Читать книгу Zdobyć Rosie. Początek gry - Kirsty Moseley - Страница 4

Rozdział trzeci

Оглавление

Nate

Świetnie nam się gadało przez całą drogę. Opowiedziała mi o szkole, w której miała pracować. O tym, jak skończyła studia i nie mogła znaleźć pracy nauczycielki w rodzinnym mieście, dlatego musiała przeprowadzić się do Los Angeles. Wyglądało na to, że nie przepadała za LA i będzie jej brakowało mamy, która mieszkała w Barstow. Mimo wszystko jednak ekscytowała ją perspektywa wykonywania wymarzonej pracy, a także bliskość Anny i młodszej siostry.

Rozmawialiśmy trochę o mojej pracy i miejscu, gdzie mieszkałem. Nie przestawałem jej podrywać, a ona cały czas spuszczała mnie ze schodów. Rosie okazała się niesamowicie zabawna i mądra, a ja musiałem łykać jej upokarzające komentarze. Przez całe dwie godziny jazdy nie zapadła między nami nawet na chwilę krępująca cisza. Zwykle po niedługim czasie nie mam już dziewczynie nic do powiedzenia ‒ mój język jest dawno zajęty czym innym ‒ ale Rosie najzwyczajniej przykuwała moją uwagę.

Zauważałem drobiazgi, które wywoływały mój uśmiech, jak choćby sposób, w jaki używała rąk, kiedy mówiła o czymś, co było jej pasją, albo jak zagryzała dolną wargę, kiedy się skupiała. Albo jak bawiła się kosmykami włosów, które opadały jej na twarz, bo były za krótkie, żeby zatknąć je za ucho. Albo jak jej piwne oczy zdawały się skrzyć w przyćmionym świetle wagonu.

Kiedy wjechaliśmy na stację, uśmiechnęła się i wstała.

‒ Dzięki za odstawienie do domu.

Tak naprawdę chciałem odprowadzić ją pod drzwi i upewnić się, że bezpiecznie dotarła na miejsce. Było już grubo po północy, dlatego nie powinna sama błądzić ulicami.

‒ Muszę jeszcze sprawdzić, o której mam powrotny pociąg ‒ wymamrotałem, gdy wysiedliśmy.

Okazało się, że jeden pociąg odjeżdżał za pięć minut, a następny za godzinę.

‒ Jak daleko stąd mieszkasz? ‒ zapytałem, rozglądając się po pustej stacji.

Rosie uśmiechnęła się i założyła torbę na ramię.

‒ Niecałe dziesięć minut drogi. Dzięki za kolację i dotrzymanie mi towarzystwa.

‒ Nie ma sprawy. ‒ Zdjąłem kurtkę i okryłem jej ramiona, obejmując ją jednocześnie niby od niechcenia i kierując w stronę głównego wejścia.

Zatrzymała się i zmarszczyła czoło, patrząc na mnie.

‒ Nate, wsiadaj do pociągu, zanim odjedzie.

‒ Pojadę następnym, a teraz odprowadzę cię do domu. ‒ Objąłem ją mocniej ramieniem.

‒ Jesteś pewien? Bo tu jestem już całkiem bezpieczna.

‒ Ale i tak chcę cię odprowadzić.

Nie strząsnęła mojej ręki. Niewielka postać Rosie idealnie wpasowywała się pod moje ramię.

‒ W porządku, dziękuję. ‒ Ciaśniej opatuliła się kurtką i uśmiechnęła z wdzięcznością, gdy owiał nas wiatr. ‒ O której musisz jutro być w pracy? ‒ zapytała, kiedy znaleźliśmy się na słabo oświetlonej ulicy.

‒ O piątej ‒ odpowiedziałem, krzywiąc się.

Zatrzymała się i westchnęła głośno.

‒ O piątej rano? Nie będziesz miał czasu się przespać! Powinieneś pojechać wcześniejszym pociągiem. Mógłbyś przynajmniej pospać przez dwie godziny przed pracą.

Na widok powagi i troski malujących się jej na twarzy poczułem ciepło w środku.

