Читать книгу Niepokorna - Madelina Sheehan - Страница 5

Rozdział 3

Оглавление

Miałam szesnaście lat. Lato na Manhattanie. Pierwsza niedziela miesiąca.

Dokładnie pomiędzy Morrissey’s Bar i sklepem spożywczym w Middle Eastern.

Wysoko na dachu obłożonego brązowym piaskowcem z kamieniołomów w Portland trzypiętrowego domu, w którym mieścił się klub Demonów, rodzinne grillowanie w pełnym toku.

Stałe kobiety motocyklistów, dziewczyny, dzieci, kuzyni, przyjaciele rodziny, partnerzy w interesach – wszyscy gwarzyli, śmiali się, tańczyli, pili, podczas gdy zapiekano coraz to nowe hot dogi i hamburgery, które w mig znikały.

Frankie i ja siedzieliśmy ramię w ramię na stole, dzieląc się parą słuchawek. Mój discman był wciśnięty pomiędzy nas. Z głową przy głowie słuchaliśmy Led Zeppelin Dazed and Confused. Obejmowałam Frankiego przez szerokie plecy, a on oparł rękę na moim udzie i palcami wybijał na nim rytm piosenki.

– Uwaga, bracia, nadchodzą Jeźdźcy!

Spojrzałam w prawo.

Nowy okrzyk:

– Kryjcie swoje kobiety!

Rozległy się piski i chichoty kobiet.

Patrzyłam, jak ubrani w czarne skóry mężczyźni dołączają do zebranego na dachu tłumu. Mieli na sobie czarne kamizelki z insygniami Hell’s Horsemen na plecach.

Takimi samymi jak na moim medalionie.

Serce waliło mi jak młotem. Czy wśród nich jest Deuce? Lustrowałam wzrokiem tłum, ale Jeźdźcy już rozproszyli się wśród morza naszych.

Frankie ścisnął moje udo, by zwrócić na siebie uwagę. Wyjęłam z ucha słuchawkę i spojrzałam na niego.

– Chcesz, żebym schował na później coś mocniejszego? Jakąś trawkę?

Grillowanie u Demonów cieszyło się złą sławą. Zazwyczaj jego uczestnicy zachowywali się jak nieokiełznane dzikusy i niemal zawsze wszyscy motocykliści upijali się do nieprzytomności jeszcze przed nadejściem północy. Wtedy to ich latorośle ucztowały, racząc się ich napitkami i trawką.

– Pewnie – odparłam z uśmiechem.

Frankie zeskoczył ze stołu, pogładził mnie po długich ciemnych włosach i przyciągnął moją głowę do swego umięśnionego i twardego brzucha.

– Zaraz będę z powrotem – wyszeptał. – A ty, Evo…

Spojrzałam na niego, zadzierając głowę.

– Żebyś się stąd nie ruszała, póki nie wrócę.

Wzniosłam oczy do nieba i wsunąwszy do uszu słuchawki, zajęłam się słuchaniem muzyki. Potrząsałam głową, przytupywałam nogami i wyśpiewywałam na cały głos, nic sobie nie robiąc z pełnych zdumienia spojrzeń, jakie zawsze budziły moje popisy wokalne.

W szkole podstawowej miałam ciężkie życie, ale od tamtej pory wiele się zmieniło. Pogodziłam się z tym, że jestem odmieńcem, i polubiłam własne dziwactwa. Jestem, jaka jestem. I nie obchodzi mnie, co sobie pomyślą inni. W liceum jak dotychczas czułam się dobrze. Byłam ładna i popularna. Miałam przyjaciółek na kopy. Podejrzewałam, że służyłam im za pretekst, by mogły zbliżyć się do Frankiego i go uwieść.

Frankie był przystojnym chłopakiem, dużym i mocno zbudowanym, o ładnych rysach twarzy. Był czystej krwi Włochem z oczyma barwy ciemnej czekolady i z długimi, gęstymi brązowymi włosami. Dziewczyny tłumnie go oblegały, a on z tego skwapliwie korzystał.

Poza tym, że musiałam wysłuchiwać, jak dziewczyny wzdychają i usychają z tęsknoty za Frankiem, życie było piękne. Wesołe i nieskomplikowane, a ja czułam się szczęśliwa.

Na powierzchni czarnego smołowanego dachu obok mnie pojawił się jakiś cień, a potem w pole widzenia wkroczyła para skórzanych butów. Przyjrzałam się im. Czarna skóra i gumowe podeszwy. Ozdobione w kostkach metalowymi klamrami, wyglądały zawadiacko i seksownie.

Uniosłam głowę.

