Читать книгу Port nad zatoką - Magdalena Majcher - Страница 6
Rozdział 3
ОглавлениеLipiec przyniósł kilkudniowe pogorszenie pogody, ale już druga dekada miesiąca przywitała mieszkańców południowych województw słońcem i wysokimi, ponaddwudziestopięciostopniowymi temperaturami. Adrianna miała wolne na uczelni do pierwszego września, kiedy rozpoczynała się sesja poprawkowa semestru letniego. Do teatru zaglądała dwa, trzy razy w tygodniu, żeby przygotować kostiumy na jesienną premierę, ale nie miała zbyt wiele pracy. Miasto opustoszało, ludzie mieli inne rozrywki niż chodzenie do teatru. Wiedziała, że wrócą pod koniec września, może w październiku, jeśli pierwsze tygodnie jesieni będą słoneczne i pogodne.
Radek starał się planować mniej zabiegów, aby więcej czasu spędzać z żoną. Gorący okres wakacyjny można było zresztą śmiało uznać za martwy także w medycynie estetycznej. Wielu zabiegów nie można było wówczas wykonywać ze względu na silne promieniowanie słoneczne. Drugą gałęzią medycyny, którą zajmował się Radek, była chirurgia, i tu wypadały mu głównie nieplanowane operacje. Nikt o zdrowych zmysłach nie umawia się na zabieg w lipcu czy w sierpniu, a Radek od jakiegoś czasu nie brał dyżurów w szpitalu. Poświęcił się pracy w prywatnych placówkach bardziej z wygody niż z chęci zysku, chociaż zarobki rzeczywiście były nawet kilkakrotnie wyższe. Mieli więc dla siebie tego lata sporo czasu i postanowili wykorzystać go jak najlepiej.
Adrianna z nostalgią wspominała lata, kiedy wyjeżdżali na wakacje we troje, a ich jedynym zmartwieniem było to, czy pojechać nad Bałtyk, czy może jednak spędzić urlop w Chorwacji. Zawsze jednak zwyciężała miłość do polskiego morza, chociaż było ich stać na bardziej egzotyczne wakacje. Malwina mogła godzinami siedzieć w lodowatej wodzie i ani myślała z niej wychodzić, nawet kiedy jej wargi były już sine i szczękała z zimna zębami. Wieczorami zazwyczaj chodzili do którejś z nadmorskich knajpek z muzyką na żywo. Malwina od dziecka uwielbiała tańczyć, miała to we krwi. Kiedy tylko wychodziła na parkiet, przyciągała wzrok wszystkich zgromadzonych. Adrianna i Radek sączyli piwo, podczas gdy ich córka zjednywała sobie serca widowni. Przypatrywali się małej z nieukrywaną dumą. Wszystko było wtedy takie proste…
A teraz? Malwina od dłuższego czasu nie odbierała telefonu. Kilka dni wcześniej napisała tylko do matki enigmatycznego esemesa o treści: Nie mogę rozmawiać, niedługo się odezwę. Ale co miało oznaczać to „niedługo”? Jutro, za tydzień, za miesiąc, w przyszłym roku? Adriannie brakowało córki, ale wiedziała, że nie powinna naciskać. Malwina potrzebowała czasu, więc Ada postanowiła poczekać. Nigdzie jej się przecież nie spieszyło.
Tymczasem Adrianna przeżywała swoją drugą młodość. Kilka razy już słyszała o tym zjawisku od koleżanek, ale nie przypuszczała, że tę drugą młodość można przeżyć z tym samym partnerem, co pierwszą. Znajome zazwyczaj opowiadały, że odżyły dopiero, kiedy odeszły od męża i poznały kogoś innego. Ona natomiast narodziła się na nowo, gdy do męża wróciła. Nie zastanawiała się nad tym, jakie to wszystko jest pokręcone. Czerpała radość z każdej wspólnie spędzonej chwili, każdej rozmowy, każdego pocałunku, jakby chciała się nasycić obecnością Radka, a wciąż było jej mało i mało.
