Читать книгу Odludzie - Krystian Kłomnicki - Страница 6

2

Оглавление

Winiewski wpatrywał się w drewniany dom. Pękaty budynek wydawał się przygnieciony tonami betonowych dachówek. Przypominał stary, dziewiętnastowieczny dworek. Jego ściany były poczerniałe, a dwupołaciowy dach pokrywała wyblakła czerwona dachówka, w wielu miejscach porośnięta zielono-czarnym mchem. Wszystkie okna przysłonięto okiennicami. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że dom jest w niezłym stanie. Andrzejowi ulżyło. Przynajmniej z zewnątrz wyglądał przyzwoicie. Nowy właściciel był ciekaw wnętrza. Wyjął duży mosiężny klucz. Do niego przypięty był jeszcze jeden, mniejszy, który otwierał kłódkę spinającą łańcuch na drewnianej furtce.

Zahipnotyzowany stał na wprost tego, co do niego należało. Nie odrywał wzroku od budynku, który zdawał się wpatrywać w niego przesłaniającymi bezdenną czeluść okiennicami. Mężczyzna zrobił krok do przodu, lecz zatrzymał się, bowiem napełniał go nieuzasadniony niepokój. Zerknął na klucz, który mimowolnie coraz mocniej zaciskał w dłoni, i z powrotem spojrzał na dom. Po raz pierwszy od kilkunastu lat odczuwał silny, nieuzasadniony strach. Uświadomił sobie, że wstrzymuje oddech, jakby się bał, że ktoś go usłyszy. Wypuścił powietrze drżącym wydechem i przełykając ślinę, skierował się w stronę drzwi.

Gdy udało mu się otworzyć okiennice na parterze, wyjrzał przez duże okno w salonie. W pomieszczeniu unosił się zapach stęchłej wilgoci. Na zewnątrz szalał wiatr i szybko szarzało. Andrzej podpalił knot lampy naftowej stojącej na środku pokoju. Płomień od razu rozjaśnił wnętrze. Wiele lat temu odcięto elektryczność. Zaplanował, że z samego rana uda się do dostawcy z prośbą o podłączenie przewodów i nowego licznika.

Rozejrzał się i zbliżył do kominka znajdującego się naprzeciwko okna. Przykucnął, przyświecając w palenisko. Szary popiół oraz czarne resztki zwęglonego drewna błyszczały od wilgoci. Wyprostował się i przeciągnął wzrokiem po dużym, niemal pustym salonie. Przy ścianie stał niewielki kredens, a pod oknem stół i dwa krzesła. Drewniana podłoga skrzypiała przy każdym kroku. Mężczyzna czuł, jak pod butami uginają się deski. Dom wydawał się w lepszym stanie, niż przypuszczał. Spojrzał na zegarek. Postanowił podjechać do sklepu po coś do jedzenia. Zamknął drzwi na klucz, zaś okiennice pozostawił otwarte. Na kominku umieścił zapaloną lampę, aby ewentualni nieproszeni goście zrozumieli, że w budynku ktoś przebywa.

W Gościencinie zaparkował przed domem, w którym mieścił się sklep. Schody oblegało kilku pijących piwo mężczyzn. Głośno rozmawiali, ale kiedy Andrzej zbliżył się do nich, zgodnie umilkli.

– Dzień dobry – przywitał się, próbując wyminąć miejscowych.

Dwóch odpowiedziało coś pod nosem. Gdy nieznajomy znalazł się w sklepie, faceci na zewnątrz półgębkiem dyskutowali, kim może być ów miastowy. Andrzej słyszał te rozmowy.

Za ladą stała dziewczyna. W prawej dłoni trzymała komórkę, od której nie odrywała wzroku. Wolną ręką sięgnęła pod ladę i wyjęła zeszyt. Andrzej domyślił się, że na kreskę dawała między innymi piwo. Przywitał się. Oderwała wzrok od telefonu, słysząc nieznajomy głos.

– Jest jeszcze chleb? – spytał.

– Tylko połówka – odparła i sięgnęła po pieczywo.

Omiatał wzrokiem półki, szukając czegoś, co mógłby zjeść bez gotowania. Wziął wędzonego dorsza na kolację oraz puszkowaną mielonkę turystyczną, którą postanowił zjeść na śniadanie.

– Poproszę jeszcze kawę.

Andrzej zapłacił za zakupy i włożył je do jednorazowej torby. Już chciał opuścić sklep, gdy kobieta zatrzymała go pytaniem:

– Jak się czuje pani Malinowska?

– Przepraszam, ale nie znam – odparł Andrzej, marszcząc czoło.

– Pan wybaczy. Myślałam, że krewny Emilii Malinowskiej zjechał na weekend.

– Nazywam się Andrzej Winiewski. Odziedziczyłem dom na Zaciszu.

– Po Kazimierzu Winiewskim? – Jej oczy zrobiły się bardzo duże.

Gwar na zewnątrz ucichł, a kobieta przeniosła wzrok na wejście do sklepu, gdzie stał mężczyzna przypatrujący się klientowi. Szybkim krokiem podszedł do lady i coś niewyraźnie powiedział. Ekspedientka zareagowała automatycznie, sięgając do skrzynki po butelkę piwa śląskiego. Kwotę zanotowała w zeszycie, który wyjęła wcześniej spod lady. Klient szybko opuścił sklep. Na zewnątrz nie było jednak słychać już głosów, a kobieta nic więcej nie powiedziała.

Kiedy Andrzej schodził po schodach, mężczyźni przypatrywali się mu w milczeniu. Gdy odjeżdżał spod sklepu, zerknął jeszcze na grupkę odprowadzających go wzrokiem piwoszy. Nie rozumiał tych spojrzeń. Cóż, westchnął, pojawienie się na wsi kogoś nowego jest dla miejscowych atrakcją.

Odludzie

Подняться наверх