– Jak widzę, wciąż nosisz tenisówki i wyśpiewujesz na fałszywą nutę.

Tak. Zawadiackie i seksowne. Jak obuty w nie mężczyzna.

Deuce uśmiechnął się i na jego policzkach ukazały się dołeczki. Oczy barwy niebieskiego lodu idealnie pasowały do długich jasnych włosów, które związał w gruby kucyk. Był tak samo wysoki, mocny i barczysty, jakim go zapamiętałam. Górował nade mną i był o wiele szerszy ode mnie. Wyglądał piekielnie przystojnie w obcisłym białym T-shircie, skórzanej kamizelce i złachanych dżinsach.

Tym razem uśmiechnęłam się do niego nie jak mała, pełna nabożnego podziwu dziewczynka, lecz jak seksualnie zafascynowana szesnastolatka.

– A niech mnie. Toż to Eva Fox – powiedział, przeciągając głoski. – Wydoroślałaś.

Odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się niskim, dudniącym śmiechem, który sprawił, że mój brzuch się zacisnął, a brodawki piersi stężały. Nie byłam jedyną kobietą, na której jego śmiech robił piorunujące wrażenie; inne panie obecne na dachu nie kryły zachwytu.

Deuce sięgnął do wewnętrznej kieszeni kamizelki i wyjął z niej paczkę papierosów. Nie spuszczając ze mnie wzroku, zapalił.

– Ile masz teraz lat, kochanie? Osiemnaście? Dziewiętnaście?

– Szesnaście – wysyczał Frankie, wyrastając obok mnie jak spod ziemi. – Szesnaście pieprzonych lat.

Deuce przeniósł wzrok na Frankiego i dostrzegłam w jego oczach błysk rozpoznania. Najwyraźniej nie był zachwycony.

– Pieprzony wariat Frankie – powiedział Deuce z pogardliwym uśmieszkiem. – Wcześnie zasłużyłeś na takie określenie.

Mój przyszywany brat już od kilku lat był przezywany „Wariat Frankie”, ponieważ… cóż, był zwariowany.

Frankie zacisnął pięści i zmierzył Deuce’a pełnym wściekłości wzrokiem.

– Hej, ty, pieprzony Jeźdźcu. Lepiej się odwal od Evy.

Pociągnęłam go za kamizelkę.

– Uspokój się. To przyjaciel taty.

Teraz Frankie łypnął na mnie złym okiem.

– Nie, dziecinko. Wcale nie jest przyjacielem. Robią razem interesy. A to kurewska różnica. Powinnaś się od niego trzymać z daleka. Jest cholernie niebezpieczny. Gdyby Preacher mógł, już by go pogrzebał.

Spojrzałam na niego zdumiona.

Frankie wzruszył ramionami.

– Jest tak, jak mówię, dziecinko.

Nie przejmując się tym, że Frankie tak lekko napomknął o jego śmierci, Deuce zaciągnął się papierosem i wydmuchnął długą smugę prosto w jego twarz. Frankie poczerwieniał ze złości.

– W zeszłym tygodniu ukatrupiłeś w Pittsburghu dwóch chłopaków Bannona, prawda, Frankie? Wie o tym cała okolica. Powiadają, że Bannon cię szuka, by ci odstrzelić łeb. A ty nie odstępujesz Evy na krok. Nie sądzisz, kurwa, że to ty jesteś dla niej niebezpieczny?

Szczęka mi opadła.

– Zabiłeś kogoś? – wyszeptałam, porażona myślą, że Frankie jest do tego zdolny.

Wiedziałam, że takie rzeczy się zdarzają, gdy interesy klubu motocyklowego są w kiepskim stanie, ale nikt mi tego nigdy nie powiedział wprost. A już na pewno nie przyszło mi do głowy, że mój dziewiętnastoletni brat bierze udział w czymś takim.

Nozdrza Frankiego zadrżały. Jego ciemne oczy łypnęły gniewnie na Deuce’a.

– Pierdol się – wysyczał.

Deuce wzruszył ramionami.

– I nawzajem, bracie – odparł.

– Frankie – wyszeptałam – Bannon cię zabije.

Mickey Bannon był bandziorem z irlandzkiej mafii. Większość interesów prowadził poza Pittsburghiem, ale miał powiązania w całym kraju, a nawet za granicą. Wiedziałam, że mój ojciec miewa z nim problemy, bo Bannon nie dotrzymuje zobowiązań, ale nie sądziłam, że sprawy zaszły aż tak daleko, by doprowadzić do morderstwa.

Nie spuszczając oczu z Deuce’a, Frankie chwycił mnie za ramię.