– Hej, spokojnie, jeszcze zdążysz się mną znudzić! – śmiał się Radek, kiedy żona stanowczo protestowała przeciwko jego wyjściu do pracy.
Pojechali do Kazimierza Dolnego, aby w cieniu przepięknych zabytkowych kamieniczek rozkoszować się urokami lata. Jedli lody, pili zimne piwo i wylegiwali się przy hotelowym basenie. Późnymi popołudniami, kiedy upał dawał krótką chwilę wytchnienia, wybierali się na spacery brzegiem Wisły.
Byli też w Pradze i w Krakowie. Lato w mieście zyskało zupełnie inny, nowy wymiar. Rok temu kiedy była sama, nawet nie zwracała uwagi na to, jaka pogoda jest za oknem, a wcześniej na początku lipca zawsze uciekali z Katowic, żeby Malwina mogła pooddychać świeżym powietrzem. Dwa tygodnie nad morzem, dwa tygodnie w górach, wyjazdy do dziadków na wieś – nigdy nie spędzali wakacji w mieście. Później, kiedy Malwina już dorosła i zaczęły się obozy i wyjazdy ze znajomymi, Adrianna i Radosław mieli więcej czasu dla siebie, ale nastroje im nie dopisywały. Każde z nich wynajdowało sobie inne zajęcie. Dopiero teraz, po ponad dwudziestu latach małżeństwa i kilku kryzysach, z których jeden omal nie skończył się rozwodem, nauczyli się po prostu być ze sobą. Bez pośpiechu, bez stresu, bez wzajemnych oskarżeń.
Na prawdziwe wakacje nad polskie morze planowali się wybrać dopiero we wrześniu. Żadne z nich nie przepadało za tłumami, a w telewizji informowano, że w tym roku Wybrzeże przeżywa potężne oblężenie. Piękna, słoneczna pogoda i wysokie temperatury sprzyjały nadmorskim wojażom. Przed bramkami na autostradach tworzyły sie kilkukilometrowe korki, a w większości kurortów zabrakło miejsc noclegowych. Adrianna oglądała zdjęcia, które jedna z jej znajomych zamieściła na swoim profilu na Facebooku. Zosia spędzała urlop we Władysławowie, a Adrianna zastanawiała się, czy w takich okolicznościach można w ogóle odpocząć. Przyglądając się fotografiom, miała wrażenie, że człowiek leży tam na człowieku, i wręcz słyszała gwar, jaki musiał panować na plaży. Ona zdecydowanie wolała spokojniejsze, mniejsze miejscowości. Unikała Władysławowa, Mielna czy innych głównych kurortów. Hałas i zgiełk miała na co dzień w Katowicach.
To lato było jednak inne od wszystkich pozostałych. Intensywne. Powietrze było gęste i parne, zmiany pogody – gwałtowne. Jednego dnia nad miastem przechodziły nawet dwie, trzy burze. Adrianna miała wrażenie, że to, co się dzieje na zewnątrz, idealnie komponuje się z jej uczuciami. To był czas ogromnych wyładowań w jej życiu, głośnych piorunów. Żyła i kochała intensywnie.
Kiedy przypadkiem spotkała dawno niewidzianą koleżankę, Justyna zmrużyła tylko oczy i powiedziała:
– Aha!
– Co: aha? – nie rozumiała Ada.
Gdyby ktoś spytał ją o zdanie, stwierdziłaby, że znajoma zachowuje się nieracjonalnie. Nie widziały się od kilku miesięcy, przypadkiem natknęły się na siebie w mieście i zamiast normalnie porozmawiać, ta robi miny i rzuca triumfalne: „Aha!”. Jakby „aha” mogło cokolwiek znaczyć. Czyżby ich relacja weszła w etap komunikacji niewerbalnej? Wprawdzie Ada zdawała sobie sprawę, że młodzi ludzie porozumiewają się bez słów, używając dziwnych emotikonów, w końcu miała dwudziestoletnią córkę, ale żeby prawie pięćdziesięcioletnia baba zatrzymała się na tym etapie, też coś…
– Promieniejesz! Nie wiedziałam cię trzy miesiące, a teraz ledwie poznałam cię na ulicy! Wyglądasz na dziesięć lat młodszą!
