Читать книгу Sieci widma - Leszek Herman - Страница 6
Rozdział 3
ОглавлениеSzczecin, piątek,
tydzień wcześniej…
Paulina wysiadła z taksówki na rogu Piłsudskiego i placu Odrodzenia. Zapłaciła i głośno stukając szpilkami, ruszyła po kamiennych granitowych płytach w kierunku dwóch młodych kobiet, które stały przy wejściu do narożnej kamienicy. Obok nich co chwila zatrzymywały się taksówki, a ich pasażerowie znikali w czeluściach bramy.
– Piętnaście minut spóźnienia. – Blondynka w szarej eleganckiej sukience popatrzyła na Paulinę oskarżycielsko.
– Marta! – Paulina jęknęła na jej widok. – Coś ty na siebie włożyła? To nie sympozjum prawnicze, tylko klub nocny.
Paulina, w obcisłych jasnych dżinsach i czarnym prześwitującym topie, była zdenerwowana. Wyjście z koleżankami do klubu nie miało wymiaru rozrywkowego. Nie tym razem.
– Ja się w ogóle sobie dziwię, że dałam się na to namówić – powiedziała Marta urażonym tonem i zlustrowała strój koleżanki. – Wiesz, kiedy ja tu byłam ostatni raz? Chyba z dziesięć lat temu.
– Już tak nas nie postarzaj – odezwała się trzecia dziewczyna, brunetka w obcisłej jasnej mini i luźnej błyszczącej bluzeczce. – Razem tu byłyśmy. I nie dziesięć lat temu, ale trzy.
– Jak się ma dwoje dzieci, to czas płynie inaczej.
– I co teraz? – Brunetka spojrzała na Paulinę. – Co mamy robić?
– Alicja! Jak to, co macie robić? Nie wiesz, co się robi w klubie nocnym?
– Wykluczone! – Marta zdecydowanie pokręciła głową. – Ja mam dobrą pamięć. Na pewno nie będę robiła tego, co się robi w klubie nocnym.
Alicja parsknęła śmiechem, a Paulina westchnęła ze zniecierpliwieniem.
Znały się ze studiów. Każda wprawdzie była na innym kierunku, ale Marta i Alicja mieszkały razem w akademiku, a Paulina poznała je na jakiejś imprezie. Potem tak się ułożyło, że trzymały się razem. W ich paczce była jeszcze jedna dziewczyna, Agata, ale akurat wyjechała za granicę. Marta była adwokatem, a Alicja lekarką internistką.
Kiedyś bywały tutaj częściej. To był jeden z najbardziej znanych klubów nocnych Szczecina. Jeszcze nie tak dawno wyglądał trochę inaczej. W czasach ich studenckiego życia było to miejsce bardzo undergroundowe, z muzyką na żywo, ze stolikami i krzesłami, z których każde wzięto z innego kompletu, surowymi ceglanymi ścianami i wiszącymi na nich starymi plakatami. Po północy trudno było już wejść do sanitariatów. Przede wszystkim dlatego, że lepiły się od brudu, ale także dlatego, że wypełniał je zbity tłum balangowiczów płci obojga, którzy nie mogli się pomieścić w salach.
Był jednak tutaj jakiś genius loci, który pozwolił temu miejscu przetrwać zmieniające się mody i oczekiwania gości. Ale nie bez kompromisów. Klub musiał się zmienić i ucywilizować. Do dawnej sutereny doszedł cały parter z nowym barem, sofami, bardziej wygładzony i ułożony niż część podziemna. Jednak w piątki i soboty, gdzieś koło pierwszej w nocy, na dole, w niezmienionych ceglanych kątach i na dawnym parkiecie budził się jak zwykle nawalony, niepokorny, krnąbrny i obszarpany duch tego miejsca.
– Dopiero cię wyciągnęłam z kłopotów po twoim ostatnim artykule, a ty znowu się w coś wplątujesz. – Marta ściszyła głos do szeptu.
– W nic się nie wplątuję. – Paulina bez przekonania wzruszyła ramionami. – Pewnie to wkręt. Który informator wyznacza spotkanie w klubie nocnym?
