Читать книгу Port nad zatoką - Magdalena Majcher - Страница 4

Roz­dział 1

Оглавление

Nie spa­ła już od do­brych dzie­się­ciu mi­nut, a jed­nak bała się otwo­rzyć oczy. Za­ci­ska­ła po­wie­ki, li­cząc po ci­chu, że Ra­dek zro­zu­mie, iż cała sy­tu­acja jest dla niej bar­dzo krę­pu­ją­ca, i po pro­stu znik­nie. Tak by­ło­by naj­le­piej. Gdy­by wy­szedł, bez­sze­lest­nie za­mknął za sobą drzwi. Oby­dwo­je mo­gli­by uda­wać, że nic się nie zmie­ni­ło i na­dal znaj­du­ją się w tym sa­mym po­ło­że­niu, co jesz­cze kil­ka­na­ście go­dzin wcze­śniej. Ad­rian­na po­trze­bo­wa­ła te­raz chwi­li sa­mot­no­ści. Mu­sia­ła ze­brać my­śli i cho­ciaż spró­bo­wać zro­zu­mieć to, co wy­da­rzy­ło się po­przed­nie­go wie­czo­ru. A wy­da­rzy­ło się nie­ma­ło.

Po­szła do łóż­ka ze swo­im mę­żem. W po­rząd­ku. Oso­ba po­stron­na za­pew­ne nie do­strze­gła­by w ca­łym ak­cie ni­cze­go dziw­ne­go czy nie­wła­ści­we­go. W koń­cu mał­żon­ko­wie upra­wia­ją ze sobą seks. Z re­gu­ły. Je­śli jed­nak wziąć pod uwa­gę, że Ad­rian­na i Ra­dek się roz­sta­li, każ­de z nich po­szło w swo­ją stro­nę, pro­wa­dzi­li osob­ne ży­cia, go­spo­dar­stwa, i tak da­lej. Po­zew roz­wo­do­wy na­dal nie wpły­nął do sądu wła­ści­wie tyl­ko z czy­ste­go le­ni­stwa oboj­ga. Te­raz jesz­cze wy­lą­do­wa­li ra­zem w łóż­ku… sy­tu­acja moc­no się kom­pli­ko­wa­ła. A Ad­rian­na wy­jąt­ko­wo nie lu­bi­ła, kie­dy spra­wy przy­bie­ra­ły nie­ocze­ki­wa­ny ob­rót. Nie to, żeby ża­ło­wa­ła. Seks był do­bry, jak za­wsze. Poza tym tak na do­brą spra­wę ni­g­dy nie prze­sta­ła ko­chać męża. Nie roz­sta­li się dla­te­go, że coś się skoń­czy­ło. Zro­bi­li to, bo nie mo­gli dojść do po­ro­zu­mie­nia. Nie pod­ję­li tej de­cy­zji w trak­cie kar­czem­nej awan­tu­ry. Wcze­śniej dłu­go roz­ma­wia­li. Nie wy­szło. Naj­wy­raź­niej tak mia­ło być. Jed­nak żad­ne z nich do­tych­czas nie zło­ży­ło tego cho­ler­ne­go po­zwu. Na­wet Ad­rian­na, któ­ra nie to­le­ro­wa­ła pół­środ­ków. A te­raz spę­dzi­li ze sobą noc.

– Po­roz­ma­wia­my? – Ra­dek naj­wy­raź­niej się zo­rien­to­wał, że Ada już nie śpi. – Nie chcę wy­cho­dzić bez sło­wa.

Ad­rian­na aż się wzdry­gnę­ła na dźwięk gło­su męża. Przy­pusz­cza­ła, że przy­pa­try­wał jej się od dłuż­szej chwi­li. Za­wsze tak ro­bił. Wsta­wał przed nią, kładł się na boku, cza­sem sia­dał w fo­te­lu i bez­czel­nie ją ob­ser­wo­wał. Iry­to­wa­ło ją to. Wy­da­wa­ło jej się, że kie­dy śpi, wy­glą­da idio­tycz­nie. Z otwar­tą bu­zią, nie­świe­żym od­de­chem, po­sa­pu­ją­ca i wy­da­ją­ca bli­żej nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­ne dźwię­ki.

Po­wo­li otwo­rzy­ła po­wie­ki. Za­mru­ga­ła, żeby przy­zwy­cza­ić oczy do świa­tła. Od­wró­ci­ła się nies­piesz­nie. Ra­dek sie­dział w sza­rym fo­te­lu z Ikei, któ­ry do­sta­ła od nie­go na uro­dzi­ny (dą­sa­ła się o to przez ty­dzień, bo jaki fa­cet ku­pu­je swo­jej żo­nie na uro­dzi­ny me­bel?!), i pa­trzył pro­sto na nią. Zdą­żył się ubrać, co spra­wi­ło, że ode­tchnę­ła z ulgą. Cała ta sy­tu­acja i tak była dla niej wy­jąt­ko­wo nie­zręcz­na.

