Читать книгу Zamieć - Ken Follett - Страница 13

08.00

Оглавление

Wiel­ki Hol przy­po­mi­nał nawę kościoła. Przez wy­so­kie okna wle­wały się sno­py dzien­ne­go światła, tworząc wzo­ry na wyłożonej ka­mien­ny­mi płyta­mi po­sadz­ce. Przez całą sze­ro­kość holu ciągnęły się gru­be bel­ki pod­trzy­mujące strop. Pośrod­ku stało no­wo­cze­sne, owal­ne biur­ko re­cep­cji. Wewnątrz tego owa­lu sie­dział na stołku umun­du­ro­wa­ny strażnik.

Stan­ley Oxen­ford wkro­czył do holu głównym wejściem. Był wy­so­kim, si­wowłosym, nie­bie­sko­okim mężczyzną pod sześćdzie­siątkę. W ni­czym nie przy­po­mi­nał na­ukow­ca – nie łysiał, nie gar­bił się, nie nosił oku­larów. Zda­niem Toni przy­po­mi­nał ra­czej ak­to­ra grającego rolę ge­ne­rała w fil­mie o dru­giej woj­nie świa­to­wej. Ubie­rał się ze sto­no­waną ele­gancją. Dzi­siaj miał na so­bie sza­ry twe­edo­wy gar­ni­tur z ka­mi­zelką, ja­snobłękitną ko­szulę, a do niej – chy­ba przez wzgląd na zmarłego – czar­ny włóczko­wy kra­wat.

Su­san Mac­kin­tosh usta­wiła przy wejściu rozkłada­ny sto­lik. Za­gadnęła o coś Stan­leya. Od­po­wie­dział jej krótko i zwrócił się do Toni:

– Do­bry po­mysł z tym od­py­ty­wa­niem każdego wchodzącego, kie­dy ostat­nio wi­dział Mi­cha­ela.

– Dziękuję. – Cho­ciaż jed­no zro­biłam do­brze, pomyślała

Toni.

– A co z pra­cow­ni­ka­mi, którzy są te­raz na urlo­pach?

– Dzwo­ni­my do nich od rana.

– Do­brze. Usta­liłaś już, jak do tego doszło?

– Tak. Miałam rację, a pan się mylił. To był jed­nak królik.

Po­mi­mo tra­gicz­nych oko­licz­ności Stan­ley się uśmiechnął.

Lubił lu­dzi rzu­cających mu wy­zwa­nia, szczególnie gdy były to atrak­cyj­ne ko­bie­ty.

– Skąd wiesz?

– Z za­pi­su wi­deo. Chce go pan obej­rzeć?

– Oczy­wiście.

We­szli w sze­ro­ki, wyłożony dębową bo­aze­rią ko­ry­tarz i skręcili w bocz­ny ko­ry­tarzyk pro­wadzący do cen­tral­nej sta­cji mo­ni­to­rin­gu, zwa­nej po­pu­lar­nie reżyserką. Było to cen­trum zarządza­nia sys­te­mem ochro­ny. Kie­dyś mieściła się tu sala bi­lar­do­wa, te­raz okna dla bez­pie­czeństwa za­mu­ro­wa­no, a su­fit obniżono, by po­zy­skać prze­strzeń na ukry­cie wężowi­ska ka­bli. Całą jedną ścianę zaj­mo­wał zespół mo­ni­torów wyświe­tlających ob­ra­zy prze­ka­zy­wa­ne z ka­mer za­in­sta­lo­wa­nych w new­ral­gicz­nych punk­tach kom­plek­su, w tym w każdym z po­miesz­czeń BSL-4. Na długim sto­le roz­miesz­czo­no ekra­ny do­ty­ko­we, uwi­dacz­niające stan tysięcy punktów kon­tro­l­nych mo­ni­torujących tem­pe­ra­turę, wil­got­ność oraz ter­mi­na­le sys­temów zarządza­nia cyr­ku­lacją po­wie­trza we wszyst­kich la­bo­ra­to­riach – wy­star­czyło za długo przy­trzy­mać otwo­rem drzwi, a włączał się alarm. Za kon­solą, która umożli­wiała dostęp do główne­go kom­pu­te­ra sys­temu bez­pie­czeństwa, sie­dział umun­du­ro­wa­ny strażnik.

– Po­sprzątano tu od cza­su mo­jej ostat­niej byt­ności – stwier­dził ze zdu­mie­niem Stan­ley.

