Читать книгу Niepokorna - Madelina Sheehan - Страница 6
Rozdział 4
ОглавлениеUwielbiałam tańczyć. Uwielbiałam Club Red. I kochałam moją najlepszą przyjaciółkę Kami.
Ona była nadziana. I ja byłam nadziana. Ona była rozpieszczona. I ja byłam rozpieszczona. Ona się okropnie nudziła. A ja się dusiłam w domu.
Takie zepsute, znudzone i duszące się w domu, zorganizowałyśmy sobie przy pomocy innego znudzonego i zepsutego dzieciaka fałszywe dowody tożsamości, dzięki którym mogłyśmy co sobota wieczorem uciekać do naszego ukochanego miejsca, którym był Club Red.
Najlepsze było to, że Frankie nie miał zielonego pojęcia, gdzie przebywam. Co udawało się nam dzięki pomocy seksownego szofera Kami, Jacoba, którego oddawano do jej dyspozycji od czasu, gdy ona miała lat trzynaście, a on osiemnaście. Jestem całkowicie pewna, że Jacob był w niej po uszy zakochany, ale ponad sześć lat temu zrezygnował z miłości i przestał się ubiegać o cokolwiek więcej niż seks.
Spragniona uwagi Kami wmówiła sobie, że sypiając z wieloma rozmaitymi mężczyznami, uzyska to, czego brakowało jej w domu. Ta metoda nigdy się nie sprawdziła, ale Kami nie zaprzestała prób.
Tak czy siak, właśnie tam spędzałam soboty. Frankie podrzucał mnie do luksusowego apartamentu Kami, który mieścił się na najwyższym piętrze. Jeśli jej rodzice byli w domu, upiększałyśmy się, czekając, aż położą się spać. Wtedy wymykałyśmy się tylnymi schodami. Jacob czekał na nas w podziemnym garażu Kami i wywoził wyjazdem przeznaczonym wyłącznie dla mieszkańców apartamentu, zręcznie unikając śledzących mnie mężczyzn, których zatrudniał Frankie. I już nas nie było.
Wolność.
Deuce szczerze nienawidził Nowego Jorku. Tak było i tak miało zostać.
Jeszcze bardziej niż Nowego Jorku nienawidził zamieszkujących go nowojorczyków. A jeszcze bardziej niż nowojorczyków nienawidził wypełnionych nowojorczykami nowojorskich klubów nocnych.
Dwaj jego ludzie przyjechali do miasta w związku z interesami. Zachciało im się imprezy i cipek. A ponieważ on sam także miał ochotę poderwać jakąś laskę, wybrali się do nocnego klubu.
Niech to szlag.
Stał pod ścianą w zatłoczonej sali. Wszędzie dookoła wisiał czerwony atłas, a u sufitu obracały się czerwone błyskające kule. Pijane półgłówki zataczały się od ściany do ściany, wpadając na siebie przy akompaniamencie czegoś, co miało być muzyką, ale brzmiało raczej jak trzaski zakłócające odbiór programu telewizyjnego, a wtórował temu kiepsko wybijany rytm.
Deuce był człowiekiem nieskomplikowanym. Lubił się napić, posłuchać muzyki i podobały mu się rodzime cipki. Nie odczuwał potrzeby krycia się z tym, że chce sobie popić i przelecieć kobitkę. W końcu zawsze było tak samo – byle jakie pocałunki, poklepywanie, rżnięcie, a potem okropny kac. Po cóż, u diabła, przykrywać to wszystko dekoracyjnym parasolem?
Jego chłopcy zostawili go jakąś godzinę temu, by zająć się kilkoma niechlujnymi dziwkami. Widział Coxa, jak znikał z dwoma skąpo odzianymi Latynoskami, oraz Micka tańczącego z kobietą, której wpychał fiuta pod drastycznie krótką spódniczkę.
