Читать книгу Odludzie - Krystian Kłomnicki - Страница 8

4

Оглавление

Po obejrzeniu górnej kondygnacji budynku Andrzej, mimo że nie znał się na budownictwie, uznał, iż jego nowy – choć tak bardzo stary – dom jest w całkiem dobrym stanie. Został wykonany z grubych bali, które, wewnątrz niczym nieokryte, nadawały pomieszczeniom swoistego uroku. Na pierwsze piętro prowadziły solidne i szerokie na ponad metr drewniane schody. Po wejściu na górę nowy właściciel ze zdziwieniem stwierdził, że ma do dyspozycji aż pięć sporych pomieszczeń, w tym duży salon – podobnie jak na parterze, z pokaźnych rozmiarów kominkiem. Dodatkowo było tam wyjście na taras. Po otwarciu okiennic okazało się, że w kilku oknach będzie trzeba wymienić szyby, bowiem większość popękała. Andrzej postanowił przewietrzyć cały dom i po otwarciu wszystkich okien wrócił do salonu na górze, który od razu przypadł mu do gustu. Wyszedł na taras i z pasją obserwował okolicę. Wszędzie był tylko las i niczym niezakłócony spokój. Szybko zapomniał o porannej wizycie miejscowego gliny i o powodzie jego zaniepokojenia, a popijając wystudzoną kawę, delektował się wreszcie wolnym czasem. Po raz pierwszy w życiu do niczego mu się nie spieszyło.

– Dom i ustronne miejsce, tylko to jest potrzebne człowiekowi do życia – powiedział, dziękując w duchu nieżyjącemu dziadkowi za ten niebagatelny prezent.

Niedługo potem Andrzej przeniósł wszystkie swoje rzeczy z dołu do górnego salonu. Wchodząc ostrożnie po schodach, trzymał w wysuniętej ręce lampę naftową, zaś stopnie, na których stawał delikatnie, skrzypiały. Zatrzymał się nagle i odwrócił się. W ciemności, której nie potrafił rozjaśnić płomień, próbował coś dostrzec.

Zdawało mu się, iż mrok w dole schodów jest jedynie przepaścią, w której smuga światła się urywa. Zawrócił. Z każdym krokiem pod wpływem płomienia lampy naftowej ciemność usuwała się, jakby ów płomień wypierał mrok z korytarza na zewnątrz domu. Przełknął ślinę, rozumiejąc, że poruszający się w kloszu lampy ogień tańczy z ciemnością, która po zapadnięciu zmroku wypełniła wnętrze drewnianej chaty. Uspokojony zjawiskiem, którego istotę wyjaśnił, zaczął z powrotem wchodzić na piętro i nie patrzył już więcej za siebie.

Kiedy znalazł się w salonie, usiadł w starym, ale dobrze zachowanym fotelu stojącym na wprost kominka. W palenisku ogień z trzaskiem pożerał kawałki dębiny, której woń rozchodziła się po pomieszczeniu i przypominała mu zapach piekącego się chleba. Patrzył w ogień, który pochłaniał coraz to chudsze polana. Ściany z bali koloru orzechowego drżały w blasku tańczących w palenisku płomieni. Andrzej poczuł senność, a ogień we wnęce kominka, w który patrzył, rozmazywał mu się w oczach. Na zewnątrz podniósł się wiatr i cała chata zatrzeszczała. Zdawała się pękać. Ale te odgłosy, to wiedział nawet on, były naturalnym efektem pracy drewnianej konstrukcji, a pod wpływem silniejszego wiatru było to wyraźniej słychać.

Andrzej rozbudził się i wciągnął w nozdrza pachnące dębiną powietrze. Kiedy wstał z fotela, mebel również zatrzeszczał. Te dźwięki były coraz milsze dla jego uszu. Stary, drewniany, trzeszczący dom oraz strzelające w kominku płomienie grały kojącą muzykę. Wyszedł na taras, by zapalić papierosa. Czasem nie miał papierosa w ustach przez tydzień, a czasem palił jednego do kawy albo wieczorem, tak jak teraz. Nie myślał o rzuceniu, bo nie mógł tego nazwać nałogiem.

