Читать книгу Rodzina - Louise Jensen - Страница 10
4.
ОглавлениеLAURA
W trakcie jazdy żadna z nas się nie odzywała. Wyczerpanie sprawiło, że zapomniałam o uprzejmościach, więc gdy Saffron weszła ze mną do domu i zaproponowała, że wstawi wodę, nie protestowałam. Powinnam czuć się dziwnie, że ktoś obcy krząta się po mojej kuchni, zagląda do szafek, otwiera puszkę z kawą, ale szczerze mówiąc, pocieszało mnie, że inna dorosła osoba przejęła inicjatywę. Saffron wypełniła moją przestrzeń ciężkimi jaśminowymi perfumami i normalnością. Nigdy nie radziłam sobie dobrze sama. Marzyłam o tym, by całkowicie oddać komuś kontrolę.
Miałam wrażenie, że grunt kołysze się pod moimi stopami, gdy chwiejnym krokiem ruszyłam do salonu, wciąż w płaszczu i butach. Opadłam na sofę i chociaż byłam świadoma cichego westchnienia, jakie wydała, gdy moje ciało zagłębiło się w ciastowatych poduszkach, wciąż nie czułam się w pełni obecna – ani fizycznie, ani mentalnie. Zapomniałam, jaką dezorientację czuło się tuż po napadzie. Jak bardzo odbierał on siły.
– Nie byłam pewna, czy słodzisz? – Saffron weszła do salonu z kubkami w dłoniach i torebką ciasteczek imbirowych pod pachą. – I nie mogłam znaleźć mleka, ale ja i tak piję czarną. Chcesz ciasteczko? Nie wiem, czy jedzenie pomaga w takiej sytuacji? Wiem, że to pewnie raczej przy cukrzycy, ale… Czujesz się chociaż trochę lepiej? Co się stało?
– Miałam napad. – Nie chciałam użyć słowa epilepsja.
Byłam wolna od tej etykietki przez niemal siedemnaście lat. Żyłam bez leków przez ostatnie dziesięć. Lekarz uprzedził mnie, że istnieje możliwość nawrotu. Jedna na dwadzieścia sześć osób doświadczy napadu w ciągu życia, a przy ponad czterdziestu różnych rodzajach nie da się ich przewidzieć.
– Co go wywołało? – Troska malująca się na jej twarzy sprawiła, że wyglądała na młodszą niż zazwyczaj, i to obudziło we mnie instynkt macierzyński.
To nie ona powinna się zajmować mną.
Przyczyną prawdopodobnie był stres, ale nie powiedziałam jej tego. Zamknęłam tylko oczy i policzyłam do dziesięciu – teraz ty się chowasz – w nadziei, że gdy je otworzę, zobaczę siebie sprzed kilku tygodni, zdrową i w dobrej formie.
I kochaną.
W zamian ujrzałam zabłąkany promień słońca, który przeniknął przez żaluzje i padł na pusty fotel Gavana. Okrągła plama na ciemnopomarańczowym podłokietniku, w miejscu gdzie zawsze stawiał poobiednią kawę, chociaż co wieczór zostawiałam dla niego podkładkę na stoliku obok. Teraz przyjęłabym z otwartymi ramionami wszystkie te drobiazgi, które tak mnie irytowały; tubkę pasty do zębów porzuconą na parapecie i wyciśniętą od środka, podniesioną deskę sedesową, moją maszynkę do golenia, stępioną i zatkaną pianą z grubymi czarnymi włoskami. Czy za bardzo zrzędziłam? Próbowałam sobie przypomnieć ostatni raz, gdy powiedziałam mu, że go doceniam. On niemal codziennie okazywał mi dobroć; to, jak obierał dla mnie pomarańcze, żeby sok nie szczypał odstających skórek wokół moich paznokci, jak wracał do domu z ogromnym batonikiem Galaxy, zawsze gdy zaczynał mi się okres, jak zeskrobywał lód z przedniej szyby mojego auta, podczas gdy ja rozkoszowałam się kłującymi igiełkami gorąca pod prysznicem, jego cierpliwość wobec Tilly, gdy hormony zamieniły ją w wybuchową i małomówną nastolatkę.
A to były tylko drobiazgi. Prawda jest taka, że on ocalił mnie wiele lat wcześniej, po tym jak rodzice się mnie wyrzekli. Serce by się mu złamało, gdyby wiedział, że znowu zaczęłam tonąć, ale tym razem to była jego wina. Pismo leżące na kredensie przyciągnęło mój wzrok. Teraz sama musiałam ocalić siebie i Tilly. Ale jak? Tyle rzeczy było nie tak, że nie miałam pojęcia, od czego zacząć.
– Lauro? – zwróciła się do mnie Saffron łagodnym głosem.
To było stwierdzenie, pytanie i zaproszenie do zwierzeń jednocześnie, wszystko to i wiele więcej. Fakt, że ta dziewczyna zobaczyła mnie w najgorszym możliwym momencie, sprawił, że towarzyskie subtelności przestały mieć znaczenie i nagle poczułam ochotę, żeby zaszlochać do swojej kawy. Zerknęłam na Saffron i już chciałam się przed nią otworzyć, ale przestraszyłam się, co mogłaby sobie o mnie pomyśleć.