Czuł się tak nędznie, że przez chwilę rozważał, czy nie sfotografować chłopaków z tymi dziwkami, żeby wysłać zdjęcia do ich żon, z zemsty za to, że musi cierpieć w tym gównianym otoczeniu.
– Heeej – usłyszał bełkotliwy głos kobiecy. Obrócił głowę w lewo. Jezu. Cholernie chude suki mieszkają w tym mieście. Żadnych cycków. Żadnego tyłka. Wszystkie w obcisłych ciuchach, które tylko uwydatniają owe braki. Ta tutaj była wysoką tlenioną blondynką, tak okropnie chudą, że poprzez skórę przeświecały kości obojczyka. Serwetka, którą nosiła zamiast sukienki, była, praktycznie rzecz biorąc, przezroczysta i widać było, że blondyna nie ma na sobie żadnej bielizny.
– Spływaj – powiedział.
Ze zdumienia szeroko rozwarła oczy.
– Co?
– Głucha jesteś? – zapytał. – Przecież powiedziałem „spływaj”.
Zaskoczona, aż otworzyła usta.
– Co? – wyszeptała.
Chryste.
– Posłuchaj, suko. Nie chcę się z tobą rżnąć, więc nie kupię ci drinka i nie będę zapewniał, że wyglądasz zabójczo, w nadziei, że rozłożysz dla mnie te wyrastające z kościstego zadka nogi. Po pierwsze, nie wyglądasz zabójczo. Może pewnego dnia nabierzesz urody, jeśli zaczniesz się należycie odżywiać. Jak na dzisiaj, jesteś paskudna. Po drugie, nie mam na ciebie ochoty, więc mówię ci to, nie owijając w bawełnę. Spływaj.
Zamrugała zdumiona, a potem pochyliła się do przodu i położyła mu na piersi kościstą dłoń. I uśmiechnęła się.
Deuce patrzył na jej rękę, zastanawiając się, czy powinien połamać jej palce.
– Gdziekolwiek zechcesz, jakkolwiek zechcesz – wydyszała. – Tutaj. W toalecie. Na zapleczu klubu. Gdziekolwiek. Tylko. Zechcesz.
Uniósł brwi. Dziewucha albo ma poważne problemy z poczuciem godności osobistej, albo ma kompleks tatusia, a może po prostu jest całkiem zwariowana.
– Kami! – zapiszczał głos kobiecy. – Kami!
Stojąca przy nim suka wyprostowała się i rozejrzała wkoło.
– Evie?! – wrzasnęła.
Poprzez tłum sunęła ku nim rozchichotana postać z masą unoszących się wkoło brązowych włosów. Przystanęła obok blondynki. Obie były pijane. Zamiast się uściskać, upadły na siebie, a potem na niego. Wkurzony, odepchnął je. Blondynka wypuściła trzymaną w ręku szklankę z drinkiem. Ludzie uskoczyli, gdy szkło rozprysło się na podłodze.
Zaśmiewając się histerycznie i obłapiając kurczowo jedna drugą, udało im się stanąć prosto.
Deuce patrzył ze zgrozą, jak spod udającej koszulkę szmatki, którą ma na sobie brunetka, wysuwa się medalion Jeźdźców.
Odgarnął włosy z jej twarzy i zamarł. Krew w nim zastygła. A potem zawrzała.
Gdy po raz ostatni widział Evę Fox, był o krok od wniknięcia razem z jajami w tę jej słodycz. A zaraz potem od jej ojca oberwał za to dwie kulki.
– Kami! – zawołała Eva, najwyraźniej go nie poznając. – Gdzieś się podziewała? Szukałam cię wszędzie!
Suka miała na sobie coś w rodzaju koszulki, która właściwie nie była koszulką, tylko obszytym cekinami trójkątem, który trzymał się na niej dzięki skomplikowanym sznurkom. Cholerna szmatka ledwie zakrywała jej cycki. Jej obfite, idealne cycki. Całe plecy i talia były wystawione na pokaz. W pępku miała jakieś błyszczące gówienko. Cała reszta była pokryta obcisłymi spodniami z czarnej skóry.
