Читать книгу Setka - Krzysztof Varga - Страница 4

Оглавление

LAMENT LITERACKI, CZYLI BÓJ O POWIEŚĆ

Widmo krąży nad Polską, widmo przepraszania. Nieustannie ktoś za coś, lub za kogoś, przeprasza, szczególnie intensywna jest mania przepraszania w cudzym imieniu i za cudze przewinienia. Jeśli ktoś akurat nie przeprasza, to żąda, aby jego przeprosić, względnie jest niebywale wręcz z jakiegoś powodu oburzony, obrażony oraz ogólnie upokorzony. Jak wiadomo, jednym z najgłośniejszych postulatów politycznych w Polsce jest to, aby przeciwnicy polityczni nas za coś przeprosili, można powiedzieć, że statystyczny Polak bez przepraszania żyć w ogóle nie może. Tym razem w imieniu Polski przeprasza miesięcznik „Znak”, tym bardziej niecodzienne są to przeprosiny, że „Znak” przeprasza za polską literaturę, ściślej za polską prozę, tytuł na okładce nowego numeru „Znaku” jest po prostu wstrząsający: „Polska przeprasza za powieść”. Którą powieść? Czyją powieść? Kogo Polska przeprasza za powieść, świat cały przeprasza czy tylko Europę? Żydów przeprasza, Rosjan czy może wręcz Niemców za naszą literaturę przeprasza Polska? A może czytelników przeprasza za nędzę naszych powieści? Jeśli tak, to nie ma w gruncie rzeczy sprawy, liczba czytelników jest tak śmiesznie mała, a przecież i tak zmniejsza się zastraszająco, że właściwie nie ma prawie kogo przepraszać.

Sam kilkakroć marudziłem, że brakuje mi jakiejś żywiołowej dyskusji nad polską literaturą współczesną, że nie ma sporu o polskie książki na łamach pism codziennych i tygodniowych, że refleksja nad polską literaturą sprowadza się do krótkich recenzji i przyznawanych przez recenzentów gwiazdek, że generalnie literatura, osobliwie polska, wszystkim zwisa, że teatr polski ma zdecydowanie lepszy marketing, że o teatr idzie jakiś spór, że spór się toczy nawet wokół sztuki współczesnej, wokół powieści nic, wokół literatury flauta. Książki się, owszem, ukazują, opędzić się wręcz od książkowych nowości nie sposób, głównie zagranicznych, żadna poważna refleksja jednak za tym nie idzie, my się kłócimy o doraźną politykę, my się spalamy w jednodniowych skandalach politycznych i obyczajowych, nami wstrząsają rzeczy zupełnie nieistotne, oburzają nas wydarzenia bez znaczenia, gdy tymczasem sprawy dla narodu fundamentalne – a akurat literatura być powinna dla każdego narodu sprawą fundamentalną – przechodzą bez żadnego echa. Powiem więcej – stan naszej literatury jest sprawą ważniejszą dla kraju niż stan naszej reprezentacji piłkarskiej, piłkarze mogą być na dnie do końca świata, pisarze na to sobie pozwolić nie mogą, można mieć katastrofalną piłkę nożną, nie można mieć katastrofalnej literatury. Bez literatury, powiem patetycznie, nie ma narodu, bez piłki naród istnieć może, zazwyczaj zresztą istnieje bez piłki, na co dzień z piłką naród wcale nie ma tak bliskich relacji, jak nam się wydawało jeszcze przed chwilą. Z literaturą zresztą też takich relacji nie ma, powiedziałbym, że zwłaszcza z literaturą naród żadnych relacji nie utrzymuje. Co nie znaczy, że nie interesuje się fikcją, wielkie fikcje przeszły z literatury do polityki, tam się opowiada przecież niestworzone historie.

