Читать книгу Niepokorna - Madelina Sheehan - Страница 3

Rozdział 1

Оглавление

Gdy po raz pierwszy spotkałam Deuce’a, miałam pięć lat. On miał dwadzieścia trzy; stało się to w dniu odwiedzin w więzieniu na Rikers Island1. Mój ojciec, Damon Fox, o przydomku Preacher – lider, czyli tak zwany prezydent cieszącego się złą sławą Klubu Motocyklowego o nazwie Silver Demons, którego oddział macierzysty mieścił się w nowojorskim East Village – odsiadywał pięcioletni wyrok za napad z bronią w ręku i naruszenie nietykalności cielesnej. Nie była to pierwsza odsiadka mego ojca, ani też ostatnia. KM Silver Demons to słynna grupa notorycznych przestępców, którzy wiedli życie według zasad własnego kodeksu, całkowicie lekceważąc współczesne społeczeństwo i wszystko, co się z nim wiąże.

Mój ojciec był człowiekiem wpływowym i sprawował władzę nad wszystkimi motocyklistami Silver Demons na całym świecie. Inni motocykliści szanowali go, ale przede wszystkim się go bali. Miał znajomości w rządzie i powiązania z mafią. Najniebezpieczniejszy i budzący największy postrach był jednak z powodu powiązań ze zwykłymi szarymi ludźmi. Ludźmi spoza jego kręgu. Ludźmi, którzy załatwiali sprawy po cichu.

Sposób, w jaki się wysławiał, oraz jego zabójczy uśmiech zjednywały mu przyjaciół, gdziekolwiek się pojawił – a zważywszy na to, że jeździł na motocyklu, już będąc w łonie mojej babci, gdy powiadam „gdziekolwiek”, oznacza to „wszędzie”.

Wady mego ojca, ciągłe przestępstwa, których się dopuszczał, oraz styl życia, jaki wiódł w klubie motocyklowym, nie były mi obce; nie znałam niczego innego.

Gdy szliśmy przez więzienną rozmównicę w Rikers, trzymałam za rękę mego wujka, „Jednookiego” Joe. Ponieważ miałam tylko ojca, wujek Joe i ciocia Sylvia sprawowali nade mną opiekę tymczasową. Moja matka, Deborah „Darling” Reynolds, zostawiła nas kilka tygodni po moich narodzinach. Wielu mężczyzn załamuje się, sprawując opiekę nad dzieckiem, nie radząc sobie z odpowiedzialnością za noworodka, zwłaszcza motocykliści, którzy nie mogą wysiedzieć w miejscu dłużej niż kilka tygodni, ciągnie ich bowiem otwarta przestrzeń.

Ale nie Preacher.

Poza tym, że od czasu do czasu siedział w więzieniu, mój ojciec był dobrym tatą i nigdy niczego mi nie brakowało.

Preacher, ubrany w pomarańczowy kombinezon, z długimi brązowymi włosami związanymi w kucyk, natychmiast nas zauważył i zerwał się z miejsca. Miał na nadgarstkach kajdanki, a kostki nóg skute łańcuchem, co krępowało jego ruchy. Stojący za nim strażnik więzienny usadził go z powrotem.

– Eva – cicho powiedział tata, uśmiechając się do mnie, gdy gramoliłam się na niewygodne plastikowe krzesło. Usiadłszy, dyndałam w powietrzu obutymi w tenisówki stopami i ledwie sięgałam brodą ponad stół. Wujek Joe opadł na krzesło obok mnie i otoczył mnie ramieniem, po czym zsunął nasze obydwa krzesła.

– Tatusiu – wyszeptałam, wstrzymując łzy. – Chcę cię uściskać. Ale wujek Joe mówi, że nie mogę. Dlaczego nie mogę?

Mój ojciec zamrugał. A potem jeszcze raz. Wtedy tego nie wiedziałam, ale mój duży, silny, twardy i szorstki ojciec starał się nie rozpłakać.

Wujek Joe ścisnął moje ramię.

– Dziewczynko – powiedział ochrypłym ze wzruszenia głosem – opowiedz tatusiowi o tym, jak przeliterowałaś słowo „pszczoła”.