Adrianna odruchowo dotknęła włosów. Poprzedniego dnia była u fryzjera i cieszyła się, że wykonał tak dobrą pracę.
– Naprawdę? Uważasz, że te jasne refleksy aż tak mnie odmładzają?
Justyna zacmokała ze zniecierpliwieniem.
– Jakie refleksy? Przecież gołym okiem widać, że jesteś zakochana! No, w końcu kogoś poznałaś! – Rozejrzała się wokół. – Wprawdzie nie mam zbyt wiele czasu, ale może usiądziemy, a ty mi o wszystkim opowiesz.
– Nikogo nie poznałam – wymamrotała Adrianna, porażona reakcją koleżanki. Nie spodziewała się, że jej szczęście jest widoczne gołym okiem.
– To może zrobiłaś sobie botoks? – drążyła Justyna, podchodząc bliżej i lustrując zmarszczki na twarzy znajomej. Nie, to z pewnością nie to. Kurze łapki nie zmieniły swojego położenia, a lwia zmarszczka przecinała czoło na dwie idealne połowy.
– Nie, po prostu wróciłam do Radka. Chociaż jeśli mam być precyzyjna, powinnam powiedzieć, że on do mnie wrócił… – przyznała, wzruszając ramionami.
Justyna zastygła w bezruchu.
– Żartujesz?! No, no, coś takiego! W takim razie ja też muszę wyrzucić mojego starego na rok z domu! Mówisz, że wróci odmieniony?
Ta cała sytuacja zaczynała już Adriannę nieźle bawić.
– Seks jest obłędny – pochyliła się i wyszeptała koleżance do ucha. – Kiedy wystawiłam mu walizki za drzwi, najwyraźniej włączył mu się tryb „jej orgazm też ma znaczenie”! – Mrugnęła okiem i pożegnała się, pozostawiając Justynę w osłupieniu. – Lecę, umówiłam się z mamą!
Mieszkała w Katowicach już od dobrych dwudziestu lat, a jednak wciąż miała sentyment do rodzinnego Będzina. Całe szczęście mogła się znaleźć w domu po kilkunastominutowej podróży samochodem. Aglomeracja śląsko-zagłębiowska miała to do siebie, że odległości między poszczególnymi miejscowościami były niewielkie. Przyjezdnych fascynowało to, że granice miast wyznaczały jedynie tabliczki, a podróżując z jednej miejscowości do drugiej, ani na moment nie opuszczało się terenu zabudowanego. Z miasta wjeżdżało się prosto do miasta. Zarówno dla Adrianny, jak i dla innych mieszkańców metropolii ten fakt nie był ani dziwny, ani niezwykły. Tutaj się wychowała.
Rodzice mieli duży dom z ogrodem na Małobądzu. Kiedy tata zmarł, mama często powtarzała, że czuje się samotna w tak ogromnym budynku, ale nie wyobrażała sobie, że miałaby się przeprowadzić. Adrianna często proponowała, że pomoże jej sprzedać dom i znaleźć kawalerkę w bloku, ale Sabina z tajemniczym uśmiechem kręciła głową.
– I jak ty to sobie wyobrażasz? Że na stare lata pójdę mieszkać do betonowego pudła? Ja się tam uduszę!
– Oj, mamo, myślę, że przesadzasz! – Adrianna przewróciła oczami. – Wychowałam się tutaj, a jakoś bez problemu odnalazłam się w bloku w centrum wielkiego miasta!
– Ale ja mam już siedemdziesiąt lat, a nie bez powodu mówi się, że starych drzew się nie przesadza. Wszędzie będę samotna, a tu przynajmniej jestem u siebie!