– Nie, dziecinko. Już się tym zająłem. Ja i Trey. Nikt się tu, kurwa, nie zjawi.

Trey był moim kuzynem, najstarszym synem wujka Joe i niezbyt miłym facetem. To znaczy… był miły dla mnie i dla swojej matki, ale tylko dla nas. To, że Trey kogoś zamordował, nie było dla mnie niespodzianką.

Deuce prychnął gniewnie.

– Będę potrzebował nowego słupka przy łóżku z baldachimem, żeby na nim robić nacięcie po każdym dokonanym przez ciebie morderstwie. Pozbywasz się ludzi prędzej, niż Niemcy uśmiercali Żydów.

W samą porę odsunęłam się jak najdalej od Frankiego.

– Co! – wykrzyknęłam.

Spojrzał na mnie.

– Eva…

– Nie! – warknęłam. – Idź sobie. I to już!

– Wkurzaj się, ile wlezie. Gówno mnie to obchodzi! Ale na pewno nie zostawię cię samej z tym młotem!

– Jak długo już za nią łazisz, Frankie? Ochraniając ją przed niczym?

– Dziesięć lat – podsunęłam usłużnie.

Frankie przeszył mnie wściekłym wzrokiem.

– Pójdziesz za nią do ołtarza? Zamieszkasz z nią i z jej facetem? Będziesz u niej pieprzoną niańką?

Deuce nie patrzył na twarz Frankiego, lecz śledził jego dłonie, czekając, aż wykona jakiś ruch, a wtedy on go znokautuje.

Gdyby lepiej znał mego przyszywanego brata, wiedziałby, że jego broń nie ma bezpiecznika, a Frankie celowo się z nim drażni.

– To ja jestem jej facetem, człowieniu – rzucił wzgardliwie Frankie przez zaciśnięte zęby. – Jeśli będzie miała jakieś pieprzone dzieci, to tylko ze mną.

Och, dobry Panie Boże.

– Frankie – powiedziałam surowo. – Po pierwsze, nie jesteś moim facetem. Nie mam faceta. I w najbliższej przyszłości nie planuję go mieć. A w każdym razie nie takiego, który psuje mi cały pobyt w liceum! Po drugie, nie życzę sobie, żebyś rozprawiał o moim hipotetycznym ślubie i dzieciach. Nigdy więcej. Po trzecie, tatuś cię zabije, jeśli wdasz się w jeszcze jedną bójkę z kimś, z kim on prowadzi interesy. Po czymś takim wylądujesz nie w szpitalu z niewielkimi obrażeniami, ale pod ziemią. Więc zrób mi przysługę, weź piwo i zabieraj się stąd. Niech ci któraś pociągnie druta, albo rób, co chcesz. Po prostu uspokój się. I ostatnia sprawa. Potrzebuję trochę czasu, żeby przetrawić to wszystko, czego właśnie się dowiedziałam. Więc proszę, zostaw mnie samą.

Frankie na mnie zawarczał. Jak prawdziwy zwierz.

– Powiem tatusiowi – powiedziałam ostrzegawczo.

– Masz pojęcie, jak niebezpieczny jest ten dupek?

Zerknęłam na Deuce’a. Nasze oczy sprzęgły się. Zatonęłam w niebieskich tęczówkach. Do licha, ależ był piękny.

– Myślę, że jest równie niebezpieczny jak ty – odparłam, nie przestając wpatrywać się w Deuce’a. – Idź już – rozkazałam Frankiemu.

– Porozmawiamy później, Evo – odparł rozwścieczony Frankie.

– Możesz być pewny.

Wmieszał się w tłum.

– Chłopak szaleje za tobą, kochanie – powiedział Deuce, siadając obok mnie. Podciągnęłam lewą nogę na stół i zwróciłam się twarzą do Deuce’a. Nagle wszystkie moje zmysły stały się niezwykle wyostrzone. Był tak blisko, że czułam woń alkoholu w jego oddechu i zapach potu po całym letnim dniu. W sumie nie był to niemiły zapach. Przywodził mi na myśl… mężczyznę.

– Nie powiem, że go krytykuję. Gdybym miał tyle lat co on i byłabyś moja, także skakałbym do oczu każdemu, kto na ciebie spojrzy.

Gdybym miał tyle lat co on, a ty byłabyś moja. Jejku. Po prostu… jejku.

– Ja do nikogo nie należę – wypaliłam.

Deuce uniósł brwi.

– Wygląda na to, że Frankie chyba ma na ten temat inne zdanie.

– Frankie to pies na dziewczyny – powiedziałam pogardliwie.

– Rżnie twoje koleżanki?