– Jak spa­łaś? – za­py­tał Ra­dek, jak­by nie było nic nie­zwy­kłe­go w tym, że obu­dził się obok żony.

Ad­rian­na bar­dzo chcia­ła­by zrzu­cić całą tę dzi­wacz­ną sy­tu­ację na karb wy­pi­te­go al­ko­ho­lu, ale nie mo­gła tego zro­bić. Przy­go­to­wu­jąc się do ko­la­cji z Rad­kiem, wpraw­dzie ku­pi­ła wino, ale na­wet go nie otwo­rzy­ła. Nie zdą­ży­ła. Wszyst­ko po­to­czy­ło się tak bły­ska­wicz­nie! Bóg jej świad­kiem, że w ża­den spo­sób nie prze­wi­dzia­ła ta­kie­go prze­bie­gu wy­da­rzeń. Ku­pi­ła to wino, bo chcia­ła, żeby było miło. Umó­wi­ła się ze swo­im by­łym, no do­bra, wciąż obec­nym mę­żem, żeby po­roz­ma­wiać o cór­ce. Byli part­ne­rzy spo­ty­ka­ją się prze­cież cza­sem przy ko­la­cji! Może nie wszy­scy, ale nie­któ­rzy mimo roz­sta­nia po­tra­fią utrzy­my­wać nor­mal­ne, zdro­we kon­tak­ty. A ona mar­twi­ła się o Mal­wi­nę, dla­te­go po­pro­si­ła Rad­ka o spo­tka­nie. Przy­go­to­wa­ła ko­la­cję, ku­pi­ła wino. Skąd mo­gła wie­dzieć, że ten wie­czór tak się skoń­czy?

– W po­rząd­ku. – Wzru­szy­ła ra­mio­na­mi, kon­se­kwent­nie uni­ka­jąc wzro­ku męża. – Po­win­nam gdzieś tu mieć nie­uży­wa­ną szczo­tecz­kę do zę­bów… – mruk­nę­ła, owi­nę­ła się szczel­nie koł­drą i za­czę­ła się pod­no­sić z łóż­ka, ale Ra­dek po­wstrzy­mał ją ge­stem.

– Szczo­tecz­ka nie jest w tym mo­men­cie naj­waż­niej­sza – za­uwa­żył. – Nie uwa­żasz, że to, do cze­go wczo­raj do­szło… nie zda­rzy­ło się przy­pad­kiem?

– Cóż. – Ad­rian­na z za­kło­po­ta­niem po­dra­pa­ła się po gło­wie. Mo­gła so­bie tyl­ko wy­obra­zić, jak źle wy­glą­da z roz­ma­za­nym pod ocza­mi tu­szem do rzęs i roz­czo­chra­ny­mi wło­sa­mi. – Nie pla­no­wa­łam tego.

Naj­chęt­niej pod­szedł­by do niej, przy­cią­gnął ją do sie­bie i nie wy­pu­ścił jej z ra­mion. Ale po ko­lei. Już wczo­raj po­wi­nien był wy­czuć, co się świę­ci, i za­cząć od szcze­rej roz­mo­wy. Nie zro­bił tego, dał się po­nieść chwi­li. Mógł to jed­nak wy­tłu­ma­czyć chwi­lo­wą sła­bo­ścią, wpły­wem księ­ży­ca, sa­mot­no­ścią, tak bo­le­śnie od­czu­wal­ną wła­śnie wie­czo­ra­mi, czy in­ny­mi czyn­ni­ka­mi. Nocą lu­dzie czę­sto po­dej­mu­ją nie­prze­my­śla­ne de­cy­zje pod wpły­wem chwi­li. Ale nad­szedł dzień, a on za bar­dzo sza­no­wał Ad­rian­nę, aby nie wy­ja­śnić jej, jak waż­ne jest dla nie­go to, co się mię­dzy nimi wy­da­rzy­ło.

– Za pół go­dzi­ny będę mu­siał wyjść do pra­cy, ale chciał­bym wró­cić – oznaj­mił pew­nym sie­bie gło­sem.

Ad­rian­na za­drża­ła. Pa­trzy­ła na nie­go wiel­ki­mi, zdzi­wio­ny­mi ocza­mi. Była taka pięk­na mimo upły­wu lat! To wła­śnie na jej ogrom­ne zie­lo­ne oczy Ra­dek zwró­cił uwa­gę w pierw­szej ko­lej­no­ści. Czas oka­zał się dla niej ła­ska­wy. Zresz­tą ona ni­g­dy z nim nie wal­czy­ła, cho­ciaż mia­ła moż­li­wo­ści i dru­gie­go stop­nia chi­rur­gii ogól­nej i cer­ty­fi­ko­wa­ne­go le­ka­rza me­dy­cy­ny es­te­tycz­nej za męża. Nie była jed­nak ko­bie­tą, któ­ra po­trze­bo­wa­ła za­bie­gów. Ra­do­sław ni­g­dy nie po­wie­dział­by tego swo­im pa­cjent­kom, ale pry­wat­nie uwa­żał, że pięk­no pły­nie z we­wnątrz. I wła­śnie taka była Ada. Pięk­na we­wnętrz­nie.