Kie­dy Toni przej­mo­wała do­wo­dze­nie nad ochroną, w reżyser­ce pa­no­wał ist­ny chlew. Wszędzie walały się pla­sti­ko­we kub­ki po ka­wie, sta­re ga­ze­ty, połama­ne długo­pi­sy i sty­ro­pia­no­we pudełka z nie­do­je­dzo­ny­mi posiłkami. Te­raz było tu czy­sto i schlud­nie, a na sto­le leżała tyl­ko tecz­ka na akta, które stu­dio­wał dyżurny strażnik. Miło jej było, że Stan­ley to za­uważył.

Oxen­ford zaj­rzał do przy­ległego po­miesz­cze­nia. Kie­dyś prze­cho­wy­wa­no w nim broń myśliwską, te­raz stał tam sprzęt wspo­ma­gający, między in­ny­mi cen­tral­ny pro­ce­sor ste­ro­wa­nia łącznością te­le­fo­niczną. Po­miesz­cze­nie było ja­sno oświe­tlo­ne. Każdy z tysięcy ka­bli ozna­ko­wa­no nie­zmy­wal­nym, czy­tel­nym iden­ty­fi­ka­to­rem dla zmi­ni­ma­li­zo­wa­nia cza­su usu­wa­nia ewen­tu­al­nej awa­rii. Stan­ley po­ki­wał apro­bująco głową.

Toni to po­chle­biło, ale prze­cież Stan­ley nie od dzi­siaj wie­dział, że jest dobrą or­ga­ni­za­torką. Zresztą co z tego, że za­pro­wa­dziła tu porządek, sko­ro nie wywiązała się z naj­ważniej­sze­go ze spo­czy­wających na niej obo­wiązków, a mia­no­wi­cie nie do­pil­no­wała, by nic nie­bez­piecz­ne­go nie wy­do­stało się z la­bo­ra­to­rium BSL-4.

Zda­rzało się, że nie wie­działa, co Stan­ley myśli, i tak było te­raz. Bo­le­je nad śmier­cią Mi­cha­ela Ros­sa, mar­twi się o przyszłość fir­my, czy wście­ka, że za­wiodły środ­ki bez­pie­czeństwa? Wyładu­je gniew na niej, na nieżyjącym Mi­cha­elu czy na Ho­war­dzie McAl­pi­ne? Czy kie­dy pokaże mu, co zro­bił Mi­cha­el, po­chwa­li ją, że tak szyb­ko to usta­liła, czy też zwol­ni z pra­cy za to, że do tego dopuściła?

Usie­dli przed mo­ni­to­rem i Toni prze­biegła pal­ca­mi po kla­wia­tu­rze, by wywołać na ekran in­te­re­sujące ich frag­men­ty cy­fro­we­go za­pi­su. Za­re­je­stro­wa­ne ob­ra­zy prze­cho­wy­wa­ne były w prze­past­nej pamięci kom­pu­te­ra przez dwa­dzieścia osiem dni. Po­tem je ka­so­wa­no. Znała pro­gram na wy­lot i po­ru­szała się w nim bez tru­du.

Obec­ność Stan­leya przy­po­mniała jej, nie wie­dzieć cze­mu, in­cy­dent sprzed lat, kie­dy poszła do kina z czter­na­sto­let­nim ko­legą z kla­sy i po­zwo­liła mu wsunąć so­bie dłoń pod swe­te­rek. Za­am­ba­ra­so­wało ją to wspo­mnie­nie, po­czuła, że się czer­wie­ni. Miała na­dzieję, że Stan­ley tego nie za­uważył.

Po­ka­zała mu na mo­ni­to­rze Mi­cha­ela pod­jeżdżającego pod główną bramę i oka­zującego prze­pustkę.

– Datę i go­dzinę ma pan u dołu ekra­nu – wyjaśniła. – Czter­na­sta dwa­dzieścia sie­dem, ósme­go grud­nia. – Na­cisnęła kil­ka kla­wi­szy i na ekra­nie po­ja­wił się zie­lo­ny volks­wa­gen golf skręcający na miej­sce par­kin­go­we. Wy­siadł z nie­go szczupły mężczy­zna i za­brał z tyl­ne­go sie­dze­nia spor­tową torbę. – Niech pan zwróci uwagę na tę torbę.

– Dla­cze­go?

– Jest w niej królik.

Zamieć

Подняться наверх