– Tak. Wszystkie. Z wyjątkiem Kami, mojej najlepszej przyjaciółki. Ona nigdy by się z nim nie zadała. Kami i ja znamy się od przedszkola. Chodzimy razem do szkoły od zerówki. Kami jest córką byłego senatora i dziedziczki wielkiej fortuny. Wychowywały ją niańki i służące. Większość czasu spędza ze mną i stroni od Frankiego. Nie lubi go, a ja, szczerze mówiąc, myślę, że się go boi.

Deuce z uśmieszkiem na wargach pokręcił głową.

– On się stara, żebyś zwróciła na niego uwagę. Usiłuje wzbudzić w tobie zazdrość. Nawet ślepy zauważyłby, że ten chłopak chce zdjąć z ciebie majtki.

Zgorszona, odparłam, zadzierając nosa:

– Nigdy tego nie zrobi. Jest dla mnie jak brat. A poza tym nie mam zamiaru mieć chłopaka. Nawet nie lubię chłopaków.

Z wyjątkiem Deuce’a. Tylko że on nie jest chłopakiem. Jest dorosłym mężczyzną. Dziwne, że tak właśnie czułam, ale nic nie mogłam na to poradzić. Jego obecność sprawiała, że czułam się jak odurzona. Przyciągał mnie do siebie niczym magnes.

– Po prostu jeszcze nie spotkałaś odpowiedniego faceta, kochanie – powiedział z uśmiechem. – Gdybyś była odrobinę starsza…

Przerwał i pokręcił głową.

– Gdybym była starsza? – nalegałam, chcąc usłyszeć, co miał zamiar powiedzieć.

Pochylił ku mnie głowę. Jego wargi musnęły mój policzek.

– Gdybyś była starsza, kochanie, woziłbym cię na tylnym siodełku mego motoru i sypiał z tobą w moim cholernym łóżku. A ty nie tylko byś to lubiła, ale wprost uwielbiała. Błagałabyś mnie o więcej.

Rozwarłam usta i wciągnęłam haust powietrza. Cholera jasna. Jego słowa spłynęły po moim ciele aż po koniuszki palców u stóp, a potem wróciły ku górze. Chciałam to poczuć jeszcze raz. I jeszcze. Ale naga i obejmująca ciało Deuce’a.

– Tak już jest, kochanie – powiedział cicho, lekko krzywiąc wargi w leniwym, pełnym seksu uśmiechu. – Nie ma nic lepszego niż widok napalonej ładnej dziewczyny.

Gapiłam się na niego.

– Wkrótce zaczniesz jeździć na tylnym siodełku czyjegoś motoru. I to już bardzo niedługo. Bo, dziecinko, sposób, w jaki na mnie patrzysz, mówi mi, że tego pragniesz. I to bardzo.

Wstając z ławki, puścił do mnie oko, po czym zniknął w tłumie.

Moje serce waliło. Rozejrzałam się wkoło, czując zakłopotanie, bo wydawało mi się, że wszyscy dostrzegają, co się ze mną dzieje. Ale nikt nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi.

Znów nałożyłam słuchawki i zaczęłam śpiewać, ale nie tak głośno jak zazwyczaj, ponieważ mój głos drżał.


Deuce został na dachu, chociaż wszyscy przenieśli się do klubu, aby zacząć się pieprzyć albo stracić przytomność z przepicia.

Toczył z sobą wewnętrzną walkę i opróżnił pół butelki likieru Jägermeister oraz wypalił dwie paczki papierosów.

Eva. Ta cholerna dziewczyna. Powinna była zostać niezgrabna i koścista, z wystającymi łokciami i kolanami, ze zbyt długimi nogami i niepewnym spojrzeniem tych wielkich szarych oczu.

Teraz jednak była diabelnie piękna. Jej twarz miała harmonijne rysy i straciła dziecięcą pulchność. Z tego, co było odsłonięte, można sądzić, że skóra Evy jest gładka i ma barwę kości słoniowej. Dziewczyna miała ciemne, pofalowane włosy sięgające aż do pasa, pełne wargi i te przeklęte piękne oczy w kolorze deszczowej chmury. Psiakrew, cholera jasna. I ten jej okropny śpiew. Te przeklęte tenisówki. I te cycki – obfite i ciężkie. Z brodawkami sterczącymi pod przetartą tkaniną podkoszulki z nadrukowanym harleyem. Dżinsy luźne i workowate, noszone nisko na biodrach. Wystarczająco nisko, by odsłonić kości biodrowe.

Pragnął znaleźć się w niej. To nienormalne. Chore. Wiedział o tym. Zupełnie jak jego stary, co także było chore. Ale tak właśnie czuł.