Za­trzy­mał wzrok na jej moc­no za­ry­so­wa­nych oboj­czy­kach, de­li­kat­nej, upstrzo­nej pie­ga­mi skó­rze na ra­mio­nach i okry­tych bia­łą tka­ni­ną ma­łych pier­siach.

– Chciał­byś wró­cić – po­wtó­rzy­ła nie­przy­tom­nie jego sło­wa, mru­ga­jąc szyb­ko.

– Do domu. Do cie­bie – do­pre­cy­zo­wał.

– To nie jest ta­kie pro­ste – wy­co­fa­ła się.

Otu­li­ła się szczel­niej koł­drą, cho­wa­jąc pod nią coś wię­cej niż swo­ją na­gość. Pró­bo­wa­ła ukryć swo­je lęki, ale to na nic, bo prze­cież jej strach był i jego stra­chem. Tyl­ko Ra­dek wy­da­wał się jak­by bar­dziej zde­ter­mi­no­wa­ny. Ad­rian­na bar­dzo prze­ży­ła roz­sta­nie i wy­pro­wadz­kę męża. Mie­li być ra­zem na za­wsze, a to „za­wsze” trwa­ło tyl­ko dwie de­ka­dy. Sko­ro już raz im się nie uda­ło, jaką mo­gła mieć gwa­ran­cję, że znów nie bę­dzie cier­pieć?

– Ow­szem, to jest bar­dzo pro­ste! – Ra­dek nie dał się zbyć. – Po­wiedz mi po pro­stu, czy tego chcesz. Je­śli nie, zro­zu­miem. Nie będę się na­rzu­cał. Ale je­śli ist­nie­je choć cień szan­sy, że mo­gli­by­śmy cho­ciaż spró­bo­wać…

Ada wsu­nę­ła opa­da­ją­cy na twarz ko­smyk wło­sów za ucho. Przed kil­ko­ma ty­go­dnia­mi zde­cy­do­wa­ła się na krót­kie cię­cie i już tego ża­ło­wa­ła. Mu­sia­ła cze­kać, aż wło­sy jej od­ro­sną, żeby móc je spiąć, a osu­wa­ją­ce się luź­no pu­kle do­pro­wa­dza­ły ją do sza­łu.

– Nie wy­szło nam – przy­po­mnia­ła mu. – Dla­cze­go więc tym ra­zem mia­ło­by się udać?

– Może dla­te­go, że Mal­wi­na w koń­cu po­zna­ła praw­dę, a my mo­gli­by­śmy za­cząć od nowa, bez kłamstw?

Ad­rian­na za­cmo­ka­ła z nie­za­do­wo­le­niem. Jesz­cze się nie zgo­dzi­ła na jego po­wrót, a już ją de­ner­wo­wał. I po co mia­ła­by do nie­go wra­cać? Żeby da­lej się kłó­cić?

– Uwa­żasz, że to był nasz je­dy­ny pro­blem?

– Nie je­dy­ny, ale od tego wszyst­ko się za­czę­ło. – Ra­do­sław upie­rał się przy swo­im. – Wza­jem­ne oskar­ża­nie się, ucie­ka­nie od pro­ble­mów, uni­ka­nie szcze­rych roz­mów, za­mia­ta­nie spraw pod dy­wan – wy­li­czał. – Obo­je po­peł­ni­li­śmy błąd! Wie­le błę­dów – do­dał po chwi­li.

Ad­rian­na nie zdą­ży­ła jed­nak od­po­wie­dzieć, gdyż ode­zwał się do­mo­fon. Spoj­rza­ła ze stra­chem na Rad­ka i za­wi­nię­ta w koł­drę, ze­rwa­ła się z łóż­ka. Mia­ła moc­no ogra­ni­czo­ne ru­chy, ale do­tar­ła do przed­po­ko­ju, za­nim ta­jem­ni­czy gość od­pu­ścił. Kie­dy w słu­chaw­ce usły­sza­ła głos cór­ki, za­mar­ła. Mal­wi­na nie mo­gła ich te­raz na­kryć! Spa­ni­ko­wa­na spoj­rza­ła na ze­ga­rek. Nie mia­ła po­ję­cia, że już jest tak póź­no! Za­po­mnia­ła, że umó­wi­ła się z cór­ką. Wpa­dła jak bu­rza do sy­pial­ni i nie zwa­ża­jąc na obec­ność Rad­ka, po­zby­ła się krę­pu­ją­cej ru­chy koł­dry i w pa­ni­ce za­czę­ła wkła­dać zna­le­zio­ne na pod­ło­dze majt­ki. Męż­czy­zna przy­pa­try­wał się ca­łej sce­nie z uśmie­chem.