‒ Możemy iść dalej, Rosie? Jest późna noc, a na ciemnych ulicach mogą się czaić różni popaprańcy czekający tylko, żeby wykorzystać kogoś tak przystojnego jak ja ‒ zażartowałem, rozglądając się wokół z udawanym przerażeniem.

Roześmiała się i pokręciła głową.

‒ Nie bój się, mały. Ja cię obronię.

Tak jak powiedziała, do jej mieszkania nie było daleko. Po dotarciu do bloku wszedłem za nią i zatrzymaliśmy się przed drzwiami. Rosie popatrzyła na mnie i bawiła się kluczami w ręku, przestępując z nogi na nogę jakby skrępowana.

‒ Nie mogę cię zaprosić. Przepraszam.

Nawet na to nie liczyłem.

‒ W porządku. Może kiedy przeniesiesz się do Los Angeles, jakoś się skontaktujemy i zorganizujemy coś? ‒ Zaproponowałem, siłą woli powstrzymując się od pocałunku. Dolna warga jej ust wyglądała niewiarygodnie kusząco, zwłaszcza gdy zagryzała ją, tak jak w tej chwili. Moje ciało marzyło, by przywrzeć do tej dziewczyny, przycisnąć ją do ściany, zerwać z niej ubranie i wędrować językiem po każdym centymetrze jej ciała. Przeczesałem jednak tylko ręką włosy i starałem się nie okazywać pożądania.

‒ Nie wydaje mi się, Nate ‒ odpowiedziała niemal przepraszająco.

‒ Bo masz już faceta? ‒ spytałem, omiatając wzrokiem jej twarz, czyhając na każdą oznakę niezdecydowania. Może jeśli ją pocałuję, odwzajemni pocałunek… A może po prostu da mi w pysk. Postanowiłem nie ryzykować. Najwyraźniej nie była mną zainteresowana, a ja nie umiałem zapanować nad zazdrością, która we mnie narastała. Przez ostatnie kilka godzin zdążyłem się zorientować, jaka świetna z niej dziewczyna. Jej chłopak to szczęściarz. Miałem nadzieję, że zdawał sobie z tego sprawę.

‒ Aha ‒ wyszeptała, kiwając głową.

‒ W porządku. Miło było cię poznać i prześladować przez parę godzin. Świetnie się bawiłem, dzięki. Pierwszego maila od prześladowcy powinnaś dostać w ciągu kilku dni ‒ zażartowałem, starając się zamaskować rozczarowanie.

Rosie zachichotała i oddała mi kurtkę.

‒ Nie mogę się doczekać.

Założyłem kurtkę, nagrzaną jej ciałem. Spojrzałem na nią ostatni raz, obróciłem się i wróciłem na stację. Kiedy tam siedziałem, sącząc lurowatą kawę z papierowego kubka, obsesyjnie zastanawiałem się, czy ta dziewczyna nie była moją Anną, idealną drugą połówką. Jednak to i tak bez znaczenia, bo równie dobrze mogłem dla niej nie istnieć.

Wróciłem do domu na ostatnich nogach. Oczy mnie piekły. Dochodziła czwarta nad ranem. Miałem trochę ponad godzinę do rozpoczęcia pracy. Wziąłem gorący prysznic, żeby pobudzić jakoś mięśnie. Założyłem czysty mundur i stawiłem się w wydziale przed czasem, bo postanowiłem przeczytać instrukcje i rozkazy dotyczące akcji, którą przeprowadzaliśmy tego dnia.

Razem z dziesięcioosobową drużyną mieliśmy wkroczyć do wieżowca w śródmieściu, w którym namierzono handlarza narkotyków. W jego otoczeniu działał podstawiony gliniarz ‒ to od niego przyszła informacja, że duża transakcja miała być finalizowana tego dnia o siódmej. Dowodziłem snajperami ‒ w sumie było nas czterech ‒ i mieliśmy zająć strategiczne pozycje po drugiej stronie ulicy. Plan przewidywał, że pozostałych sześciu agentów wejdzie do budynku i zabezpieczy cele już po uniemożliwieniu transakcji. Sekcja techniczna zawczasu rozmieściła w wieżowcu kamery, mikrofony i detektory ruchu, dzięki czemu mogliśmy oglądać dobijanie interesu, zanim wkroczymy do akcji. Zapowiadało się na standardową procedurę, bo mniej więcej tak wyglądała każda operacja, poza tym, że mieliśmy uważać na policjanta, który przeniknął do gangu. Zerknąłem na zdjęcie, żeby rozpoznać go podczas akcji.

