Читать книгу Port nad zatoką - Magdalena Majcher - Страница 5
Rozdział 2
ОглавлениеAdrianna nie mogła pozbyć się wrażenia, że cofnęła się w czasie o dobrych dwadzieścia lat. Nie podejrzewałaby swojej czterdziestopięcioletniej wersji o tak ogromne pokłady szaleństwa i namiętności. Jej znajomość z Radkiem zatoczyła koło. Znów znajdowali się na etapie wzajemnej fascynacji i wiecznego nienasycenia. Nie mogli się sobą nacieszyć. Każdego ranka po przebudzeniu przecierała oczy i ze zdumieniem odkrywała, że jej mąż pochrapuje tuż obok. Nie spodziewała się, że po tym wszystkim, co się wydarzyło, jeszcze kiedykolwiek obudzi się przy jego boku, a jednak udało się pokonać przeciwności losu i z pojedynczych puzzli na nowo poskładać wspólne życie.
Cieszyła się, że tego wieczoru wyjdą na miasto. Mimo że Radek wrócił do domu dobrych kilka dni wcześniej, nadal nie mieli chwili na poważną rozmowę. Kiedy tylko zostawali sami, rzucali się na siebie jak nastolatki, podczas gdy najbardziej palące kwestie nadal nie zostały przez nich omówione. Wiedziała, że pośród ludzi będą bezpieczni, że w końcu uda im się porozmawiać. Bo to, co ich podzieliło, wciąż uwierało. Wybaczyli, postanowili iść dalej razem, ale musieli pomówić o tym, co się stało, aby wynieść z tego lekcję na przyszłość.
Zanim jednak to miało nastąpić, Adę czekał długi dzień w pracy. Od kilkunastu minut krążyła po ulicy Warszawskiej, próbując zaparkować samochód, co o dziewiątej piętnaście graniczyło z cudem. W końcu dostrzegła srebrnego forda z wrzuconym kierunkiem do wyjazdu i ustawiła się za nim, czekając, aż auto zwolni miejsce parkingowe. Niemal natychmiast przed maską jej toyoty pojawił się samozwańczy parkingowy, machając przyjaźnie ręką i prezentując liczne braki w uzębieniu. Adrianna kojarzyła wszystkich miejscowych pijaczków, którzy zbierali na piwo, kręcąc się po centrum. Kiedy zaparkowała auto i wyszła na ponad trzydziestostopniowy upał, dała mężczyźnie dwa złote bardziej z obawy, że jej toyota może zostać zarysowana, niż z chęci dorzucenia mu się do alkoholu.
– Kierowniczko, dziękuję! – Mężczyzna szybko zamknął w dłoni dwuzłotówkę i pochuchał na nią. – Kierowniczka jak zawsze bardzo szczodra!
Adrianna minęła grupkę młodych dziewcząt czekających na tramwaj. Ze skrawków rozmowy wywnioskowała, że powtarzają materiał do kolokwium czy egzaminu. Uśmiechnęła się do siebie, wspominając czasy, kiedy sama była studentką. Skręciła w prawo i weszła na Rynek, zaraz jednak opuściła plac i schowała się przed upałem w gmachu teatru. W budynku zawsze panowała przyjemna temperatura – latem było tam chłodno, a zimą ciepło. Adrianna wbiegła po schodach, przywitała się z portierem i ruszyła w stronę garderoby. Cieszyła się jak dziecko, że reżyser postanowił sięgnąć do greckiej klasyki. I chociaż zamierzał wystawić uwspółcześnioną wersję sztuki, chór został w niezmienionej wersji. To ona, właśnie ona, była odpowiedzialna za kostiumy! W pracy zawsze dawała z siebie sto procent, ale miała wrażenie, że przy tym projekcie udało jej się wykrzesać z siebie sto pięćdziesiąt.
Adrianna pracowała przy kilku głośnych polskich filmach, co zapewniło jej uznanie w środowisku, ale gdyby miała wybrać, co będzie robić przez resztę życia, postawiłaby na teatr. W teatrze praca wygląda zupełnie inaczej, bo tam zawód kostiumografa jest traktowany z szacunkiem. W filmie, no cóż, w filmie jest tylko „tą babą z garderoby”, chociaż z drugiej strony – na ekranie szczegółowo widać efekty jej pracy. Adrianna była perfekcjonistką, potrafiła się spierać z reżyserem nawet o guzik, chociaż widz w drugim czy trzecim rzędzie nie widzi takich szczegółów. Cieszyła się więc, że nie musi wybierać, że ma stały etat w teatrze i od czasu do czasu robi filmy.