Deuce domyślił się, że aby je wciągnąć, musiała nasmarować sobie nogi i ten swój diabelnie soczysty zadek.
Na stopach czarne tenisówki.
Poczuł ucisk w piersi.
Stanąwszy pewniej na nogach, wepchnęła medalion jego ojca pod niemal nieistniejącą koszulkę i poprawiając ją, lekko się zachwiała, sprawiając, że jej cycki podskoczyły. Poczuł, że ma wzwód. Ot tak, po prostu. Jak gdyby był pieprzonym siedemnastolatkiem.
Nadal chichocząc, rozejrzała się dookoła i w końcu jej wzrok padł na Deuce’a. Jej stworzone do ssania fiuta wargi rozchyliły się, oczy o barwie burzowego nieba rozwarły się. Zatoczyła się lekko.
– Deuce – wyszeptała.
Nie miał pojęcia, co powinien powiedzieć, więc wymówił pierwsze słowo, jakie przyszło mu do głowy.
– Dziecinko.
Kami spoglądała to na nią, to na niego.
– Znasz go?
– Tak – odparła Eva, nie spuszczając z niego wzroku. Jezu Chryste, te jej oczy. Była niewiarygodnie, cholernie piękna.
– Przedstaw nas sobie!
– Deuce, to jest moja przyjaciółka Kami. Kami, to jest… mój przyjaciel Deuce. Ale… – Zwróciła się do przyjaciółki. – On jest żonaty. I ma dzieci. Ręce przy sobie.
Przyglądał się jej skołowany. Jest żonaty? Ma dzieci? No tak, prawda. Można powiedzieć, że w jakimś sensie jest żonaty. I, owszem, ma dzieci. Kocha swoje dzieci. Ich matkę… nie bardzo.
– Szkoda – zamruczała Kami. – Taki motocyklista… nic dobrego z przerażającą twarzą, nadałby mi się w sam raz.
Deuce skrzywił się z niesmakiem. Przecież powiedział tej suce, że uważa ją za niepociągającą, że nie ma najmniejszej ochoty się z nią zadawać, a jednak ona wciąż nie dawała za wygraną.
Pieprzona dziwka.
Pieprzona kurwa, co ma całkiem pojebane w głowie.
– On nie jest przerażający – ofuknęła ją Eva. – On jest piękny.
Coś takiego!
Nikt nigdy nie nazwał go pięknym, i był pewien, że nie życzy sobie, by ktoś tak o nim mówił… do chwili, gdy Eva Fox nazwała go pięknym. Teraz zapragnął, by to powtórzyła. Ale tym razem chciał tkwić w niej po same jaja, gdy mu to powie.
– Zatańczysz? – spytała Eva.
Oprzytomniał.
– Co?
– Czy masz ochotę zatańczyć?
– Nie.
– Nie?
– To nie jest muzyka, a ja nie umiem tańczyć.
Przygryzła wargę, a on wiedział, że usiłuje nie śmiać się z niego. Zazwyczaj, gdy ludzie śmiali się z niego lub usiłowali się z niego nie śmiać – co się zdarzało nieczęsto, bo nie był zabawnym facetem – dawał im pięścią w ryja.
Wyśmiewająca się z niego Eva sprawiła, że jego fiut drgnął. Ta suka wyprawiała z nim dziwne rzeczy. W jej obecności jego mózg nie pracował, a jaja wzbierały, gotowe zaludniać świat, tak długo, jak będzie to robił z jej cipką.
– Każdy potrafi tańczyć – zachichotała.
– Ja nie. Jestem beznadziejny. Moja żona mówi, że jestem pokraką.
Eva zmarszczyła nosek.
– Twoja żona jest pieprzoną pizdą.
Zachłysnął się z wrażenia. Odkaszlnął. Grzmotnął się w pierś. Pociągnął długi łyk piwa. Odchrząknął.
– Nawet nie masz pojęcia jaką, kochanie.