Oparł się o barierkę i patrzył przed siebie. Z poczuciem beztroski obserwował rozpościerające się nad drzewami rozgwieżdżone niebo, a z tej wysokości widział tysiące koron drzew, które rozciągały się w nieskończoność. Przez środek nieboskłonu błyszczał pas Drogi Mlecznej. Andrzej poczuł ciepły podmuch na twarzy, w okamgnieniu podniósł się wiatr, a liście stojących na podwórku drzew gwałtownie i głośno zaszumiały, zaś niebo okryło się chmurami. Silny i ciepły ruch powietrza oplótł budynek, który znów opierał się sile wiatru. Skutkiem tego mocowania były miłe dla mieszkańca domu dźwięki.

Do salonu wrócił dopiero, gdy ciepły powiew przerodził się w zimną wichurę. Zamknął drzwi oraz okno z pękniętą szybą, która delikatnie grała w ramie, i podkręcił płomień lampy. Rozejrzał się po wnętrzu i nagle uświadomił sobie, że nie schodził jeszcze do piwnicy. Przejrzał wszystkie kąty na parterze, piętrze oraz na strychu, ale o piwnicy zupełnie zapomniał. Wziął lampę i postanowił zwiedzić podpiwniczenie chaty z bali, mając nadzieję znaleźć tam coś przydatnego.

Schody prowadzące do piwnicy również były z dębowego drzewa. Trzeszczały bardziej niż te prowadzące na piętro. Ów dźwięk napełnił go niepokojem. Mężczyzna światłem lampy omiatał wilgotne ściany korytarza. Drewniany budynek wzniesiony został na kamieniach.

Winiewski zatrzymał się i wsłuchiwał w szalejący na zewnątrz wiatr, zaś drewniana konstrukcja wydawała raz głośniejsze, a raz cichsze postękiwania. Nowy gospodarz uniósł lampę i wysunął ją przed siebie, dostrzegając uchylone zniszczone drzwi, zza których wylewała się gęsta ciemność. Delikatnie się poruszały. Nagle rozległo się stłumione uderzenie w ścianę domu. Winiewski uznał, że to oderwana gałąź z drzewa rosnącego kilka metrów od jednej ze szczytowych ścian.

Andrzej na sekundę wstrzymał oddech i przełykając ślinę, odruchowo sięgnął do pasa, ale niestety nie miał już broni służbowej. Tylko się uśmiechnął. Głośno wydmuchując powietrze, szedł przed siebie. Drzwi, w stronę których zmierzał, uderzały o coś, co leżało za nimi na podłodze, a połówka szyby, która w nich pozostała, drżała, wydając głuche dźwięki. Mężczyzna zatrzymał się tuż przed drzwiami i przycisnął je lewym butem do czegoś, na czym się zablokowały. Teraz, prócz dźwięku drżącego kawałka szkła w drzwiach, słyszał wyjący wiatr, który przy silniejszym podmuchu przerażająco gwizdał w pomieszczeniu.

Winiewski nie zastanawiał się długo. Pchnął drzwi z całej siły. Blokada odpuściła. Wszedł do pomieszczenia i podkręcił płomień, by lepiej widzieć wnętrze. Niewielkie okienko było otwarte na oścież, jednak było ono na tyle małe, że chyba tylko chudy pięciolatek mógłby się przez nie przecisnąć. Po oględzinach Andrzej wykluczył włamanie. Piwnica była sporych rozmiarów. Pod ścianami ustawiono półki, uginające się od leżących na nich przeróżności. Wszystko pokrył żółtawy kurz. Gdy Winiewski zamknął okienko, wycie wiatru zmalało. Przetoczył światłem po wnętrzu i zatrzymał wzrok na wbitym w ziemię kilofie oraz leżącym obok niego szpadlu, które blokowały drzwi. Pomieszczenie nie miało posadzki. Postanowił, że zejdzie do piwnicy w dzień, by rozejrzeć się na spokojnie.

Kiedy wrócił do salonu na piętrze, dołożył drwa do paleniska i zmęczony położył się spać w śpiworze na materacu.

Odludzie

Подняться наверх