Projekt, nad którym pracowała, był dla niej szczególny, bo nieczęsto miała okazję przygotowywać kostiumy do sztuki klasycznej. A przecież kształciła się właśnie w tym kierunku. Po prostu w pewnym momencie narodziła się w niej pasja do filmu i teatru, poznała odpowiednich ludzi i tak się złożyło, że została kostiumografką, chociaż w tak zwanym międzyczasie robiła to, do czego przygotowywała się na studiach, i każdego roku brała kilka godzin tygodniowo na uniwersytecie.
Jej fascynacja kulturą starożytną zaczęła się jeszcze w liceum. Wprawdzie wiele jej koleżanek uważało czasy Greków i Rzymian za wyjątkowo nudne, ona jednak uparcie twierdziła, że starożytnym bliżej do ludzi współczesnych niż, dajmy na to, żyjących w epoce średniowiecza czy renesansu.
– Obyczajowość, normy zachowania, kultura… – wyliczała, próbując przekonać znajome do swojego zdania. – Starożytni lubili się bawić, stawiali na uciechy cielesne! Czy wiecie, że to właśnie w starożytnych zabawach można się doszukiwać genezy karnawału? A w średniowieczu nic, tylko się modlili…
Adrianna nigdy nie miała pamięci do dat. Interesowały ją kultura, język. Kolejne wojny i traktaty pokojowe nie zaprzątały jej uwagi, dlatego wiedziała, że studia w Instytucie Historii nie są dla niej. Poza tym nie miała najmniejszej ochoty zgłębiać mroków średniowiecza, a jak wiadomo, historii nie można studiować wybiórczo. Zapragnęła więc dogłębnie poznać i szerzyć wiedzę na temat języka najwybitniejszego starożytnego narodu. Kompletnie nie rozumiała powszechnej niechęci do łaciny. W końcu była ona matką wszystkich języków! O ile tych z polonistyki mogła chociaż próbować tłumaczyć, o tyle uważała, że studenci filologii obcych powinni sami dążyć do poznawania łaciny, która była przecież bardzo pomocna w nauce innych języków. Owszem, łacina wymarła dawno temu, jednak wykształcony człowiek powinien znać chociaż jej podstawy! Natomiast jej studenci… cóż, delikatnie mówiąc, mieli zupełnie inne zdanie na temat tego języka. Najwyraźniej uważali, że jego znajomość do niczego im się w życiu nie przyda. I oni mieli zostać elitą intelektualną tego kraju!
Studenci Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Śląskiego w trakcie dwóch pierwszych semestrów mieli obowiązkowe ćwiczenia z łaciny zakończone egzaminem. Najpierw jednak musieli zostać do tego egzaminu dopuszczeni. Gdyby ktoś zapytał Adriannę o zdanie, nie dopuściłaby do sesji żadnego z pierwszoroczniaków, przynajmniej nie w pierwszym terminie, ale dziekan najwyraźniej nie podzielał jej poglądów.
– Pani Adrianno, sama pani rozumie, przedmiot dodatkowy, absolwenci tych studiów mają być przygotowani do nauczania języka polskiego, pracy w wydawnictwie czy w mediach, łacina nie jest im, ekhm… – Widząc minę Kolskiej, stracił pewność siebie. – To znaczy tak, oczywiście, zgadzam się z panią w pełni, łacina jest matką wielu języków i każdy filolog musi znać choćby jej podstawy, ale proszę nas zrozumieć, jest duża konkurencja… Te prywatne uczelnie rosną jak grzyby po deszczu, a studenci się skarżą!
– Studenci się skarżą – powtórzyła Adrianna, wpatrując się z niedowierzaniem w dziekana. – Panie dziekanie, studia filologiczne zobowiązują! – prychnęła ze złością. – Nie możemy obniżać poziomu tylko dlatego, że zalewają nas prywatne uczelnie, w których płaci się za uzyskanie dyplomu! Czy pan się kiedykolwiek zastanawiał, co się stanie, kiedy my przejdziemy na emeryturę? W czyje ręce oddamy naukę? Chyba zdaje pan sobie sprawę, że zastąpią nas właśnie obecni studenci i tylko od nas zależy, co będą sobą reprezentować!
