Читать книгу Zamieć - Ken Follett - Страница 11

07.00

Оглавление

Kit Oxen­ford obu­dził się wcześnie, pod­eks­cy­to­wa­ny i stre­mo­wa­ny za­ra­zem. Oso­bli­we było to uczu­cie.

Dzi­siaj ma do­ko­nać kra­dzieży w Oxen­ford Me­di­cal.

Na samą myśl ogar­niało go ra­do­sne pod­nie­ce­nie. To będzie naj­ge­nial­niej­szy ra­bu­nek w dzie­jach. Będą go opi­sy­wa­li w książkach noszących ta­kie tytuły jak, daj­my na to, „Zbrod­nia do­sko­nała”. A co naj­ważniej­sze, będzie to ze­msta na ojcu. Fir­ma pad­nie i Stan­ley Oxen­ford zo­sta­nie zruj­no­wa­ny. Fakt, że sta­ry nig­dy się nie do­wie, kto mu wykręcił taki nu­mer, przy­da­wał całej spra­wie jesz­cze większe­go smacz­ku. Kit zy­ska sa­tys­fakcję, która do gro­bo­wej de­ski pozo­sta­nie jego słodką ta­jem­nicą.

Tyl­ko to po­de­ner­wo­wa­nie. Dziw­ne. Z na­tu­ry nie przej­mo­wał się na za­pas. Z kłopotów, w które zda­rzało mu się wdep­ty­wać, po­tra­fił za­zwy­czaj na po­cze­ka­niu zna­leźć wyjście. Rzad­ko coś pla­no­wał.

Dzi­siaj pla­no­wał. I może stąd ten nie­pokój.

Leżał w łóżku z za­mkniętymi ocza­mi i roz­myślał o prze­szko­dach, które przyj­dzie mu po­ko­nać.

Po pierw­sze, fi­zycz­ne środ­ki bez­pie­czeństwa bro­niące dostępu do Krem­la: podwójne ogro­dze­nie, drut kol­cza­sty, re­flek­to­ry, alar­my an­tywłama­nio­we. Te ostat­nie wy­zwa­la­ne są im­pul­sa­mi z wy­kry­wa­czy ru­chu do­ko­ny­wa­nych przez oso­by nie­po­wołane, z czuj­ników drgań oraz z de­tek­torów zwarć. Sy­gnał uru­cho­mio­ne­go alar­mu prze­syłany jest bez­pośred­nio do ko­men­dy po­li­cji w In­ver­burn linią te­le­fo­niczną, której prze­lo­to­wość sys­tem na bieżąco we­ry­fi­ku­je.

Żadne z powyższych za­bez­pie­czeń nie sta­no­wi prze­szko­dy dla Kita i jego wspólników.

Po dru­gie, strażnicy, którzy ob­ser­wują na mo­ni­to­rach ważniej­sze stre­fy kom­plek­su, a co go­dzinę oso­biście pa­tro­lują cały te­ren. Ich mo­ni­to­ry wy­po­sażone są w de­tek­to­ry po­zio­mu sy­gnału re­agujące na zmianę jego źródła, co unie­możli­wia zastąpie­nie ob­ra­zu prze­ka­zy­wa­ne­go na żywo przez ka­merę na­gra­niem, daj­my na to, z ma­gne­to­wi­du.

Ale i na to Kit ma już sposób.

I na ko­niec, złożony sys­tem kon­tro­li dostępu: pla­sti­ko­we iden­ty­fi­ka­to­ry przy­po­mi­nające kar­ty kre­dy­to­we, każdy z fo­to­gra­fią upo­ważnio­ne­go użyt­kow­ni­ka plus chip z za­ko­do­wa­ny­mi szczegółami jego li­nii pa­pi­lar­nych.

Oszu­ka­nie tego sys­te­mu nie będzie pro­ste, ale Kit wie, jak to zro­bić.