Przysunęła się do niego i oparła się ramieniem o ścianę, w taki sposób, że byli do siebie zwróceni przodem. Upiła ze szklaneczki z różowym parasolikiem i pływającymi wiśniami łyk drinka, który zalatywał tequilą.
Deuce zmrużył oczy. Ileż to czasu upłynęło od chwili, gdy widział ją poprzednio, od chwili, gdy dostał dwie kulki, bo był pieprzonym kretynem?
Nie minęło jeszcze pięć lat, a więc wiedział, że Eva nie ma jeszcze dwudziestu jeden.
– Ile masz lat, kochanie?
Skrzywiła się rozbawiona.
– Według dowodu tożsamości dwadzieścia pięć.
Uniósł brew i uśmiechnął się.
– A co mówi twoja metryka?
Ze złością spojrzała mu w oczy, a on poczuł, że nachyla się ku niej.
– Mam osiemnaście lat – powiedziała cicho i jej oczy złagodniały.
Znał to spojrzenie. Zerżnął wystarczająco wiele kobiet i dobrze znał wszelkie objawy. Osiemnastoletnia Eva Fox podawała mu swoje futerko na srebrnej tacy.
A on był okropnie wygłodniały.
Kurwa.
– Deuce? – Przylgnęła do niego, przyciskając obfite cycki do jego ramienia.
Wpatrywał się w nią.
– Tak?
Nie odrywając oczu od jego twarzy, otoczyła dłonią jego biceps na tyle, na ile sięgały jej palce, i zaczęła powoli zsuwać rękę ku jego dłoni, po czym splotła palce z jego palcami.
– Chodźmy tańczyć – wyszeptała.
– Zgoda – odparł także szeptem, bo chwilowo zupełnie stracił i głos, i głowę.
Jej zachwycająco pełne wargi rozchyliły się w uśmiechu, a jego fiut całkiem zbzikował. Gdyby nie pociągnęła go w stronę tańczących, przyparłby ją do ściany i solidnie wydymał.
Wprowadziła go na sam środek parkietu zapchanego ciałami – spoconymi, wijącymi się ciałami. Deuce poczuł się tutaj absolutnie nie na miejscu, nie w swoim żywiole. A potem Eva zaczęła się poruszać, a on zapomniał o wszelkich żywiołach oraz o wychudzonych sukach i głupich wirujących kulach disco. Nie widział świata poza Evą. Nie istniało nic poza nią i tym, co z nim wyrabiała.
Odwróciwszy się do niego tyłem, uniosła ramiona ponad głowę i oplotła rękami jego szyję. On chwycił ją mocniej, niż miał zamiar, i wpił palce w jej kości biodrowe. Jej soczysty zadek trącił go w fiuta. Deuce jęknął.
– Wystarczy, że będziesz się poruszał tak jak ja! – wrzasnęła, przekrzykując muzykę.
Nie potrafił. Nie mógł. Był zbyt zajęty przekonywaniem siebie, że przelecenie jej tu i teraz na parkiecie nie jest dobrym pomysłem.
A ona wkręcała tyłeczek w jego krocze. Odchyliła głowę do tyłu na pierś Deuce’a, a jej dłonie…
Chwyciła go za ręce, splotła palce z jego palcami i gładziła się po nagim brzuchu, biodrach, pomiędzy nogami i, niech to szlag, po cyckach. Gdy nie mógł znieść więcej, wsunął dłoń do jej spodni i dał jej to, o co go błagała bez słów.
Z głową opartą o jego pierś, spojrzała na niego swymi szarymi oczami zupełnie niezmieszana. Jej nozdrza drgały od ciężkiego oddechu, wilgotne wargi rozchyliły się.
Z powodu tej suki już oberwał dwie kulki. Jeśli ta noc zakończy się tak, jak Deuce pragnął, Preacher urządzi mu pogrzeb. Powinien się tym przejmować. Jego dzieci potrzebują ojca, a klub motocyklowy swego lidera. Ma do załatwienia rozmaite interesy i wcale nie jest gotowy kopnąć w kalendarz.
