Читать книгу Odludzie - Krystian Kłomnicki - Страница 5
1
Оглавление– Bardzo mi przykro, że dowiaduje się pan o spadku tak późno. Dwie dekady to jednak bardzo długo. Budynek mógł zostać bardzo poważnie nadgryziony zębem czasu. Właścicielka, która wynajmowała dom pańskiemu dziadkowi, znalazła to na strychu swej starej chaty. Przyszła z tym od razu do mnie. Uczciwa kobieta.
Andrzej Winiewski stał i patrzył przez okno. Zdawał się nie słyszeć prawnika.
– Ile jestem panu winien? – zapytał i odwrócił się wreszcie.
– Drobnostka. Podrzuciłem to panu, bo akurat miałem po drodze i cieszę się, że udało mi się pana odnaleźć. – Prawnik machnął ręką obojętnie.
Zaraz po wyjściu notariusza, z klatki schodowej zaczęły docierać dźwięki liry korbowej. Zaciekawiony Andrzej podszedł do drzwi i spojrzał przez wizjer, ale niczego nie dostrzegł. Nacisnął klamkę i wyjrzał za próg. Muzyka rozpłynęła się bez echa. Korytarz był pusty.
Spakował swoje rzeczy, a miał ich niewiele. Rozliczył się z kobietą, u której wynajmował mieszkanie, i wsiadł do samochodu, opuszczając Częstochowę, jak sądził, na zawsze. Przejście na wcześniejszą emeryturę było skrupulatnie przemyślanym wyborem. Nim dowiedział się o drewnianej chacie odziedziczonej po zmarłym dawno temu dziadku, którego zresztą nie znał, myślał o zatrudnieniu w ochronie jakiegoś supermarketu. Jako czterdziestoletni były policjant musiał coś zrobić ze swoim życiem. Zakładając, że obecnie ludzie dożywają do osiemdziesiątki, był na półmetku. Kiedy zjawił się ten prawnik z aktem notarialnym oraz testamentem własnoręcznie napisanym przez Kazimierza Winiewskiego, wszystkie dotychczasowe plany zmieniły się o sto osiemdziesiąt stopni.
Mężczyzna był bardzo ciekaw rodzinnej schedy i dopiero w połowie drogi do Zacisza, położonego pomiędzy Maluszynem a Kurzelowem, uświadomił sobie, że być może na miejscu zastanie tylko ruiny albo chałupę do generalnego remontu, na który go nie stać. Teraz dopiero dotarło do niego, że zbyt pochopnie zrezygnował z lokum u Szczepańskiej. Zatrzymał auto i wysiadł, aby w spokoju wypalić papierosa. Myślał o powrocie do Częstochowy i o przedłużeniu umowy najmu z właścicielką mieszkania choćby o miesiąc. Wszystko jednak przemawiało za tym, by jechać dalej – by nie zawracać za wszelką cenę! Wsiadł do poloneza i ruszył przed siebie ku miejscu przeznaczenia, nie wiedząc, co go tam czeka.
Samochód na śląskich rejestracjach zjechał z mostu w Maluszynie i zwolnił przed zakrętem w lewo, a kilkadziesiąt metrów dalej skręcił w prawo. W Gościencinie kierowca poloneza z pasją przyglądał się mijanym starym chatom. Asfalt był podziurawiony jak szwajcarski ser. Nawet trzydzieści na godzinę wydawało się zbyt dużą prędkością. Winiewski zatrzymał auto na poboczu, chcąc się upewnić, że domy wyglądające tak samo nie są pustostanami. W pobliskim oknie poruszyła się firanka. Na podwórku jednej z posesji, przy budzie ustawionej pod rozpadającą się stodołą, miotał się pies na łańcuchu. Wbrew pozorom wioska tętniła życiem. Pojechał dalej i zatrzymał się dopiero przed budynkiem, w którym mieścił się sklep. Po prawej stał niewielki kościół.
Przy schodach prowadzących do sklepu stał starszy mężczyzna wspierający się na lasce. Obserwował uważnie przybysza. Andrzej spytał go o dom, którego szukał.
– Przejechałeś pan. Trzeba zwrócić na Kurzelów. Skręcisz pan w prawo, a potem w zjazd prosto do lasu. Dojechałbyś pan i tędy, ale utopisz tym autkiem. – Wskazał drogę ciągnącą się przez łąki. – Panie, ta chałupa stoi w środku lasu. Od lat nikt w niej nie mieszka. Może się już rozwaliła – mruknął do siebie.
Andrzej, za radą starca, zawrócił. Przy zdewastowanej drodze asfaltowej, ciągnącej się kilometrami przez las, ustawiono drewniany pal, oznaczający zjazd do Zacisza. Dopiero teraz Andrzej zauważył ledwo dający się odczytać napis, wyryty na umocowanej na wierzchołku słupa desce. Drogą prowadzącą przez wykarczowaną część lasu przejechał jeszcze cztery kilometry, zapuszczając się w głąb boru, nim dotarł na miejsce, którego szukał.