Читать книгу Sieci widma - Leszek Herman - Страница 12
Rozdział 9
ОглавлениеSzczecin, poniedziałek,
cztery dni wcześniej…
Piotr w milczeniu, co nie zdarzało mu się zbyt często, wpatrywał się w Paulinę.
– Niemożliwe – wykrztusił w końcu. – I co Paweł na to?
– To samo co ty. – Paulina rzuciła na biurko foldery reklamowe niemieckiej firmy produkującej preparaty do czyszczenia polbruku i opadła na swój fotel. – Patrzył na mnie baranim wzrokiem.
Piotr pokręcił głową niecierpliwie.
– Oj weź, mów!
– No co mam mówić? Sama jestem wstrząśnięta. Jeszcze się zaraz okaże, że byłam ostatnią osobą, która z nim rozmawiała.
– A kiedy go zamordowali? To chyba Baśka pisze o tym?
– Wstępnie szacują, że w piątek w nocy. Zwłoki znaleźli dopiero w niedzielę. Drzwi w mieszkaniu były uchylone przez całą sobotę i w końcu ktoś zdecydował się zajrzeć.
– Portale już coś o tym piszą. – Piotr przesuwał wzrokiem po ekranie. – Ludzie dodają pod spodem, że to przy placu Lotników. Te komunistyczne bloki.
– To socrealizm, ignorancie. Boże…
– Co? – Piotr oderwał wzrok od monitora i spojrzał na Paulinę z niepokojem.
– Wsiadłam do taksówki na placu Grunwaldzkim, a on poszedł dalej. Plac Lotników jest tuż obok. W takim razie prawdopodobnie byłam ostatnią osobą, która go widziała żywego.
Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu.
– Nie licząc mordercy – powiedział cicho Piotr.
– Nie licząc mordercy – przytaknęła Paulina.
– Musisz iść na policję.
– Paweł właśnie dzwoni do znajomego prokuratora, od którego dostał te fotki.
– A na innych zdjęciach? Może ci się jednak wydawało, że to on?
– Dwie fotki są tylko u Pawła. Nie pomyliłam się. Poznałam ten tatuaż i czarny T-shirt…
Paulina przerwała i podniosła wzrok.
– W tym T-shircie był w klubie. Jeśli nie zdążył się nawet przebrać, to morderca musiał wejść do niego zaraz po naszym rozstaniu. Mogła być pierwsza, najwyżej trochę po…
– Tu ludzie piszą o jakiejś pijackiej imprezie. Że ktoś słyszał podobno muzykę i głośne rozmowy. Może po pożegnaniu się z tobą zorganizował sobie towarzystwo? W zasadzie było dość wcześnie. Mogli więc go zabić dużo później i nie byłaś ostatnią osobą, która go widziała.
– W sumie… – Paulina zawiesiła wzrok w przestrzeni. Ta wersja była prawdopodobna. Facet mógł nawet wcześniej, zanim się z nią spotkał, umówić się na jakąś imprezkę przecież. Spiknął się z jakimiś swoimi znajomymi gdzieś obok, a potem wylądowali u niego. Może nie chciał psuć sobie całego piątkowego wieczoru.
– Muszę zadzwonić do Marty – westchnęła. – Pewnie jeszcze dzisiaj będę musiała iść na policję.
– Powiesz im o jego propozycji?
Paulina spojrzała na Piotra z irytacją.
– Oczywiście. Dlaczego miałabym to ukrywać?
– Milion euro to sporo kasy.
– Zwariowałeś!?
– No tak tylko pytam…
– W jaki sposób miałabym zdobyć ten milion euro według ciebie? – Paulina ściszyła głos, widząc, że obok ich biurek przechodzi właśnie jeden z kolegów. – Pomijając nawet kwestię zatajania zeznań.
– Jeśli w następstwie tego morderstwa policja wpadnie na trop mafii, to możliwe, że nagroda będzie już nieaktualna.
– Boże! – Paulina pokręciła głową. – Ty chyba nie uwierzyłeś w te rzeczy?
– No przecież powiedział ci wyraźnie…
– Nic mi nie powiedział wyraźnie. Wszystko miał mi przekazać w sobotę. Wiem tylko, że chodziło o jakiś transport czegoś tam do Rosji. W środę albo w czwartek. Nic ponadto.
– Czyli pojutrze…
– Albo w czwartek.
– Mamy nazwę tej firmy produkującej meble. Mówiłaś coś…
Paulina zagryzła wargi i spojrzała w przestrzeń nad ramieniem Piotra.