Po skończeniu lektury oparłem czoło na ramieniu i czekałem na zjawienie się pozostałych agentów. Musiałem zasnąć, bo podskoczyłem, kiedy ktoś uderzył mnie w tył głowy. Russell, kumpel z drużyny, zaśmiał się złośliwie, strasznie z siebie dumny.

‒ Dupek ‒ warknąłem zmęczonym głosem, kiedy rozparł się na krześle obok mnie.

‒ Kolejna dziewczyna męczyła cię całą noc? ‒ zapytał, kręcąc głową. Russell był żonaty i nigdy nie aprobował moich opowieści o dziewczynach.

Uśmiechnąłem się. Miał rację, ale to nie było tak, jak myślał.

‒ Aha. W ogóle nie spałem. Mimo to było zabawnie ‒ odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

Przewrócił oczami.

‒ Kiedy wreszcie dorośniesz i przestaniesz sypiać z kim popadnie?

Wyprostowałem się na krześle i przetarłem twarz dłonią.

‒ Kiedy fiut mi uschnie i odpadnie ‒ zażartowałem.

Zanim zdążył odpowiedzieć, kapitan wszedł do pokoju i wszyscy zamilkli. Przekazał nam ostatnie instrukcje, załadowaliśmy się do dwóch vanów i ruszyliśmy na miejsce akcji.


Dwie godziny później leżałem na brzuchu i wpatrywałem się w lunetkę karabinu. W budynku po przeciwnej stronie ulicy widziałem pięciu facetów nad neseserem. Jednym z nich był nasz gliniarz. Wszystko wskazywało na to, że innych czterech gości rozlokowało się w wieżowcu i pilnowało przebiegu transakcji. Nie musiałem przejmować się ich obecnością, bo zespół naziemny zdejmie ich, zanim wkroczymy do akcji.

Krótkofalówka zaskrzeczała.

‒ Wchodzimy. Cisza radiowa. ‒ Oznaczało to, że będziemy słyszeli wszystko, co się działo z nimi, ale oni nie będą słyszeli nas, dopóki sami się z nimi nie połączymy.Zerknąłem na Russella, który znajdował się około sześciu metrów ode mnie i leżał w takiej samej pozycji, celując w budynek.

‒ Kryję tych dwóch po prawej ‒ powiedziałem.

‒ W porządku, ja biorę tych z lewej.

Krótkofalówka ponownie zaskrzeczała.

‒ Wchodzę ‒ wysyczał Kurt, jeden z moich kumpli z drużyny, znany z brawury.

‒ Nie jesteśmy gotowi. Czekaj na sygnał ‒ odpowiedział Neil.

‒ Ktoś się zbliża, muszę zacząć.

‒ Nie. Wstrzymaj się. Zdejmij, kogo musisz, i czekaj. Mamy tam tajniaka ‒ rozkazał Neil surowym głosem.

Zmarszczyłem czoło. Kurt zawsze tak robił, głupi kutas, nie umiał słuchać rozkazów.

Przez lunetkę obserwowałem pokój. W słuchawkach rozległy się strzały. Wbrew rozkazowi Kurt samowolnie wdarł się do pokoju. Skupiłem się, wycelowałem w faceta, który był najbliżej Kurta, gotów zdjąć go, gdyby zaszła taka potrzeba. Trzech gości natychmiast zaczęło się rozglądać, byli w szoku. Nosili garnitury, od strzelania mieli ludzi, dlatego zamarli i unieśli ręce do góry. Tajniak przesunął się w bok, też miał uniesione ręce i czekał, aż zostanie aresztowany, co było w planie, na wypadek gdyby nasz atak się nie powiódł. Piąty facet błyskawicznie rzucił Kurta na ścianę i zmusił do wypuszczenia broni z rąk.

‒ Nate?! ‒ krzyknął Russell, bo czekał na mój rozkaz, żeby go zdjąć.

