Читать книгу Rodzina - Louise Jensen - Страница 9

3.

Оглавление

TILLY

W ciągu tych sześciu tygodni, gdy mnie nie było, pozamieniali sale. Zanim zdążyłam odszukać moją grupę angielskiego, byłam już spóźniona.

– Przepraszam – wymamrotałam do pana Cranforda.

A on, zamiast naskoczyć na mnie, jak by to normalnie zrobił, ziejąc oddechem nieświeżym od kawy, powiedział tylko:

– Nic się nie stało, Tilly. Dobrze cię znowu widzieć. – Jego słowa były przesiąknięte współczuciem i jakoś było mi to trudniej znieść niż wrzaski.

Wszystkie dobre miejsca były już zajęte. Rhianon siedziała z tyłu z Ashleigh, a Katie z Kieronem. Katie i Kieron pochylali się ku sobie i od razu zrozumiałam, że nie są już tylko przyjaciółmi. Myśl o jego ustach całujących jej usta sprawiła, że poczułam, jakby serce złamało mi się raz jeszcze. Zaledwie dwa miesiące temu powiedział, że mnie kocha, wsuwając palce pod moją bluzkę i stanik.

„Na litość boską, Tilly. Weź się w garść”.

Rzuciłam plecak na ziemię koło pustej ławki na samym przodzie. Noga krzesła zaszurała głośno po podłodze, gdy je przesuwałam. Pan Cranford poczekał z markerem do tablicy suchościeralnej w dłoni, aż się usadowię, zanim podjął przerwany wątek.

– W najbliższych tygodniach będziemy studiować Otella.

Po klasie przetoczył się zbiorowy jęk.

– Nie ma co tak reagować. Sztuki teatralne to jedna z najstarszych form rozrywki. – Marker skrzypiał, podczas gdy nauczyciel wypisywał na tablicy nazwisko „Shakespeare”. – Nie ma nic lepszego niż dobra tragedia… – zamarł. Napotkał mój wzrok. W jego oczach dostrzegłam przeprosiny. Poczułam, jak w moich wzbierają łzy. Szybko zaczął mówić dalej: – Przedstawienia były przystępne, tanie…

Wyłączyłam się. Pomyślałam o „teatrze”, który tata zbudował kiedyś dla mnie i Rhianon. Wyciął przód z dużego kartonowego pudła i pomalował je na czerwono. Mama zawiesiła na druciku dwa kawałki żółknącej firanki. Nasza widownia składała się z wujka Iwana, cioci Anwyn, mamy i taty. Ustawiali się w kolejce przy drzwiach, a Rhianon zbierała od nich lśniące pięćdziesięciopensówki. Gwiazdami przedstawienia były małpki ze skarpetek, które nazwałyśmy Dick i Dom – moja była w turkusowo-białe paski, a ta Rhianon w czerwone groszki. Poruszałyśmy nimi z boku na bok, podczas gdy wygłaszały mądrości, które uważałyśmy za przezabawne. Nigdy nie miałyśmy gotowego scenariusza.

Zerknęłam przez ramię. Byłam pewna, że Rhianon myśli o tym samym, ale zobaczyłam tylko tył jej głowy, długie jedwabiste blond włosy spływające po ramionach. Szeptała coś do Katie i Kierona siedzących za nią. Żołądek przewrócił mi się do góry nogami, gdy pomyślałam, że rozmawiają o mnie.

Trudno było uchwycić moment, w którym oddaliłyśmy się od siebie. Ostatnio nas nie odwiedzała, ale nawet w miesiącach poprzedzających to wszystko, gdy przychodziła, spędzała więcej czasu w kuchni z moją mamą niż ze mną. Jeśli zdarzało mi się warknąć na mamę przy kolacji, gdy bez końca wypytywała o to, jak mi minął dzień, Rhianon przewracała oczami. Raz powiedziała nawet: „Nie zwracaj się do swojej mamy w taki sposób”. Wiedziałam, że ma nie najlepszą sytuację w domu. Jej rodzice cały czas się kłócili. U nas było spokojniej. Moja mama słuchała Rhianon. Zawsze znajdowała czas, żeby każdego cierpliwie wysłuchać. Niekiedy miałam wrażenie, że Rhianon jest zazdrosna o to, co łączy mnie z mamą. Jej relacje z ciocią Anwyn były napięte i nadwątlone, ale z drugiej strony nastolatki rzadko czują bliską więź z matkami, prawda? Ale nawet ja widziałam, jak bardzo ciocia Anwyn się zmieniła. Chodziła zagniewana, urażona. To chyba zaczęło się od tego całego gówna z firmą budowlaną taty i wujka Iwana. Wszystko wciąż sprowadzało się do tego. Nie znałam szczegółów, bo rodzice przekazywali mi tylko okruchy informacji, które ich zdaniem musiałam znać. W każdym razie rodzice Ashleigh kupili dom na jednym z nowych osiedli. Problem polegał na tym, że zbudowano go na dawnym wysypisku śmieci. Ashleigh zachorowała. To nie było przeziębienie czy katar, ale prawdziwa choroba. Białaczka. To wtedy wszystko się zaczęło. Minęło już wiele miesięcy, ale wspomnienie wciąż piekło; to jak Katie stanęła na swoim krześle i uniosła jednocześnie głos i wyskubane brwi.

