Читать книгу Sieci widma - Leszek Herman - Страница 8
Rozdział 5
ОглавлениеSzczecin, poniedziałek,
cztery dni wcześniej…
Paulina, trzymając kurczowo w jednej ręce torbę z laptopem, a w drugiej kubek z kawą, wprawnie jak zwykle manewrując biodrami, pchnęła oszklone drzwi i weszła do głównej sali redakcji.
Była przygotowana na niezbyt miłą rozmowę z Pawłem, swoim redaktorem naczelnym, któremu zepsuła sobotę.
Sobie zresztą także. Zła i zawiedziona była jeszcze wczoraj, ponieważ wiedziała, że w poniedziałek czeka ją ględzenie Pawła. Ale dzisiaj rano miała już to gdzieś. Nie pierwszy i pewnie nie ostatni temat, z którego nic nie wyszło. Facet z piątkowego wieczoru, który miał zadzwonić, oczywiście się nie odezwał. W dodatku, dla zachowania pozorów, wyszła z nim i zostawiła dziewczyny same. Zdążyła się już nasłuchać wczoraj przez telefon od Marty, że chyba jest wariatką, skoro wyszła sama z jakimś bandziorem. Ale to, co mówił, rzeczywiście brzmiało logicznie. Że jeśli ktoś go obserwował, to miał myśleć, że po prostu poderwał jakąś rudawą, kiepsko ubraną laskę i zabrał na chatę. To znaczy to, że rudawą i kiepsko ubraną, sama dodała w myślach.
Rozstali się za rogiem. On poszedł szybkim krokiem w kierunku placu Lotników, a ona zawołała taksówkę. Jadąc do domu, wysłała wiadomość do dziewczyn.
Marta z Alicją, jak się zresztą później okazało, całkiem dobrze się bawiły. Dosiedli się do nich jacyś studenci, wypiły kilka drinków i tańczyły do trzeciej.
A jej, nie dość, że przeleciał koło nosa teoretycznie dobrze zapowiadający się temat, w dodatku napisany w oparciu o zeznania informatora, to jeszcze zepsuła sobie cały weekend. A biorąc pod uwagę, że za chwilę pewnie Paweł ją do siebie wezwie, to możliwe, że i początek tygodnia.
No i ten milion euro. Właściwie jak się pojawił ten temat, to od razu powinno jej zaświtać w głowie, że coś jest nie tak. Albo facet był pomylonym mitomanem, albo ktoś rzeczywiście ją wkręcił. Jeszcze gdyby to był Piotruś. Gorzej, jak się okaże, że to któraś konkurencyjna redakcja zrobiła z niej idiotkę.
Od trzech lat jej życie ocierało się o jakieś enigmatyczne możliwości zarobienia fortuny i oczywiście nic z tego nie wychodziło. Najbliżej fortuny to była chyba jedynie, trwając w związku z Mateuszem, który od roku zaczął zarabiać naprawdę duże pieniądze, a z którym dwa miesiące temu, ostatecznie i definitywnie się rozstała. Po sześciu latach.
Wprawdzie poprzednie dwa zerwania także miały być ostateczne i definitywne, ale tym razem było inaczej. Nie wyobrażała sobie, żeby była możliwa jakakolwiek reanimacja tego związku. Koniec!
Kiedyś myślała, że bez niego świat zrobi się szary i bezbarwny, że bez emocjonalnej odskoczni przytłoczy ją codzienność. Tymczasem właśnie teraz, ku jej zdumieniu, wreszcie wszystko zaczęło się układać. Nie wiedziała jeszcze na pewno, jak to się skończy, ale teraz było okay. To, co się działo, przypominało trochę beztroskie żeglowanie po lazurowym morzu. Bez mapy. Mogła wylądować na dzikiej, opustoszałej plaży albo, wręcz przeciwnie, w jakimś wielkim porcie. Mogli wylądować…
– A co ty taka zadowolona jesteś?