– Co się dzieje? – Jej troska delikatnie przeciągnęła mnie przez krawędź i wreszcie skoczyłam na główkę wprost w nagą prawdę.
– Jestem bez grosza. Stracę dom. Kwiaciarnię. A muszę wspierać córkę. Tilly zdaje w tym roku egzaminy końcowe, a i tak już tyle rzeczy przeszkodziło jej w nauce w ostatnich miesiącach. – Nie wdawałam się w szczegóły.
Miałam nadzieję, że jeśli wyrzucę z siebie te słowa, nieustanne mdłości targające moim żołądkiem się uspokoją. Ale tak się nie stało.
– Och, Lauro, tak mi przykro. – Zamilka na moment.
Jej wzrok powędrował do ogromnego kolażu zdjęć wiszących nad kominkiem, w ramie ze słowami „Live, Laugh, Love”. Uśmiechnięte twarze na tle ściany pociągniętej zielonkawoniebieską farbą. Ja i Gavan wznoszący toast z okazji piętnastej rocznicy ślubu; Tilly i Rhianon pierwszego dnia w szkole, z takimi samymi różowymi pudełkami na lunch i szczerbatymi uśmiechami. Gavan pochylony nad kołyską Tilly, patrzący z zachwytem na córkę, która już miała na głowie burzę czarnych loków; moja ślubna sukienka zbyt mocno opinająca brzuch. Chcieliśmy wziąć ślub, zanim Tilly się urodzi, ale nie było nas na to stać. Minęło siedemnaście lat, a ja wciąż nie wróciłam do wagi sprzed ciąży. Zdjęcia były pomieszane, nie pokazywały nas w porządku chronologicznym, skakały od dorosłości do lat nastoletnich, od przedszkolaka do noworodka i z powrotem.
– Wygląda na to, że masz kochającą rodzinę? Jestem pewna…
– Mój mąż zginął sześć tygodni temu. – Zadrżałam i ciaśniej owinęłam się płaszczem.
– Chryste, Lauro, tak mi przykro. A ja ci ględziłam o owocach i warzywach. – Zamilkła, jej pytanie zaiskrzyło w powietrzu, zanim ubrała je w słowa. – Jak to się stało? Jeśli mogę zapytać…
Wyszukałam jedyną odpowiedź, jaka miała dla mnie sens, i powiedziałam:
– To był wypadek.
– Tak mi przykro. – Żal w jej głosie był szczery.
Jeszcze nigdy nie widziałam jej takiej poważnej. To zachęciło mnie do dalszych zwierzeń.
– Spadł z rusztowania w pracy. Koroner odroczył dochodzenie w sprawie śmierci i wystawił tymczasowy akt zgonu. Wysłałam ten dokument do towarzystwa ubezpieczeniowego, ale dziś dostałam od nich pismo z informacją, że nie wypłacą odszkodowania, dopóki nie przedstawię im ostatecznego aktu zgonu.
– Dlaczego? Przecież jeśli… – urwała. – Skoro mają dowód, że umarł?
– Najwyraźniej muszą znać dokładną przyczynę śmierci. To niedorzeczne. On spadł. To był wypadek.
„Był. Musiał być”.
– A ile to potrwa, zanim dostaniesz oficjalny akt zgonu?
– Nie wiem. Koroner powiedział, że starają się zamykać dochodzenia w ciągu pół roku.
Kolejna rozprawa sądowa. Tym razem nie powinnam być taka przerażona – byłam już dorosła – a jednak się bałam.
Przysięgam mówić prawdę, całą prawdę i tylko prawdę, tak mi dopomóż Bóg.
Ale Bóg nie ochronił mnie wtedy i nie zamierzał ochronić mnie teraz.
– Potrzebuję tych pieniędzy… – Głos mi się załamał. – Nie mam z czego zapłacić czynszu. I tak mieliśmy już zaległości w opłatach i właściciel grozi, że nas eksmituje. Mam debet na koncie i wyczyściłam wszystkie karty kredytowe. Kwiaciarnia już nie przynosi dochodów. Kilka miesięcy temu doszło do incydentu… – Stłumiłam szloch. – Wszystko się pomieszało. Liczyłam na to, że dzięki tym pieniądzom z ubezpieczenia będę mogła wszystko naprawić.
– Ale chyba możesz się odwołać od ich decyzji? Może wypłacą ci chociaż część odszkodowania, żebyś jakoś przetrwała ten okres?
Odchyliłam głowę i zapatrzyłam się na zdjęcie Gavana, próbując odzyskać ducha walki. Gdy Tilly była mała, miała obsesję na punkcie Czarnoksiężnika z Krainy Oz. Zaciskała malutkie rączki w pięści i przeskakiwała z nogi na nogę jak bokser, wołając „Załóż trzewiki”. Ostatecznie Tchórzliwy Lew odnalazł swoją odwagę. Gdzie podziała się moja?
– Masz rację. Musi tak być. Dowiedziałam się dopiero dziś rano. Bycie samemu jest takie trudne. Wszystko zdaje się dziesięć razy trudniejsze niż normalnie.