Wobec tak zdecydowanych argumentów Adriannie nie pozostawało nic innego, jak odpuścić i pozwolić mamie od czasu do czasu ponarzekać. Widocznie już tak miała, że lubiła sobie poutyskiwać, nawet jeśli nie przewidywała w swoim życiu jakichkolwiek zmian.
Adrianna zajechała pod rodzinny dom kilka minut po południu. W radiu usłyszała, że to najgorętszy dzień tego lata, a temperatura mogła wzrosnąć nawet do trzydziestu dziewięciu stopni. Prawda była taka, że wszyscy narzekali na upał, a kiedy lato się kończyło i nadchodziły zimne dni, obiecywali sobie, iż już nigdy nie będą zrzędzić na gorąco. Wytrzymywali do następnego lata.
Sabina siedziała na ławeczce w cieniu wielkiej wierzby, która rosła na placu, odkąd tylko Adrianna sięgała pamięcią. Kiedy były z Gabrysią małymi dziewczynkami, wspinały się na najwyższe gałęzie, za nic mając dobiegające z dołu krzyki mamy. Śmiały się do utraty tchu i ku przerażeniu Sabiny urządzały zawody, która z nich szybciej wespnie się na drzewo. Sabina z dołu wołała, że wydawało jej się, że urodziła dwie dziewczynki, a nie chłopaków, ale siostry nic nie robiły sobie ze zdenerwowania biednej matki, aż do dnia, kiedy mała Ada spadła i złamała sobie nogę.
Adrianna z każdym rokiem coraz bardziej tęskniła za młodszą siostrą. Swego czasu były nierozłączne. Gabrysia była młodsza tylko o dwa lata. Niewielka różnica wieku sprawiła, że przez życie szły razem. Siostra prawie od zawsze tęsknym wzrokiem spoglądała w stronę Zachodu. Snuła plany wyjazdu, opowiadała o wielkim świecie, który na nią czekał. Adrianna pukała się w czoło, ale Gabrysia utrzymywała, że wyjedzie, bo w Polsce nie ma dla niej przyszłości. Słowa dotrzymała i w wieku dziewiętnastu lat ruszyła na podbój Zachodu. Świata wprawdzie nie zawojowała, ale koniec końców ułożyła sobie życie z wątpliwej urody, ale bardzo sympatycznym i wygadanym Francuzem i osiedliła się w Normandii. Przylatywała do kraju na święta i ważniejsze rodzinne uroczystości, ale to już nie było to samo. Adrianna nigdy nie zapełniła tej pustki, jaką pozostawiła po sobie Gabrysia. Była nie tylko jej siostrą, ale też przyjaciółką. Przyjaciółką, jakiej Adrianna już nigdy potem nie miała, chociaż od jakiegoś czasu Annę można było uznać za pretendentkę do tego tytułu.
– Jak zdrowie, mamo? – zapytała, pochylając się nad Sabiną i całując ją w policzek. – Kupiłaś tę maść na nogi, którą ci polecałam?
Matka roześmiała się i lekceważąco machnęła ręką.
– Człowiek wie, że jest stary, kiedy pierwsze, co słyszy od swoich dzieci, to pytanie: „Jak zdrowie?”! To jakieś nowe powitanie?
– Wiesz, że po prostu się o ciebie martwię – zaprotestowała Adrianna, ale Sabina już jej nie słuchała.
Prawdę mówiąc, lubiła opowiadać o swoich dolegliwościach. Nie to, że była egocentryczna. Nie! Była po prostu stara, a w pewnym wieku jedynymi atrakcjami, które spotykają człowieka, są poranny ból kręgosłupa i uczucie ciężkości w nogach.
– Nie kupiłam tej maści, bo farmaceutka w aptece powiedziała mi, że lepiej nie stosować jej latem. Ale odkryłam maść z kasztanowca, jest naprawdę rewelacyjna! – ucieszyła się. – A wiesz, że Gabrysia dziś do mnie dzwoniła z samego rana?