Ukończył in­for­ma­tykę jako pry­mus, ale ma w za­na­drzu jesz­cze lep­szy atut. Sam na­pi­sał opro­gra­mo­wa­nie, które ste­ru­je całym sys­te­mem za­bez­pie­czeń Krem­la. To jego „dziec­ko”. Od­wa­lił kawał wspa­niałej ro­bo­ty dla swo­je­go nie­wdzięczne­go ojca, i sys­tem jest prak­tycz­nie nie do sfor­so­wa­nia dla kogoś po­stron­ne­go, ale Kit ma w małym pal­cu wszyst­kie jego ta­jem­ni­ce.

Dziś, koło północy, wej­dzie do sank­tu­arium, do la­bo­ra­to­rium BSL-4, naj­pil­niej strzeżone­go miej­sca w Szko­cji. Wej­dzie tam z przed­sta­wi­cie­lem klien­ta, małomównym, posępnym lon­dyńczy­kiem, który przed­sta­wił mu się jako Ni­gel Bu­cha­nan, i z dwoj­giem wspólników. Kie­dy będą już w środ­ku, otwo­rzy pro­stym czte­ro­cy­fro­wym ko­dem chłod­zoną kryptę, z której Ni­gel za­bie­rze próbki no­we­go bez­cen­ne­go leku an­ty­wi­ru­so­we­go opra­co­wa­ne­go przez Stan­leya Oxen­for­da.

Próbki niedługo po­zo­staną w ich rękach. Ni­ge­lo­wi wy­zna­czo­no nie­prze­kra­czal­ny ter­min. Musi je prze­ka­zać klien­to­wi ju­tro, w Boże Na­ro­dze­nie, o dzie­siątej rano. Kit nie miał pojęcia, skąd ten pośpiech. Nie wie­dział również, kto jest klien­tem, ale się tego domyślał. Pew­nie któryś z między­na­ro­do­wych kon­cernów far­ma­ceu­tycz­nych. Ana­li­za składu próbek oszczędzi wie­lu lat badań. Fir­ma, za­miast płacić Oxen­for­do­wi mi­lio­ny za li­cencję, będzie mogła wy­pro­du­ko­wać własną wersję leku.

Nie było to, rzecz ja­sna, uczci­we, ale tam, gdzie gra idzie o wy­soką stawkę, lu­dzie za­wsze znajdą uspra­wie­dli­wie­nie dla nie­uczci­wych za­gry­wek. Kit wy­obrażał już so­bie do­stoj­ne­go, si­wowłose­go pre­ze­sa kon­cer­nu w gar­ni­tu­rze w jodełkę, hi­po­krytę py­tającego: „Możecie mnie z ręką na ser­cu za­pew­nić, że żaden z pra­cow­ników na­sze­go kon­cer­nu, po­zy­skując te próbki, nie złamał pra­wa?”.

A naj­lep­sze w całym pla­nie jest to, że kra­dzież zo­sta­nie wy­kry­ta, kie­dy Ni­ge­la i jego, Kita, daw­no już w Krem­lu nie będzie. Dzi­siaj wto­rek, Wi­gi­lia. Ju­tro i po­ju­trze święta. Alarm pod­nie­sio­ny zo­sta­nie naj­wcześniej w piątek i to tyl­ko w przy­pad­ku, jeśli jakiś nad­gor­li­wy na­uko­wiec przy­pałęta się do pra­cy. Jeśli nie, to po­tem jest week­end i Kit ze swoją ekipą będzie miał na za­tar­cie śladów czas do po­nie­działku. To więcej niż trze­ba.

Skąd więc ten nie­pokój? Przed ocza­mi stanęła mu twarz Toni Gal­lo, sze­fo­wej ochro­ny. Pie­go­wa­ty ru­dzie­lec, bar­dzo atrak­cyj­ny, jeśli cho­dzi o wa­run­ki zewnętrzne, ale jak na gust Kita, zbyt przej­mujący się rolą. Czyżby to ona wzbu­dzała w nim ten nie­pokój? Już raz jej nie do­ce­nił i skut­ki były opłaka­ne.