– Może mogłabym ci pomóc? Mężczyzna, z którym mieszkam, był kiedyś adwokatem…
– To miłe z twojej strony, ale nie sądzę, żeby twój chłopak…
– To nie jest mój chłopak. To… – Tym razem to ona się zawahała, jakby bała się, że ją osądzę. Zaczęła się bawić wystrzępionym rąbkiem bluzy. Wyglądała na bezbronną bez muru żartów, za którym zazwyczaj się chroniła. – Oboje mieszkamy w Gorphwysfa. Na farmie przy Oak Leaf Lane.
– Oczywiście.
Owoce i warzywa, które mi przynosiła, pochodziły prosto z farmy za miastem. Mieszkała tam mała społeczność – „banda cholernych hipisów”, jak nazywali ich niektórzy z lokalnych mieszkańców – ale nie wiedziałam o niej zbyt wiele.
– W każdym razie Alex… – Jej rysy złagodniały, gdy tylko zaczęła o nim mówić. Pomyślałam wtedy, że może są kimś więcej niż przyjaciółmi, a może ona by tego chciała. – On mógłby ci pomóc z tym towarzystwem ubezpieczeniowym. Z całym tym prawniczym żargonem.
– Nie stać mnie na adwokata.
– Nie wziąłby od ciebie zapłaty. My na farmie nie tylko mieszkamy razem, my… współpracujemy, chyba tak można to nazwać. Dzielimy się środkami. Zawsze jest pod ręką ktoś, kto ma potrzebne umiejętności. Człowiek nigdy nie jest samotny.
„Samotny”. To było tylko słowo, a jednak tych siedem liter sprawiło, że poczułam ból w sercu.
– Ale ja tam nie mieszkam.
– To nie ma znaczenia. Będziesz mogła się jakoś odwdzięczyć. Pomóc w uprawie warzyw.
To była szansa. Możliwość. Jasno świecąca gwiazda na ciemnym niebie rozpaczy, ale chociaż otworzyłam usta, nie mogłam wydusić z siebie słowa „tak”, które przykleiło mi się do podniebienia. Proszenie o przysługi odzierało mnie z kolejnych warstw, pozostawiało bezbronną i obnażoną. Raz jeszcze naraziłabym się na odrzucenie.
– Po prostu się nad tym zastanów. Słuchaj, zbliża się pora lunchu, lepiej już pójdę. Pozwolę ci wypocząć. – Saffron wstała i wygładziła bluzę.
Gardło i usta miałam wysuszone od słów, które się ze mnie wylały. Byłam przyzwyczajona do ciszy, która raz jeszcze wypełniła pomieszczenie. Wyobraziłam sobie, jak Tilly siedzi w szkolnej stołówce i podważa wieczko pudełka z lunchem, i poczułam ukłucie gorąca w piersi. To, co wydawało się dobrym pomysłem o szóstej trzydzieści dziś rano, teraz wyglądało na okropny błąd. Miałam wrażenie, że gdy wróci ze szkoły, będzie na mnie wściekła. Znowu.
Zagubiona w myślach, nie poruszyłam się, żeby odprowadzić Saffron do drzwi, więc powiedziała:
– Wszystko będzie dobrze.
Ale ja nie byłam tego taka pewna. Targały mną lęki i wątpliwości, a uczucie przytłoczenia groziło, że wkrótce całkowicie mnie zatopi.
– Nie możesz tego wiedzieć, chyba że potrafisz przepowiadać przyszłość. – Mimo wszystko błagałam w duchu, żeby jej słowa okazały się przepowiednią. Obietnicą.
Zobaczyłam w jej spojrzeniu przebłysk czegoś, czego nie zrozumiałam. Badawczo przyjrzałam się jej twarzy, ale nie widziałam już niczego poza dobrocią i zrozumieniem.
– Lauro, ja byłam… – Zerknęła na podłogę. – Byłam w naprawdę złym miejscu w życiu. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nie Alex.
Naciągnęła swój szkarłatny płaszcz, a jego kolor tak kontrastował z białym strojem, że przypomniało mi to o innym czasie. Innym miejscu. O smugach krwi na dziewiczym białym śniegu.
– Zapiszę ci swój numer. – Pogrzebała w torbie. – Jeśli zmienisz zdanie, po prostu zadzwoń.
Mała karteczka, którą wcisnęła mi do ręki, na moment powstrzymała przypływ beznadziei. Wystarczyła, abym stanęła mocniej na nogach.
Schowałam ją do torebki leżącej w przedpokoju, podczas gdy Saffron wkładała masywne niezawodne buty, i powiedziałam sobie, że mogę jej zaufać. Otworzyła drzwi. Lodowaty podmuch wiatru wpadł przez szparę. Dreszcz musnął palcami moją szyję. Teraz już wiem, że to nie lodowate powietrze sprawiło, że włoski zjeżyły mi się na karku. To była moja intuicja. Przeczucie ostrzegające mnie, żebym trzymała się z daleka od Gorphwysfa.
Gdybym go tylko wtedy nie zignorowała.