– Mal­wi­na za­raz tu bę­dzie! Scho­waj się! – Ad­rian­na po­sła­ła mu bła­gal­ne spoj­rze­nie.

– Mam wejść do sza­fy? Nie uwa­żasz, że to idio­tycz­ne? – Naj­wy­raź­niej cał­kiem nie­źle się ba­wił. – Nie mamy po pięt­na­ście lat, a i Mal­wi­na jest do­ro­sła, po­win­na zro­zu­mieć…

Ad­rian­na nie do­wie­dzia­ła się, co jej cór­ka po­win­na zro­zu­mieć. Mal­wi­na zde­cy­do­wa­nie za­pu­ka­ła do drzwi. Ada za­sty­gła w bez­ru­chu. Mia­ła na so­bie majt­ki i wło­żo­ną na gołe cia­ło ko­szul­kę. Syk­nę­ła i wy­cią­gnę­ła z sza­fy ge­try. Pu­ka­nie się po­wtó­rzy­ło.

– Już idę! – za­wo­ła­ła.

Ra­dek ani drgnął. Na­dal sie­dział w fo­te­lu, śle­dząc roz­wój sy­tu­acji z wi­docz­nym za­do­wo­le­niem. Niech to szlag!

Ad­rian­na wy­szła z po­ko­ju i za­mknę­ła za sobą drzwi. Za­trzy­ma­ła się przed lu­strem w przed­po­ko­ju. Prze­tar­ła pal­cem skó­rę pod ocza­mi, pró­bu­jąc usu­nąć reszt­ki na­ło­żo­ne­go po­przed­nie­go wie­czo­ra tu­szu do rzęs, i po­pra­wi­ła dło­nią wło­sy. Uzna­ła, że le­piej nie bę­dzie, i otwo­rzy­ła cór­ce drzwi.

Mal­wi­na – tra­dy­cyj­nie już – wpa­try­wa­ła się w mat­kę z wy­ra­zem bez­brzeż­ne­go zdzi­wie­nia na twa­rzy. Ja­kiś czas temu, ku prze­ra­że­niu Ad­rian­ny, po­sta­no­wi­ła zmie­nić swój wi­ze­ru­nek. Za­czę­ła od wło­sów, któ­re prze­far­bo­wa­ła na kru­czo­czar­ny ko­lor. W po­łą­cze­niu z bla­dą cerą spra­wia­ło to, że wy­glą­da­ła jak klon Mor­ti­cii Ad­dams. Ab­sur­dal­ne­go wi­ze­run­ku do­peł­ni­ły brwi.

– Po co wy­ry­wać so­bie brwi, żeby po­tem na­ma­lo­wać sztucz­ne? – za­py­ta­ła wte­dy Ada, ale to był je­dy­ny ko­men­tarz, na jaki so­bie po­zwo­li­ła.

Jej sto­sun­ki z cór­ką od daw­na były skom­pli­ko­wa­ne, dla­te­go wo­la­ła się nie wtrą­cać i nie kry­ty­ko­wać Mal­wi­ny. Bała się, że ją stra­ci, co w su­mie nie było ta­kie ir­ra­cjo­nal­ne, gdyż dziew­czy­na, kie­dy już po­zna­ła praw­dę, wy­krzy­cza­ła ro­dzi­com, że nie za­mie­rza mieć z nimi nic wspól­ne­go. Chcia­ła ko­niecz­nie po­znać swo­ją bio­lo­gicz­ną ro­dzi­nę. Uwa­ża­ła, że ca­łe­mu złu tego świa­ta są win­ni jej ad­op­cyj­ni ro­dzi­ce.

W każ­dym ra­zie na­ry­so­wa­ne czar­ną kred­ką, wy­gię­te w ostry łuk brwi nada­wa­ły twa­rzy Mal­wi­ny wy­raz nie­ustan­ne­go zdu­mie­nia. Przez gło­wę Ad­rian­ny prze­mknę­ła myśl, że po­wie­dze­nie: „Umrę zdzi­wio­na”, któ­re po­wta­rza­ła jej ko­le­żan­ka z pra­cy, na­bra­ło cał­kiem no­we­go zna­cze­nia.

Ad­rian­na wpu­ści­ła cór­kę do miesz­ka­nia i de­li­kat­nie za­su­ge­ro­wa­ła za­ję­cie miej­sca w sa­lo­nie. Ra­dek wciąż sie­dział w sy­pial­ni, nie da­jąc zna­ku ży­cia. Ada po­my­śla­ła, że gdy­by uda­ło się szyb­ko za­ła­twić spra­wę z Mal­wi­ną albo w ja­kiś spo­sób na­kło­nić cór­kę, żeby wy­szła z nią z domu… Cóż, Ra­dek wpraw­dzie wspo­mi­nał, że spie­szy się do pra­cy, ale w imię wyż­sze­go do­bra mógł się prze­cież spóź­nić. Za­mknę­ła­by go w miesz­ka­niu, a po­tem pod byle pre­tek­stem wró­ci­ła do domu i uwol­ni­ła męża. Tak, to mia­ło szan­sę się udać!

