Читать книгу Annabelle - Lina Bengtsdotter - Страница 13
6
ОглавлениеZatrzymali się obok przydrożnego baru. W ciemnych krzesłach i stolikach przykrytych ceratą w czerwono-białą kratkę było coś znajomego. Zamówienie przyjęła starsza kobieta. Anders przez chwilę nie mógł się zdecydować, aż w końcu wybrał to samo co Charlie: kanapkę z krewetkami.
– Nie jesteś głodna? – zapytał, kiedy Charlie, zatopiona w myślach, wlepiała wzrok w talerz.
– Wystarczy. Niepotrzebny mi tatuś.
– A kto mówi, że potrzebny?
– Po prostu nie pojmuję, czemu ludzie muszą się wtrącać. Mam trzydzieści pięć lat. Co za problem, że czasem wypiję kieliszek?
– Trzydzieści trzy.
– Co?
– Masz trzydzieści trzy.
– Nieważne.
Patrzyła, jak Anders zdejmuje z kanapki wszystkie składniki i odkłada chleb.
– Dlaczego nie jesz całej kanapki?
– Próbuję odstawić węglowodany.
– To bez sensu zamawiać kanapkę, kiedy się nie je chleba.
– Nie było wielkiego wyboru – odpowiedział, wtykając sobie listek sałaty do ust.
Zaczął mówić o tym, że nie ma nic złego w zastanawianiu się nad sobą. W końcu ma się tylko jedno życie, jedno ciało. Charlie powiedziała, że to prawda, dlatego tylko wariaci tracą czas na liczenie kalorii, treningi i cudowne kuracje.
– A mózg potrzebuje węglowodanów – dodała.
– Tu wszystko działa jak należy. – Anders popukał się palcem w czoło. – W każdym razie nie zauważyłem pogorszenia.
– Może po prostu brak ci samoświadomości. Wiesz chyba, że generalnie mężczyźni często przeceniają swoje możliwości.
– Generalnie mężczyźni – przedrzeźniał ją Anders. – Czy to czasem nie ty nienawidzisz generalizowania?
– Tylko, kiedy inni to robią, nigdy, kiedy ja sama. Pewnie dlatego, że wydaje mi się, że mam podstawy mówić to, co mówię.
– Tak się wydaje chyba wszystkim, którzy generalizują. W tym problem.
– Może i tak – przyznała Charlie. Odłożyła widelec i wstała.
– Gdzie idziesz?
– Zapalić.
– Przecież rzuciłaś.
– Zaczęłam na nowo.
Za ścianą baru mieściła się stacja benzynowa. Charlie kupiła paczkę mentolowych blendów, takich jakie paliła Betty. Stanęła pod daszkiem za stacją, bo była pewna, że zemdlałaby na słońcu.
Smak mięty przywołał wspomnienia. Widziała Betty przy kuchennym stole, z papierosem w kąciku ust, słyszała ochrypły głos Janis Joplin płynący ze starego gramofonu w salonie. W ich domu zawsze była muzyka. „Nie mogę wytrzymać w ciszy, Charline. Oszalałabym bez muzyki”.
I zakazana myśl Charlie: „Już jesteś szalona, mamo”.
Wspomnienie: ona i Betty tańczą w ogrodzie. Kwitną czereśnie, koty plączą się im pod nogami. Betty otworzyła okna na oścież, żeby było słychać muzykę.
Kiedy ma się dziewiętnaście lat i wiosną świeci słońce, rozumu ubywa. A dziewczyny powinno się zamykać w domach na klucz, kiedy zima ustępuje miejsca słońcu i wiośnie4.
Betty jest mężczyzną, a ona kobietą.
„Nie zapominaj, że to mężczyzna prowadzi”, mówi surowo Betty.
A kiedy Charlie pyta, dlaczego tak jest, Betty wzrusza ramionami i mówi, że nie wie, że to tylko taka głupia zasada. I, do diabła, reguły są po to, żeby je łamać, więc jasne, może prowadzić.
Betty śmieje się z jej stóp, że są jak pociski nakierowane na jej palce. „Rozluźnij się, musisz się rozluźnić”.
Ale Charlie nie umie. Jest napięta i rozluźniona nie w tych miejscach, co trzeba.
„Nie będzie z ciebie tancerki, Charlie”.
„Mówisz, że mogę zostać, kim chcę”.
„Kim chcesz, tylko nie tancerką, kochanie”.
Charlie zaciągnęła się głęboko. Nie była już tą chudą nastolatką, która wyjechała ze wsi prawie dwadzieścia lat temu. Nawet dialekt straciła. „A mimo to – pomyślała – mimo to tyle we mnie zostało”. Myślała o ludziach, z którymi była wtedy blisko, zastanawiała się, kto tam jeszcze został, a kto odszedł. Nie miała zbyt wielu przyjaciół, a wszyscy, z którymi się spotykała, byli zgodni co do tego, że wyjadą z Gullspång przy pierwszej nadarzającej się okazji. To z powodu nudy, braku perspektyw i tego, że marzenia mieszkały w miastach. Pomyślała o Susanne, która kiedyś była jej najlepszą przyjaciółką, one obie w oknie pokoju Betty w Lyckebo, dyndające nogi obijające się o drewniane panele, rodzice, którzy śmiali się, wrzeszczeli i zataczali w ogrodzie.
„Tylko my jesteśmy tu dorosłe, Charlie”.