– To akurat wcale nie taki zły pomysł. – Marta obciągnęła wąską sukienkę. – Pełno ludzi, hałas. Jeżeli ktoś nie wrzeszczy ci do ucha, to nic nie usłyszysz. Mnóstwo zalet.
– Wchodzimy! Pogadacie sobie w środku – rzuciła Alicja i nie czekając, weszła w czeluść bramy prowadzącej do klubu.
Paulina ruszyła za nią, myśląc jednocześnie o tym, jak to się zaczęło.
Trzy dni wcześniej siedziała akurat skupiona nad tekstem na temat nieprawidłowości i przekrętów na jednej z wielkich budów w mieście – dzięki Igorowi miała pełną analizę prawnobudowlaną – gdy zadzwoniła jej komórka.
Oderwana od syntezowania w myślach długich zdań z pełnego paragrafów i terminów budowlanych maila Igora, spojrzała na telefon z irytacją.
Ukryty numer. Nie znosiła odbierać takich połączeń. Zazwyczaj były to jakieś kretyńskie denuncjacje, propozycje tematów od jakichś pomyleńców lub zwykłe brednie. Ale czasem jednak zdarzało się, że dzwonił ktoś, kto miał rzeczywiście coś ciekawego do powiedzenia.
Westchnęła i sięgnęła po komórkę.
– Pani Weber? – w słuchawce rozległ się niski ściszony męski głos. – Kilka miesięcy temu napisała pani artykuł na temat kradzieży dzieł sztuki.
Paulina, odrywając myśli od przekrętów na budowie i z rezygnacją konstatując, że ponowne skupienie się nad tematem zajmie jej co najmniej dziesięć minut, przypomniała sobie swój tekst z końca kwietnia. Opisała losy zaginionych po wojnie obrazów z katedry kamieńskiej, dzieł sztuki znalezionych u zmarłego legendarnego kolekcjonera ze Szczecina i dodała kilka wątków na temat powojennych kradzieży, za którymi stały zorganizowane grupy przestępcze mające umocowania w najwyższych kręgach władzy. Artykuł nie wywołał zbytniego zainteresowania. Cały Szczecin i większa część Polski żyły wtedy morderstwami kobiet na Pomorzu, o których, notabene, to ona napisała jako pierwsza kilka tygodni wcześniej, nim rozdmuchały je wszystkie gazety.
– Mam pewne informacje dotyczące kradzieży w kościołach w tutejszych wiochach, myślę, że to panią zainteresuje. Mam też dla pani pewną propozycję.
– A coś więcej mógłby pan powiedzieć? – zapytała ostrożnie.
– To nie jest rozmowa na telefon. Proszę przyjść w piątek o północy do klubu…
– Żartuje pan? – Paulina parsknęła, słysząc nazwę znanego nocnego lokalu. – Tam będzie tłum ludzi.
– No właśnie. Nie chcę, żeby mnie ktoś z panią zobaczył w przypadkowym miejscu. Jest pani rozpoznawalna. Tam zawsze możemy porozmawiać. Udam, że chcę panią wyrwać. Proszę spróbować jakoś zmienić wygląd na wszelki wypadek.
– Zwariował pan? – prychnęła Paulina. Zaczęła podejrzewać, że ktoś ją właśnie wrabia.
– Brałem udział w tych kradzieżach.
– Co takiego?
– W piątek o północy!
Paulina patrzyła jeszcze przez chwilę na wyświetlacz, po czym odłożyła telefon na biurko.
Przez następne trzy dni biła się z myślami, co zrobić. Nie chciała radzić się swojego szefa, bo, o ile go znała, sam by ją tam zawiózł. Po artykule na temat morderstw, Paweł niebywale poszerzył zakres tematów, o których wolno jej było pisać. W końcu wtajemniczyła w sprawę swoją osobistą prawniczkę oraz dla dekoracji drugą przyjaciółkę. Usprawiedliwiła się, że w towarzystwie dwóch dziewczyn będzie się mniej rzucała w oczy. Kupiła porwane dżinsy i przezroczysty top. Za pomocą zmywalnej farby zmieniła kolor włosów na rdzawomarchewkowy i w piątek o godzinie dwudziestej trzeciej czterdzieści wsiadła do taksówki.
