Читать книгу Niepokorna - Madelina Sheehan - Страница 7
Rozdział 5
ОглавлениеJeśli potrzebowałam więcej dowodów na to, że Hell’s Horsemen są zamieszani w bardzo nielegalne interesy – oprócz powiązań z moim ojcem – wystarczył jeden rzut oka na siedzibę ich klubu.
Położony w samym środku wzgórz stanu Montana, na końcu polnej drogi, otoczony ogrodzeniem pod elektrycznym napięciem i zwieńczony drutem kolczastym, stał ich pobielony wapnem magazyn; masywny, o powierzchni około dziesięciu tysięcy metrów kwadratowych. Na froncie budynku widniały ich insygnia. Na zewnątrz parkował rząd harleyów, a obok kilka ciężarówek oraz lśniących czerwonych samochodów sportowych.
Podjechałam wynajętym samochodem do bramy i zajrzałam w kamerę. Przez intercom odezwał się skrzekliwy głos.
– Pomóc ci w czymś, kochana?
Odchrząknęłam. Byłam straszliwie zdenerwowana.
– Chciałabym… mmm…
– Uspokój się, Evo – szepnęła Kami. – Nie denerwuj się.
Spojrzałam na nią ze złością.
– Przyjechałaś tu na przyjęcie? – zaskrzeczał głos.
– Hmmm – powiedziałam i zerknęłam na Kami.
Wybałuszyła na mnie oczy.
– Powiedz „tak”. Idiotko!
– Mmm, tak.
Brama stuknęła i powoli się rozsunęła, a Kami zaczęła podskakiwać z podniecenia.
Parkowałam samochód, gdy na zewnątrz wypadli dwaj faceci.
Kami uśmiechnęła się od ucha do ucha.
– P-RZ-Y-S-T-O-J-N-I-A-K-I – wyartykułowała bezgłośnie. – Schrupałabym ich.
Zaśmiałam się niepewnie. Żołądek miałam zaciśnięty. Nie widziałam Deuce’a cztery lata – od tamtej nocy, gdy ofiarowałam mu moje dziewictwo. Nie byłam pewna, jak może zareagować na mój widok.
Dobrze zbudowany, przystojny Latynos z ogoloną głową, mnóstwem kolczyków i tatuaży, wyszczerzył do nas zęby.
– Mówią na mnie Cox – powiedział i zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów. – A to jest Ripper – dodał, wskazując kciukiem mężczyznę stojącego obok. Oszałamiającego faceta. Wyglądał jak surfer z Kalifornii. Długie, faliste, jasne włosy i ciemnoniebieskie oczy. Istne ciacho.
– Hej – powiedział Ripper, pożerając wzrokiem Kami. – Byłyście tu już przedtem?
Pokręciłam głową.
– Szukam Deuce’a.
– Ja nie – powiedziała Kami. – Szukam ciebie.
Zakryłam usta dłonią, tłumiąc śmiech.
– Albo ciebie – dodała, zwracając się do Coxa. Wzruszyła ramionami. – Wszystko mi jedno.
Cox i Ripper wymienili spojrzenia.
– Nie chcę z tobą walczyć, bracie – powiedział Ripper. – Ale będę.
– Przegrasz – warknął Cox.
– Chłopcy? – Kami odrzuciła długie jasne włosy na plecy i wysunęła biodro do przodu. – To moje ostatnie lato wolności. Mój tata jest bogatym dupkiem i wydaje mnie za innego bogatego dupka. Mam trzy miesiące do czasu, gdy stanę się drugą Jackie O. i będę musiała zacząć pieprzyć się ze służącymi, żeby jakoś wytrzymać. To smutne, chłopcy, że nie umiecie się dzielić. Mam wiele do ofiarowania.
– Ja nie mam nic przeciwko dzieleniu się z kolegą – szybko zapewnił ją Cox.
– Ani ja – dodał Ripper.
– Zachwycające. Macie jakieś napitki w tym waszym wielkim, przerażającym gmaszysku?
Ripper ujął jej łokieć, a Cox otoczył ramieniem jej plecy, i poprowadzili Kami w stronę siedziby klubu.