Rzeczywiście, facet wspomniał nazwę lewej firmy rzekomo należącej do mafii. Jak to było…
– Cicho – syknął nagle Piotr.
– Co? Czemu? – Zdezorientowana Paulina spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Paweł…
Popatrzyła w ślad za jego wzrokiem. Od strony swojej oszklonej zagrody zbliżał się właśnie szef.
– Rozmawiałem z prokuratorem. – Paweł stanął nad biurkiem Pauliny i położył przed nią żółtą samoprzylepną karteczkę. – Tu masz telefon do zajmującej się tą sprawą policjantki. Bożena Górnik się nazywa. Zadzwoń do niej. Pewnie poproszą cię, żebyś przyjechała od razu.
Pół godziny później Paulina parkowała w ceglanym wąwozie przy Kaszubskiej. Po dwóch stronach wąskiej ulicy wznosiły się ponure gmachy z czerwonej cegły. Najeżone kanciastymi wieżyczkami, kroksztynami, sterczynami, inkrustowane glazurowanymi kształtkami, wyglądały jak zamczyska złej czarownicy z krwawej bajki braci Grimm.
Wydział kryminalny mieścił się w największym gmachu w całym kwartale. Do wnętrza prowadziły drzwi umieszczone w ogromnym półkolistym portalu. Sama architektura budynku zdawała się wołać, żeby porzucili wszelką nadzieję ci, którzy tutaj przychodzą. Ale cała ta dzielnica była mroczna.
Gdyby podzielić miasto na dwie części, a jako linię podziału przyjąć główny wjazd do centrum przez Most Długi i dalej, pnącą się pod górę ulicę Wyszyńskiego, Bramę Portową i Krzywoustego, to część północna byłaby tą jaśniejszą, skąpaną w słońcu i zieleni. To tutaj było Stare Miasto, zamek, Wały Chrobrego, to tutaj były wszystkie muzea, modne knajpy, galerie handlowe, apartamentowce i bulwary nadodrzańskie. Na południe od tej granicy rozciągała się natomiast strefa mroku, z której wyłaniały się nieremontowane od lat kamienice oraz przede wszystkim ogromne, ponure budynki z czerwonej cegły – teraz, tak jak i kiedyś, mieściły się w nich sądy, prokuratura, wydziały policji i wojska. Te dzielnice były od lat niedoinwestowane, pogrążone w mroku odpadających tynków i brudnej, miejscami prawie czarnej, czerwonej cegły. To tutaj przebiegała latami nieremontowana ulica Potulicka, na której zniszczone kocie łby do niedawna jeszcze wyglądały tak, jakby wspominały z tęsknotą ostatniego niemieckiego króla. Przeprowadzony niedawno remont torowiska tramwajowego i nawierzchni poprawił nieco stan drogi, ale dzielnica pozostała tą samą dzielnicą co niegdyś. Położone na jej końcu poprzetykane zachowanymi starymi domami blokowisko dzisiaj, tak jak i kiedyś, nazywano Trójkątem Bermudzkim.
Wszystko, co pozostawiono tutaj bez nadzoru, przepadało bez wieści.
Paulina patrzyła na pochyloną nad klawiaturą kobietę. Sierżant Bożena Górnik zadawała jej pytania i jednocześnie spisywała protokół. Tak przynajmniej Paulinie się wydawało, chociaż równie dobrze policjantka mogła pisać w tym czasie pamiętnik albo prowadzić z kimś rozmowę na czacie. Niektóre pytania padały kilkakrotnie, czasem tylko inaczej sformułowane. Paulina miała nadzieję, że nie jest to objaw braku skupienia, ale jakichś procedur lub wyrafinowanej techniki operacyjnej. Może podejrzany, odpowiadając na to samo pytanie po raz któryś, w końcu zdradza coś ważnego? Nawet podświadomie.
Podejrzana? No fakt. Przecież teoretycznie jest ostatnią osobą, która widziała tego mężczyznę żywego.
Policjantka miała ciemne związane na karku włosy. Ubrana była w szarą luźną bluzkę i zwykłe niebieskie dżinsy. W pokoju oprócz niej przy sąsiednim biurku siedział jeszcze jakiś policjant. Chyba policjant.
Paulina spojrzała na niego dyskretnie. Także ubrany po cywilnemu. Przed czterdziestką chyba. Mógłby zrzucić z dziesięć kilogramów. Wpatrzony w monitor, tak jak koleżanka, nad czymś pracował.