W klubie był już tłum ludzi. Przy wejściu w ceglanych niszach siedzieli dwaj bramkarze i z naburmuszonymi minami samców alfa sprawdzali bilety.
– Gdybyśmy przyszły godzinę wcześniej, to byłoby za darmo. Dziewczyny wpuszczali za friko. – Marta pochyliła się nad ramieniem Pauliny. – Widzisz kogoś podejrzanego?
– W tej kiecce to ty jesteś tutaj najbardziej podejrzana.
– No to się przynajmniej jakoś równoważy, bo ty w tych ciuchach wyglądasz na lokalną profesjonalistkę.
– Idziemy! Bez alkoholu długo tu z wami nie wytrzymam. – Alicja machnęła ręką w głąb zatłoczonej sali i zaczęła się pierwsza przepychać w kierunku okupowanego przez tłum baru.
Gdy doczekały się w końcu na swoją kolej i młody barman wyszczerzył do nich zęby, było już dziesięć minut po północy.
– Jeśli tu jest, to pewnie już cię zauważył. – Alicja pociągnęła łyk z wysokiej szklanki.
Paulina dyskretnie rozejrzała się wokół siebie. Zaczęła się zastanawiać, czy nie popełniła błędu, przyprowadzając tutaj przyjaciółki. Może facet się spłoszył?
– Przejdę się do kibla. – Postawiła szklankę na bufecie pomiędzy dziewczynami. – Może mnie jakoś wyhaczy.
– Jeśli nie będzie cię zbyt długo, wzywamy policję – parsknęła śmiechem Alicja. – Zawsze chciałam to powiedzieć.
Paulina chwyciła torebkę i ruszyła w kierunku wyjścia, przepychając się pomiędzy tłumem rozbawionych studentów. Udało jej się w końcu wydostać na luźniejszy teren pomiędzy parkietem a korytarzem prowadzącym do sanitariatów i dalej do wyjścia na zewnątrz. Po prawej stronie były schody na parter.
Rozejrzała się, markując szukanie czegoś w torebce, po czym na chwilę przystanęła, obserwując tańczących. Dookoła niej kręciło się mnóstwo młodych mężczyzn, co najmniej połowa z nich była brodata. Paulina nie mogła się nadziwić, że ta wymagająca moda, zmuszająca facetów do przycinania, mycia w specjalnych szamponach i chodzenia przynajmniej raz na dwa tygodnie do barbera, utrzymała się tak długo. Kilku młodzieńców obrzuciło ją taksującymi spojrzeniami.
Pomyślała, że jeśli postoi tutaj jeszcze chwilę, to zostanie wzięta za łatwy łup albo rzeczywiście za profesjonalistkę. Chociaż, z tego, co wiedziała, te ostatnie stąd wypraszano.
Rada nierada ruszyła do toalety.
Poprawiła makijaż, dla zabicia czasu pogrzebała przez chwilę w torebce, po czym wyszła na korytarz i po chwili znalazła się z powrotem niedaleko parkietu. Łomotał stary rockowy kawałek z lat dziewięćdziesiątych, a kilkadziesiąt osób wywijało w jego rytm.
Paulina spojrzała na zegarek. Trzydzieści pięć minut po północy. No więc to byłoby tyle. Ktoś chyba zrobił jej dowcip. Możliwe nawet, że razem z przyjaciółmi obserwują ją teraz dyskretnie i pękają ze śmiechu. Może to Piotruś? Jej kolega z redakcji byłby do tego zdolny.
Odwróciła się i zaczęła przedzierać w kierunku baru, gdy nagle drogę zastąpił jej wysoki młody chłopak w czarnym T-shircie. Z krótkich rękawów koszulki wysuwały się umięśnione ramiona pokryte tatuażami.
– Zatańczysz?