– Słu­chaj, jest taka ład­na po­go­da, może pój­dzie­my na spa­cer – bąk­nę­ła.

Co ja­kiś czas zer­ka­ła w pa­ni­ce w stro­nę sy­pial­ni. Wie­dzia­ła, że to może ją zdra­dzić, ale nie mo­gła się po­wstrzy­mać.

Mal­wi­na z wy­ra­zem zdzi­wie­nia przy­kle­jo­nym do twa­rzy, spoj­rza­ła na mat­kę. Ad­rian­na wciąż nie mo­gła się przy­zwy­cza­ić do no­we­go ima­ge’u cór­ki i w głę­bi du­szy ży­wi­ła na­dzie­ję, że Mal­wi­nie w koń­cu znu­dzi się ten bunt.

– Wy­glą­da­łaś dziś przez okno? Od co naj­mniej go­dzi­ny pada ulew­ny deszcz.

– O! Rze­czy­wi­ście… To może usią­dzie­my w tej ka­wiar­ni, któ­rą nie­daw­no otwo­rzy­li na dole?

Mal­wi­na za­trzy­ma­ła wzrok na sto­le. Ada spoj­rza­ła w tam­tą stro­nę i zro­zu­mia­ła, że po­peł­ni­ła błąd. Po­przed­nie­go wie­czo­ru nie po­sprzą­ta­ła po ko­la­cji, a i tego ran­ka nie zdą­ży­ła tego zro­bić.

– Masz go­ścia? – zro­zu­mia­ła cór­ka. – Mo­głaś po­wie­dzieć, prze­cież bym ci się nie na­rzu­ca­ła!

– Nie mam! Mia­łam, ale już nie mam, wszyst­ko jest w po­rząd­ku! – za­pew­nia­ła Ada, igno­ru­jąc świ­dru­ją­ce spoj­rze­nie Mal­wi­ny i ru­mień­ce, któ­re po­ja­wi­ły się na jej wła­snej twa­rzy. – Za­mie­niam się w słuch, po­dob­no mia­łaś do mnie ja­kąś spra­wę…

– Ale to może po­cze­kać – od­par­ła bez­na­mięt­nie Mal­wi­na.

Ad­rian­na była roz­dar­ta. Z jed­nej stro­ny chcia­ła, żeby cór­ka jak naj­szyb­ciej wy­szła, bo bała się, że dziew­czy­na może się zo­rien­to­wać, kto prze­by­wa za ścia­ną, ale z dru­giej… Mal­wi­na tak rzad­ko pro­si­ła ją o po­moc. Do­kła­da­ła wszel­kich sta­rań, aby spra­wiać wra­że­nie do­sko­na­le ra­dzą­cej so­bie ze swo­imi pro­ble­ma­mi.

– Nic się nie dzie­je. Po­wiedz, co cię do mnie spro­wa­dza. – W Ad­rian­nie w koń­cu zwy­cię­ży­ła tro­ska o cór­kę.

– Wła­ści­wie to… – Mal­wi­na się za­wa­ha­ła. Zmarsz­czy­ła nos. – Chcia­ła­bym cię pro­sić o drob­ną po­życz­kę.

Ad­rian­na wes­tchnę­ła z re­zy­gna­cją. Mo­gła się tego spo­dzie­wać. Od ja­kie­goś cza­su Mal­wi­na zgła­sza­ła się do niej tyl­ko po wspar­cie fi­nan­so­we. Mię­dzy in­ny­mi o tym mie­li roz­ma­wiać z Rad­kiem po­przed­nie­go wie­czo­ru.

– Ile po­trze­bu­jesz? – Prze­łknę­ła gło­śno śli­nę.

Nie chcia­ła dać cór­ce od­czuć, jak bar­dzo za­bo­la­ła ją jej proś­ba. Li­czy­ła, że Mal­wi­na po­roz­ma­wia z nią o swo­ich spra­wach, pro­ble­mach. Zu­peł­nie tak, jak kie­dyś. Naj­wy­raź­niej jed­nak cór­ka na­dal jej nie wy­ba­czy­ła.

– Ty­siąc pięć­set zło­tych – po­wie­dzia­ła Mal­wi­na bez mru­gnię­cia okiem. – Wiesz, pla­nu­ję się za­pi­sać na taki kurs wa­ka­cyj­ny… Za­wsze chcia­łam na­uczyć się wło­skie­go!

– O ile się orien­tu­ję, lek­cje od­by­wa­ją się w ty­go­dniu, a ty prze­cież pra­cu­jesz. – Spoj­rza­ła na cór­kę uważ­nie. – Jak więc za­mie­rzasz po­go­dzić pra­cę z za­ję­cia­mi?