– Która mogła być godzina, gdy wsiadała pani do taksówki? – zapytała kobieta, nie odrywając wzroku od monitora.
– Pierwsza, może trochę po pierwszej.
– Zauważyła pani może, dokąd poszedł ten mężczyzna?
– Tylko tyle, że w stronę placu Lotników. To znaczy…
Paulinie w tym momencie przyszło do głowy, że to jest w zasadzie interpretacja. Rozstała się przecież z facetem na placu Grunwaldzkim. Placu! Owalnym. Teoretycznie mógł skręcić w którąkolwiek z dochodzących do niego ulic albo nawet zrobić kółko i pójść z powrotem do klubu.
– Poszedł placem, przeciwnie do ruchu wskazówek zegara…
Policjantka podniosła wzrok i spojrzała na Paulinę lekko zdezorientowana.
– Słucham?
– No wsiadłam już na placu, zaraz za rogiem od Piłsudskiego, a on poszedł chodnikiem dookoła. – Paulina pomyślała, że w oczach policjantki robi się pewnie coraz bardziej podejrzana. – Ale generalnie w kierunku placu Lotników.
– Pojechała pani do…
– Do domu, już mówiłam.
– Czy ktoś może to poświadczyć?
– Taksówkarz. Jeżdżę zawsze z tą samą firmą…
Paulina przypomniała sobie nagle, że przecież miała przefarbowane upięte wysoko włosy, była mocno umalowana i ubrana w imprezowe ciuchy. W zasadzie taksówkarz mógł jej jednak nie rozpoznać.
– Płaciłam kartą! – przypomniała sobie z ulgą i spojrzała na policjantkę z uśmiechem. – To akurat możecie sprawdzić.
– Pani kartą mógł płacić ktokolwiek.
Kobieta przez chwilę pisała coś na klawiaturze, po czym podniosła wzrok.
Paulina, która poczuła nieprzyjemne ukłucie zupełnie nieuzasadnionego niepokoju, chciała właśnie coś odpowiedzieć, gdy zadzwoniła jej komórka.
Sięgnęła nerwowo do kieszeni i wyciągnęła telefon. Zastrzeżony. Uśmiechnęła się przepraszająco do policjantki i odebrała.
– Dzień dobry, dzwonię z Daleszewa, byłyśmy umówione na dzisiaj wieczór…
– A tak. To aktualne, oczywiście… – Paulina ściszyła głos. – Czy mogłaby pani zadzwonić do mnie za jakąś godzinę? Przepraszam, nie mogę teraz rozmawiać.
Rozłączyła się i spojrzała na sierżant Górnik.
Policjantka oderwała wzrok od monitora.
– Proszę jeszcze raz opowiedzieć, o czym rozmawialiście w klubie. Wszystkie szczegóły. Może powiedział coś, co uznała pani za nieistotne?
Paulina westchnęła i założyła nogę na nogę. Po chwili namysłu opowiedziała ponownie słuchającej jej teraz uważnie kobiecie całą historię spotkania z tajemniczym mężczyzną.
– Na pewno powiedział, że ryzykuje życie? Jest pani przekonana? Mogła się przecież pani zasugerować później zasłyszaną informacją, że został zamordowany.
Paulina zdecydowanie pokręciła głową
– Powiedział, że ryzykuje życie. Pamiętam to na pewno.
– Ja ryzykuję własne życie, więc dla ciebie dwadzieścia procent. To chyba mało nie jest? – Policjantka przeczytała z ekranu. – Tak to dokładnie sformułował?
– No głowy nie dam, czy przytoczyłam to absolutnie precyzyjnie, ale sens na pewno był dokładnie taki.
– Przyjęła pani tę propozycję?
– Zgodziłam się spotkać z nim w sobotę. Miał mi dostarczyć jakieś materiały, ale nie zadzwonił.
– I nie wie pani, o co mogło chodzić?
– Wszystko pani powiedziałam. Chciał, żebym napisała artykuł na temat jakiegoś wielkiego skoku. Z tego, co mówił, zakładam, że było to związane z kradzieżami dzieł sztuki w kilku pomorskich kościołach.
– I nie zadała mu pani żadnych więcej pytań na ten temat? Facet proponuje pani milion euro, a pani po prostu jedzie sobie do domu?
– A co, miałam pojechać za nim, żeby mu ten milion ukraść!? – Paulina w porę powstrzymała gest postukania się palcem w czoło.