– Słuchajcie. Ashleigh jest w szpitalu, bo tata Tilly wybudował jej dom na skażonym gruncie. To jego wina, że Ashleigh jest chora. Ona dosłownie może umrzeć.

Wszyscy zaczęli rzucać obelgami. Uniosłam ręce w obronnym geście.

– Serio, to nie był skażony grunt. Zanim zacznie się budowa, teren przechodzi mnóstwo kontroli bezpieczeństwa, prawda, Rhianon? – zwróciłam się do kuzynki.

Ostatecznie nasi ojcowie prowadzili ten biznes razem.

– Nie wiem. Mój tata nie miał pojęcia o historii tego terenu. On zajmuje się tylko finansami. – Chyba tylko ja wyczułam strach w jej głosie. Drżenie jej słów.

Ale to przesądziło sprawę. Zostałam wykluczona. Pozbawiona przyjaciół. Zignorowana. Jak na ironię odrzucili mnie niemal wszyscy poza Ashleigh, która może nie traktowała mnie jakoś wyjątkowo przyjaźnie, gdy wróciła do szkoły po leczeniu, ale nie była też wrogo nastawiona. Biorąc pod uwagę jej chorobę oraz to, że razem z rodzicami gnieździła się w domu dziadków, podczas gdy badano teren pod jej własnym, to ona miała najwięcej powodów, żeby mnie nienawidzić. A jednak traktowała mnie dokładnie tak samo jak wcześniej. Okazjonalne „cześć”, jeśli stanęłyśmy obok siebie przy szafkach, przelotne skinienie głowy, gdy wpadałyśmy na siebie na mieście. To jej rodzice byli rozwścieczeni i potrzebowali kogoś, na kogo mogliby zrzucić winę, rozumiałam to. Lokalne gazety musiały o czymś pisać, to też rozumiałam. Trudniej było mi pojąć zachowanie ludzi, których uważałam za przyjaciół, zachowanie ich rodziców, całej społeczności organizującej strajki okupacyjne na budowie i piszącej te wszystkie petycje. Na lekcji wiedzy o społeczeństwie analizowaliśmy kiedyś psychologię jednostek uczestniczących w protestach. Bardzo często byli to ludzie, którzy czuli, że czegoś ich pozbawiono, doświadczyli niesprawiedliwości i nierówności i to nawet nie musiało mieć związku z protestem, w którym brali udział. Jednoczyły ich podobne emocje, współczucie i oburzenie. Przekonanie, że są częścią czegoś większego i mogą zrobić różnicę. A może byli po prostu cholernie wściekli. Albo, w przypadku dzieciaków z naszej szkoły, bali się Katie. Ale przede wszystkim nie potrafiłam zrozumieć rozłamu, do jakiego doszło w naszej rodzinie. Ciocia Anwyn i wujek Iwan obwiniali mamę i tatę o to, że zdecydowali się kupić tę ziemię, jakby oni sami nie mieli na ten temat nic do powiedzenia.

– Ja zajmuję się tylko kwestiami finansowymi – bronił się wujek Iwan. – To ty wyszukujesz działki, ja sporządzam kosztorysy.

Biznes ucierpiał, a wraz z nim my wszyscy. Nikt już nie chciał kupować od taty gotowych domów ani sprzedawać mu terenów, a prace na placach budowy ustały. Wujek Iwan znalazł zatrudnienie w konkurencyjnej firmie. Przepaść między nami pogłębiała się coraz bardziej, aż w końcu wyglądało to tak, jakbyśmy byli już tylko ja, mama i tata przeciwko całemu światu. Sama zwątpiłam w tatę, ale nie straciłam do niego szacunku. W każdym razie jeszcze nie wtedy.

Dzwonek obwieścił przerwę na lunch. Zdałam sobie sprawę, że w ogóle nie skupiałam się na lekcji. Udawałam zajętą – zapięłam, a potem rozpięłam plecak, czekając, aż Rhianon będzie przechodzić koło mojej ławki.

– Cześć. – Dołączyłam do niej.

Nigdy do końca mnie nie odrzuciła i miałam nadzieję, że teraz nie zacznie mnie ignorować.

– Tilly – zawołał za mną pan Cranford. – Pozwól, że szybko omówię z tobą materiał, który musisz nadrobić.

Ruszyłam w stronę jego biurka z nadzieją, że Rhianon na mnie poczeka, ale ona szybko wyślizgnęła się na korytarz z nową paczką. Katie uśmiechnęła się złośliwie, splatając palce z palcami Kierona. Drugą dłonią wykonała gest imitujący podcinanie gardła i dokładnie zrozumiałam, na czym stoję.

Byłam sama.

Rodzina

Подняться наверх