Ale plan wy­szedł mu ge­nial­nie.

– Ge­nial­nie – powtórzył na głos, żeby dodać so­bie ani­mu­szu.

– Co? – za­py­tał głos spod jego pa­chy.

Dziew­czy­na?! Odchrząknął, za­sko­czo­ny. Za­po­mniał, że nie jest sam. Otwo­rzył oczy. W po­ko­ju pa­no­wały ciem­ności.

– Co ge­nial­nie? – nie dawała za wy­graną.

– Tańczysz – za­im­pro­wi­zo­wał. Po­de­rwał ją wie­czo­rem w klu­bie.

– Ty też je­steś niezły – za­pew­niła go z sil­nym ak­cen­tem z Glas­gow. – Masz ta­lent w no­gach.

Jak jej na imię? Wytężył pamięć. Chy­ba Mau­re­en, tak Mau­re­en. Z ta­kim imie­niem jak nic ka­to­licz­ka. Przekręcił się na bok i objął ją w ta­lii, usiłując so­bie przy­po­mnieć, jak wygląda. Wy­czuł pod dłonią miłe w do­ty­ku krągłości. Lubił ta­kie nie za chu­de. Przy­sunęła się do nie­go skwa­pli­wie. Blon­dyn­ka czy bru­net­ka? To na­wet pod­nie­cające, upra­wiać seks z dziew­czyną i nie wie­dzieć, jak wygląda. Już miał na­ma­cać jej pierś, ale przy­po­mniał so­bie, co ma dzi­siaj w pla­nie i przeszła mu ocho­ta na amo­ry.

– Która to go­dzi­na? – spy­tał.

– Pora na małe ba­ra­ba­ra – za­su­ge­ro­wała ocho­czo Mau­re­en.

Kit od­sunął się od niej. Ze­gar w wieży hi-fi wska­zy­wał 07.10.

– Muszę wsta­wać – po­wie­dział. – Mam dzi­siaj od gro­ma ro­bo­ty.

Chciał zdążyć do domu ojca na lunch. Ofi­cjal­nie je­chał tam spędzić święta Bożego Na­ro­dze­nia w ro­dzin­nym gro­nie, a tak na­prawdę ukraść coś, co było mu niezbędne do wie­czor­nej eska­pa­dy.

– Ro­bo­ty? W Wi­gi­lię?

– Po­wiedz­my, że je­stem Świętym Mikołajem. – Usiadł na brze­gu łóżka i za­pa­lił lampkę.

Mau­re­en nie kryła roz­cza­ro­wa­nia.

– Ale mała śnieżynka jesz­cze so­bie poleży, jeśli Święty nie ma nic prze­ciw­ko – wy­mru­czała.

Zerknął na nią, ale zdążyła naciągnąć kołdrę na głowę i nadal nie wie­dział, jak wygląda.

Poczłapał nago do kuch­ni i na­sta­wił wodę na kawę.

Pod­da­sze, na którym miesz­kał, po­dzie­lo­ne było na dwa duże po­miesz­cze­nia – li­ving room z anek­sem ku­chen­nym i sy­pial­nię. Li­ving room za­sta­wio­ny był sprzętem elek­tro­nicz­nym: duży te­le­wi­zor z płaskim ekra­nem, złożona apa­ra­tu­ra nagłaśniająca oraz ba­te­ria kom­pu­terów z ak­ce­so­ria­mi, połączo­nych pląta­niną ka­bli. Kit od dziec­ka lubił włamy­wać się do kom­pu­terów ob­cych lu­dzi. Za­nim zo­sta­nie się eks­per­tem od pro­jek­to­wa­nia bez­piecz­ne­go opro­gra­mo­wa­nia, trze­ba naj­pierw zdo­być doświad­cze­nie w ha­ker­skiej szkółce. In­nej dro­gi nie ma.

