Читать книгу Ryszard Szurkowski. Wyścig. Autobiografia - Krzysztof Wyrzykowski - Страница 5

WSTĘP

Оглавление

W trakcie mojego życia na rowerze przeżyłem mnóstwo takich sytuacji. Wiedziałem, że hamowanie jest bez sensu, ale musiałem jednak odruchowo zacisnąć dłonie na klamkach, bo nie ochroniłem rękoma głowy. Huknąłem więc twarzą w kostkę brukową. Było tak, jakby ktoś walnął mnie dechą w czapę. Słyszałem trzask, zgrzyt, a później widziałem przed sobą własny kask, bo walnąłem tak mocno, że zerwał mi się z głowy. Czułem też, jak wpadają na mnie kolejni kolarze, i dalej słyszałem odgłosy pękających rowerów, które lądowały na mnie jeden za drugim. O dziwo, później okazało się, że nie mam żadnych zadrapań. O dziwo, nie straciłem także przytomności, przynajmniej na początku, zaraz po wypadku. Wyrżnąłem w szosę, ale w ogóle nie zdawałem sobie sprawy, że jest źle, a nawet bardzo źle. Zresztą wszystko działo się bardzo szybko. Jeszcze nie wszyscy zdążyli się rozplątać i wstać z tej wielkiej kraksy, a ja już, leżąc pod spodem, słyszałem nadjeżdżającą karetkę, bo wypadek wydarzył się tuż przy szpitalu. Leżałem więc spokojnie i nawet nie próbowałem się ruszać. Byłem w szoku. Z rzeczy, które działy się tuż po wypadku, pamiętam jeszcze, że w tej karetce, którą mnie wieźli, bardzo trzęsło. I później mam kolejny przebłysk świadomości, gdy w szpitalu widziałem nad sobą dużo jasnych świateł i czułem, że nożycami rozcinają mi ubranie. Tylko albo aż tyle – nic więcej nie pamiętam.

Kraksa, normalna kolarska rzecz. Leżałem wiele razy, zawsze wstawałem i walczyłem dalej. Wiem, że kiedyś byłem młodszy i organizm szybciej się regenerował, ale jako 72-latek też nie miałem w planach długiej przerwy w byciu sprawnym człowiekiem. Myślałem, że szybko wyjdę ze szpitala, a jeszcze szybciej stanę na nogach. Myliłem się, choć zdałem sobie z tego sprawę o wiele później. Gdy 10 czerwca 2018 roku w Kolonii stawałem na starcie wyścigu, absolutnie nie brałem pod uwagę, że coś pójdzie nie tak. Całe życie jeździłem na rowerze, całe życie się ścigałem i często wygrywałem. Ani rano, ani po południu tego dnia nie zakładałem, że przed osiemdziesiątką zaczynam najtrudniejszą walkę w życiu. Walkę o to, aby usiąść i móc używać własnych rąk do jedzenia, mycia zębów czy żeby znowu stanąć na własnych nogach. Nie wiedziałem, że będzie mnie to kosztowało aż tyle wysiłku, wyrzeczeń i pieniędzy. Nie wiedziałem, że stanę przed trudniejszym zadaniem niż kiedykolwiek wcześniej. A przede wszystkim – że potrwa to tak długo.

Wszystko mogło potoczyć się inaczej. Na wyścigu w Kolonii byłem trzeci raz, bardziej dla towarzystwa kolegów niż dla siebie. Sam nie brałem zbyt często udziału w takich imprezach. W Polsce startowałem zazwyczaj na otwarcie sezonu w Sobótce i w Tour de Pologne Amatorów. Nigdy nie chodziło mi o wynik. Zdarzało mi się zatrzymywać na ścianie w Gliczarowie i robić zdjęcia z ludźmi. W Niemczech na starcie stanęło ponad pięć tysięcy zawodników. Ruszyłem w grupie +60, do pokonania miałem 62 kilometry. Jechałem sobie własnym tempem, z nikim się nie ścigałem. Pamiętam, że widziałem po prawej chłopaka w biało-czerwonym stroju i nawet pomyślałem, żeby przeskoczyć i pojechać za nim. Kurczę, nie zrobiłem tego i… dupa. Nie jechałem zbyt szybko, pewnie trochę ponad 40 kilometrów na godzinę, w płaskim, szerokim terenie. Dwóch kolarzy przede mną sczepiło się kołami, ja walnąłem w nich i poleciałem na bruk, a z tyłu najechał na mnie peleton. Gdybym jechał dziesięć pozycji dalej, wpadłbym na kupę ludzi i nic by się nie stało. No ale się stało, czasu nie cofnę. Roztrzaskałem się na rowerze, czyli w swoim naturalnym środowisku, przy okazji robienia tego, co robiłem latami, bo kolarstwo stało się moim życiem. Nie miałem i nie mam do nikogo pretensji o ten wypadek. Przyjąłem go jako coś, co się może zdarzyć każdemu, choć oczywiście wolałbym, aby nie przytrafiło się mnie. Nikomu zresztą czegoś takiego bym nie życzył. No ale kraksy się zdarzają. Najczęściej kończą się „szlifami”, jak mówimy w języku kolarskim, czasem złamanym obojczykiem, a bywa i tak jak ze mną. Takie jest kolarstwo, po prostu.

Ryszard Szurkowski. Wyścig. Autobiografia

Подняться наверх