Z podniecenia zapomniałam o łzach.

– Wygrałam, tatusiu! Moja nauczycielka, pani Fredericks, mówi, że jestem jedynym dzieckiem w przedszkolu, które literuje tak dobrze jak trzecioklasiści!

Mój ojciec uśmiechnął się szeroko.

Widząc, że się uśmiecha, ciągnęłam:

– Czy wiesz, ile lat mają trzecioklasiści, tatusiu?

– Ile, dziecinko? – spytał ze śmiechem mój ojciec.

– Osiem – wyszeptałam z przejęciem. – A niektórzy nawet dziewięć!

– Jestem z ciebie dumny, córeczko – powiedział mój ojciec z błyskiem w oku.

Promieniałam z radości. Gdy się jest małym, rodzice są dla nas całym światem. Moim światem był ojciec. Byłam szczęśliwa, gdy on był szczęśliwy.

Wujek Joe znowu ścisnął moje ramię.

– Evo, kochanie, może przyniosłabyś tatusiowi coś z automatu, a ja zamienię z tatusiem kilka słów.

Typowa sytuacja. W klubie wszyscy wciąż „zamieniali kilka słów” – takich, których nie wolno mi było słuchać. Zazwyczaj w ogóle się tym nie przejmowałam, ponieważ wszyscy motocykliści mnie kochali, wciąż mnie przytulali, nosili na barana i kupowali mi prezenty. Dla pięcioletniego brzdąca życie w takim klubie motocyklowym pełnym przyszywanych starszych braci i tatusiów to coś w rodzaju codziennego świętowania Gwiazdki.

Wzięłam pieniądze od wujka Joe i podeszłam do automatu. Przede mną stały dwie osoby, więc zrobiłam to, co robiłam zawsze, gdy mi się nudziło – zaczęłam śpiewać. W przeciwieństwie do dzieci w moim wieku, które słuchały New Kids on the Block albo Debbie Gibson, ja słuchałam muzyki, którą grywano w klubie. Szczególnie lubiłam Summertime Janis Joplin. No więc, stałam, kręcąc tyłeczkiem i wyśpiewując Summertime, okropnie fałszując, i czekałam w kolejce po stęchłe chipsy ziemniaczane z automatu w rozmównicy więzienia Rikers Island. I wtedy usłyszałam:

– Lubisz także Hendrixa, dziecinko?

Obróciłam się i stanęłam naprzeciw pary nóg odzianych w przetarte na kolanach dżinsy. Spojrzałam wyżej i aż szerzej otwarłam oczy z zachwytu. Był wysoki i opalony. Miał mocno umięśnione ręce i nogi, a w pasie był cieniutki. Miał szerokie czoło i mocną kwadratową szczękę. Ogoloną prawie na łyso głowę porastał tylko meszek jasnych włosów. Ramiona miał wytatuowane w różne skomplikowane smoki. Nigdy dotąd nie widziałam tak pięknego mężczyzny.

W moim świecie istniały trzy typy mężczyzn: słabi – to jest tacy, którzy dostawszy od życia kopniaka, uciekają i się chowają; po prostu mężczyźni – to jest tacy, którzy mają odwagę, ale czasami, gdy życie daje im klapsa, polegają na innych; i prawdziwi mężczyźni – to jest tacy, którzy nie skarżą się i nie płaczą, którzy nie tylko mają odwagę, ale i wspierają innych. Mężczyźni, którzy samodzielnie podejmują decyzje i ponoszą wszystkie tego konsekwencje oraz odpowiadają za swoje czyny i słowa. Mężczyźni, którzy, gdy życie skopie im tyłek, oddają mu kopniaka i idą dalej. Mężczyźni, którzy wiodą twarde życie i miewają nielekką śmierć.

Mężczyźni tacy jak mój ojciec i moi wujowie. Mężczyźni, których kochałam całym sercem.

Mężczyźni tacy jak Deuce.

– Lubię Hendrixa – odparłam. – Ale Janis rządzi. Prawie codziennie słucham piosenki Rose!

Uśmiechnął się szeroko, spoglądając na mnie, i dołeczki na jego policzkach przesłoniły mi cały świat.