I nie tylko on. Frankie też na to cierpiał. I źle to znosił. Dzieciak był wnerwiony. Ilekroć na nią spojrzał, w jego oczach czaiło się szaleństwo. Był o nią zazdrosny. Eva to świetna dupcia, taka słodka, miła i mądra. Nie przejmuje się tym, co jest trendy, i przez to jest jeszcze bardziej pociągająca.

– Kurwa – wymamrotał. – Muszę się stąd zmywać. Wskoczyć na motor i spieprzać z Manhattanu. Byle dalej od Evy Fox i jej wysysających duszę oczu.

Ruszył schodami w dół. Nagle usłyszał dochodzące z niższego piętra głośne wrzaski. Przystanął i wyjrzał nad poręczą.

– Co jest ze mną nie tak? – zapytał Frankie.

– Nic – odparła Eva. – Nie chodzi o ciebie. Ja po prostu nie chcę się z nikim zadawać… nie w ten sposób.

– Wyglądałaś na mocno zainteresowaną, rozmawiając na dachu z tym pierdolonym Jeźdźcem! Patrzyłem na ciebie. Kurwa, ty flirtowałaś z tym pieprzonym dupkiem! Pozwoliłaś, żeby dotykał twojej cholernej twarzy!

– Tak, Frankie, flirtowałam z nim, nie pakując mu języka do gardła. Jest cholernie przystojny. I co z tego? Przecież jakaś szesnastolatka, której prawie nie zna, gówno go obchodzi!

Uważa, że jest przystojny? Kobiety tak o nim nie myślały. Według nich był okropny. A ta piękna, młoda, cholernie słodka dziewczyna powiedziała, że jest przystojny. Poczuł, że jego fiut tężeje.

Kurwa.

Nie idź tam, dupku, skarcił siebie w myśli. Cholera, nie waż się tam iść.

– Nie o to chodzi, dziecinko! Co ci, kurwa, mówiłem? – wrzasnął Frankie. – Co ci, kurwa, powiedziałem o innych pieprzonych facetach?

Eva głośno westchnęła.

– Mówiłeś, że mnie skrzywdzą. Że mnie wykorzystają i porzucą.

– Otóż to, dziecinko – powiedział Frankie cicho, z groźbą w głosie. – I co jeszcze mówiłem?

– Jezu, Frankie, co cię dzisiaj ugryzło?

– Co jeszcze ci powiedziałem?!

– Że mnie nigdy nie pokochają. Że tylko ty jeden będziesz mnie kochał.

Ludzie, ten dzieciak ma nie po kolei.

– Chcę cię na moim kutasie, Evo. Jestem chory od tego czekania.

Deuce zacisnął zęby. Kurwa, gdyby Frankie nie był złotym chłopcem Preachera, zabiłby go.

– Więc przestań czekać! – odparła Eva. – Bo to się nigdy nie stanie! Jesteś dla mnie jak brat, Frankie! Mój brat!

– Wciąż mi to powtarzasz – ryknął. – Ale przecież noc w noc śpimy obok siebie i przyciskasz swoje cycki do mego przedramienia, a tyłek do mego fiuta. Jestem taki kurewsko twardy, że nie widzę na oczy. A ciebie to gówno obchodzi. Sprawiasz, że mam wzwód i pieprzę inne suki, chociaż dobrze wiesz, że chcę tylko ciebie. I wiedz, że nie pozwolę, by cię rżnął ktoś inny. Nigdy. Przenigdy, Evo. Będziesz miała mnie albo nic. Rozumiesz? Albo będziesz ze mną, albo z nikim.

Dupek.

– Frankie – powiedziała Eva beznamiętnie. – Przestań się zachowywać jak wariat. Wcale się do ciebie nie przyciskam. To ty owijasz się wokół mnie jak jakiś przeklęty koc. I to ty zawsze ocierasz się o mnie. I jeśli nie przestaniesz wygadywać tych bzdur, powiem tatusiowi, że noc w noc sypiasz w moim łóżku. I powiem mu, że się spuszczasz, leżąc przy mnie.

Deuce usłyszał dudnienie ciężkich butów Frankiego o drewnianą podłogę, a potem odgłos zatrzaskiwanych drzwi. Odczekał chwilę i ruszył schodami w dół.

Eva siedziała w rogu na podeście trzeciego piętra. Kolana miała podciągnięte pod brodę i paliła papierosa. Obróciła głowę w stronę Deuce’a i uśmiechnęła się. On także się uśmiechnął.

– Hej – powiedziała cicho. – Myślałam, że już poszedłeś.

Starał się wyjść. Nadal powinien to zrobić.