– Nie, dziękuję. – Chciała wyminąć faceta i pójść dalej, ale zatarasował jej drogę i pochylił się nad jej ramieniem.
– Paulina, prawda?
Podniosła wzrok i obrzuciła mężczyznę zaskoczonym spojrzeniem.
Pochylił się ponownie i syknął.
– Pójdziesz ze mną. Akurat grają coś wolnego.
Paulina skonsternowana i nieco przestraszona, z czego zdała sobie sprawę, idąc obok mężczyzny, dała się zaprowadzić na parkiet i po chwili kołysała się przy starym kawałku Guns N’ Roses.
– Potańczymy chwilę, a potem pójdziemy pogadać – szepnął jej do ucha mężczyzna.
Paulina, pomimo całej absurdalności sytuacji, stwierdziła w duchu, że facet całkiem nieźle tańczy. Był chyba także starszy, niż początkowo założyła. Koło trzydziestki.
Gdy Axl Rose skończył swoją ostatnią partię i do końca zostały jedynie gitarowe popisy jego kolegów z zespołu, mężczyzna się odsunął i pokazał wzrokiem, żeby zeszli z parkietu. Przepuścił ją przed sobą, a gdy przeciskali się w kierunku zbitego tłumu, jak zawsze szczelnie wypełniającego okolice baru, sprawnie przepychał się między ludźmi i torował jej przed sobą drogę.
Dobrnęli do ażurowych schodów i weszli na parter.
Było tutaj zdecydowanie mniej osób, a muzyka grała ciszej, jako tako umożliwiając rozmowę. Mężczyzna wskazał ręką miejsca na końcu baru.
– No dobra… – Paulina odetchnęła i położyła torebkę na blacie. – Co masz mi do powiedzenia?
– Powoli. – Facet uśmiechnął się i kiwnął na barmana. – Ty też się uśmiechaj. Mamy wyglądać na zainteresowanych sobą. – Czego się napijesz?
Paulina przez moment analizowała wszystkie za i przeciw (to nadal mógł być przecież wkręt, a jak jeszcze się upije, to już w ogóle wyjdzie na idiotkę), po czym stwierdziła, że zostawiła połowę drinka, który zamówiła z dziewczynami.
– Niech będzie daiquiri.
Czekając na barmana, oboje milczeli i rozglądali się dyskretnie dookoła. Paulinie przemknęło przez głowę, że na dobrą sprawę to właściwie wygląda bardzo prawidłowo. Kilka razy znajdowała się w podobnej sytuacji i tak właśnie przecież wyglądają zakłopotani ludzie, którzy dopiero co poznali się na parkiecie i w panice usiłują znaleźć jakiś temat do rozmowy.
– Pracuję w Holandii – odezwał się w końcu mężczyzna, gdy barman postawił przed nimi szklanki. – W firmie meblarskiej VoorGemak. Wiesz, kurewsko drogie meble biurowe. Dziesięć kawałków za biurko. Euro oczywiście. Mam tydzień urlopu.
Paulina pokiwała głową i sięgnęła po szklankę. Miała nadzieję, że facet szybko dotrze do sedna.
– Jakiś czas temu pracowałem, to znaczy… – Spojrzał na Paulinę z zakłopotaniem. – To znaczy robiłem zlecenia. Najpierw małe, takie tam, jakieś kamienie z napisami czy płyty, a potem większe. Miałem wtedy dziewiętnaście lat i w końcu trafiłem do takiego gangu, który wykonywał spore zlecenia dla mafii. Obrobiliśmy kupę kościołów koło Kamienia i Świnoujścia, ale nie tylko tam. Nawet nazwy tych wioch jeszcze pamiętam. Jarszewo to była moja pierwsza większa robota. A potem jakaś wiocha koło Łobza. Ale najwięcej kasy dostaliśmy za obrobienie dwóch kościołów koło Pyrzyc. To chyba w dwa tysiące czwartym było. Stały za tym w rzeczywistości grube ryby, a towar szedł za granicę.
– Jaki towar? – zdecydowała się zapytać Paulina.