Kurczę. Jakbym była niewidzialna.
Wznosząc oczy do nieba, pomaszerowałam za nimi.
W środku tłoczyli się motocykliści w wieku od lat osiemnastu do osiemdziesięciu oraz wyderki, które ich kochały. Zorientowałam się, że członkowie Klubu Motocyklowego Hell’s Horsemen urządzili coś, co moi chłopcy w Nowym Jorku nazywali „futerkowym przyjęciem”, i tylko dzięki temu Kami i ja zostałyśmy wpuszczone do środka.
Rozglądałam się, szukając wzrokiem Deuce’a.
W środku magazyn prezentował się zupełnie inaczej niż od zewnątrz. Wyburzono wszystkie wewnętrzne ściany, a całe pomieszczenie zostało przebudowane i odnowione.
Wzdłuż ściany frontowej ciągnęła się, przystosowana rozmiarami do wielkoluda, jaskinia ze stropem na wysokości pięciu metrów. Umieszczone w nim nowoczesne świetliki nadawały jej wygląd zbliżony do katedry.
Doskonale zaopatrzony barek, przy którym stało kilka stolików barowych i stołków, zajmował całą ścianę z prawej strony pomieszczenia. Dużą jego część zajmowało pięć stołów bilardowych. Po przeciwnej stronie pyszniło się kryte ciemną skórą umeblowanie jak w luksusowym klubie dla mężczyzn oraz telewizory o płaskich ekranach i godnym kinoteatru zestawem stereo.
Po obu stronach pomalowanej na czarno ściany w głębi znajdowały się dwa wejścia. A na samym jej środku były drzwi, wokół których wisiały fotografie członków klubu. Ponad drzwiami przybito do ściany drewnianą płytę z napisem „Gabinet Prezydenta Klubu”.
Serce zabiło mi mocniej, a dłonie zwilgotniały.
Zmusiłam się, by ruszyć z miejsca, i podeszłam do gabinetu Deuce’a.
Wzięłam głęboki wdech, zacisnęłam dłoń w pięść i zastukałam do drzwi.
– CZEGO?
O Boże. Ten głos – mocny, szorstki, piękny.
Z trudem przełknęłam ślinę i przekręciłam gałkę.
Najpierw zobaczyłam kobietę. Wysoką blondynę, bardzo opaloną i o zaokrąglonych kształtach. Miała na sobie obcisłą dżinsową spódnicę z frędzelkami u dołu i wściekle różową bluzkę z dekoltem odsłaniającym obfity biust. Mam duże piersi, ale jeśli nie wychodzę na randkę, prawie nigdy nie wystawiam ich na pokaz. Po prostu nie widzę potrzeby.
Spojrzałam w dół na moją koszulkę z nadrukiem Led Zeppelin i na tenisówki. Koszulkę, która należała kiedyś do mojej matki, trochę przerobiłam, żeby była bardziej w moim stylu. Skróciłam ją na tyle, by odsłaniała pępek, dookoła którego miałam wytatuowany krąg z czarnych i różowych gwiazdek. Stare dżinsy miałam chyba od zawsze, ale nie pamiętam, komu je zabrałam. Możliwe że Frankiemu. Gdy byłam nastolatką, był to temat niekończących się rozmów. Wykradałam mu ubrania. Były wygodne i tak cudownie znoszone, że czułam się w nich jak w jedwabiach. A co najważniejsze, wlokły się za mną. Taki miałam gust; za wszelką cenę chciałam ukrywać stopy pod nogawkami spodni.
Wiem. Dziwactwo. Ale byłam jedynym dzieckiem – a na dodatek dziewczynką – które dorastało w otoczeniu lidera klubu motocyklowego, jego członków oraz Wariata Frankiego. Mogłam wyrosnąć na jeszcze większego dziwoląga.
Teraz, w obecności tej kobiety, poczułam się jak lump.
Wobec tej pięknej kobiety w typie supermodelki, która najprawdopodobniej była jego żoną.
Deuce siedział za biurkiem, odwrócony do mnie plecami, i klął przez telefon komórkowy.