Pra­cując u ojca, gdzie pro­jek­to­wał oraz in­sta­lo­wał za­bez­pie­cze­nia dla la­bo­ra­to­rium BSL-4, dopuścił się swo­je­go naj­lep­sze­go, jak dotąd, przekrętu. Z po­mocą Ron­nie­go Su­ther­lan­da, ówcze­sne­go sze­fa ochro­ny w Oxen­ford Me­di­cal, opra­co­wał me­todę wy­pro­wa­dza­nia z fir­my pie­niędzy. Tak spre­pa­ro­wał pro­gram księgo­wa­nia, że kom­pu­ter, pod­su­mo­wując jakąś par­tię fak­tur wy­sta­wio­nych przez do­stawców, do­da­wał po pro­stu do uzy­ska­ne­go wy­ni­ku je­den pro­cent, a następnie prze­le­wał ów je­den pro­cent na kon­to ban­ko­we Ron­nie­go, przy czym trans­ak­cja nie po­ja­wiała się po­tem w żad­nym ze­sta­wie­niu. Dwaj de­frau­dan­ci zakłada­li, że ni­ko­mu nie przyj­dzie do głowy spraw­dzać „na pie­chotę” po­praw­ności wy­li­czeń kom­pu­tera – i nikt ich nie spraw­dzał, aż do dnia, w którym Toni Gal­lo zo­ba­czyła żonę Ron­nie­go par­kującą no­we­go mer­ce­de­sa co­upe przed skle­pem Marks & Spen­cer w In­ver­burn.

Kit był zdu­mio­ny i nie na żarty za­nie­po­ko­jo­ny iście psią za­wziętością, z jaką Toni podjęła trop. Wy­kryw­szy nie­zgod­ności, za­parła się, że wyjaśni, skąd się wzięły. I nie popuściła. Co gor­sza, kie­dy usta­liła już, co jest na rze­czy, nic nie było w sta­nie od­wieść jej od po­wia­do­mie­nia ojca Kita. Kit błagał ją, żeby nie de­ner­wo­wała sta­re­go. Próbował stra­szyć, że Stan­ley Oxen­ford wpad­nie we wściekłość i wy­le­je na bruk ją, nie jego. Kie­dy wszyst­kie spo­so­by za­wiodły, położył dłoń na jej bio­drze, ob­da­rzył swo­im naj­lep­szym uśmiesz­kiem lu­bieżnego chłopca, i wy­mru­czał nie­dwu­znacz­nym to­nem: „Po­win­niśmy zo­stać przy­ja­ciółmi, nie wro­ga­mi”. To również nie po­skut­ko­wało.

Wy­rzu­co­ny przez ojca z pra­cy, do tej pory nie zna­lazł po­sa­dy. Na do­miar złego nie ze­rwał z ha­zar­dem. Ron­nie wpro­wa­dził go do nie­le­gal­ne­go ka­sy­na, w którym od ręki udzie­lo­no mu kre­dy­tu, niewątpli­wie z uwa­gi na ojca, słyn­ne­go na­ukow­ca mi­lio­ne­ra. Wolał nie li­czyć, ile for­sy jest im te­raz wi­nien. Była to w każdym ra­zie suma za­wrot­na i na samą myśl, że te pie­niądze trze­ba będzie w końcu zwrócić, robiło mu się słabo ze stra­chu i obrzy­dze­nia do sa­me­go sie­bie. W ta­kich chwi­lach najchętniej sko­czyłby z mo­stu Forth. Ale kasy, którą zgar­nie za dzi­siejszą ro­botę, star­czy i na spłace­nie długu, i na nowy początek.

Wszedł z kawą do łazien­ki i przej­rzał się w lu­strze. Swe­go cza­su wcho­dził w skład bry­tyj­skiej re­pre­zen­ta­cji na zi­mo­we igrzy­ska olim­pij­skie i w każdy week­end albo jeździł na nar­tach, albo tre­no­wał w sali. Był wte­dy szczupły i zwin­ny jak ogar. Te­raz jak­by się trochę za­okrąglił.