– Podobasz mi się, dziecinko – powiedział, wciąż się uśmiechając. – Masz dobry gust, gdy chodzi o muzykę, i masz na nogach tenisówki zamiast tych cholernie głupich wysokich trampek, które wszyscy teraz noszą.

Podobałam mu się. Był to bez wątpienia najlepszy dzień w moim życiu.

– Nienawidzę wysokich trampek – powiedziałam, marszcząc nosek.

Przymrużył oko.

– Ja też.

Zaraz po powrocie do domu wyrzucę moje trampki.

Gdy przyszła moja kolej, wspięłam się na palce i wrzuciłam drobne do automatu. Bez pośpiechu studiowałam wybór przekąsek. W końcu zdecydowałam się na niewielką torebkę solonych orzeszków ziemnych. Ustępując miejsca, patrzyłam, jak piękny mężczyzna kupuje dwie paczki chipsów ziemniaczanych, trzy batoniki i ogromne ciastko z kawałeczkami czekolady.

– Jejku – powiedziałam. – Musisz być naprawdę głodny.

Roześmiał się.

– To nie dla mnie. – Obejrzał się i wskazał na kogoś w pokoju. – Dla mojego starego.

Chyłkiem zerknęłam na mojego ojca i na wujka Joe. Pochyleni ku sobie wciąż „zamieniali kilka słów”.

– Czy mogłabym go poznać? – spytałam.

Zaskoczony uniósł brwi.

– Hm, on jest ciut drażliwy.

Roześmiałam się. Wszyscy znani mi mężczyźni byli ciut drażliwi.

Wsunęłam rączkę w jego dłoń, gotowa na spotkanie z jego ojcem. Miał ciepłą i wygodną dłoń, jak moje łóżko, gdy przespałam w nim calutką noc.

Spojrzał w dół na nasze złączone dłonie. Minę miał nietęgą.

– Idziemy – powiedziałam, ciągnąc go za rękę.

Wzruszył ramionami i poprowadził mnie do pobliskiego stołu, przy którym siedział starszy mężczyzna z długą siwą brodą i ogoloną głową. Był skuty kajdankami tak samo jak mój ojciec.

Mój nowy przyjaciel puścił moją rękę i usiadł, a ja wgramoliłam się na krzesło obok niego.

– Cześć – powiedziałam radośnie.

– Masz mi coś do powiedzenia? – zapytał starszy mężczyzna, zwracając się do syna.

– Ona lubi Janis – odparł.

– Lubisz Janis, dziecinko?

Skinęłam głową.

– I Steppenwolf, i Three Dog Night, i Rolling Stones, i Billie Holiday…

– Billie Holiday? – przerwał mi z niedowierzaniem.

Wsunęłam sobie do ust kilka orzeszków i skinęłam głową.

– Ona rządzi.

Starszy mężczyzna uśmiechnął się od ucha do ucha i cała jego twarz zupełnie się zmieniła. Od razu się zorientowałam, że dawno temu ten drażliwy stary człowiek był równie piękny jak jego syn.

– Lubię Billie Holiday – powiedział szorstko.

– A ja lubię ciebie – powiedziałam spontanicznie, ponieważ zawsze jestem spontaniczna. – Chcesz trochę fistaszków?

– Jasne, dziecinko – odparł z uśmiechem. – Z miłą chęcią.

Wysypałam trochę orzeszków na jego dłoń, a on od razu wpakował je sobie do ust.

– Eva!

Podskoczyłam, słysząc głos wujka Joe. Szybkim krokiem zmierzał przez pokój w moją stronę. Gdy podszedł do stołu, wszyscy wyglądali na wkurzonych. I wujek Joe, i moi dwaj nowi przyjaciele.

– Masz już ostatnie życzenie? – złowrogo wyszeptał wujek Joe, zwracając się do starszego mężczyzny. – Jeźdźcy nie zadzierają z Demonami. I niech tak, kurwa, zostanie.

– Aha – powiedział stary, spoglądając na mnie. – Musisz być córunią Preachera. Dużo o tobie opowiada. Cholernie się tobą szczyci.

Dumnie skinęłam głową.