Paulina, pogrążona w myślach, nie zauważyła koleżanki, która właśnie przechodziła obok. Zdała sobie sprawę, że chyba uśmiechała się do swoich myśli.
– Ja zadowolona?
– Czyżby w dalszym ciągu bawiło cię, że musiałam poświęcić całą niedzielę, żeby zapchać jakoś puste miejsce po twoim wyimaginowanym reportażu śledczym?
– Ojeju, Baśka – jęknęła Paulina. – Już cię przecież przepraszałam przez telefon. To nie moja wina. Każdy kiedyś daje się wpuścić w kanał. Mój informator był bardzo przekonujący.
– Na pewno. – Baśka uśmiechnęła się z przekąsem. – W tym klubie po pierwszej w nocy każdy facet jest przekonujący. Szczególnie jak się wcześniej wypije kilka drinków.
Paulina westchnęła. Paweł, jak widać, zadbał o rozpropagowanie szczegółów jej piątkowego śledztwa. Pewnie w całej redakcji. Będą się teraz z tego naśmiewać przez miesiąc.
Postawiła laptop i kawę na biurku i spojrzała na siedzącego naprzeciwko niej Piotrusia. Młody kolega był na stażu w redakcji. Po wspólnej pracy nad dwoma dobrymi tytułami został jej przydzielony na stałe. Uśmiechał się teraz niewinnie.
– Słyszałem, że miałaś bardzo udany weekend – rzucił.
– Lepiej nie zaczynaj.
Usiadła, podłączyła laptop do monitora i spojrzała na leżące na blacie papiery.
– Ale weź, powiedz chociaż, o co chodziło.
– Paweł nie dołączył tego do poniedziałkowego newslettera?
– Słyszałem tylko, jak mówił Baśce, że twój informator się wycofał.
Paulina oderwała wzrok od monitora, na którym bez specjalnego pośpiechu inicjował właśnie swoją pracę system Windows, i spojrzała z irytacją na Piotra.
– Pamiętasz mój artykuł o kradzieżach dzieł sztuki na Pomorzu?
– Ten z kwietnia?
Paulina kiwnęła głową, po czym streściła wydarzenia z ostatniego piątku.
– Dzwonił do ciebie we wtorek? – Piotr zmarszczył brwi. – I nic mi nie powiedziałaś? O tym, żeby zabrać mnie do klubu, to już nawet nie wspomnę.
– Pewnie podświadomie wiedziałam, że to się tak skończy. Poza tym jakbym przyszła z facetem, to mógłby nabrać jakichś podejrzeń.
– To cię wcale nie usprawiedliwia. – Piotruś pokręcił głową, udając naburmuszenie.
– Oczywiście, że nie. Nijak nie jestem w stanie zmazać swoich win.
– Ale biedna Baśka miała przez ciebie niezłe zamieszanie w weekend. – Piotr parsknął śmiechem. – Nawet nie wiesz…
– No przecież zadzwoniłam do niej i ją przeprosiłam.
– Ale nie znasz kulis całej sprawy. – Piotr pochylił się w kierunku biurka Pauliny. – We wtorek, czyli jutro, to właśnie jej tekst miał iść w to miejsce. Jakieś ekonomiczne smuty. W sobotę rano, zaraz pewnie po twoim telefonie, Paweł zadzwonił do niej i powiedział, że nie musi kończyć tekstu do poniedziałku, bo puszczą twój.
– A skąd ty to wszystko wiesz? – Paulina spojrzała podejrzliwie na kolegę.
– Podsłuchałem, jak sama mówiła Anecie. – Piotr zachichotał. – No więc Baśka rzuciła pisanie i poszła sobie wieczorem na imprezę. Rzekomo świetnie się bawiła do trzeciej, a tu rano w niedzielę, pewnie znowu po twoim telefonie, dzwoni do niej Paweł…
Piotr przerwał, bo zaczął się krztusić ze śmiechu.