– Nie pra­cu­ję od rana do wie­czo­ra – pod­su­mo­wa­ła Mal­wi­na, nie pa­trząc mat­ce w oczy.

Te­mat za­wisł jed­nak w próż­ni. Ad­rian­na za­mar­ła, kie­dy usły­sza­ła gło­śne kich­nię­cie. Mal­wi­na unio­sła brwi jesz­cze wy­żej, o ile w ogó­le było to moż­li­we. Po­wo­li prze­nio­sła wzrok z mat­ki, któ­rej za­sty­gła twarz była po­zba­wio­na wy­ra­zu, na za­mknię­te drzwi pro­wa­dzą­ce do sy­pial­ni.

– Py­ta­łam, czy masz go­ścia, i od­po­wie­dzia­łaś, że nie! – ode­zwa­ła się z wy­rzu­tem w gło­sie Mal­wi­na.

Drzwi szyb­ko się otwar­ły i po­ja­wił się w nich Ra­dek, po­sy­ła­jąc skon­ster­no­wa­nej cór­ce nie­śmia­ły uśmiech. W ci­szy wy­szedł z sy­pial­ni, do­łą­czył do cór­ki i żony, po czym, jak­by w jego na­głym po­ja­wie­niu się nie było ni­cze­go nie­zwy­kłe­go, przy­wi­tał się z Mal­wi­ną.

– Tata? Co ty tu­taj ro­bisz? – Dziew­czy­na nie wie­dzia­ła, co ją bar­dziej zdzi­wi­ło: nie­ocze­ki­wa­ne zma­te­ria­li­zo­wa­nie się ojca czy fakt, że mat­ka tak bar­dzo chcia­ła ukryć jego obec­ność.

– Oj­ciec przy­je­chał ze mną po­roz­ma­wiać – wtrą­ci­ła Ad­rian­na, te­le­pa­tycz­nie prze­ka­zu­jąc Rad­ko­wi wia­do­mość, że naj­bez­piecz­niej bę­dzie dla nie­go, je­śli za­milk­nie.

– Ale dla­cze­go zro­bi­łaś z tego taką wiel­ką ta­jem­ni­cę? – do­cie­ka­ła Mal­wi­na. – Mamo, obo­je z tatą je­ste­ście do­ro­śli i je­śli utrzy­mu­je­cie ze sobą in­tym­ne kon­tak­ty, nie mu­si­cie się z tego przede mną spo­wia­dać, ale…

– Do­brze, już do­brze! – we­szła jej w sło­wo Ada. – Zro­zu­mia­łam!

Za­pa­dła ci­sza. Ad­rian­na była wście­kła na samą sie­bie i na Rad­ka, że w ogó­le do­szło do tej dzi­wacz­nej sy­tu­acji. Mal­wi­na czu­ła się skrę­po­wa­na na myśl, że jej ro­dzi­ce upra­wia­ją seks, a Ra­dek… Cóż. Ra­dek był chy­ba naj­bar­dziej roz­ba­wio­ny z ca­łe­go to­wa­rzy­stwa.

– Za nie­dłu­go idę do pra­cy, ale może zdą­ży­my jesz­cze zjeść ra­zem śnia­da­nie? – za­pro­po­no­wał, za nic so­bie ma­jąc cięż­ką at­mos­fe­rę pa­nu­ją­cą w miesz­ka­niu.

Za­nim Ad­rian­na zdą­ży­ła za­re­ago­wać, Mal­wi­na zro­bi­ła krok w tył.

– Ja nie mogę, w grun­cie rze­czy już je­stem spóź­nio­na, wpa­dłam tyl­ko na chwi­lę, żeby…

– Żeby po­pro­sić mat­kę o pie­nią­dze – do­koń­czył za nią Ra­dek.

Mal­wi­na, któ­rej na co dzień ra­czej obce było uczu­cie za­że­no­wa­nia, za­wsty­dzi­ła się i opu­ści­ła gło­wę.

– Nie było te­ma­tu – żach­nę­ła się i już za­czę­ła zbie­rać się do wyj­ścia, ale Ad­rian­na ją za­trzy­ma­ła.

– W po­rząd­ku, dziec­ko, cie­szę się, że chcesz iść na kurs ję­zy­ko­wy! – Zła­pa­ła cór­kę za rękę. – Prze­le­ję ci dzi­siaj te pie­nią­dze, w po­rząd­ku?

Dziew­czy­na na­tych­miast się roz­ch­mu­rzy­ła.

– Na­praw­dę? Dzię­ki, mamo! – Cmok­nę­ła mat­kę w po­li­czek. – Na­wet nie wiesz, jaka je­stem ci wdzięcz­na! Będę cze­kać na prze­lew, a te­raz już na­praw­dę mu­szę le­cieć! – Uśmiech­nę­ła się. – To cześć, tato! – Ru­szy­ła do przed­po­ko­ju, a Ad­rian­na po­dą­ży­ła za nią. – Trzy­maj się, mamo, za­dzwo­nię do cie­bie w tym ty­go­dniu. – Za­wa­ha­ła się. – Aha, tato? – krzyk­nę­ła.