– Oczywiście, tak, tak, ja rozumiem, a jednak prosiłbym – głośno przełknął ślinę – żeby była pani mniej wymagająca wobec swoich studentów. Odrobinę! Oni po prostu nie mają czasu na inne przedmioty, bo uczą się łaciny…
Adrianna na końcu języka miała uwagę, że na imprezowanie wciąż starcza im czasu, ale machnęła tylko ręką i poszła w swoją stronę.
Cieszyła się, że ma ten teatr, bo tam pracowała z ludźmi, którym zależało. Co roku obiecywała sobie, że zrezygnuje z pracy na uczelni, ale zawsze dawała się przekonać i zostawała, bo brakowało wykładowców. Poza tym Adrianna po prostu lubiła czuć się potrzebna. Schlebiało jej to, że dziekan, mimo pewnych zastrzeżeń do jej podejścia, uważa ją za niezastąpioną. Bardzo tego potrzebowała, zwłaszcza wtedy, gdy odwróciła się od niej Malwina. Adrianna zawsze uciekała przed problemami w pracę. Znajomi często ją pytali, jak w ogóle daje radę. Nigdy nie nawalała, zawsze wywiązywała się z obowiązków. Sekretem Adrianny były umiejętność planowania i dobra organizacja. Ot, tylko tyle i aż tyle.
Weszła do swojej pracowni, którą w myślach zwykła nazywać świątynią, i zamknęła za sobą drzwi. Ach, czegóż tam nie było! Teatr miał jeszcze jedną przewagę nad planem filmowym – doskonale wyposażoną garderobę. Słyszała opowieści starszych kostiumografów, którzy pracowali w latach PRL-u. Wtedy kostiumy z filmów trafiały do telewizyjnych magazynów, teraz prywatni producenci najczęściej je zabierali i ślad po nich ginął, przez co praca ludzi takich jak Adrianna była mocno utrudniona. W teatrze miała do dyspozycji mniejsze sumy, ale mogła gromadzić kostiumy i dodatki, przez co często udawało jej się wyczarować coś wyjątkowego bez uszczuplania i tak skromnego budżetu.
Powiesiła torebkę na wieszaku i sięgnęła po projekty, które naszkicowała przed dwoma dniami. Próbowała się na nich skupić, ale jej myśli wciąż krążyły wokół studentów pierwszego roku polonistyki, z którymi miała zajęcia poprzedniego dnia.
Kiedy tylko pojawiła się w sali, zapadła absolutna cisza. Dwadzieścia jeden par oczu śledziło każdy jej ruch. Ada nie rozumiała, dlaczego ma opinię najbardziej wymagającego nauczyciela akademickiego. Nigdy nie oczekiwała od studentów wiadomości wykraczających poza materiał. Po prostu realizowała program.
– No dobrze. – Zatrzymała wzrok na studentach siedzących w pierwszych ławkach. Na tych z tyłu wolała nawet nie patrzeć. – Teraz zbiorę od was listy ulubionych sentencji wraz z tłumaczeniami, a potem zacznę odpytywać z wiersza… – powiedziała z niesmakiem.
Uważała, że przygotowanie listy sentencji łacińskich i wykucie na pamięć wiersza po łacinie nie wykracza poza możliwości studentów pierwszego roku polonistyki, ale najwyraźniej się myliła. Miała w planach trzecie kolokwium, ale po rozmowie z dziekanem postanowiła nieco przystopować. Zdążyła przerobić z nimi wszystkie cztery koniugacje i odmianę rzeczownika przez przypadki. Potrafili przetłumaczyć krótki tekst, co uważała za ogromny sukces. Prawdę mówiąc, powoli zaczynała dopuszczać do siebie myśl, że trafiła jej się wyjątkowo pojętna grupa, ale przeglądając ich referaty, straciła resztki nadziei.
– Powariowali, do reszty powariowali! – Kręciła z niedowierzaniem głową. – Rozumiem, że korzystaliście państwo z tej samej strony internetowej? Mogliście sobie zadać chociaż odrobinę trudu i uzgodnić, kto ściąga sentencje z Wikipedii, a kto z forum Imperium Romanum… A może mam to rozumieć inaczej? Sugerujecie państwo, że jesteście aż tak jednomyślni, że numerem jeden na absolutnie wszystkich listach jest Homo homini lupus est?