‒ Zaczekaj! ‒ odkrzyknąłem i wpatrywałem się w lunetkę, szukając możliwości strzału bez zranienia Kurta. Walczyli ze sobą, turlali się po podłodze i poruszali zbyt szybko. Miałem związane ręce.

Trzech garniaków wybiegło z pokoju, zabierając neseser. Tajniak deptał im po piętach. Usłyszałem, jak Neil wydał rozkaz zmiany pozycji, żeby zespół naziemny mógł ich zdjąć. Facet szamoczący się z Kurtem chwycił leżącą na podłodze broń, zerwał się na równe nogi jednocześnie z Kurtem i wycelował w niego. W słuchawkach słyszałem ich rozmowę.

‒ Skurwysyn ‒ rzucił.

‒ Uspokój się. Agenci są w całym budynku. Jeśli mnie zastrzelisz, nie wyjdziesz stąd żywy ‒ oświadczył Kurt, unosząc ręce do góry. Facet szybko omiótł pomieszczenie spojrzeniem, najwyraźniej szukając drogi ucieczki.

‒ Możesz go zdjąć?! ‒ krzyknąłem do Russella.

‒ Nie. Kurt mi zasłania.

Nacisnąłem guzik na krótkofalówce i połączyłem się z dwoma innymi snajperami, którzy znajdowali się trzy piętra niżej od nas.

‒ Steve, Cody, dacie radę go zdjąć? ‒ zapytałem z nadzieją w głosie. Sam mogłem zastrzelić faceta, ale nie chciałem tego robić, bo kula trafiłaby go prosto w czoło, a zasada była taka, żeby przede wszystkim strzelać w korpus. Zawsze lepiej zranić niż zabić.

‒ Bez szans ‒ odpowiedzieli obaj. Kurwa mać!

‒ A ty możesz coś zrobić? ‒ zapytał Steve.

Przełknąłem ślinę.

‒ Mam w zasięgu tylko jego głowę.

No dalej, Kurt, przesuń się trochę na prawo. Rusz dupę. Wiesz, że cię obserwujemy. Przestań go zasłaniać, do kurwy nędzy! Kurt nadal starał się uspokoić faceta, ale widać było, że jest coraz bardziej zestresowany.

‒ Wyjdźmy razem. Oddaj mi broń i będziesz w o wiele lepszej sytuacji ‒ przekonywał Kurt.

‒ Nie pójdę, nie mogę! ‒ wrzasnął facet i uniósł broń.

Widziałem niezdecydowanie na jego twarzy, gdy układał broń do strzału. Rysy mu stężały, zacisnął szczęki. Nie wahając się, nacisnąłem spust. Kula przebiła okno w budynku naprzeciwko mnie. Szkło rozsypało się we wszystkie strony. Odłamki spadły na podłogę sekundę wcześniej przed ciałem martwego faceta.

Kurt obrócił się na pięcie i popatrzył z wdzięcznością w naszym kierunku. Kiedy przeczesywał ręką włosy, twarz miał bladą jak papier. Zagryzłem zęby, bo aż gotowałem się ze złości. Zawsze robił nam coś takiego. Z powodu jego głupoty zabiłem więcej ludzi, niż to było konieczne. Dobijała mnie myśl o tym, że jestem kimś, kto gasi ludzkie życie. Potem zawsze mnie to gryzło ‒ choć nikt o tym nie wiedział i z nikim nie rozmawiałem o swoich odczuciach, bo na tym właśnie polegała moja praca. I byłem w niej cholernie dobry. Byłem najlepszym strzelcem na odległość i dlatego właśnie powierzono mi dowodzenie zespołem snajperów i podejmowanie decyzji. Wiedziałem, że strzelając, postępuję słusznie, ale głęboko w środku byłem przekonany, że gdyby Kurt nie wyrwał się przed szereg, reszta drużyny zdołałaby go wesprzeć. I facet nie umarłby tego dnia, byłby co najwyżej ranny.

‒ Ładny strzał ‒ pogratulował Russell, klepiąc mnie po ramieniu, kiedy się podniosłem, bo dostaliśmy sygnał od zespołu naziemnego, że akcja jest zakończona.