– Nie chciała pani dowiedzieć się czegoś więcej? Jako dziennikarkę powinno to panią chyba zainteresować…
– Właśnie jako dziennikarka nie chciałam go spłoszyć. Zadawanie zbyt wielu pytań często może zniechęcić informatora. Poza tym przecież dał mi numer telefonu. Zakładałam, że jak sam nie zadzwoni, to ja się z nim skontaktuję.
Policjantka sięgnęła do klawiatury i spojrzała na ekran.
– No właśnie, ten numer telefonu, który pani od niego dostała… To się nie trzyma kupy, wie pani?
– Jak się nie trzyma kupy?
– My mamy jego telefon. Ale to polska komórka i jej numer nawet w przybliżeniu nie pokrywa się z tym, co pani mi pokazała. Można się pomylić, wpisując numer, ale nie aż tak. To kompletnie inne cyfry, pomijając pomyłki literowe.
– Przecież mógł mieć jeszcze jakiś telefon. Skoro bał się o swoje życie, to może specjalnie na potrzeby kontaktu ze mną kupił sobie prepaid.
– Rzeczywiście to możliwe – beznamiętnie przytaknęła sierżant Górnik. – A te poprzednie artykuły na temat kradzieży zabytków, na które rzekomo powołał się ten mężczyzna?
– Ukazały się w kwietniu w „Dzienniku Szczecińskim”.
– Czy tamte rzeczy pisała pani także w oparciu o uzyskane od kogoś informacje?
– Oczywiście – przytaknęła Paulina i z satysfakcją wymieniła nazwisko jednego z bardziej rozpoznawalnych w tej części kraju policjantów zajmujących się kradzieżami dzieł sztuki.
– No tak. – Policjantka postukała długopisem w biurko i obrzuciła Paulinę niechętnym spojrzeniem. – Chodziło mi raczej o informatorów nieco bardziej podejrzanego pochodzenia.
– To nie były żadne teksty śledcze. Zwykłe artykuły na ten akurat temat. Nie miałam żadnych informatorów.
Policjantka przez moment jeszcze coś robiła przy swoim komputerze, po czym odwróciła się w kierunku stojącej za jej plecami niewielkiej laserowej drukarki. Poczekała, aż urządzenie wypluje dwie kartki, sięgnęła po nie i położyła na stole przed Pauliną.
– Proszę to przeczytać i jeśli nie ma pani żadnych uwag, podpisać.
Paulina pochyliła się nad biurkiem i przez dłuższą chwilę czytała.
Jak na blisko dwie godziny zeznań protokół był zadziwiająco krótki. Pomyślała, że sama po takiej rozmowie napisałaby felieton na kilka stron. Z trudem powstrzymała się przed zasugerowaniem kilku zmian stylistycznych i składniowych i w końcu podpisała się na dole protokołu.
– Czy zamierzacie coś zrobić z tym przerzutem do Rosji? Przecież to mogą być cenne rzeczy. Możliwe, że są tam także dzieła sztuki skradzione na Pomorzu.
– Nie prowadzimy postępowania w tej sprawie. Co miałabym zrobić według pani?
– No nie wiem. – Paulina wzruszyła ramionami. – Skontaktować się z holenderską policją? Służbą celną? Interpolem?
Policjantka uśmiechnęła się protekcjonalnie.
– Żeby przekazać Interpolowi jakieś informacje, musiałabym je mieć, prawda? Na razie mamy tylko zamordowanego mężczyznę, notowanego wprawdzie, ale nieposzukiwanego w żadnej międzynarodowej sprawie. Pomijając wszystko inne, on pani niczego przecież nie zdradził. A przynajmniej pani tak twierdzi.
– A ta holenderska fabryka mebli?
– Wie pani, jak wielu pracowników tego typu prywatnych przedsiębiorstw podejrzewa swoich szefów o rozmaite przestępstwa? Od szwindli podatkowych po szmuglowanie narkotyków. To żaden dowód.
– Ale ten trust przecież chyba istnieje? Skoro wyznaczyli nagrodę?
– A wie pani, który to trust? Wiele z takich spraw jest tajnych z uwagi na negocjacje prowadzone z towarzystwami ubezpieczeniowymi. Facet mógł podsłuchać jakąś rozmowę, ale na przykład wyciągnąć z niej zupełnie błędne wnioski. Prawdopodobieństwo tego, że rosyjska mafia przyjeżdża do Szczecina, żeby go sprzątnąć, tylko dlatego, że coś wiedział, jest znikome. Ale oczywiście weźmiemy pod uwagę pani zeznania.