– Tak. Jestem córunią Preachera. A jak dorosnę, będę taka jak on. Będę miała motocykl Fat Boy, ale mój będzie lśniący. I chcę mieć różowy kask z czachami. I nie będę prezydentem klubu, tylko jego królową. Bo wyjdę za mąż za największego, najstraszliwszego motocyklistę na całym świecie, a on będzie mi na wszystko pozwalał, bo będzie mnie kochał do szaleństwa.

Wujek Joe wybuchnął śmiechem, a stary człowiek z rozbawieniem pokiwał głową. A piękny mężczyzna obrócił się i pochylił nade mną.

– Dopilnuję, by tak się stało – wyszeptał.

Milczałam. Nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. Byłam urzeczona zniewalającym spojrzeniem jego jasnoniebieskich oczu. Miał tęczówki nakrapiane białymi plamkami. Przypominały mi zamarzniętą taflę jeziora. Piękne niebieskie oczy o odcieniu lodu, które wciągały mnie do jakiegoś ciepłego, bezpiecznego miejsca, gdzie chciałam pozostać na zawsze.

Wyciągnął do mnie rękę. Czar prysnął.

– Nazywają mnie Deuce, skarbie. A mój staruszek to Reaper. Miło cię było poznać.

Podałam mu rękę i jego wielkie palce zamknęły się wokół niej.

– Eva – wyszeptałam. – Tak mam na imię. I wspaniale, ach, jak wspaniale było cię poznać.

Uśmiechnął się. I jego piękne oczy także się uśmiechnęły. A ja znów zupełnie się w nich zatraciłam.

Potem wujek Joe podniósł mnie i zarzucił sobie na ramię.

– Czy w tej twojej pieprzonej, cholernie drogiej prywatnej szkole nie uczą was, że nie wolno rozmawiać z obcymi? – zapytał. – Będę musiał pogadać z tymi drętwymi skurczybykami. I nie obejdzie się bez puszczenia w ruch pięści.

– Pa! – wrzasnęłam, machając ręką jak szalona, gdy wujek Joe niósł mnie ku tacie.

Reaper pomachał mi skutymi rękami i obdarzył szerokim uśmiechem.

Deuce wstał i zasalutował mi dwoma palcami.

– Pa, kochanie.

Kochanie.

I powiedział to głośno. Byłam po uszy zakochana.


Deuce patrzył, jak Jednooki Joe, który całe życie spędził w Klubie Motocyklowym Silver Demons, oddala się z przerzuconym przez ramię dzieciakiem Preachera. Dzieciak uśmiechał się i machał jak szalony. Deuce pokręcił głową i uśmiechnął się, a potem, poważniejąc, zwrócił z powrotem ku swemu staremu.

Stary także już się nie uśmiechał.

– Miły dzieciak – burknął Reaper. – Lepiej by było, gdybym miał córeczkę zamiast dwóch pojebów.

Deuce przyglądał się swemu staremu. Przez chwilę odczuwał żal, że Reaper nigdy nie patrzył na swoje własne dzieci z takim uśmiechem i nigdy tak z nimi nie rozmawiał jak z tą dziewuszką. Był zbyt zajęty wyżywaniem się na nich, bijąc Deuce’a i jego brata. Dawne, dobre czasy. Było, minęło.

– Preacher się rozwija – mruknął Reaper. – Wykolegował cię z tego interesu z Ruskimi. Dlaczego, u diabła, nie zabrałeś się za to w odpowiedniej chwili?

No właśnie. Dla swego ojca był tylko jego wice. Kimś, komu stary przekaże ten pieprzony młotek przewodniczącego, gdy w końcu – a to nie stanie się prędko – odwali kitę.

– Kapitan trasy Preachera mnie ubiegł. Dorwał to gówno, zanim w ogóle o tym usłyszałem.

Reaper przybrał lodowaty wyraz twarzy.

– Ale z ciebie dupa wołowa. Powinienem był wziąć Casa na mojego wice. Trzeba było pozwolić, żeby ta cholerna cipa pozbyła się ciebie.