– Przy­bie­rasz na wa­dze, sta­ry – po­wie­dział do swo­je­go od­bi­cia. Ale gęste kasz­ta­no­we włosy opa­dające nie­sfor­ny­mi ko­smy­ka­mi na czoło nie stra­ciły nic z daw­ne­go połysku. Tyl­ko twarz jakaś ściągnięta. Spróbował od­sta­wić Hugh Gran­ta – głowa skrom­nie opusz­czo­na, nie­bie­skie oczy po­pa­trują by­stro spod lek­ko przy­mkniętych po­wiek, uj­mujący uśmie­szek. Tak, po­tra­fił to jesz­cze. Na Toni Gal­lo może nie po­działało, ale Mau­re­en dała się na to złowić nie da­lej jak wczo­raj wie­czo­rem.

Za­bie­rając się do go­le­nia, włączył łazien­ko­wy te­le­wi­zo­rek na­sta­wio­ny na lo­kal­ny pro­gram in­for­ma­cyj­ny. Pre­mier przy­je­chał do Szko­cji, by spędzić święta Bożego Na­ro­dze­nia w swo­im okręgu wy­bor­czym. Klub piłkar­ski Glas­gow Ran­gers zapłacił dzie­więć mi­lionów funtów za na­past­ni­ka Gio­van­nie­go San­tan­ge­lo.

– Sta­re do­bre szkoc­kie na­zwi­sko – mruknął pod no­sem.

Po­go­da. Nadal chłodno, ale słonecz­nie. Śnieżyca sza­lejąca nad Mo­rzem Nor­we­skim prze­su­wa się, co praw­da, na południe, ale syn­op­ty­cy prze­wi­dują, że omi­nie Szkocję od za­cho­du. Ma­te­riał roz­po­czy­nający wia­do­mości lo­kal­ne zmro­ził Ki­to­wi krew w żyłach.

Słysząc zna­jo­my głos Car­la Osbor­ne’a, gwiaz­do­ra szkoc­kiej te­le­wi­zji spe­cja­li­zującego się w sen­sa­cyj­nych do­nie­sie­niach, zerknął na ekran i zo­ba­czył bu­dy­nek, w którym za­mie­rzał do­ko­nać dzi­siaj kra­dzieży. Osbor­ne stał przed bramą Oxen­ford Me­di­cal. Było jesz­cze ciem­no, ale sil­ne re­flek­to­ry sys­te­mu bez­pie­czeństwa wyłuski­wały z mro­ku wik­to­riańską ar­chi­tek­turę.

– Ki dia­beł? – mruknął z nie­po­ko­jem Kit.

Osbor­ne mówił: „Właśnie tu­taj, w Szko­cji, w bu­dyn­ku, który widzą państwo za mną i który oko­licz­na lud­ność na­zy­wa «Za­mczy­skiem Fran­ken­ste­ina», na­ukow­cy eks­pe­ry­men­tują od ja­kie­goś cza­su z naj­nie­bez­piecz­niej­szy­mi wi­ru­sa­mi świa­ta”.

Za­mczy­sko Fran­ken­ste­ina? Kit nig­dy nie słyszał tego określe­nia. Pew­nie Osbor­ne sam je so­bie wy­du­mał. Bu­dy­nek na­zy­wa­no Krem­lem.

„I oto dzi­siaj na cho­robę wywołaną przez je­den z tych wi­rusów zmarł młody la­bo­rant, w czym niektórzy upa­trują ze­msty na­tu­ry na człowie­ku za wty­ka­nie nosa w nie swo­je spra­wy”.

Kit odłożył ma­szynkę do go­le­nia. No to Oxen­ford Me­di­cal ma przerąbane, pomyślał. W in­nych oko­licz­nościach za­cie­rałby ręce i na­pa­wał się kłopo­ta­mi ojca, ale nie dzi­siaj. Dzi­siaj, z po­wo­du tej wia­do­mości mogą ucier­pieć jego własne pla­ny.