Ten, kto urządził gabinet, musiał być albo utajonym gejem, albo kobietą. Chociaż wykonane z ciemnego dębu biurko, kredens oraz duży stół konferencyjny były niewątpliwie w stylu męskim, żaden mężczyzna – poprawka, żaden motocyklista – nigdy by ich nie zestawił razem. Były zbyt idealne. Każda sztuka była inna, a jednak razem tworzyły modną całość. Kobieta – zakładałam, że prawdopodobnie ta kobieta – najwyraźniej miała smykałkę do urządzania wnętrz. Na tę myśl poczułam się niezręcznie.
Blondyna zerknęła na mnie, zmierzyła mnie wzrokiem i pogardliwie wykrzywiła uszminkowane na różowo wargi.
– Kimże jesteś, u diabła?
– Ja… mmm… szukam Deuce’a.
– Cóż. W takim razie… mmm… właśnie go znalazłaś.
Do licha. Małpowała mnie. I ta jej teatralna poza.
– Cholera, kpisz sobie ze mnie? – grzmiał Deuce do słuchawki. – Powiedz Streetowi, żeby wziął dupę w troki, poszedł do portu i zabrał stamtąd ładunek. Bo jak nie, to ja załatwię cały twój oddział! Kapujesz? Pogonię twoich chłopaków, a ciebie sprzątnę! Nie pozwolę, żebyś pokpił sprawę z rodziną Buonarroti. Zobowiązałem się, kurwa, i dotrzymam słowa. Takie są prawa męskiego świata. Wyobrażasz sobie, że to jest zabawa? Nie? To doskonale. A teraz bierz się do pracy, psia mać!
Okręcił się z fotelem, zmrużył oczy, wyminął wzrokiem blondynę i wreszcie spojrzał na mnie. I zagapił się.
Zapuścił brodę. Blond. Była lekko przyprószona siwizną. Wokół oczu pojawiło się kilka zmarszczek. Wstrzymałam oddech. Deuce z wiekiem wypiękniał jeszcze bardziej.
– Muszę kończyć – powiedział do telefonu i cisnął go na blat biurka.
Odchrząknęłam.
– Byłam w pobliżu – powiedziałam głupawo. – Pomyślałam sobie, że wpadnę.
– Byłaś w pobliżu – powtórzył.
Skinęłam głową. Jezu. Ale ze mnie idiotka. Gdyby słyszała mnie Kami, skopałaby mi tyłek.
– Kim jest ta dziewczyna, Cole? – wysyczała kobieta.
Nigdy nie słyszałam, by ktokolwiek zwracał się do Deuce’a inaczej niż per Deuce. Wiedziałam jednak, że naprawdę ma na imię Cole. Cole West. Ale to do niego zupełnie nie pasowało.
Deuce, czyli Czort, zaś doskonale do niego pasowało.
Deuce zamrugał i spojrzał na blondynę.
– Wynoś się stąd, do cholery, Christine. Dostałaś twoje pieprzone pieniądze, więc się zmywaj.
Znów spojrzał na mnie. Patrzyłam, jak jego niebieskie oczy o odcieniu lodu sycą się moim widokiem. Zmierzył mnie wzrokiem, zatrzymując się na medalionie jego ojca. Uśmiechnął się. Poczułam, jak moje ciało mięknie, topnieje, staje się ciepłe i chętne. Deuce sprawił to samym tylko spojrzeniem. Miał nade mną niewiarygodną, niewypowiedzianą władzę. Tak było zawsze. Nie miało znaczenia, że nie widziałam go cztery lata; pragnęłam go do bólu, tak samo jak ostatnim razem. I przedostatnim. A nawet bardziej, bo cały czas za nim tęskniłam.
Natychmiast spostrzegł zmianę, jaka we mnie zaszła. Jego nozdrza rozdęły się, a oczy pociemniały z chuci. Znałam to spojrzenie. Deuce był głodny. A ja byłam pożywieniem. Uwielbiałam to spojrzenie. Sprawiało, że czułam się piękna, mocarna i niesłychanie kobieca.
Wciągnęłam powietrze nosem. Z trudem zapanowałam nad chęcią, by podbiec do Deuce’a, rozebrać go do naga i pieprzyć się z nim do zatracenia.