Adrianna uważała, że młodsza siostra zbyt rzadko kontaktuje się z matką, ale zachowywała tego typu uwagi dla siebie. Nie lubiła się wtrącać.
– Co u niej słychać? – zainteresowała się i usiadła na ławeczce obok matki.
– No właśnie… – Sabina westchnęła ostentacyjnie, a Adrianna pomyślała, że w sumie mogła się tego spodziewać. Siostra zazwyczaj odzywała się do matki, gdy w jej życiu nie działo się najlepiej. – Gabrysia jest załamana! Dzwoniła, żeby powiedzieć, że zostanie babcią!
Adrianna zastygła. W pierwszej chwili pomyślała, że to niemożliwe. Jej młodsza siostra miała zostać babcią?! Naprawdę były już aż tak stare? Poza tym… córki Gabrysi… przecież to jeszcze dzieci! W jakim one mogły być wieku? Adrianna wykonała w myślach szybkie obliczenia i wyszło jej, że starsza siostrzenica niedawno skończyła osiemnaście lat. A jednak wcale nie takie dziecko! Odetchnęła z ulgą, w duchu dziękując córce, że ona nie zapragnęła uczynić jej babcią w tak młodym wieku.
Zdanie Gabrysi na temat genetycznego obciążenia rodziny diametralnie różniło się od opinii Adrianny. Ada sama, w pełni świadomie zrezygnowała z biologicznego rodzicielstwa. Teoretycznie nic nie stało na przeszkodzie, żeby została matką, a jednak od ćwierć wieku co pięć lat zakładała nową spiralę antykoncepcyjną. Wiedziała, że szanse na to, że jej syn będzie chory na hemofilię albo że córka otrzyma od niej wadliwy gen, wcale nie są takie małe. Mężczyźni w jej rodzinie chorowali od lat, dlatego wykonała badanie na nosicielstwo. Jego wynik tylko utwierdził ją w przekonaniu, że nie powinna mieć własnych dzieci. Gabrysia z kolei uważała, że życie z hemofilią na przełomie dwudziestego i dwudziestego pierwszego wieku nie jest już wyrokiem i nawet nie zrobiła testu. Może we Francji wyglądało to inaczej, ale w Polsce specjalne ośrodki, w których chorzy na hemofilię otrzymywaliby kompleksową pomoc, wciąż istniały tylko w planach. Gabriela miała dwie córki w wieku osiemnastu i piętnastu lat, a Adrianna była przekonana, że dziewczyny nawet nie wiedzą o stwierdzonych w rodzinie chorobach genetycznych. To było życie Gabrysi, Adrianna nie miała więc prawa się wtrącać, dlatego chociaż nigdy nie rozumiała jej wyboru, tolerowała go.
– Ale chodzi o Annabelle, prawda? – upewniła się.
Przeraziła ją myśl, że to młodsza z córek Gabrysi mogłaby być w ciąży.
– Oczywiście! Przecież Florence ma tylko piętnaście lat! – oburzyła się Sabina, a Adrianna odetchnęła z ulgą.
Nie to, że ciąża w wieku osiemnastu lat nie komplikuje życia głównych zainteresowanych i osób postronnych, ale zawsze lepiej być mamą osiemnastoletnią niż piętnastoletnią!
– I jak Gabrysia czuje się ze świadomością, że zostanie babcią?
– Wiesz, moim zdaniem nie to jest najgorsze… – Sabina zniżyła głos i rozejrzała się wokół, jakby chciała się upewnić, że nikt ich nie podsłuchuje. – Ojciec tego dziecka… – Urwała w połowie zdania, głośno przełykając ślinę.
– Mamo, wyrzuć to w końcu z siebie! – zdenerwowała się Adrianna, zastanawiając się, co też matka próbuje jej przekazać.
Kim mógł być ten chłopak? Złodziejem, narkomanem? A może nie było żadnego chłopaka, tylko starszy żonaty mężczyzna?