– Rzeźba głównie. Średniowieczna. Płacili nam za robotę kilka tysięcy, a sami za nią dostawali po kilkadziesiąt. Na początku myślałem, że to wszystko gówno warte, ale w tym są kurewsko wielkie pieniądze.
Mężczyzna sięgnął po szklankę i wypił spory łyk.
– I u nas, i w Europie stoi za tym mafia. Ruska głównie. Zlecają kradzieże różnym płotkom, płacą im, wymuszają milczenie albo likwidują. Na Wschodzie jest nieograniczony popyt. Oligarchowie ikonami kafelkują sobie kible.
– Grube ryby? – Z opowieści mężczyzny Paulina wyłowiła rzecz potencjalnie najbardziej dla niej interesującą. – Masz na myśli kogoś konkretnego?
– Nie wiem. Jakiś lokalny polityk podobno. Kolekcjoner czy coś. Ale to nie o nim chciałem…
Kwiecień upłynął Paulinie pod znakiem handlu dziełami sztuki. Sławni szczecińscy kolekcjonerzy, uznane za zaginione obrazy i starodruki, archiwa policyjne i konserwatorskie. Zrobiła spory research i mniej więcej orientowała się w temacie. Na tyle przynajmniej, żeby napisać tekst na dwie strony.
A teraz to do niej, jak widać, wraca.
– Po kilku udanych skokach szef załatwił mi tę robotę w Holandii. Po szkole jestem stolarzem, wiesz… Firma meblarska należy do Rusków i w rzeczywistości jest przykrywką. Główny zakład mieści się w Charlois, takiej dość obskurnej dzielnicy Rotterdamu. Jest tam stolarnia, montażownia i skład. Oprócz tego mają magazyn w porcie, gdzie meble się lekko przerabia. Tam właśnie pracuję…
– Po co się przerabia? – Paulina nie wytrzymała, obawiając się, że facet za bardzo ucieknie w dygresje.
– No a jak myślisz? – Mężczyzna się uśmiechnął. – Potem mebelki w częściach jadą do Petersburga. Mafia wywozi w ten sposób narkotyki albo różne fanty.
Sięgnął po szklankę, a Paulina zamarła w oczekiwaniu na ciąg dalszy.
– Jakiś tydzień temu podsłuchałem pewną rozmowę. Oni tam mówią po holendersku głównie, bo ich dostawcy i projektanci to Holendrzy, ale do roboty to mają Turków, Polaków i Rumunów. Ale ja już rozumiem po holendersku. Zawsze miałem dryg do języków, a pracuję tam od siedmiu lat, więc wiesz…
Mężczyzna rozejrzał się i pochylił w kierunku Pauliny.
– Ładnych parę lat temu zrobili wielki skok, po którym stali się bardzo ostrożni. Miesiącami szły same meble. Raz na jakiś czas tylko towar. No i teraz podsłuchałem, że planują wielką wysyłkę do Rosji. Podobno różne służby depczą im po piętach i zaczęli się bać, że cały ten trefny towar sprzed kilku lat wpadnie w końcu w łapy policji.
Mężczyzna na moment umilkł.
Od strony stolików i sof pod ścianami dochodziły głośne śmiechy i wyrwane z kontekstu pojedyncze słowa, a w tle słychać było łomot muzyki.
Paulina, która słuchała z rosnącym zainteresowaniem, przypomniała sobie o przyjaciółkach. Miała nadzieję, że nie zaczną się niepokoić.
– Pracuję przy robieniu różnych części. Nie mówią nam dokładnie, co ma być schowane, tylko dają szczegółowe wytyczne. Wielkość, szerokość i grubość warstw. Czasem, jaki klej czy co tam upchnąć, żeby było dobrze. A teraz dostaliśmy polecenie wykonania siedmiu płyt. Miały być starannie wykończone, tak żeby wyglądały jak zwykłe drewniane części. Dostajemy też często informacje, jak towar ma jechać, i musimy tak wszystko rozplanować logistycznie, żeby podczas ewentualnego sprawdzania przez celników nie wpadł od razu w ich łapy. A potem usłyszałem, jak zaczęli gadać o takim jednym. Poznałem go wcześniej, więc od razu wiedziałem, o kogo chodzi.