Paulina spojrzała na niego z dezaprobatą, ale zobaczyła, jak na drugim końcu sali Baśka wykłóca się głośno z grafikiem, i szybko zasłoniła usta ręką, żeby się nie roześmiać.
– No więc, musiała na gwałt kończyć ten swój artykuł, żeby go oddać do składania w poniedziałek rano. – Piotr pochylił głowę, cały czas chichocząc.
– Nie wiem, co cię tak śmieszy.
– Już nie gadaj. Sama się śmiejesz, przecież widzę. Wyobraź sobie. Tu niedziela, trzydzieści stopni, dzwony biją na sumę, lepszy sort idzie do kościoła, gorszy opala tyłki na balkonach, a ta na kacu pisze o tym swoim dochodzie narodowym brutto…
Paulina zagryzła wargi, żeby utrzymać powagę, a Piotr, chowając się za monitorem, dusił się ze śmiechu.
Teoretycznie nieładnie naigrywali się z koleżanki, ale Baśka była specyficzna. Kilka miesięcy temu, gdy Piotr trafił do nich na staż, niemiłosiernie go eksploatowała, traktując przy tym bardzo protekcjonalnie. Paulina sama pamiętała, jak kilka lat temu, gdy pracowała jeszcze na umowę o dzieło, także była przez nią wyzyskiwana. Oczywiście nie było pomiędzy nimi żadnych nieporozumień, poza takimi jak to weekendowe, ale rozumiała, że Piotr miał jeszcze prawo odnosić się do niej lekkim dystansem.
Posłała wciąż szczerzącemu zęby koledze cierpki uśmieszek i odwróciła się do swojego monitora.
Pomimo fiaska artykułu na temat mafijnej akcji związanej z kradzieżą dzieł sztuki, ciągle miała ten temat w głowie. Po krótkiej bitwie z myślami stwierdziła, że i tak nie ma nic pilniejszego do roboty, więc warto odświeżyć sobie pamięć. Otworzyła archiwum i po chwili przeglądała materiały, które zebrała dwa miesiące temu.
Z tematem kradzieży tak zwanych zabytków sakralnych Paulina zetknęła się po raz pierwszy przed dwoma laty, gdy pojechała do Stepnicy zrobić reportaż o nieoczekiwanie odnalezionych barokowych płytach nagrobnych z miejscowego kościółka. Temat krążył wokół tajemnic historycznych regionu. Paweł oczywiście właśnie ją tam posłał, argumentując, że odpręży się na plaży, a za benzynę i tak zwrócą jej koszty, więc nawet jej się to opłaci.
Stepnica, w której nigdy wcześniej nie była, okazała się urokliwym miasteczkiem malowniczo położonym na brzegu Zalewu Szczecińskiego, a ściśle rzecz biorąc, Zatoki Stepnickiej. Kończą się tutaj rozlewiska Doliny Dolnej Odry, krzyżuje kilka szlaków turystycznych oraz przebiega alternatywna trasa nad morze, która w sezonie zapełnia się desperatami chcącymi ominąć korki na ekspresowej, jak na ironię, drodze S3.
W centrum miasteczka stoi ryglowy, klasycystyczny kościółek, z którego w latach sześćdziesiątych w tajemniczych okolicznościach zaginęło pięć płyt nagrobnych upamiętniających miejscowych darczyńców kościoła i żeglarzy. Każda ważyła pół tony. W jaki sposób niepostrzeżenie wyniesiono z kościoła taki ciężar, było tajemnicą samą w sobie, zaś późniejsze losy kamiennych płyt okazały się w peerelowski wręcz sposób tragikomiczne. Dwa lata wcześniej, podczas realizacji programu o kryptonimie „Rejestracja zabytków sakralnych w powiecie goleniowskim”, policjanci Komendy Wojewódzkiej Policji w Szczecinie wpadli na trop zaginionych steli. Dwie z nich odnaleźli w końcu w małej wsi nieopodal Stepnicy, gdzie służyły jako podesty przy kurnikach. Po trzech pozostałych ślad jednak zaginął.