Zapadła cisza. Żaden ze zgromadzonych na sali studentów nawet nie drgnął. Wszyscy wpatrywali się w Adriannę z mieszaniną strachu i nadziei. Od niej zależał teraz ich los. Ech, filolodzy cholerni, przyszłość narodu. Akurat!
W końcu przemówił Bartek, który najwyraźniej był na tyle odważny albo na tyle głupi, żeby przerwać przedłużającą się ciszę.
– Myślę, że po prostu wszyscy poszliśmy w klasykę – oznajmił nieśmiało. Z każdym słowem brzmiał jednak pewniej, bardziej zdecydowanie. – No, bo ja na przykład uważam, że ci Rzymianie wiedzieli, co mówią, twierdząc, że człowiek człowiekowi wilkiem jest! Najwyraźniej nie zmieniło się to od tysięcy lat, wciąż nietrudno dostać od przyjaciela kosą w plecy, dlatego chyba wszyscy doszliśmy do wniosku, że to najważniejsza spośród tych… ekhm, tych łacińskich mądrości!
– Nietrudno dostać kosą w plecy od przyjaciela – powtórzyła po nim Adrianna. – Nie miał pan przypadkiem na myśli noża?
– No, przecież mówię!
„I ten człowiek może uczyć polskiego moje wnuki. O ile oczywiście doczekam wnuków” – pomyślała Adrianna i przeniosła wzrok z czerwonego ze zdenerwowania studenta na kolejną kartkę z sentencjami.
Amor vincit omnia; Carpe diem; Dum spiro, spero; Dura lex, sed lex; Et tu, Brute, contra me?
Cóż, nie wysilili się. Jak to dziekan powiedział? Ma być mniej wymagająca dla studentów. Odrobinę! Czyli że co, ma ich doceniać za to, że zainwestowali w papier do drukarki?
– W porządku, przejdźmy do wiersza – westchnęła ostentacyjnie.
W rezultacie dopuściła do egzaminu wszystkich studentów: nie tylko z tej grupy, ale też z dwóch kolejnych. Uznała, że najbliższa przyszłość i tak zweryfikuje ich wiedzę. Egzamin polegał na przetłumaczeniu fragmentu tekstu. Zresztą studenci mogli mieć ze sobą słowniki, co znacząco ułatwiało sprawę. Adrianna uważała, że trzeba być wyjątkowo „zdolnym”, żeby nie zaliczyć tego testu, a jednak w pierwszym terminie zdawała mniej niż połowa studentów.
Nie zrezygnowała chyba tylko dlatego, że mimo oporu, z jakim spotykała się na co dzień ze strony młodzieży, lubiła to zajęcie i nie traktowała go jako stricte dochodowego. Robiła to, co kochała, to, czym zawsze chciała się zajmować, mogła się więc uważać za szczęściarę. I chociaż łacina nie należała do języków chętnie poznawanych przez kolejne roczniki studentów, zdarzały się momenty, które wynagradzały cały jej trud. Jakże wielką czuła satysfakcję, kiedy okazało się, że jedna z jej byłych studentek podążyła jej śladem! Obecnie Anna była kimś w rodzaju przyjaciółki Adrianny, chociaż Ada, osoba z natury raczej skryta, niewiele opowiadała jej o sobie. Razem działały w Polskim Towarzystwie Filologicznym, ściśle współpracowały z Kołem Młodych Klasyków i to właśnie sprawy zawodowe były tym, o czym rozmawiały najczęściej, chociaż nie zawsze. Ania czasem odwiedzała Adriannę w teatrze i właśnie na ten dzień zapowiedziała swoją wizytę. Chciała zobaczyć te klasyczne greckie kostiumy, o których przyjaciółka opowiadała jej od kilku tygodni.
Ania zastała Adriannę pochyloną nad projektami, w których kreśliła zawzięcie, co chwila zmieniając koncepcję. Wciąż nie mogła się zdecydować, jak powinien wyglądać współczesny Kreon, a reżyser wcale jej nie pomagał, bo nie miał jasno sprecyzowanej wizji.
– Cześć! – Ania wsunęła się niepewnie do garderoby. – Chyba ci przeszkadzam?
