Читать книгу Odludzie - Krystian Kłomnicki - Страница 7
3
ОглавлениеNowy właściciel leśnej chaty zbudził się wcześnie rano. Dobrze się wyspał. Odważyłby się nawet stwierdzić, że po raz pierwszy od wielu lat aż tak dobrze. Rozpalił w kominku. Palenisko wyczyścił wieczorem, po powrocie ze sklepu. Komin na szczęście nie był zapchany. Ułożył rozpałkę, a na niej kilka suchych polan, które znalazł w komórce. Już po chwili w palenisku strzelał ogień. Do salonu, w którym tak dobrze przespał noc, wdzierał się oślepiający blask słońca. Andrzej nie był jeszcze w innych pomieszczeniach. Postanowił obejrzeć je z samego rana. Próbował sobie przypomnieć sen, ale tej nocy chyba nic mu się nie przyśniło. Teraz marzył jedynie o kubku gorącej kawy.
W komórce znalazł aluminiowy czajnik i kilka metalowych naczyń, wszystko w bardzo dobrym stanie. Po wyczyszczeniu znaleziska postawił czajnik na ruszcie kominka. Potrzebował kofeiny. Pijąc pierwszą poranną kawę w nowym miejscu, obserwował wschodzące słońce, którego żółtoczerwony blask przeciskał się pomiędzy grubymi pniami dębów. Wschodowi towarzyszył spokojny ptasi śpiew. Andrzej nie miał pojęcia, co to za ptak, ale jego świergot był piękniejszy niż jakakolwiek muzyka. Spokój, który zawładnął umysłem Winiewskiego, zdawał się być efekt tego właśnie śpiewu.
Siedząc na progu chaty, dopił kawę i odstawił metalowy garnuszek na schody. Przez sztachety patrzył na pustą drogę. Cisza zdawała się pogłębiać, przecinał ją jedynie coraz wnikliwszy, hipnotyzujący śpiew ptaka. Andrzej poczuł się senny i choć przespał spokojnie wiele godzin, nabrał ochoty na drzemkę. Mała czarna nie zadziałała. Powieki robiły się coraz cięższe, zaś odgłosy lasu zdawały się rozbrzmiewać już tylko w jego głowie.
Słońce przygrzewało coraz silniej, a powieki stawały się coraz cięższe. Gdy je zamknął, usłyszał hałas. Za płotem swojej posesji dostrzegł radiowóz, z którego wysiadł policjant. Funkcjonariusz zbliżył się do furtki, ale jej nie otwierał. Złapał się pod boki i wpatrywał się w siedzącego na progu mężczyznę. Wyraźnie znudzony glina zsunął do tyłu służbową czapkę i przyłożył dłoń nad oczy.
– Można?!
Andrzej podniósł się leniwie i chwilę stał, by złapać równowagę, gdyż przy wstawaniu nagle zakręciło mu się w głowie. Zbliżył się do furtki i wyszedł na drogę do niespodziewanego pierwszego gościa. Rozumiał, że ten musi poznać nowego mieszkańca.
– Pan nietutejszy? – spytał funkcjonariusz policji.
– Teraz już swój – odparł nowy mieszkaniec Zacisza.
– Nie rozumiem. – Gliniarz poprawił czapkę.
– Wczoraj się tu wprowadziłem – wyjaśnił Andrzej.
– No właśnie, wczoraj. Nic pan dziwnego nie zauważył?
– Może pan jaśniej, aspirancie? – Winiewski nie rozumiał, o co może chodzić gliniarzowi.
– O, wreszcie ktoś, kto potrafi odróżnić stopień aspiranta od dwóch przybitych do belki gwiazdek.
– Służyłem w policji dwadzieścia lat… – wyznał Andrzej z dumą.
– Doprawdy? – Glina znów zsunął czapkę na tył głowy. Jego czoło błyszczało od potu.
Andrzej dałby sobie rękę uciąć, że facet był wczorajszy.
– Kilka tygodni temu odszedłem na emeryturę ze stopniem podkomisarza – wyjaśnił Winiewski.
– Uuuu. – Glina przetarł rękawem zroszone czoło. Był zaskoczony. Ten facet wyglądał raczej na nauczyciela gimnastyki w gimnazjum, a nie na oficera policji. – Czy robił pan wczoraj zakupy u Piwowarskiej?
– A czy trzeba się tłumaczyć z tego miejscowej policji? – Winiewski zmrużył powieki.
– Tylko wtedy, gdy idzie o zaginięcie.
Andrzej pytająco zmarszczył brwi.
– Szukam ekspedientki. Tej, która wczoraj panu sprzedała… – mężczyzna wyjął zza pleców notes i do niego zajrzał – kawę, pół chleba żytniego, dorsza wędzonego i… konserwę – odczytał.
– A jaką?
– Mmm… Tego nie wiem.
Andrzej rozumiał, że jest podejrzany o przetrzymywanie kobiety w domu, zaś piwosze, którzy bacznie się mu przypatrywali, wszystko świetnie potrafili glinie opisać, mimo że w sklepie w tym czasie był tylko jeden z nich, i tylko przez chwilę. Przyszło mu do głowy, że przypatrywali mu się wszyscy, kiedy stał odwrócony plecami do wejścia.
– Jeśli chce pan zobaczyć puszkę, to mam ją w domu, bo jeszcze nie zdążyłem otworzyć. Przy okazji sprawdzi pan, czy nie ma u mnie tej dziewczyny – powiedział Andrzej z powagą w głosie.
– Niech pan sobie nie żartuje. Pytam wszystkich, czy czegoś nie widzieli, a pan chyba jako były policjant najlepiej to rozumie. Nie wróciła do domu na noc. Podobno nigdy wcześniej się jej to nie zdarzyło. Poza tym ktoś widział, jak z szosy dziewczyna skręcała w dróżkę prowadzącą do Zacisza.
– Niczego podejrzanego nie zauważyłem, a co do dziewczyny, to kiedyś musi nastąpić ten jej pierwszy raz. Chyba jest za wcześnie, by przesądzać o jej zaginięciu?
Glina wciągnął powietrze przez zaciśnięte zęby i rzucił okiem w kierunku domu.
– W takim razie nie będę panu przeszkadzał, bo na pewno ma pan kupę roboty przy tej chałupie. Stała pusta przez tyle lat! Pan przeprowadził się do nas na stałe?
Andrzej potwierdził delikatnym ruchem głowy. Nie miał ochoty na dalszą rozmowę.
– Do widzenia. – Funkcjonariusz zasalutował.
Winiewski wzrokiem odprowadzał gościa, który wsiadł do radiowozu i ze zgrzytem skrzyni biegów zawrócił pod bramą. Gospodarz z przymrużonymi powiekami wpatrywał się w słońce, które było już wysoko, i nasłuchiwał śpiewu ptaszyska, ale już go nie wyłapał z odgłosów lasu. Znużony wrócił do domu.