Niedaleko portu, właściwie przy samej plaży, z widokiem na łączące się z niebem wody zatoki, stoi wybudowana w połowie dziewiętnastego wieku tawerna Strandgarten. Malowniczy budynek ma trzy wieże nakryte spiczastymi hełmami. Ściany inkrustowane są drewnianymi ryglami i krzyżulcami, wielkie okna zrobione są z malutkich szybek o różnym kształcie, całość stanowi połączenie starego domu z amerykańskich horrorów z eklektycznym drewnianym zamkiem. Patrząc na zachodzące nad portem słońce i jedząc kolację, Paulina przypomniała sobie stary amerykański dreszczowiec Mgła10, w którym upiory zamordowanych żeglarzy z małego nadmorskiego miasteczka powracają po latach, by zemścić się na potomkach swych oprawców. Pięciu żeglarzy ze Stepnicy, których spokój i cześć zbezcześcili mieszkańcy okolicznych wsi, nie kwapiło się wprawdzie specjalnie do zemsty, ale artykuł napisany w tej konwencji stał się prawdziwym przebojem, a Paulina dostała mnóstwo maili od czytelników.
Za barwną historią kradzieży w stepnickim kościele ukrywały się jednak o wiele poważniejsze problemy. Zachowane w pomorskich świątyniach średniowieczne, czasem renesansowe lub barokowe wyposażenie prawie nigdy nie miało ochrony. Małe wiejskie kościoły są zamykane zwykłymi żelaznymi kluczami, tak jak i sto, i sześćset lat temu. Rzeźby, kielichy, patery czy obrazy zazwyczaj nie mają żadnych cech identyfikacyjnych, znaków ani podpisów twórców. Wykonane przez wiejskich, najczęściej bezimiennych artystów, są całkowicie anonimowe, brak jest niezbędnej dokumentacji inwentaryzacyjnej, opisów czy zdjęć. Udowodnienie komuś, że wystawiona na jakiejś aukcji rzeźba została skradziona, graniczy zatem z cudem.
Na to wszystko nakładały się ugruntowane w Kościele obyczaje, pozwalające na samowolne przenoszenie zabytkowego wyposażenia z miejsca na miejsce lub pozbywanie się go, gdy traci znaczenie praktyczne i nie nadaje się do liturgii. Wiele cennych rzeźb, obrazów ołtarzowych – zdemontowanych protestanckich galerii bocznych, których w katolickich kościołach nie potrzebowano, a które często były dekorowane kilkusetletnimi malowidłami – trafiało na strychy plebanii lub do stodół, skąd następnie w kompletnie niewyjaśnionych okolicznościach ginęło.
No i była jeszcze jedna kwestia, w kontekście kradzieży najistotniejsza. Grabież zabytkowych przedmiotów, mających ogromną wartość historyczną i będących często dziedzictwem kulturowym regionu, prawdziwym magicznym lustrem, w którym odbija się historia i dzięki któremu można zajrzeć w przeszłość, według prawa nie różni się niczym od tak zwanego zagarnięcia mienia. Według Kodeksu karnego zatem kradzież pochodzącej z piętnastego wieku gotyckiej rzeźby jest tym samym, co kradzież worka cementu.
Paulina oderwała wzrok od monitora i spojrzała w przestrzeń. Ten cały informator opowiadał, że wykonywał podobne kradzieże na zlecenie. Tacy ludzie jak on, nawet jeśli zostaliby przyłapani, mogli dostać co najwyżej dwa, trzy lata więzienia, i to bardzo często w zawieszeniu. Kodeks karny za kradzież z włamaniem przewidywał wprawdzie karę do dziesięciu lat, ale takie wyroki prawie nigdy nie zapadały. W dodatku, jeśli złodzieje działali na zlecenie mafii, mieli także do dyspozycji dobrych prawników.