– Słyszałem – powiedział szorstko – jak rozmawiałaś z tym zwariowanym pojebańcem.

Zacisnęła wargi i odwróciła wzrok.

– On po prostu jest nadopiekuńczy.

– Uważasz, że nadopiekuńczość polega na tym, że ktoś nie chce dopuścić do ciebie żadnego mężczyzny, zmuszając cię, żebyś była jego?

Wzruszyła ramionami.

– Mój tata pewnego dnia przekaże mu swój młotek przewodniczącego klubu, a to, że będę z Frankiem, zapewnia mu spokój umysłu.

Deuce zrozumiał. Preacher myśli o przyszłości swojej córeczki. To ma sens. Oddać córkę swemu zastępcy i mieć pewność, że klub będzie ją wspierał, gdy on sam już tego nie będzie mógł zrobić.

Nie mieściło mu się jednak w głowie, jak Preacher może świadomie oddawać córkę takiemu popaprańcowi.

– Nie wydaje mi się, że ty też tego chcesz.

Patrzył, jak Eva zagryza dolną wargę. Cholera. Kurwa. Psiakrew. Naprawdę z trudem panował nad swoim fiutem.

– Bo nie chcę – wyszeptała, zwieszając głowę i spoglądając na niego spod rzęs.

Odejdź stąd, powiedział sobie. Zabieraj się stąd, do kurwy nędzy.

Pochylił się nad Evą.

– A czego chcesz, dziecinko?

Odwróciła się od niego i ukryła twarz za włosami, ale i tak spostrzegł, że się oblała rumieńcem.

Odczuł pierwotną samczą satysfakcję. Ona chce jego. Ona, ten cholerny anioł pośród piekła demonów, chce jego, jednego z najgorszych pieprzonych demonów, jakie znał.

– Powiedz to – nakazał szorstko.

Cholera. Co ja, kurwa, wyprawiam?

Obróciła się z powrotem ku niemu i założyła sobie włosy za ucho. Boże, ta twarz. Idealnie piękna i pełna słodyczy.

– Jesteś dziewicą, Evo? – Znał odpowiedź.

– Tak – wyszeptała.

Chryste.

Nachylił się bardziej, wystarczająco blisko, by poczuć woń nikotyny i piwa w jej oddechu.

– Całowałaś się już, kochanie?

– Nie – wydyszała.

Dobrze. Cholernie dobrze.

Obrócił głowę i musnął policzkiem jej policzek, wdychając truskawkowy zapach jej włosów.

– Chcesz, żebym cię pocałował? – wyszeptał do jej ucha.

Polizał skórę tuż pod jej uchem, a ona zadrżała. Zassał jej skórę, przygryzł jej ucho leciutko i zatrzymał pomiędzy zębami.

Oddychała głośno, czuł przy wargach dzikie bicie jej tętna. Zaczął ssać mocniej, a ona rozsunęła nogi. Skorzystał z tego i wepchnął się, stając pomiędzy nimi.

Całował ją w szyję i pod brodą, w górę po policzku, zbliżając się ku jej ustom. Napotkał je. Dygotała.

– Zapytam cię jeszcze raz – powiedział niskim i chropawym głosem. – Czy chcesz, żebym cię pocałował?

– Tak – zakwiliła.

Natychmiast się poderwał, podnosząc ją w ramionach. Objąwszy ją w talii, przycisnął do ściany.

– Nogi, kochanie.

Otoczyła nogami jego biodra, a on wcisnął się erekcją pomiędzy jej uda i wepchnął język w jej chętne usta.

Stracił swój cały kurewski rozsądek. To się nie powinno było stać.

Ale się stało.

Droga do piekła jest wybrukowana dobrymi chęciami. A on właśnie nabył bilet w jedną stronę.


Deuce jedną rękę wsunął mi we włosy, a drugą dłonią chwycił za brodę i ścisnął mi palcami policzki, sprawiając, że moje wargi się rozwarły. Zatopił między nimi język, przesunął go po moim języku i zaczął badać wnętrze moich ust. Nie, „badanie” nie jest odpowiednim słowem. Wszczął oblężenie moich ust. Plądrował i łupił, aż nie pozostało mi nic innego, jak oddać mu pocałunek. Więc całowałam go z całym zapałem i żarem szesnastolatki, która nigdy przedtem nie była całowana, a która teraz całuje swego wymarzonego mężczyznę.

A to naprawdę coś.

