa po niedawnym wstrząsie.
– Jestem ciekawym przypadkiem, tak się wyraził, niczym więcej.
– Za ciekawym przypadkiem nie wodzi się wzrokiem, gdy przypadek tego nie widzi. – Jula szturchnęła ją w bok. – Agatka ma rację, poproś doktora o rozmowę i zapytaj, co masz robić. Jeśli mu na tobie zależy, ciekawy przypadku, na pewno coś wymyśli.
To był dobry pomysł. Bardzo dobry.
Jednak nawet doktor Jakubiak nie wyczaruje prawnika, który zajmie się rozwodem Ewy za darmo. Dziewczyny miały rację: już teraz, będąc w szpitalu, musiała szukać pracy. Albo będzie gryzła tynk ze ściany. W przytułku dla bezdomnych.