Chwalił się konkretnymi włamaniami. Nawet wymienił miejscowości…
Paulina zmarszczyła brwi, usiłując przypomnieć sobie nazwy tych wsi. Jarszewo!
Malutki, piękny kościół z zachowanym bezcennym barokowym wyposażeniem. Byli tam wczesną wiosną, a Igor opowiadał o ogromnym obrazie Sądu Ostatecznego, inspirowanym słynnym malowidłem Hansa Memlinga znajdującym się w zbiorach Muzeum Narodowego w Gdańsku.
Pochyliła się nad klawiaturą i wpisała kilka słów do przeglądarki. Wikipedia na temat świątyni podawała ogólniki, na kilku stronach znalazła informacje o barokowym wystroju z siedemnastego wieku i dopiero w „Kwartalniku Policyjnym” natknęła się na opis skradzionych rzeźb. Trzy gotyckie płaskorzeźby z początku szesnastego wieku pochodzące ze średniowiecznego ołtarza. Kościół spłonął na początku siedemnastego wieku, a uratowane rzeźby trafiły pewnie na strych i dopiero przed pierwszą wojną ponownie wróciły do świątyni.
Paulina patrzyła w zamyśleniu na czarno-białe fotografie gotyckich rzeźb. Podpierający się laską święty Jakub, święta Anna Samotrzeć i trzecia rzeźba przedstawiająca Świętą Rodzinę. Zabytki zginęły z kościoła około dwa tysiące drugiego roku. Mężczyzna z klubu twierdził, że miał wtedy dziewiętnaście lat, więc, szacując jego wiek na „po trzydziestce”, to by się zgadzało.
A te pozostałe, o których mówił? Jakieś wiochy koło Pyrzyc i Łobza?
Że najbardziej się obłowił przy dwóch kościołach koło Pyrzyc…
Chciała właśnie ponownie zagłębić się w odmętach internetu, żeby wytropić owe dwa obrabowane kościoły, gdy z zamyślenia wyrwał ją Piotr.
– Słuchaj…
Paulina podniosła wzrok i spojrzała rozkojarzona na kolegę.
– Sprawdziłem sobie właśnie różne rzeczy i wychodzi na to, że ten twój informator nie był chyba żadnym pomyleńcem ani oszustem. W sensie, że przynajmniej o tych obrabowanych kościołach mówił prawdę… To znaczy… – zaplątał się Piotr. – Te podane przez niego adresy są prawdziwe.
Paulina patrzyła na niego przez chwilę.
Jak widać, przez ostatnie dwadzieścia minut zajmowali się dokładnie tym samym. Cóż za strata czasu. Pomyślała, że w zakresie zarządzania zasobem ludzkim chyba nie ma jednak szczególnych uzdolnień.
– Co się tak patrzysz? No poczytałem sobie o tych kradzieżach. Dwa kościoły niedaleko Pyrzyc to najprawdopodobniej Letnin i Golenice, chociaż Golenice są bliżej Myśliborza niż Pyrzyc. Data też się zgadza. Dwa tysiące cztery. W Letninie zginęło dwanaście renesansowych rzeźb, a w Golenicach cztery gotyckie z piętnastego wieku. I w dodatku nawet tutaj piszą…
– Tutaj?
– „Kwartalnik Policyjny”. Piszą, że te włamania to były na bank na zlecenie. Policja podejrzewa, że na Pomorzu działał lub wciąż działa jakiś paser albo pośrednik.
Paulina pokiwała głową.
– To dowodzi tego, że ten twój informator naprawdę mógł być prawdziwym bandziorem. Tylko czemu się rozmyślił?
– Może się przestraszył?
