Читать книгу Markiza Pompadour - miłośnica królewska - Leo Belmont - Страница 14

Rozdział XI. Zawojowanie praw faworyty.

Оглавление

Zwyciężała burżuazja, dając po raz pierwszy w historji Francji faworytę Królowi — i po raz ostatni, gdyż poszła śladem tego symbolicznego zwycięstwa i w półwieku bezmała potem ogłosiła, że niepotrzebny jest jej Król, a wraz z koroną odebrała następcy Ludwika XV. głowę.

Zwyciężała faworyta — nie myśląc o symbolach, torując drogę swemu „ja” do Panteonu sławy i niesławy historji. A Ludwik XV. sądził, że zwycięża on sam, łamiąc upór arystokracji i fanatycznych klechów, oraz przesądy obyczajowe swego dworu.

9. września roku 1745 na drugi dzień po powrocie króla do stolicy w wielkiej sali ratuszowej czczono zwycięzcę ucztą, a tegoż dnia wieczorem w tym-że ratuszu markiza de Pompadour pod wysoką opieką pana de Gesvres, przedstawiciela kupiectwa, wydawała wieczerzę. Asystowała na niej jeszcze incognito w towarzystwie pań Sassenage i d’Estrades.

Ale już w pięć dni przekroczyła trudne — niezbędne dla jawności i powagi swej pozycji — szranki i przedstawioną została uroczyście na dworze w dniu 14. września roku 1745. Wprowadziła ją sama księżna de Conti, która ze względu na długi własne i mężowskie stała się podatna do takich usług, mogących się z czasem opłacić przyjaznem pośrednictwem metresy do skarbony Króla. Oprowadzały ją panie Lachan-Monteban, oraz skuzynowana z Étioles’ami pani d’Estrades, którą wcześniej o trzy dni przedstawiono u dworu w rachubie na jej usługi. Na królewskich pokojach i przedpokojach była ciżba niezmierna, bo ciekawość przygotowywała się złośliwie do oględzin zakłopotania królewskiego. W istocie był moment, gdy Ludwik XV., odznaczający się bladością cery, pokraśniał, jak rak w ukropie.

Następnie torem tradycyjnym metresa królewska udała się celem przedstawienia się Królowej do jej apartamentów, również brzęczących w tym dniu, jak ul, od poszeptów wielkiej ciżby, oczekującej zimnobanalnej wymiany słów, nieważkich a przepisanych etykietą, przy spotkaniu dumy monarchini z bezczelnością parweniuszki. Było tedy olbrzymią niespodzianką, dla tych, którzy nie znali mistrzowskich zakulisowych posunięć nowoprzedstawionej dla zjednania sobie Monarchini, gdy ta — miast obowiązkowego frazesu o toalecie z ciepłem w głosie zadała jej pytanie: „Radabym coś usłyszeć od pani o madame de Saissac, którą dawniej widywałam w Paryżu”.

Poruszona do żywego dobrocią Monarchini, która tak względnie raczyła przypomnieć sobie jedyne wysoce arystokratyczne nazwisko, z którem zbliżyło panią d’Etioles sąsiedztwo — zakłopotana łaską, dalece przechodzącą jej nadzieje, metresa zapomniała słów etykietalnych i wybełkotała z ujmującą serca rzewnością: „Ach! Miłościwa Pani, jakże namiętnie życzyłabym sobie znaleść upodobanie w Jej oczach”. Łaska królowej podniosła papiery nowicjuszki na dworze. Paryż opowiadał sobie o rozmowie, złożonej aż z dwóch bardzo długich zdań. Tylko Delfin pozostał w swojej roli — sucho wyrecytowawszy do przedstawionej przepisane słowa na temat jej toalety.

W październiku markiza de Pompadour objęła w posiadanie apartamenty pani Châteauroux w Fontenebleau, gdzie niemal zamknęła się w pierwszych czasach, wyjeżdżając tylko zrzadka dla krótkich wizyt u Królowej, częściej wyczekując długich wizyt króla, którego przyciągała tu nie tylko powabami swojej osoby, ale i arcydziełami kucharskiego kunsztu, reprezentowanego przez mistrzów tego fachu.

W grudniu tego roku spotkał ją cios: umarła w roku życia jej matka, która potrafiła przysposobić ją na „kąsek królewski” i dawać rady, godne Macchiavela w spódnicy. W ostatniej godzinie ta oryginalna dama, jakoby powstrzymująca się z wydaniem ostatniego tchu aż do zjawienia się u jej łoża córki, po którą wysłano sztafetę — uniosła się z posłania, przemógłszy już opadające ciało, zesztywnienie śmierci i dźwięcznym głosem wyrzekła: „Żanetto, umieram szczęśliwa, bo widzę ciebie na wyżynie. Utrzymaj się na niej — uczep się — nie poddaj..”.

Tu nastąpiło rzężenie — opadła na poduszki — oczy stanęły w słup. Ale twarz zmarłej jeszcze promieniała. Na trzeci dzień po pogrzebie, powracając od grobu matki, markiza de Pompadour wspomniała jej błogosławieństwo i uśmiechnęła się sama do siebie. U wrót cmentarnych ktoś wspiął się za jej powozem i rzucił na puste siedzenie obok niej kartkę — poczem znikł w bocznej uliczce.

Markiza podniosła kartkę, na której w widocznym pośpiechu ktoś niewiadomy nabazgrał ołówkiem te słowa:

Sprawiedliwy nagrobek.

Tu spoczywa ta, co wyszła z gnoju,

Aby szlakiem hańby pójść pod górę,

Cześć dzierżawcy sprzedawała bez znoju,

A właścicielowi — córę!...

Pani de Pompadour doznała bolesnego ukłucia w serce... Czy to Paryż — kryjący się w mroku trwogi, ale mściwy bezimienną satyrą, wydawał jej to świadectwo, bijąc poprzez cień matki ją samą, jako rzecz sprzedażną?... Czy ten zjadliwy wiersz tajemniczego Paryża wyprzedza opinję całej Francji — sąd historji?!...

Otóż nie! — nie podda się!... Zapamięta te słowa testamentu matki. Będzie nieubłaganą względem tych, co staną tamą na jej drodze. Ale pójdzie nią do sławy Króla — Francji — swego imienia. Tak pomyślała tak marzyła ambitnie — i wydało się jej, że biała ręka, która leżała na jej kolanie, na którą patrzyła z upodobaniem, jej ręka potrafi z gracją Amora wydrzeć Królowi zbyt ciężkie dla niego berło, aby je udźwignąć i poniesie poza szlaki miłości — na wielki gościniec historji — gdzie nie jest się tylko igraszką i rzeczą, lecz osobą i drogowskazem Życia!

Markiza Pompadour - miłośnica królewska

Подняться наверх