Ra­dek wy­chy­lił gło­wę z sa­lo­nu.

– Tak?

– Krzy­wo za­pią­łeś gu­zi­ki w ko­szu­li. To na ra­zie! – Mach­nę­ła ręką i wy­szła z miesz­ka­nia.

Ra­do­sław za­klął pod no­sem, sta­nął przed lu­strem i za­czął roz­pi­nać ko­szu­lę. Za­wsze draż­ni­ło go to, że do ko­szul do­szy­wa­ne są tak małe gu­zi­ki! Jak taki wiel­ki fa­cet jak on miał­by je niby za­piąć? Kie­dyś Ad­rian­na ro­bi­ła to za nie­go, bo gu­zicz­ki wy­śliz­gi­wa­ły się z jego du­żych pal­ców. Od ja­kie­goś cza­su mu­siał ra­dzić so­bie sam. Po­słał bła­gal­ne spoj­rze­nie w stro­nę żony, ale je zi­gno­ro­wa­ła.

– Fak­tycz­nie… – mruk­nął, si­łu­jąc się z gu­zi­ka­mi. – W pra­cy mie­li­by ze mnie uży­wa­nie. Nie dość, że już dru­gi dzień je­stem w tej sa­mej ko­szu­li, to jesz­cze źle ją za­pią­łem!

Ad­rian­na z ję­kiem opa­dła na ka­na­pę.

– Przy­ła­pa­ła nas – wy­mam­ro­ta­ła, krę­cąc z nie­do­wie­rza­niem gło­wą. Na­gle za­chi­cho­ta­ła. – Boże, czu­ję się jak na­sto­lat­ka, z tym że z chło­pa­kiem przy­ła­pa­ła mnie nie mat­ka, a cór­ka!

Ką­ci­ki ust Rad­ka nie­znacz­nie drgnę­ły.

– Cóż, nie miał­bym nic prze­ciw­ko, żeby Mal­wi­na czę­ściej nas na­kry­wa­ła… A swo­ją dro­gą – zmarsz­czył brwi – nie wiem, czy po­win­naś jej ot tak da­wać pie­nią­dze na ten kurs. Uwa­żam, że ona nie za­cho­wu­je się wo­bec nas cał­kiem w po­rząd­ku.

Ad­rian­na de­li­kat­nie ści­snę­ła skro­nie dłoń­mi. Niby wczo­raj­sze­go wie­czo­ru na­wet nie otwo­rzy­ła wina, a jed­nak od sa­me­go rana do­ku­czał jej ból gło­wy.

– Masz ra­cję, ale my­ślę, że kurs ję­zy­ko­wy aku­rat nie jest głu­pią za­chcian­ką. Poza tym nie je­steś­my bez winy. – Wy­co­fa­ła się. – Do­brze wiesz, że nie trak­tu­je nas tak cał­kiem bez po­wo­du…

Ra­dek wes­tchnął zna­czą­co. Jesz­cze raz spoj­rzał na sie­bie w lu­strze. To, co zo­ba­czył, wca­le mu się nie po­do­ba­ło. Ow­szem, czas był ła­ska­wy dla Ad­rian­ny, ale nie dla nie­go. Jego skro­nie po­kry­ła si­wi­zna, a po­więk­sza­ją­cy się brzuch co­raz czę­ściej prze­szka­dzał mu w co­dzien­nych czyn­no­ściach, ta­kich jak za­wią­zy­wa­nie bu­tów czy wkła­da­nie skar­pet.

– Na­praw­dę mu­szę już iść do pra­cy, a ty na­dal nie od­po­wie­dzia­łaś na moje py­ta­nie – po­wie­dział, spo­glą­da­jąc na nią wy­cze­ku­ją­co. – Po pra­cy mógł­bym wstą­pić do sie­bie po ubra­nia i bie­li­znę na zmia­nę. No, i po tę nie­szczę­sną szczo­tecz­kę… A po­tem przy­je­chać tu­taj.

– Mó­wi­łam ci już prze­cież, że szczo­tecz­ka po­win­na się zna­leźć – ode­zwa­ła się Ad­rian­na po dłuż­szej ci­szy.