A potem obraz ich dwójki na płycie pod zaporą, nagie opalone ciała, Susanne patrząca spod przymrużonych powiek pod słońce, ze szkicownikiem w ręku. „Wkurza mnie, że nigdy nie mogę narysować cię tak, jak wyglądasz naprawdę. Nie, nie wolno ci patrzeć, nie skończyłam, przestań!”
Charlie wyrywa jej blok z ręki.
„Narysowałaś mnie o wiele piękniejszą, niż jestem!”
„Jeszcze nie skończyłam!”
„No to skończ”.
Charlie nachyla się nad ramieniem Susanne, która ostrożnie dodaje bliznę przy oku, a poniżej kropkę, tak że teraz przypomina znak zapytania.
„Jesteś zagadką, Charline Lager”.
Susanne… Charlie zostawiła ją bez słowa pożegnania.
Dlaczego?
Bo nienawidziła pożegnań.
Charlie zamknęła oczy, oparła głowę o ścianę budynku za plecami i ujrzała siebie tej nocy w lesie, bosą, krzyczącą, potykającą się.
– Ile zamierzasz właściwie wypalić? – Anders pojawił się nagle tuż przed nią. – I co ty sobie myślisz, stojąc tak blisko pomp z paliwem?
– Wcale nie tak blisko.
– Idę na kawę.
– Zaraz przyjdę – powiedziała Charlie. – Tylko wypalę.
Zanim weszła do budynku stacji, wzięła telefon i zadzwoniła do swojej przychodni. Poirytowana wybierała kolejne opcje na klawiaturze, mając nadzieję, że do niej oddzwonią. Naprawdę potrzebowała tej recepty.
– Jesteś jakaś cicha – stwierdził Anders.
Wzięli ze sobą kawę do samochodu.
– Myślę – odparła.
– O czym?
– O wszystkim. – Boże, dlaczego nie mogła sobie porozmyślać w spokoju.
Zadzwonił jej telefon. Spojrzała na wyświetlacz, na którym pojawiła się litera H. Denerwowało ją, że to wciąż dawało jej nadzieję. Miłość czy pożądanie, czy co to tam było, naprawdę działały ogłupiająco na człowieka.
– Jeśli nie zamierzasz odebrać, to chociaż wyłącz dzwonek – poprosił Anders.
Wyłączyła dźwięk. Po kilku sekundach przyszła wiadomość z poczty głosowej. Nie mogła się powstrzymać, żeby jej nie odsłuchać.
– Hej, to ja. Wydaje mi się, że powinniśmy pogadać. Chodzi o Annę. Znalazła moją komórkę i zrobiło się cholerne zamieszanie, i… powiedziałem jej, że to tylko niewinny flirt, że już się nie spotykamy, ale mi nie wierzy i chce do ciebie zadzwonić, i… No tak, byłoby dobrze, gdybyś mogła się odezwać jak najszybciej.
„Do diabła ciężkiego”, pomyślała Charlie, odkładając telefon do torebki.
– Kto to był? – zapytał Anders.
– Musisz to wiedzieć?
– Pomyślałem, że może z pracy.
– Powiedziałabym ci chyba.
– Mam wrażenie, że jesteś jakaś tajemnicza – uznał. – To znaczy bardziej niż zwykle.
– Chodzi o to miejsce – odpowiedziała. – Gullspång. Mieszkałam tam.
– Jak to?
– Tak to. Kiedyś tam mieszkałam.
– I dopiero teraz to mówisz? – Anders spojrzał na nią z taką miną, jakby oszalała.
– To było wieki temu.
– To chyba bez znaczenia. A więc to tam dorastałaś?
– Tak.
– I jak było?
– Pewnie jak w każdej innej małej szwedzkiej miejscowości. Młode matki, stomatologia na niskim poziomie, bezrobocie. Nie byłam tam od prawie dwudziestu lat.
– Czemu?
– Pewnie nie miałam ochoty. – Pomyślała, że popełniła błąd, mówiąc o tym Andersowi, ale jeśli ktoś tam, wbrew oczekiwaniom, by ją rozpoznał, to chyba lepiej było wcześniej o tym wspomnieć.
– Znasz tę dziewczynę?
Pokręciła głową. Jak miałaby ją znać, skoro Annabelle nie było jeszcze na świecie, kiedy Charlie się stamtąd wyprowadziła?
– Kiedy to było?
– Dawno temu. Miałam tylko czternaście lat.
– I wtedy przeniosłaś się do Sztokholmu?
– Tak.
– Tylko ty? – Anders spojrzał na nią.
– Tak, w domu było ciężko. Trafiłam do rodziny zastępczej. Mógłbyś z łaski swojej patrzeć na drogę?
– Dlaczego nic nie powiedziałaś?
– To nie jest nic, o czym bym bez przerwy myślała, i wybacz, ale nie mam ochoty rozmawiać na ten temat.
Ale Anders zdawał się nie rozumieć. Chciał wiedzieć, jak jej było w rodzinie zastępczej. No tak, ale przecież tyle się opowiada strasznych historii o nastolatkach, którzy trafili do takich rodzin.
– Dałam sobie radę – odpowiedziała.
– A więc to pierwszy raz od tamtego czasu?
– Tak.
– A twoi rodzice?
– Tylko mama, ale już tam nie mieszka.
Wzięła duży łyk kawy i pomyślała o domu w Lyckebo. Kilka miesięcy temu zadzwonił ktoś z gminy i zasugerował, że może Charlie powinna go sprzedać, przyjechać, wyremontować, a potem znaleźć kupca. Ale to był jej dom i mogła z nim zrobić, co chciała. I nawet jeśli był w ruinie, to chyba sąsiedzi się nie skarżyli? To jej problem i nikogo innego.