Powinien się troszczyć o cały ten szajs. Ale nie mógł. A ponieważ nie mógł – bo tak cholernie chciał się z nią pieprzyć, bo aż czuł smak żądzy, od której bolał go brzuch – opuścił głowę i ucałował Evę mocno i szybko, wciąż pracując palcami i chłonąc jej krzyki, podczas gdy ciała tańczących napierały na nich, przesuwając ich w tę i z powrotem, w rytmie dudniących w uszach Deuce’a elektrycznych basów.
Padał deszcz. Przemokliśmy do nitki. W zaułku cuchnęło niewywożonymi od miesiąca śmieciami. Deuce zmagał się ze swoimi dżinsami, a ja zupełnie straciłam rozum. Jak oszalała wpełzłam na jego wielkie, twarde ciało, niczym jakiś spragniony seksu pająk, i całowałam go, jak umiałam najlepiej. Każdy pocałunek pełen gorącego, wilgotnego języka – czasami trafiał, to znów chybiał. Nasze zęby stukały o siebie, nosy się zderzały. Raniłam go, nie dbając o to, gdzie nasze wargi lądują, ani o to, jaką część jego twarzy całuję, liżę lub gryzę. Czoło Deuce’a, jego policzki, broda, szyja – wszystko było jednakowo dobre. On miał dłonie pełne mego tyłka. Moje były pełne jego włosów, a nasze usta pełne siebie nawzajem. Nie miałam pojęcia, gdzie się podziało moje ubranie. I nic mnie to nie obchodziło.
Chciałam go mieć w sobie – tak głęboko, by nigdy nie mógł się wydostać.
– Daj mi to, czego tak potrzebuję, dziecinko. Daj mi twoją słodką cipkę, o której marzę.
O mój Boże.
Wydawało mi się, że nie sposób pragnąć go bardziej, niż już pragnęłam. Ale właśnie udowodnił mi, że się myliłam.
– Proszę, proszę, weź ją sobie – wybełkotałam, rozpaczliwie garnąc się do niego.
Patrzyliśmy sobie w oczy, oddychając ciężko, podczas gdy spływały po nas strugi deszczu. Deuce zaczął się wpychać do mego wnętrza.
– O, tak – wydyszał. – Jesteś taka diabelnie wilgotna. Cholernie tego chcesz, prawda?
– Tak – zaskomliłam.
– O, tak, czuję to – wychrypiał i napierał mocniej. – Okropnie ciasno. Jesteś piekielnie ciasna, dziecinko.
Nie bez powodu. A on w ciągu pięciu sekund zorientuje się, co to za powód.
– Nie broń się, Eva, otwórz się dla mnie. – Zniecierpliwiony, chwycił mnie za pośladek i ścisnął, jednocześnie wdzierając się we mnie. Krzyknęłam. A on skamieniał. Po prostu znieruchomiał jak posąg.
– Cholera! – wrzasnął. – Niech to szlag. Na Boga, Eva! Niech to wszystko diabli porwą!
O mój Boże, on się wycofuje.
– Nie! Proszę! Ja tego chciałam! – Wpiłam palce w jego plecy i mocniej objęłam nogami w pasie. – Chciałam, żebyś był moim pierwszym! Marzyłam, że tak się stanie! O tobie i o mnie! Od czasu, gdy mnie pocałowałeś! A nawet przedtem!
Opadł obok mnie.
– Cholera – wyszeptał.
Nadal był we mnie. Byłam niego pełna. Cudowne uczucie. A gdy spróbowałam się poruszać – bo musiałam, chciałam, nie mogłam się powstrzymać – jęknął. Lubiłam, gdy jęczał, niemal tak bardzo, jak lubiłam czuć go w sobie. A chciałam więcej, chciałam, żeby on się ruszał.