‒ Dzięki ‒ odpowiedziałem, usiłując nie okazywać emocji. Musiałem się napić. Musiałem pieprzyć się z kimś do utraty przytomności i tak się zmachać, żeby przestać myśleć o tym, jak bezwolne ciało tamtego faceta upadło na podłogę.

Przewiesiłem karabin przez ramię i zszedłem wolno po schodach, w pełni świadomy, że będę przesłuchiwany na okoliczność tego, co się właśnie stało. Kiedy ktoś ginął, zawsze wszczynano śledztwo. Kurt stał trochę dalej z boku, palił papierosa i śmiał się z jednym z członków drużyny, jakby nic się nie stało. Może i była to odwaga z jego strony, ale we mnie krew się gotowała. Rzuciłem torbę i chwyciłem go za przód kamizelki taktycznej, a potem popchnąłem mocno na samochód.

‒ Pierdolony gnoju! Dlaczego nie możesz choć raz w życiu zrobić tego, co ci się każe? ‒ warknąłem. Chwycił mnie za nadgarstki i próbował się uwolnić.

‒ Wszystko dobrze się skończyło, więc w czym problem? ‒ zapytał, z trudem łapiąc oddech.

‒ Ty jesteś moim problemem! Zawsze wycinasz taki numer. Musisz, kurwa, wreszcie dorosnąć albo ktoś cię w końcu zabije ‒ rzuciłem, trzymając twarz o kilka centymetrów od jego twarzy. Miałem ochotę wbić mu pięść w gardło i wyrwać serce.

Uśmiechnął się niewyraźnie.

‒ Nikt mnie nie zabije, Nate. Jesteś za dobry w tym, co robisz.

Odsunąłem się i odepchnąłem go od siebie. Patrzyłem, jak się zachwiał i upadł na chodnik.

‒ Może następnym razem nie będę miał możliwości strzału i dostaniesz kulkę w łeb jak ten facet ‒ warknąłem, obróciłem się tyłem do niego i podniosłem torbę. Zmusiłem się do odejścia, zanim powiedziałbym coś głupiego.

Reszta dnia minęła powoli. Musiałem wypełnić tonę formularzy i sprawozdań, dowieść, że nie miałem innego wyjścia niż strzelić i zabić. Russella i Kurta również przesłuchiwano. W końcu po prawie dwóch godzinach rozmów wypuszczono mnie i pozwolono wcześniej wrócić do domu, podczas gdy śledczy dalej gromadzili dowody i mieli podjąć decyzję. Wiedziałem, że nie będę miał z tego powodu kłopotów, to była tylko formalność. Żmudna, irytująca procedura, która niestety zbyt często towarzyszyła mojej pracy.

Była pora lunchu, dlatego postanowiłem przespać się kilka godzin, żeby wyjść wieczorem na miasto i zalać się w trupa. Naprawdę potrzebowałem czegoś, co odwróci moją uwagę, ale nie miałem dość energii, żeby zdobyć się na wysiłek fizyczny. Poderwanie dziewczyny na przypadkowy seks było zwykle moją pierwszą techniką obronną, gdy zaczynały mnie ogarniać podobne uczucia, ale w tym momencie nawet to do mnie nie przemawiało. Wróciłem do domu i padłem na łóżko, nie zdejmując munduru.

Właśnie w takich chwilach żałowałem, że nie mam dziewczyny na stałe. Kogoś, kto zapytałby mnie, co poszło źle, i pozwolił zrzucić ciężar z serca. Dziewczyny, w której objęciach mógłbym zapomnieć o oczach tracących wszelki wyraz na chwilę przed tym, kiedy ciało upadało na podłogę. Dziewczyny, która chciałaby być ze mną dla mnie samego, a nie z powodu mojego wyglądu lub dlatego, że nosiłem mundur.

Moje półprzytomne myśli powędrowały w stronę Rosie. Zamknąłem oczy, odcinając się od popołudniowego światła, i wyobrażałem sobie, jak miło byłoby leżeć koło niej, gdy oplata mnie ramionami i szepcze, że postąpiłem słusznie. Złość i wyrzuty sumienia trochę złagodniały i zasnąłem spokojniejszy.

Zdobyć Rosie. Początek gry

Подняться наверх