– Widzisz, ojciec dziecka jest… no, czarny jest! – Sabina skuliła się w sobie, jakby wypowiedzenie tych ostatnich słów było ponad jej siły. – W sensie, że Murzyn!
Matka utrzymywała, że jest osobą tolerancyjną. Obraziła się na księdza, bo podczas kazania potępił gejów i lesbijki. Od tamtej pory nie chodziła do kościoła. Ostatni raz przekroczyła próg świątyni na pogrzebie sąsiadki, a i to tylko dlatego, że lał ulewny deszcz, a ona nie chciała moknąć. Ale żeby tak jej wnuczka była w ciąży z Murzynem?
– Mamo, słowo „Murzyn” jest uważane za bardzo obraźliwe! – Adrianna starała się ukryć rozbawienie, ale jej to nie wyszło.
– Jak zwał, tak zwał! Ale czy ty sobie wyobrażasz, że moja wnuczka przyjedzie tu do mnie, na Małobądz, z czarnoskórym dzieckiem? – Źrenice Sabiny się rozszerzyły.
– No, to dziecko to nie będzie czarnoskóre, nie tak do końca… – Adrianna się zawahała, wiedząc, że ta wiadomość nie pocieszy matki. – Będzie Mulatem! Ale jak Gabrysia się z tym czuje? Ma taki sam problem jak ty?
– Gdzie tam! – fuknęła Sabina. – Wiesz, że w tej Francji to teraz sodoma i gomora, więcej tam Murzynów i Arabów niż Europejczyków!
– Mamo, zalatuje antyglobalizmem… – zwróciła jej uwagę Adrianna. – Jakkolwiek by na to patrzeć, twoja córka też nie jest tam u siebie! Wchodzisz na bardzo grząski grunt, lepiej to zostaw. A Annabelle to bardzo mądra dziewczyna, na pewno odnajdzie się w nowej roli. Ja wiem, że to za wcześnie, że oni teraz pewnie rwą sobie włosy z głowy z niepokoju, ale jak już dziecko przyjdzie na świat, to wszystko się jakoś ułoży! Zadzwonię dziś do Gabrysi.
– Mówisz tak, bo to nie Malwina jest w ciąży – zauważyła Sabina, całkiem słusznie zresztą.
Adrianna wyciągnęła nogi i wystawiła je na słońce. Nigdy nie mogła ich opalić. Twarz, ramiona, plecy – wszędzie była już czerwona, a nogi pozostawały blade.
– Gdyby nawet tak się stało, musiałabym po prostu zaakceptować całą sytuację i jakoś się w niej odnaleźć… Gabrysia też da radę, nie martw się o nią! I zapewniam cię, że we współczesnym świecie dziecko białej kobiety z ciemnoskórym mężczyzną wcale nie jest czymś niezwykłym!
Sabina cmoknęła z niezadowoleniem.
– A widziałaś kiedyś tu, na Małobądzu, jakiegoś Murzyna?
Adrianna wybuchnęła śmiechem i gestem dała znać mamie, żeby już przestała. Zapadła cisza. Taka cisza, jaka może panować tylko latem, kiedy powietrze jest zbyt gęste, by przepuścić jakikolwiek dźwięk. Dwie kobiety siedziały na ławce, wpatrując się przed siebie, każda z nich pogrążona w świecie własnych myśli. Pierwsza odezwała się Adrianna.
– Radek wrócił – oznajmiła takim tonem, jakby właśnie oświadczała, że zrobiła na obiad schabowe.
Sabina nawet nie była specjalnie zdziwiona. Kąciki jej ust podniosły się o kilka milimetrów.
– Moje modlitwy zostały wysłuchane!
– Mamo, przecież ty jesteś niewierząca… – zdziwiła się Adrianna.