Matka Deuce’a była dziwką – nie taką, co to wystaje na chodniku, ale dziwką klubową. Miała szesnaście lat, gdy jego ojciec ją posiadł. A miał wtedy prawie trzydziestkę. Po narodzinach Deuce’a stary wyrzucił ją na ulicę tylko z tym, co miała na sobie. Jedyną pamiątką, jaka zachowała się po matce, była niewyraźna fotografia bardzo młodej dziewczyny siedzącej na harleyu jego ojca. Z tyłu było napisane OLIVIA MARTIN. Deuce lubił sobie wyobrażać, że zaczęła gdzieś nowe życie z kimś innym, zupełnie niepodobnym do jego ojca. Że znalazła gdzieś spokój i rodzinę, która ją kocha.

Młodszy brat Deuce’a, Cas, był latoroślą innej zapłodnionej przez starego kurewki. Ta sama historia. Chociaż zdarzyła się później. Od dwudziestu trzech lat Deuce cierpliwie znosił to gówno. Teraz miarka się przebrała. Zerwał się z krzesła i oparłszy dłonie na blacie stołu, pochylił się do przodu.

– Nikogo, dosłownie nikogo nie obchodzi, co się z tobą dzieje, ty nędzny gnoju. W klubie szanuje się swego szefa, ale żadnego z twoich chłopaków nie obchodzi, czy żyjesz, czy umarłeś. Dostałeś dożywocie, stary, i to ja kieruję tym gównem pod twoją nieobecność. A ponieważ robię to sto razy lepiej od ciebie, nie muszę tutaj przychodzić. Musiałem ci okazywać szacunek, ale właśnie straciłem ostatnią resztkę szacunku, który dla ciebie miałem.

– Ty zasrany gówniarzu – wysyczał Reaper. – Zapłacisz mi za…

– Nie. To ty zapłacisz. Gdy tylko stąd wyjdę, zapłacę, komu trzeba, żeby zrobił, co trzeba.

W oczach starego pojawił się strach. Deuce nigdy nie widział czegoś równie pięknego.

– I pamiętaj, gdy się będziesz wykrwawiał na śmierć, że to się dzieje na mój cholerny rozkaz.

Zanim stary zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Deuce obrócił się na pięcie i z walącym sercem, ciężko dysząc, przeszedł przez rozmównicę, zdecydowany wykończyć ojca.

– Deuce! – rozległ się piskliwy głosik. Obejrzał się. Pędziła ku niemu Eva. Tuż przed nim zatrzymała się gwałtownie i zasapana, wyciągnęła ku niemu rączkę. – Nie poczęstowałam cię – powiedziała bez tchu.

Pochylił się i wziął od niej torebkę z fistaszkami.

Poczuł ucisk w gardle.

Ten dzieciak, ten cholerny brzdąc, który go wcale nie znał, po prostu dał mu pierwszy w życiu prezent, nie oczekując nic w zamian. Żadnych przysług, żadnego poparcia. Całkowicie bezinteresownie. Okazało się, że jednak był w błędzie. Istniały piękniejsze rzeczy niż strach w oczach ojca. Eva była o wiele słodsza. Jeśli kiedykolwiek będzie miał dziecko, chce, aby było właśnie takie.

– Dzięki, kochanie – powiedział ochryple.

– Zobaczymy się jeszcze? – spytała, przechylając główkę na bok. Patrzyła na niego ogromnymi oczami i czekała na odpowiedź.

Zajrzał w te oczy, zadziwiające oczy, które były zbyt duże na jej małej twarzyczce. Wielkie i zamglone, szare jak burzowe niebo. Cholernie piękne.

Uśmiechnął się.

– Mam nadzieję, kochanie.

Posłała mu zabójczo uroczy uśmiech i potrząsając mysimi ogonkami, popędziła z powrotem do ojca i wujka, którzy przeszywali Deuce’a morderczym wzrokiem.

Wsunął orzeszki do kieszeni i wyszedł. Zadzwonił od razu z pierwszego automatu ulicznego. Po godzinie znalazł się chętny. Trzy dni później jego stary wykrwawił się pod prysznicem.

1

Jedno z dziesięciu najcięższych więzień na świecie. Główny kompleks więzienny miasta Nowy Jork. Położone jest między dzielnicami Queens a Bronxem. Jest to istna wylęgarnia przemocy i agresji. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki)

Niepokorna

Подняться наверх