– A ty coś mówiłaś, że dał ci swój telefon. Dzwoniłaś do niego?
– Oczywiście – prychnęła Paulina. – Odrzuciło połączenie. Ale tego numeru nie da się wybrać. Coś musiał źle zapisać.
– Jak to źle zapisać?
– No musiał się pomylić albo moja komórka podpowiedziała tekst i nie zauważył. Było tam ciemno. Wiesz, ta cholerna funkcja przewidywania wyrazów. Piszesz do swojego chłopaka „Będę za chwilę, kochanie”, a telefon zmienia na „Jesteś pedofilem, baranie”.
Piotr zamarł.
– Naprawdę wysłałaś coś takiego do swojego chłopaka?
– Zgłupiałeś chyba!? Przykład tylko podałam.
– Pokaż ten numer.
Paulina sięgnęła po telefon, wyszukała feralny numer i pokazała przez biurko Piotrowi.
– Hmm… Jedenaście znaków, w tym jakieś litery. Pod względem ilości znaków to rzeczywiście numer komórki z prefiksem, ale te litery? Może rzeczywiście się pomylił?
– Obawiam się, że już się nie dowiemy. – Paulina odłożyła komórkę na blat. – Chyba że do mnie zadzwoni. Zrobiłeś ten research medyczny dla mnie?
Piotr wzniósł oczy do nieba i westchnął.
– To się tym zajmij. To ma iść w środę. Pojutrze.
– Zajmę się, zajmę. – Chłopak jęknął i spojrzał z tęsknotą w kierunku sąsiedniego biurka, przy którym dwaj koledzy zaśmiewali się właśnie z jakiegoś mema.
Westchnął i miał się pochylić nad monitorem, gdy zobaczył Pawła, który machał do niego dłonią, wskazując Paulinę.
– Paweł cię woła – mruknął.
Paulina głośno wciągnęła powietrze i nie patrząc w kierunku oszklonego aneksu szefa, wstała.
– A już myślałam, że sobie darował.
Po chwili siedziała w fotelu obitym imitacją skóry i patrzyła podejrzliwie na swojego naczelnego. Na jego biurku leżała sterta wydruków i kilka zdjęć. Na wierzchu znajdowała się fotografia manifestacji pod pomnikiem Colleoniego11, a pod nią widać było jeszcze kilka innych.
Paweł czytał właśnie jakiś konspekt. Gdy dobrnął do końca, odłożył go na blat i podniósł wzrok na Paulinę.
– Mam dwie sprawy. Jedna cię bardziej zainteresuje, druga mniej. Pierwsza z prokuratury. Na razie całkiem nieoficjalna. Odwołują Krygiera…
Paulina spojrzała na Pawła z niedowierzaniem.
Prokurator Grzegorz Krygier prowadził dochodzenie dotyczące zamordowanych kobiet, których zwłoki wczesną wiosną wyłowiono z Odry. Poznała go w kwietniu, gdy zeznawała w sprawie faktów ze swojego artykułu i swojego udziału w tamtych wydarzeniach. Jeszcze do tej pory robiło jej się zimno na samo wspomnienie sprawy.
– Dlaczego?
– Nie wiadomo. Ktoś z góry, i to z wysoka, zadecydował. Odsuwają go od śledztwa. Potwierdzą to dopiero w piątek, ale w piątek już będziemy mogli o tym napisać. Może nikt nas nie ubiegnie.
– A śledztwo?
– Nie wiem. – Paweł westchnął. – Albo ktoś je przejmie, albo umorzą. W końcu podejrzanego mają od początku. Napiszesz o tym na piątek, jak tylko znajomi z prokuratury potwierdzą. A teraz…
Paulina pokręciła głową ze złością.
– To jakiś szwindel…
– Wrócimy do tego, jak będzie wiadomo coś więcej…
– Odsuwają go, bo za dużo wie.
– Paulina!
– Co Paulina!?