Więc mu to powiedziałam. Powiedziałam o wszystkim, co czuję, i o tym, co chcę poczuć. Słowa po prostu wylewały się ze mnie. Mówiłam o uczuciach i potrzebach, bo chciałam, żeby wiedział, ile to dla mnie znaczy, że to on jest tym pierwszym, bo tylko jemu chcę to dać. Bo tylko jego chciałam mieć w środku i tak już zostanie na zawsze.
Nasze oczy się spotkały. Patrzyłam w piękne, arktycznie niebieskie oczy.
– Proszę – błagałam. – Deuce, proszę.
– Jestem żonaty, do cholery. Mam dwoje dzieci. To wszystko jest takie popieprzone. To nie powinienem być ja. Nie powinnaś być moja.
Co takiego? Oto jest we mnie, bo chciałam, żeby we mnie był, bo jest jedynym mężczyzną, którego potrzebuję wewnątrz – a on ma czelność mówić mi, że to nie powinien być on? Pozwoliwszy najpierw, bym go o to błagała?
Niedoczekanie.
– Cholera! – warknęłam. – Gówno mnie obchodzi twoja żona. I ciebie także nic nie obchodzi, bo inaczej nie robiłbyś mi palcówek w klubie! I na pewno nie wyniósłbyś mnie tutaj, nie mając zamiaru mnie przerżnąć! Nie masz prawa mi mówić, że to nie powinieneś być ty! Nie do ciebie należy decyzja, lecz do mnie. I ja ją podjęłam! I nie mam zamiaru jej zmienić!
Oczy Deuce’a zabłysły gniewem.
– Nie mogę ci dać nic oprócz mego cholernego fiuta, a to o wiele za mało! – wysyczał. – Zasługujesz na więcej. Na znacznie więcej! Zasługujesz na coś lepszego niż ten zasrany cuchnący zaułek i z całą pewnością na kogoś lepszego niż ja!
Tak to już z nami było. Za każdym razem, gdy skrzyżowały się nasze ścieżki, przyprawiałam go o ból. Deuce zawsze był smutny.
– Jesteś lepszy, niż ci się wydaje – wyszeptałam. – Gdy byłam mała, nie zdawałam sobie sprawy – nie rozumiałam twego spojrzenia, nie rozumiałam, dlaczego jesteś smutny – ale teraz już wiem. Ktoś w ciebie wniknął i wszystko ci pomieszał, wywrócił do góry nogami, zamienił prawą stronę z lewą. Dlatego teraz wydaje ci się, że nie jesteś nic warty. A to nieprawda. Więc musisz mnie słuchać, gdy ci mówię, że jesteś lepszy, niż myślisz. Powiem więcej, dla mnie jesteś najlepszy.
– Eva – jęknął, pociągając nosem.
– Co?
– Zamknij się. – Nakrył wargami moje usta i całowaliśmy się powoli, głęboko, rozkosznie leniwie.
– Teraz cię przelecę – wymamrotał prosto w moje usta.
O Boże. Jak dobrze.
– Zgoda – wydyszałam.
I zrobił to. Przy brudnym ceglanym murze, w pełnym śmieci zaułku, w którym gnieździły się szczury i zdziczałe koty, w kroplach ciepłego letniego deszczu.
I było idealnie. Lepiej, niż się spodziewałam. Lepiej, niż można sobie wymarzyć. Najlepiej.
Następne cztery lata spędziłam na uczelni. Studiowałam. Chodziłam z Kami na zakupy. Usiłowałam pozbyć się Frankiego. Cieszyłam się życiem. A noce spędzałam na ożywianiu wspomnień. Wciąż na nowo przeżywałam chwile spędzone z Deuce’em. Nasze wszystkie cztery spotkania.
Następnego dnia po uroczystości wręczenia dyplomów spakowałam plecak, zabrałam z sobą Kami i napisałam liścik do mego ojca. Następnie wsiadłam do samolotu, który leciał do Miles City w stanie Montana.
Leciałam do Deuce’a.