– Rosjanin?
– Nie. To bandzior z Rumunii. Jak usłyszałem jego imię, to od razu domyśliłem się, w czym rzecz. – Mężczyzna odstawił szklankę i spojrzał na Paulinę. – Transport wyjeżdża z Rotterdamu w środę wieczorem albo w czwartek. Nie wiem dokładnie, gdzie i kiedy, ale oni korzystają zazwyczaj z tych samych przewoźników. Dlatego mam pewien plan. Dostaniesz ode mnie parę istotnych informacji na temat tej akcji. Kiedy to będzie, kto weźmie udział. Nazwiska, ksywy, rejestrację samochodu, tyle, żeby policja wpadła na ich trop. Znam także miejsca, gdzie przechowują łup. Nie wiem, dokładnie, kiedy i jak towar wyjedzie z Rotterdamu, ale wiem, jak to wszystko będzie ukryte, w końcu sam robiłem tydzień temu schowki. Napiszesz na ten temat artykuł i zadbasz, żeby od razu dotarł do Rotterdamu…
– Trochę mało czasu zostało, żeby poszło w czwartek.
– Musi pójść wcześniej. – Mężczyzna pokręcił głową. – W poniedziałek najlepiej.
– W poniedziałek? Jest piątek. Nie wydrukują mi tego. Musiałabym napisać dziś i wysłać jutro rano, żeby zdążyli. Bez szans.
– We wtorek w takim razie.
Paulina westchnęła. Tekst sklecić, skleci. Jutro przekona Pawła, w poniedziałek rano dadzą to do wtorkowego wydania. Tylko…
– A kiedy miałabym dostać ten materiał?
– Jutro zadzwonię. Dzisiaj zostawię ci tylko pewien numer. Pilnuj go i nikomu nie pokazuj. Daj komórkę.
Paulina nie bez obaw wyjęła telefon z torebki i podała mężczyźnie.
– W robocie w Holandii mówią na mnie Devil. – Odchylił rękaw koszulki, pokazując w całości tatuaż na ramieniu. Rysunek diabła z rogami i wielkimi wyszczerzonymi w uśmiechu zębami. W czerwono-czarnym kolorze.
Pochylił się nad komórką i przez chwilę coś w nią wpisywał.
Paulina przypomniała sobie powiedzenie, które nie tak dawno usłyszała z ust swojej przyjaciółki. To było coś o diable i spełnianiu życzeń…
Mężczyzna skończył pisać, położył telefon na blacie i przesunął w jej kierunku.
– Tekst musi iść we wtorek!
– Nie bardzo tylko rozumiem, co ma wspólnego ten mafijny transport z Rotterdamu z kościołami, które okradaliście? Czy ten transport to są średniowieczne rzeźby? Po co mam pisać o jakichś rzeźbach?
– To nie będzie nic o żadnych rzeźbach. Jesteś dziennikarką śledczą. Wszyscy mają myśleć, że to ty wpadłaś na trop tej afery. Najpierw napiszesz o kościołach, a potem to, co ci dam. Będziesz miała taki temat, że przedruki zrobią, kurwa, w całej Europie.
Paulina wpatrywała się w mężczyznę wzrokiem, w którym dostrzegł chyba powątpiewanie. Przez chwilę milczał. Wreszcie westchnął z lekką irytacją i znowu pochylił się w jej stronę. Akcentując każde słowo, powiedział ściszonym głosem.
– Trust, który okradła mafia, wyznaczył ogromną nagrodę za pomoc w odzyskaniu swojego mienia. Pięć milionów euro!
Paulina chyba nadal sprawiała wrażenie, jakby nie wiedziała, o co chodzi.
– Ja ryzykuję własne życie, więc dla ciebie dwadzieścia procent. To chyba mało nie jest?
Paulina wpatrywała się w mężczyznę szeroko otwartymi oczami. Minęła dobra chwila, zanim uświadomiła sobie, co przed chwilą usłyszała.
Diabeł spełnia wszystkie życzenia…