Na ra­zie tyle mu­sia­ło mu wy­star­czyć. Wie­dział, że nie wy­cią­gnie z niej wię­cej. Była skry­ta. Nie­wie­le mó­wi­ła, za­wsze wo­la­ła dzia­łać. Znał Adę od po­nad dwu­dzie­stu lat. Przez dwie de­ka­dy zdą­żył się na­uczyć na pa­mięć jej ge­stów, za­cho­wań, re­ak­cji. Kie­dy się wy­pro­wa­dził, naj­bar­dziej bra­ko­wa­ło mu wła­śnie tego. I jej obec­no­ści. Czę­sto ła­pał się na tym, że ja­dąc do domu, za­sta­na­wiał się, co Ad­rian­na przy­go­to­wa­ła dla nie­go na obiad, gdy na­gle uświa­da­miał so­bie, że ona już nie cze­ka na jego po­wrót z pra­cy. Że tego dnia, tak jak na­stęp­ne­go i jesz­cze ko­lej­ne­go, nikt nie bę­dzie go wy­glą­dał. Przy­go­to­wy­wa­ne po­spiesz­nie po­sił­ki były zim­ne, zim­na była też dru­ga stro­na po­dwój­ne­go łóż­ka w wy­naj­mo­wa­nym miesz­ka­niu. Z tym ko­ja­rzy­ło mu się roz­sta­nie. Z zim­nem.

Mu­siał się na­uczyć żyć na nowo. Funk­cjo­no­wać jak dwu­dzie­sto­kil­ku­let­ni ka­wa­ler, cho­ciaż ka­len­darz każ­de­go dnia bo­le­śnie przy­po­mi­nał mu, że uda­je. Jego miej­sce było przy Ad­rian­nie, za­wsze to czuł, a jed­nak ich dro­gi się ro­ze­szły. Łą­czy­ła ich Mal­wi­na, siłą rze­czy mu­sie­li się więc wi­dy­wać. Może gdy­by za­koń­czył ten etap jed­nym cię­ciem, by­ło­by ła­twiej, ale wi­dok Ady wciąż spra­wiał mu ból. Świa­do­mość, że ona jest tak bli­sko, a jed­nak on nie może jej do­tknąć, przy­tu­lić, po­ca­ło­wać, była tor­tu­rą nie do znie­sie­nia. Ko­chał ją. Wciąż bez­na­dziej­nie ją ko­chał. I te­raz zu­peł­nie nie­spo­dzie­wa­nie los pod­su­wał mu ją pod sam nos. Po­przed­nie­go wie­czo­ru jej do­ty­kał, przy­tu­lał ją i ca­ło­wał. Mógł o wie­le, wie­le wię­cej. Wziął wszyst­ko, tak za­chłan­nie, jak­by ko­cha­li się pierw­szy raz w ży­ciu, jak­by była dla nie­go zu­peł­ną no­wo­ścią. Nie wy­obra­żał so­bie, że te­raz miał­by wró­cić do swo­je­go ka­wa­ler­skie­go ży­cia i pu­ste­go miesz­ka­nia. Wspo­mnie­nia jej po­ca­łun­ków, jej mi­ło­ści były zbyt żywe. Kie­dy od­cho­dził, tak na­praw­dę nie byli ze sobą od wie­lu ty­go­dni. Od­da­la­li się od sie­bie stop­nio­wo. Ból roz­sta­nia zo­stał po­dzie­lo­ny na dłu­gie go­dzi­ny i dni. Ale po tym, co za­szło po­przed­nie­go wie­czo­ru, nie mógł­by tak po pro­stu za­po­mnieć.

– Przy­ja­dę od razu po pra­cy, do­brze? – upew­nił się, że do­brze zro­zu­miał jej sło­wa. – Zro­bić po dro­dze ja­kieś za­ku­py?

Ad­rian­na po­czu­ła, że szyb­ciej bije jej ser­ce. Py­tał, czy zro­bić ja­kieś za­ku­py. Nor­mal­ność. Tak bar­dzo za nią tę­sk­ni­ła! Za każ­dym ra­zem, kie­dy re­kla­mów­ki bo­le­śnie wży­na­ły jej się w dło­nie, kie­dy z czter­dzie­sto­stop­nio­wą go­rącz­ką szła do ap­te­ki, my­śla­ła, że bra­ku­je w jej ży­ciu ko­goś, kto w ta­kich chwi­lach wziął­by od niej te prze­klę­te siat­ki albo po­wie­dział: „Zo­stań w łóż­ku, pój­dę po leki”. Tę­sk­ni­ła za bli­sko­ścią i obec­no­ścią Rad­ka, ale nie po­tra­fi­ła za­po­mnieć tych słów, któ­re pa­dły, wy­ba­czyć tej obo­jęt­no­ści, któ­ra ich po­dzie­li­ła. Po­trze­bo­wa­ła cza­su. I te­raz, pa­trząc w jego oczy, zro­zu­mia­ła, że jest wol­na, że wszyst­ko, co złe, ode­szło w nie­pa­mięć. Po­przed­nia noc nie była wy­ni­kiem przy­pad­kiem od­na­le­zio­nej na­mięt­no­ści, zwy­kłych po­trzeb i in­stynk­tów. Sta­ła się ak­tem wy­ba­cze­nia.

– Przy­jedź do domu – po­wie­dzia­ła i obo­je wie­dzie­li, że nie cho­dzi tyl­ko o po­wrót z pra­cy.

Port nad zatoką

Подняться наверх