– Oj, głupia, nie wiesz, że tak się mówi? – zrugała ją Sabina. – Widzisz, tobie się w końcu zaczęło układać, to teraz w życiu Gabrysi mocno się pokomplikowało… Co ja z wami mam? To jednak prawda, że małe dzieci to mały kłopot, a duże… – Machnęła ręką. – No dobra, opowiadaj! Wyjaśniliście sobie wszystkie nieporozumienia?
– Tak – odparła Adrianna z tajemniczym uśmiechem na twarzy. – W końcu czuję, że wszystko jest na właściwym miejscu, wiesz? Wcześniej uwierały mnie te tajemnice, a odkąd żyję w prawdzie… jest lżej. Oczywiście zajęło nam trochę czasu, żeby z tych zgliszczy na nowo poukładać nasze życie, ale wierzę, że teraz może być tylko lepiej! Rozstanie chyba wyszło nam na dobre, chociaż to wszystko było niepotrzebne. Straciliśmy zbyt wiele czasu, ale wyniosłam z tej całej sytuacji ważną lekcję – przyznała, wachlując się wyciągniętym z torebki notatnikiem. – Nie chcę już tracić ani chwili na bezsensowne kłótnie!
Sabina mocno ścisnęła córkę za rękę.
– Bardzo piękne postanowienie, tylko czasem trudno w nim wytrwać – westchnęła znacząco. – Wiesz, twój tata odszedł cztery lata temu, a mnie nadal zdarza się żałować słów, które wypowiedziałam w nerwach. Niekiedy tak sobie myślę, że gdybym mogła cofnąć czas… – Urwała.
– Przeżyliście razem czterdzieści sześć lat! – przypomniała jej Adrianna. – Piękny wynik, pewnie niewielu młodych będzie się mogło poszczycić podobnym na starość! To normalne, że nie zawsze było idealnie.
Sabina skinęła głową.
– Faktycznie, miesiąc miodowy prędzej czy później się kończy, a wtedy przychodzi proza życia. Czterdzieści sześć lat… Wciąż nie mogę uwierzyć, że minęło tyle czasu od dnia, kiedy wyszłam za waszego ojca! – Poruszyła się niespokojnie. – Na początku czas płynął swoim naturalnym rytmem, ale później jakby przyspieszył, a ja miałam wrażenie, że średnio co kwartał świętowaliśmy sylwestra i nadejście nowego roku. Ostatnio sąsiadka opowiadała mi, że jej starsza córka hucznie obchodziła pięćdziesiąte urodziny. I tak sobie pomyślałam, że stare już ma te dzieci, nie to, co ja, a przecież ty za pięć lat też dobijesz do pięćdziesiątki! – Spojrzała na córkę wymownie.
– Dzięki, mamo, uwielbiam, kiedy wypominasz mi mój wiek! – oburzyła się Adrianna, ale po chwili już chichotała pod nosem. – No cóż, czas nie jest dla nas łaskawy, ale błagam, nie uderzajmy w tak depresyjne tony! Ja tu się cieszę drugą młodością, a ty mi uświadamiasz, że niedługo wszyscy i tak umrzemy. I po co to wszystko?
– Żeby odchodząc, mieć świadomość, że żyło się pełną piersią! Przynajmniej na starość będziesz miała co wspominać. – Zakaszlała znacząco, a Adrianna chyba nie chciała wiedzieć, co matka wspomina.
– Malwina nie daje znaku życia – westchnęła córka.
– Do mnie też nie dzwoni, ale jakoś się o nią nie martwię. Ona i tak zawsze spada na cztery łapy! Najwidoczniej potrzebuje nieco więcej czasu niż ty i Radek, żeby sobie to wszystko poukładać – stwierdziła Sabina beznamiętnie. – Chodź do środka, upiekłam ciasto drożdżowe z truskawkami. Trzeba korzystać z uroków lata!
Adrianna skinęła głową, pomogła matce wstać i obie kobiety ruszyły w stronę ogromnego dwupiętrowego domu, który niegdyś rozbrzmiewał śmiechem dzieci, a teraz opustoszał i straszył wszechobecną ciszą.