Adrianna machnęła ręką, dając jej do zrozumienia, że nie robi nic ważnego, choć w istocie tak właśnie było. Stęskniła się jednak za przyjaciółką, bo ostatnio spotykały się wyłącznie w biegu między zajęciami na korytarzach budynku Wydziału Filologicznego albo w niewielkim gabinecie, który dzieliły z innymi pracownikami. Nie miały czasu ani możliwości, aby ze sobą pomówić, a Adrianna czuła, że właśnie rozmowa z przyjaciółką jest tym, co pomoże jej rozwiać wątpliwości.
– Masz już recenzje do tej najnowszej publikacji? – zapytała Adrianna, wstawiając wodę na kawę.
Przez otwarte okno do pomieszczenia dostawały się gorące powietrze i dym tytoniowy. Pewnie pracownik jednego z banków, których przy przecinającej się z Rynkiem ulicy Warszawskiej Adrianna naliczyła kilkanaście, wyszedł właśnie na papierosa. Z ulicy dobiegały odgłosy prowadzonych podniesionymi głosami rozmów i dudnienie tramwaju.
– Tak, wszystko jest gotowe, jutro Piotrek wyśle tekst do druku – potwierdziła Anna.
– Robię kawę. Napijesz się ze mną?
– Chętnie. Od rana kiepsko się czuję, kawa powinna mnie postawić na nogi, chociaż nie przepadam za gorącymi napojami w taki upał. Aż żal spędzać tak piękny dzień w mieście – oznajmiła przyjaciółka, patrząc tęsknie w stronę okna.
– W tym spojrzeniu dostrzegam tęsknotę za placem Sejmu Śląskiego! – Roześmiała się Adrianna. – Mówiłam ci, że Radek wrócił do domu? – wspomniała niby mimochodem, zalewając wrzątkiem kawę.
Anna zastygła w bezruchu.
– Naprawdę? I dopiero teraz mi o tym mówisz?! Opowiadaj!
Adrianna uśmiechnęła się, podając koleżance kubek z kawą.
– Bez cukru, z mlekiem, taka jak lubisz! – Usiadła wygodnie na krześle obrotowym i pociągnęła niewielki łyk. – Naprawdę myślałam, że już wszystko skończone, a tymczasem znów jest tak, jak na początku… – odezwała się nieśmiało.
– Ale jak? Dlaczego? Nie wspominałaś, że chcesz do niego wrócić! – zdziwiła się Anna.
– Prawdę mówiąc, nie planowałam tego – przyznała Ada, strzepując z ramienia niewidoczny pyłek. – Umówiliśmy się z Radkiem na kolację, chcieliśmy porozmawiać o Malwinie i… – Urwała znacząco. – Nie porozmawialiśmy, a Radek został na noc. Rano nie wiedziałam, jak się zachować, nie miałam pojęcia, jak on postrzega to, do czego między nami doszło.
– Ale został już na stałe? – domyśliła się Anna.
Adrianna przytaknęła.
– Na to wygląda! Chyba oboje potrzebowaliśmy przerwy, aby wszystko przemyśleć i zrozumieć, jak dużo dla siebie znaczymy. – Promieniała, a Anna pomyślała, że nawet gdyby starsza koleżanka jej się nie zwierzyła, ona i tak wiedziałaby, że musiała zajść w jej życiu jakaś zmiana. Duża zmiana. – Żałuję tylko, że straciliśmy tak dużo czasu.
– Koniec końców, wyszło wam to na dobre – podsumowała Anna. – A jak z Malwiną?
– Żadnej poprawy – westchnęła Adrianna i odstawiła niedopitą kawę na biurko. Szybko zmieniła temat. – Dzisiaj muszę wyjść z pracy trochę wcześniej, bo, uwaga, idziemy z Radkiem na randkę! Nie wiem, co on wymyślił, ale obiecał mnie zaskoczyć.
Anna za śmiechem pokręciła głową.
– Co za historia!
Adrianna spojrzała na przyjaciółkę niepewnie.
– Nie wiem sama, czy dobrze robię… – Przygryzła wargę. – Co o tym myślisz?
– Co ja o tym myślę? – zdziwiła się Anna. – Przecież od początku mówiłam ci, że w ogóle nie powinniście się rozstawać!
– Niby tak – Adrianna odrobinę niechętnie przyznała jej rację – ale skoro się rozstaliśmy, nie bez powodu przecież, to może tylko się wygłupimy i znów…
– Ciii! – przerwała jej ze zniecierpliwieniem Anna. – Nawet tak nie myśl! Bardzo się cieszę twoim szczęściem. Pokażesz mi te kostiumy? Nie chcę ci zajmować zbyt wiele czasu, skoro macie dzisiaj randkę!