Nie mam pojęcia, jak długo się całowaliśmy. Gdy człowiek jest młody i zafascynowany, zupełnie zatraca poczucie czasu. Ale jak to bywa z wszystkim, co jest związane z seksem, wkrótce samo całowanie stało się niewystarczające. Rozpaczliwie garnęłam się bliżej. Rozpalona, bliska eksplozji, chwyciłam rękę Deuce’a i oderwawszy ją od moich włosów, położyłam sobie na piersi, pojękując prosto w jego usta. Chciałam więcej, o wiele więcej.

Chciałam, żeby mnie dotykał, chciałam poczuć jego ręce na moim ciele, jego nagą skórę przy mojej.

Uniósł mnie wyżej i wepchnął rękę od tyłu do moich spodni. W jednej dłoni ściskał mój pośladek, a drugą wsunął mi pod trykotową koszulkę i ugniatał moją pierś. Coś równie cudownego nie zdarzyło mi się nigdy dotąd. Gdyby mnie poprosił, wskoczyłabym na tylne siodełko jego motocykla i odjechała z nim na koniec świata.

– Deuce – wydałam stłumiony okrzyk. – O mój Boże, Deuce.

Wcisnąwszy biodra pomiędzy moje uda, napierał na mnie ciałem. Nasze ocierające się o siebie dżinsy, jego dłonie na moim ciele, jego język w moich ustach – coś się działo, a ja nie wiedziałam, czy to dobrze, czy źle; czy to za wiele, czy za mało. Coś, czego pragnęłam bardziej niż następnego oddechu.

Deuce umieścił mnie inaczej i przełożył rękę na przód moich dżinsów.

– Dobrałem się do ciebie – warczał prosto w moje usta. – Mam cię. Wpuść mnie, dziewczynko, niech się, kurwa, dzieje, co chce.

Wsunął we mnie palce, a ja z całej siły zacisnęłam się wokół nich. Moja cipka na przemian kurczyła się i wybuchała, pulsując pod wpływem cudownych doznań.

Deuce pochylił głowę, przyciskając swoje czoło do mojego.

– Szkoda, że nie mogę tego poczuć na moim fiucie.

O Boże.

Wyjął rękę z moich majtek, po to, by znów bawić się moim biustem. Przesuwał dłoń od jednej piersi do drugiej, potrącając palcami brodawki. Natrafiwszy na medalion, uchwycił go i spojrzał na mnie.

– Dziecinko – wydyszał – a cóż to jest, u diabła?

– Dałeś mi go – powiedziałam. Od tamtej chwili nigdy go nie zdjęłam. Czasami brałam go do ręki i wpatrywałam się weń całymi godzinami.

– A, no tak – wyszeptał i zaczął pocierać kciukiem moją brodawkę, przyszczypując i uciskając skórę wokół niej. Naparł na mnie kroczem. Zaczął oddychać szybciej. Mój oddech także stał się szybszy.

– Pocałuj mnie – wydyszałam, pragnąc jego ust. – Proszę…

Delikatnie zassał moją wargę, lizał ją lekko, a ja odchyliłam głowę do tyłu i oparłam ją o ścianę. Wargi Deuce’a odnalazły moją szyję. Moje ciało rozpłomieniło się niczym petarda. Sięgnęłam pomiędzy nas, by wziąć go do ręki. Deuce z jękiem wcisnął go w moją dłoń. Świat przestał istnieć. Byliśmy tylko Deuce i ja, i ta cudowna, idealna chwila.

Która gwałtownie się skończyła.

– Kurwa – wymamrotał, przeczesując palcami włosy. – Niech to szlag. Wszystko schrzaniłem.

Zrobiłam krok ku niemu, ale on zatoczył się do tyłu, oddalając się jeszcze bardziej. Opuściłam rękę.

– Przepraszam – wyszeptałam, niczego nie żałując.

Pokręcił głową.

– Nie, kochanie. Nie zrobiłaś nic złego. To wyłącznie moja wina. Wiedziałem, że tak nie można, a i tak to zrobiłem.

Wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem. Nadal mnie pragnął. Widziałam to w jego oczach. Tak samo patrzył na mnie Frankie, jakby mnie chciał żywcem pożreć.

– Jestem żonaty – powiedział cicho.

Wiedziałam o tym. Mój ojciec miał na oku każdego, kto mu choćby w najmniejszym stopniu zagrażał. A o ludziach, których uważał za poważne zagrożenie, jak Deuce, zbierał wszelkie informacje.

– Wiem o tym – powiedziałam równie cicho.

– A poza tym masz szesnaście lat… a ja trzydzieści cztery.

To także wiedziałam.

– Kurwa – wymamrotał, przygładzając włosy. – Niech to szlag!

Patrzył na mnie jeszcze chwilę. Widać było, że nie wie, jak się zachować.