„Mi­cha­el Ross, lat trzy­dzieści je­den, za­ata­ko­wa­ny zo­stał przez wi­rus Ebo­la, na­zwa­ny tak od afry­kańskiej wio­ski, w której się wylągł. Wywołana przez nie­go strasz­na cho­ro­ba prze­ja­wia się bo­le­sny­mi ro­piejącymi czy­ra­ka­mi na całym cie­le zarażonej oso­by”.

Kit był prze­ko­na­ny, że Osbor­ne kon­fa­bu­lu­je, ale kto to wytłuma­czy jego wi­dow­ni. To te­le­wi­zja dla mas. Czy śmierć Mi­cha­ela Ros­sa po­krzyżuje mu pla­ny kra­dzieży?

„Fir­ma Oxen­ford Me­di­cal za­pew­niała za­wsze, że pro­wa­dzo­ne przez nią ba­da­nia nie sta­no­wią żad­ne­go za­grożenia dla miej­sco­wej lud­ności i oko­licz­nych te­renów, jed­nak śmierć Mi­cha­ela Ros­sa każe poważnie wątpić w te za­pew­nie­nia”.

Osbor­ne miał na so­bie pu­chową kurtkę, wełnianą czapkę i wyglądał na nie­wy­spa­ne­go. Kit domyślał się, że in­for­ma­tor, od którego do­stał ten cynk, obu­dził go nad ra­nem.

„Chodzą słuchy, że Ross zo­stał ugry­zio­ny przez zwierzę, które wy­kradł z tu­tej­sze­go la­bo­ra­to­rium i za­brał do swo­je­go domu, kil­ka mil stąd”, ciągnął Osbor­ne.

– O nie – jęknął Kit. Sy­tu­acja przed­sta­wiała się co­raz go­rzej. Czy aby nie będzie zmu­szo­ny zre­zy­gno­wać z re­ali­za­cji swo­je­go wiel­kie­go pla­nu? Tego by nie zniósł.

„Czy Mi­cha­el Ross działał sam, czy też był człon­kiem większej gru­py, która będzie może próbowała uwal­niać ko­lej­ne zakażone zwierzęta z taj­nych la­bo­ra­to­riów Oxen­ford Me­di­cal? Czy doj­dzie do sy­tu­acji, kie­dy nie­win­nie wyglądające psy i króliki będą włóczyły się sa­mo­pas po Szko­cji i roz­no­siły śmier­tel­nie nie­bez­piecz­ne­go wi­ru­sa? Tego nikt nie chce mi tu­taj po­wie­dzieć”.

Obojętne, co mówią, albo cze­go nie chcą po­wie­dzieć, Kit wi­dział, czym zaj­mują się te­raz lu­dzie z Krem­la: wzmac­niają na ile się da środ­ki ochro­ny. Toni Gal­lo już tam pew­nie jest, za­ostrza pro­ce­du­ry, spraw­dza alar­my i ka­me­ry, pro­wa­dzi od­pra­wy ze strażni­ka­mi. Dla Kita go­rzej już być nie mogło. Szlag go tra­fiał.

– Dla­cze­go los tak się na mnie uwziął? – za­py­tał na głos.

„Tak czy in­a­czej, kon­ty­nu­ował Carl Osbor­ne, Mi­cha­el Ross oddał życie z miłości do cho­mi­ka imie­niem Pu­szek”. Po­wie­dział to to­nem tak dra­ma­tycz­nym, że Kit tyl­ko cze­kał, kie­dy otrze łzę, lecz Osbor­ne na tym zakończył.

Głos za­brała pro­wadząca wia­do­mości pre­zen­ter­ka, atrak­cyj­na blon­dyn­ka o mi­ster­nej fry­zu­rze:

„Carl, czy Oxen­ford Me­di­cal sko­men­to­wała ten nad­zwy­czaj­ny wy­pa­dek?”.