* * *
Adrianna umówiła się z Radkiem w domu. Uznali, że tak będzie rozsądniej, niż potem wracać dwoma samochodami. Kiedy wyszła z budynku teatru, uderzyła ją fala gorąca.
Lato w mieście zaczęło się od naprawdę mocnego akcentu. Lokalne lodziarnie przeżywały prawdziwe oblężenie, a dzieci ochoczo korzystały z postawionej na Rynku kurtyny wodnej. Adrianna dziękowała Bogu za sprawną klimatyzację w samochodzie. Dość szybko przedostała się na drugą stronę centrum i nawet znalazła wolne miejsce parkingowe w odległości stu metrów od wejścia do klatki schodowej, co wcale nie było takie oczywiste. Wjechała windą na ósme piętro. Radka nie było jeszcze w domu. Adrianna wzięła szybki prysznic, przebrała się i podeszła do okna.
Mieszkanie przy ulicy Korfantego, która była jedną z najdłuższych w mieście – zaczynała się przy Rynku, a kończyła na granicy Katowic i Siemianowic Śląskich – miało swoje niewątpliwe plusy. Choćby widoki. Adrianna zdawała sobie sprawę, że większość ludzi postawiłaby na wiejski krajobraz, ale ona lubiła wyglądać przez okno na Spodek, rondo i, nieco w oddali, Rynek. Obserwowała samochody, tramwaje, przechodniów, zastanawiając się, dokąd się spieszą. Kto czeka na nich w domu, kim są, czym się zajmują? Czasem łapała się na tym, że tworzyła w swojej głowie całe historie. O, ta kobieta z dwojgiem dzieci z całą pewnością wraca z przedszkola, dokąd po drodze z pracy wstąpiła, by je odebrać. Jest zdenerwowana, bo nauczycielka żaliła się, że młodszy z chłopców znowu uderzył kolegę z grupy. A tamten mężczyzna jedzie do domu, aby powiedzieć żonie, że to koniec, że poznał inną, że się zakochał…
Otrząsnęła się, kiedy usłyszała zgrzyt klucza w zamku. Radek wrócił do mieszkania. Jego obecność nie zdążyła jej spowszednieć. Każdy wspólnie spędzony dzień celebrowali jak najważniejsze święto. Adrianna chciała, aby tak zostało już na zawsze, ale wiedziała, że to nie takie proste. Później dochodzi proza życia, obecność drugiego człowieka staje się czymś zwyczajnym. Już raz tak było…
– Jesteś gotowa? – zapytał, kiedy się przywitali. – Dasz mi pięć minut? Wezmę tylko szybki prysznic.
W stronę centrum poszli pieszo, szukając schronienia w cieniu drzew i budynków. Niestety, tych drugich było zdecydowanie więcej, co wciąż martwiło Adriannę. W ostatnich wyborach samorządowych głosowała na kandydata, dla którego sprawy zmian klimatu były istotne, ale niestety nie przeszedł nawet do drugiej tury. Problem był szczególnie ważny i odczuwalny na Śląsku, który od października do kwietnia dusił się w smogu. Ale tamtego dnia Adrianna była taka szczęśliwa, że zmiany klimatyczne były ostatnim, o czym myślała. Sądziła, że zakochanie już jej nie grozi. Miała czterdzieści pięć lat. To nie jest wiek na motyle w brzuchu, czyż nie? A właśnie guzik prawda! Adrianna właśnie przekonywała się, że każdy wiek jest odpowiedni na miłość. Można się zakochać, mając piętnaście, dwadzieścia, czterdzieści czy osiemdziesiąt lat. Ba, można się nawet zakochać po raz drugi w tym samym człowieku, czego sama była najlepszym przykładem.
– Dlaczego się śmiejesz? – zdziwił się Radek.
– Śmieję? – Teraz z kolei Adrianna była zdumiona. – Po prostu się cieszę!
Radek mocniej ścisnął jej dłoń. Jak on ją rozumiał! Kiedy Adrianna pozwoliła mu wrócić, poczuł, że może wszystko. Przeciwności losu nie były mu już straszne. Skoro znów ze sobą byli – a oboje dawno stracili nadzieję na to, że uda im się osiągnąć porozumienie – tak naprawdę nie istniały już żadne przeszkody do pokonania. Żadne!