Zaraz potem usłyszałam, że zatrzasnęły się za nim drzwi na klatkę schodową. Zostałam sama. Usiadłam i zapaliłam papierosa. I uśmiechałam się od ucha do ucha.


Deuce co sił w nogach uciekał od Evy, przeskakując po dwa stopnie. Wypadł na chodnik i ciężko dysząc, oparł się o mur siedziby klubu. Spieprzył sprawę. Cholernie spieprzył. Dał dupy. Odczuwał wstręt do siebie, ale jego interes był twardy jak skała i pulsował boleśnie, rwąc się do szesnastoletniej cipki. Chryste. Tak, jestem wypisz wymaluj jak mój stary. Kompletne pieprzone dno.

Nie mógł za to winić swego małżeństwa, gdyż ten problem rozwiązywał z pomocą klubowych kurewek. To było coś innego, całkiem innego i kurewsko zagmatwanego. Od czasu, gdy sam miał szesnaście lat, no, może osiemnaście, nigdy nie pragnął szesnastolatki. Ale pożądał Evy, a teraz, popróbowawszy, jak smakowała, odczuwał dziką żądzę.

Dziewczyna także była chętna. I nie dlatego, że ją do tego przymusił, lecz po prostu dlatego, że też go pragnęła. Nie miała zielonego pojęcia o całowaniu, ale wcale nie była z tego powodu onieśmielona, jak nastolatki, które pamiętał z czasów własnej wczesnej młodości. Eva rzuciła się w to całą sobą. A gdy szczytowała na jego palcach, cholera, to było piękne.

Niech to szlag! Jak to, kurwa, możliwe! Jak mógł tak kompletnie stracić nad sobą panowanie? Jak to możliwe, że stracił głowę dla szesnastolatki?

– Kurwa – wymamrotał, trąc pięściami oczy. – Cholerny świat. Spieprzyłem sprawę.

– Taaa, spieprzyłeś.

Deuce opuścił ręce. Jakiś metr od niego stał Preacher. Sam.

Oj, niedobrze. Żadnych świadków zdarzenia, w razie gdyby znaleziono ciało Deuce’a.

– Mam kamery w całym klubie – powiedział Preacher. – Nawet na klatkach schodowych.

Deuce skinął głową. Gdyby myślał jasno, wiedziałby o tym i nie popadłby w tarapaty. Przecież on także miał kamery w swoim klubie. W tym biznesie bezpieczeństwo było nieodzowne.

– Jesteś gotowy? – zapytał Preacher, dobywając spluwę. Deuce patrzył, jak nakłada tłumik.

Czy jest gotowy umrzeć? Nie.

Czy zasłużył na to, by umrzeć? Tak. Już dawno.

Czy pokornie podwinie ogon i pozwoli, by Preacher go zabił?

Na pewno nie

– Marsz do zaułka, Deuce. Ale to już. – Preacher wskazał lufą drogę.

Deuce udał, że się obraca, i szybko sięgnął po broń. Nie był jednak wystarczająco szybki i pierwszy pocisk Preachera trafił go w prawą nogę. Deuce zatoczył się do tyłu i upadł na stertę śmieci.

Buty Preachera zastukały na betonie. Deuce czekał na śmiertelny strzał. Bardzo odpowiednie miejsce. Umrze na stercie śmieci. Jego ojciec stale powtarzał mu, że jest śmieciem. A teraz czuł się jak śmieć. Poczuł gwałtowny ból w ramieniu.

– Kurwa – warknął. Nienawidził ran postrzałowych. Kurewstwo było cholernie bolesne.

– Zawołam twoich chłopaków, żeby cię pozbierali – powiedział Preacher ku wielkiemu zaskoczeniu Deuce’a. – Niestety, jesteś mi potrzebny żywy – ciągnął. – Moi chłopcy zanadto się zaangażowali, za wiele się najeździli w sprawie tego gówna, na którym trzymasz rękę. Jeśli kiedykolwiek zbliżysz się do mojej córki, pierwszy pocisk umieszczę w tym twoim chorym, wszędobylskim chuju, drugi w mózgu. I jeszcze jedno, jeśli popróbujesz odwetu, wypatroszę co do jednego twoich chłopców z oddziału w Queens.

– Rozumiem – zaskrzeczał Deuce. Ponieważ chciał, by jego fiut i mózg pozostały w stanie aktualnym, i ponieważ żaden z jego chłopaków nie zasługiwał na to, by gryźć ziemię za jego pieprzone grzechy, nigdy więcej nie zbliży się do Evy Fox.

Ale los to podły sukinsyn.

Dwa lata później wymierzył Deuce’owi policzek.

Niepokorna

Подняться наверх