Tekstem, wokół którego w „Znaku” toczy się debata, jest pełen troski, wręcz rozpaczy esej Wita Szostaka, naturalnie pisarza, który ubolewa, że w Polsce umarła powieść, że owszem, ukazują się książki zwane powieściami, lecz prawdziwej powieści mocnej fikcją, prawdziwej powieści literackiej nie ma wcale, że my już właściwie nie mamy kryzysu powieści, ale prawdziwą katastrofę. Przykładów żadnych nie podaje, tytułami żadnych książek się nie podpiera, zapewne przez skromność, bo wszak Szostak musiałby pewnie własne powieści cytować jako dowód na przemilczenie arcydzieł w debacie publicznej. „Powieści powstają, ale przepraszają, że są powieściami” – lamentuje Szostak, autor powieści „Chochoły”. I o ile dobrze zrozumiałem ten apel, to Szostak żąda od powieści zarówno fikcji, jak i prawdy, domaga się literackości, a jednocześnie przystępności, generalnie jak na dość w sumie krótki tekst ilość sprzeczności w nim budzi niejaki szacunek, by nie rzec zdumienie. Ale owszem, w pewnym sensie się z Szostakiem zgadzam, literatura jest w głębokiej defensywie, nie jest jednak to do końca tylko jej wina, w Polsce z mody bowiem wyszło zupełnie debatowanie o książkach, w tym przypadku powieściach. Pamiętam początek lat 90., gdy domagano się od pisarzy nowego „Przedwiośnia”, pamiętam lata późniejsze, gdy żądano nowej „Lalki”. Ani „Przedwiośnie 2” nie powstało, ani „Lalka Bis” się nie pojawiła, żądania owe były bowiem z gruntu nierozumne. Teraz jednak niczego się od literatury nie wymaga, a głos Szostaka i debata w „Znaku” zapewne nic nie zmienią.

Ciągnąc dalej porównania z futbolem, dodam, że ważniejsza byłaby ogólnopolska debata nad prozą niż nad tym, kto ma trenować naszą reprezentację, kto będzie trenował naszych orłów, w zasadzie nie ma znaczenia, ponieważ oni są stworzeni wyłącznie do klęsk, nasza zaś literatura przyzwyczaiła nas do rozlicznych zwycięstw. Powtarzam maniakalnie: ważniejsze jest, kim będą nasi pisarze niż nasi trenerzy i piłkarze.

Tekst Szostaka nie jest naturalnie jedyny w numerze „Znaku”, jest tylko wprowadzeniem do dyskusji, w której swoje głosy dają najważniejsi nasi krytycy literaccy: Jerzy Jarzębski, Przemysław Czapliński, Dariusz Nowacki, jest zatem debata, szkoda tylko, że w tak niszowym miesięczniku, takie głosy powinny padać na łamach „Polityki”, „Newsweeka” i „Wprost”, tyle że tamte łamy okupują Doda i Wojewódzki, to są dzisiejsi nasi wielcy pisarze, dziś bowiem nie trzeba już pisać książek, by mieć status pisarza, co ja mówię: status sumienia narodu, z którym się sążniste i zasadnicze wywiady robi, zmiana naszej rzeczywistości polega na tym, że to pisarze dawniej bywali opresjonowani, dziś straszliwie opresjonowani są celebryci, zatem dziś celebrytom należy dawać głos, a nie pisarzom.

Oczywiście w tekstach w „Znaku” pojawiają się te same utyskiwania co zawsze, że nie mamy polskiego Pamuka i Grassa, że nie mamy Eco ani Vargasa Llosy. Owszem, nie mamy, ale mamy innych, jakiś dziwny kompleks stoi za tymi żądaniami o polskiego Pamuka. Zamiast pytać, jak „Znak”: „Dlaczego Polacy nie mają Pamuka” można równie dobrze zapytać: „Dlaczego Turcy nie mają Stasiuka?”. Czy turecka prasa przeprasza za turecką powieść? Nie wiem, może i przeprasza, rzecz do sprawdzenia. Ma w swoim tekście rację Nowacki, gdy pisze, że powodem słabego istnienia w przestrzeni publicznej polskiej powieści jest zalew powieści zagranicznych, które poważniej są od polskich traktowane, i pomijając już tego Pamuka, wraz z Grassem, Eco i Vargasem Llosą, przyznać musimy, że przecież mnóstwo szajsu zagranicznego się u nas wydaje, szajsu jednak wyniesionego na ołtarze list bestsellerów, a więc z zasady poważniej traktowanego, gdyż my szacunek mamy wyłącznie do rzeczy, które się dobrze sprzedają. Jakoś nikt z tego powodu nie lamentuje, a może by się taki lament przydał.

Setka

Подняться наверх