– Druga sprawa. Skup się.
Paulina niechętnie oderwała się od wspomnień sprzed dwóch miesięcy i spojrzała na szefa z niesmakiem. Domyślała się, że teraz będzie o jakiejś zapchajdziurze, którą pewnie dostanie za karę w związku z artykułem o mafii.
– Masz chyba akurat niewiele roboty? Piszesz teraz…
– Na środę artykuł o uczuleniach, naprawdę nie mam pojęcia, czemu akurat mnie go wepchnąłeś. Nic na ten temat nie wiem, musiałam robić niepotrzebny research. Aneta napisałaby to szybciej.
– Aneta jest zajęta, a artykuł jest sponsorowany. Nie marudź. Jako że, jak rozumiem, sensacyjny temat mafijnych kradzieży dzieł sztuki chyba przepadł…
Paweł przerwał i spojrzał na Paulinę z lekką ironią.
Uśmiechnęła się cierpko.
– Raczej tak.
– No właśnie. – Naczelny położył ręce na swoim biurku i od niechcenia przerzucił kilka papierów. – Wiem, że tego nie lubisz, ale skoro i tak nie masz zbyt wiele roboty, a nikt tego lepiej niż ty nie zrobi, to mamy niestety taki tekst do napisania…
– Jezu… Paweł… – jęknęła Paulina. – Nie mów tylko, że chcesz mi wrzepić kolejny tekst sponsorowany?
– Musimy to robić. Dobrze płacą.
– Piotr niech to napisze.
– Piotr się na tym nie zna. Poza tym materiały są po niemiecku. To ma być o nowej technologii chemicznego usuwania osadów z kostki brukowej.
– Boże…
– No co, Boże? Płacą za to. Na pensje będzie. Gdzie ja to położyłem…
Paweł przerzucił stertę papierów na bok i zaczął grzebać w jakichś folderach, które leżały pod spodem.
– Tu jest! – powiedział w końcu z triumfem i wyciągnął w kierunku Pauliny plik kolorowych materiałów reklamowych.
Ale Paulina nawet ich nie zauważyła. Siedziała nieruchomo ze wzrokiem wbitym w blat biurka Pawła.
– Co to jest? – spytała w końcu.
– Co gdzie jest? – Paweł rozejrzał się po swoim biurku, usiłując nadążyć za jej wzrokiem.
– To zdjęcie. – Paulina wskazała brodą jedną z fotografii, która wysunęła się akurat spod sterty pozostałych.
– Ta fotka? – Paweł się skrzywił. – Jakieś morderstwo. Baśka o tym pisze do wiadomości na jutro. Pijackie porachunki czy coś tam. Zarżnęli faceta nożem.
Paulina sięgnęła po zdjęcie i przez chwilę patrzyła na nie bez słowa.
– Właśnie się zastanawiam, czy możemy to puścić – westchnął niezadowolony Paweł. – Znowu będzie, że epatujemy przemocą i makabrą.
Na fotografii widać było zakrwawionego mężczyznę leżącego na podłodze. Miał nieruchomy wzrok wbity w przestrzeń.
Minęła dłuższa chwila, zanim Paulina oderwała w końcu oczy od fotografii i spojrzała na Pawła.
– To jest przecież ten facet, z którym spotkałam się w klubie.
10
Mgła – amerykański horror z 1980 r. w reżyserii Johna Carpentera.
11
Posąg konny weneckiego kondotiera Bartolomeo Colleoniego, który 21 sierpnia 2002 r. wrócił z zesłania w Warszawie, gdzie stał na dziedzińcu Akademii Sztuk Pięknych. Został ustawiony na placu Lotników w Szczecinie. Posąg jest kopią renesansowego pomnika z Wenecji (dłuta Andrei del Verrocchio). Przed wojną stał na środku ogromnej sali kopułowej Muzeum Narodowego w Szczecinie (obecnie Teatr Współczesny).