„Tak – Carl zaj­rzał do no­te­su. – Po­wie­dzie­li, że są za­smu­ce­ni i przy­bi­ci śmier­cią Mi­cha­ela Ros­sa, ale wszyst­ko wska­zu­je na to, że nikt inny nie zo­stał przez wi­rus za­in­fe­ko­wa­ny. Mimo to chcie­li­by po­roz­ma­wiać z każdym, kto miał z Ros­sem stycz­ność w ciągu ostat­nich szes­na­stu dni”.

„Ist­nie­je za­tem możliwość, że ktoś się od nie­go za­ra­ził?”.

„Właśnie, a po­tem za­ra­ził in­nych. Tak więc oświad­cze­nie fir­my, że nikt inny nie zo­stał za­in­fe­ko­wa­ny wygląda ra­czej na pobożne życze­nie niż na­uko­we stwier­dze­nie”.

„To bar­dzo nie­po­kojąca hi­sto­ria – zwróciła się pre­zen­ter­ka do ka­me­ry. – Spod Oxen­ford Me­di­cal re­la­cjo­no­wał Carl Osbor­ne. A te­raz piłka nożna”.

Kit z wściekłością dźgał raz po raz pal­cem pi­lo­ta, żeby wyłączyć te­le­wi­zor, ale z nerwów nie mógł tra­fić we właściwy przy­cisk. Chwy­cił w końcu za przewód za­si­lający i wy­rwał wtyczkę z gniazd­ka. Mało bra­ko­wało, a wy­rzu­ciłby od­bior­nik przez okno. To była ka­ta­stro­fa.

Co z tego, że tę po­nurą wizję roz­prze­strze­niającego się po kra­ju wi­ru­sa Osbor­ne praw­do­po­dob­nie wy­ssał na po­cze­ka­niu z pal­ca? Liczą się kon­se­kwen­cje, a jedną z nich będzie nie­chyb­nie ta­kie za­cieśnie­nie ochro­ny Krem­la, że mysz się tam nie prześliźnie. Dzi­siej­szy wieczór to naj­gor­szy czas na do­ko­na­nie kra­dzieży. Trze­ba będzie odwołać akcję. Kit był gra­czem: mając w ręku do­bre roz­da­nie, gotów był po­sta­wić wszyst­ko, ale wie­dział z doświad­cze­nia, że jeśli kar­ta nie idzie, le­piej spa­so­wać.

Przy­najm­niej nie będę mu­siał spędzać Bożego Na­ro­dze­nia z oj­cem, pomyślał po­nu­ro.

Może da się jesz­cze przełożyć ro­botę, za­cze­kać, aż emo­cje opadną i w Krem­lu znie­sio­ne zo­staną nad­zwy­czaj­ne środ­ki bez­pie­czeństwa. Może uda się prze­ko­nać klien­ta do prze­su­nięcia ter­mi­nu do­sta­wy. Kit wzdrygnął się na myśl o ogrom­nym długu, który musi spłacić. Ale nie ma sen­su leźć lwu w paszczę przy tak nikłych szan­sach po­wo­dze­nia.

Wy­szedł z łazien­ki. Ze­gar wska­zy­wał 07.28. Trochę za wcześnie na te­le­fon, ale spra­wa jest pil­na. Pod­niósł słuchawkę i wy­brał nu­mer.

Ode­bra­no na­tych­miast.

– Tak? – burknął męski głos.

– To ja, Kit. Za­stałem go?

– Cze­go chcesz?

– Muszę z nim po­ga­dać. To ważne.

– Jesz­cze nie wstał.

– Cho­le­ra. – Kit nie chciał zo­sta­wiać wia­do­mości. Po chwi­li za­sta­no­wie­nia do­szedł do wnio­sku, że może i do­brze się składa. Le­piej żeby Mau­re­en nie słyszała, co ma do po­wie­dze­nia. – Prze­każ mu, że do nie­go jadę – rzu­cił do słuchaw­ki i odłożył ją, nie cze­kając na od­po­wiedź.

Zamieć

Подняться наверх