Zaprosił ją do Bar a Boo. Wcześniej zasięgnął języka u znajomych i dowiedział się, że to właśnie tam warto się wybrać. Niewielka restauracja na samym końcu ulicy Mariackiej, tuż przed kościołem, przyciągała podobno rzesze miłośników włoskiej kuchni.
– Tylko nie zapomnij zarezerwować stolika! – poradził mu kolega, Paweł. – Ja ostatnio czekałem trzydzieści minut, aż się coś zwolni.
Radek zatrzymał się przed białymi drzwiami i spojrzał w górę na szyld.
– To chyba tutaj.
– Nigdy tu nie byłam – stwierdziła Adrianna, która rzadko wychodziła na miasto.
Nie miała z kim. Dawniej, jeszcze kiedy łączyły ją z Malwiną serdeczniejsze stosunki, córka czasem zabierała ją do którejś z modnych katowickich knajp, aby matka spróbowała nowego rodzaju sushi czy kuchni meksykańskiej. Ale Malwina już od dłuższego czasu nigdzie z Adrianną nie wychodziła.
– Ja też nie, ale kilka osób polecało mi to miejsce.
Zeszli schodkami w dół i rozejrzeli się wokół. Mimo surowego wystroju wnętrze sprawiało wrażenie przytulnego. Czerwona cegła nieźle się prezentowała w połączeniu z białymi stolikami i krzesłami oraz wiszącymi żyrandolami. Kelnerka wskazała im stolik, po czym zniknęła, zajęta obsługą innych gości.
– Na co masz ochotę? – zapytał Radek.
Adrianna pochyliła się nad kartą i zmarszczyła nos. Mąż przyglądał jej się w milczeniu. Wiedział, że upstrzony piegami, zadarty, mały nos jest źródłem jej kompleksów, nic jednak nie mógł poradzić na to, że uważał, iż jest uroczy.
– Znów się na mnie gapisz – wymamrotała Adrianna, czując na sobie wzrok Radka.
– Bo lubię.
– Dla mnie będzie sałatka z kozim serem.
– Naprawdę tak się starałem tylko po to, żebyś zamówiła sałatkę?
Adrianna parsknęła śmiechem.
– Masz rację. Poproszę krem z pomidorów i papardelle z polędwiczką wieprzową, podgrzybkami, suszonymi pomidorami, cebulą, czosnkiem i sosem winno-maślanym.
Radek spojrzał na nią rozbieganym wzrokiem, na co ona przewróciła oczami. Po co pytał, skoro nigdy nie mógł zapamiętać?
– Dziewiąta pozycja w menu.
Twarz mężczyzny się rozchmurzyła.
– W porządku. Wygląda na to, że zamawia się przy barze. Poczekaj na mnie chwilę, proszę.
– A ty co wybrałeś?
– Pizzę z sosem śmietanowym, boczkiem i porem. – Radek wskazał palcem wybraną pozycję w menu.
– Nieźle, to może być ciekawe!
– Może ty też zjesz pizzę?
Kiedyś, w poprzednim życiu, Adriannę bardzo irytowało to, że mąż stara się ją uszczęśliwiać na siłę. Teraz jednak nie zwracała na to większej uwagi. Nie ma sensu się kłócić. Przekonała się już przecież, jak wygląda rzeczywistość bez niego, i okazało się, że wcale nie jest lepsza.
– Nie, dziękuję, weź mi ten makaron i krem z pomidorów, tak jak prosiłam.
Radek zniknął przy barze, a Adrianna mimowolnie się rozejrzała. Za każdym razem, kiedy wychodziła z domu, obawiała się, że spotka któregoś ze studentów i nie będzie wiedziała, jak się zachować. Z tego powodu zresztą jedna z wykładowczyń nigdy nie zamawiała alkoholu w miejscach publicznych. Adrianna uważała to za przesadę, ale sama czuła się nieswojo. Tym razem lustracja przebiegła pomyślnie. Nie dostrzegła nikogo znajomego.
– Już jestem. – Radek usiadł naprzeciwko Adrianny. – Nasze zamówienie będzie gotowe za jakieś piętnaście minut. A ty szukasz swoich studentów? – Roześmiał się, widząc rozbiegany wzrok żony.
– To ode mnie silniejsze – przyznała.
– Jesteś pewna, że nadal chcesz ciągnąć te wykłady i ćwiczenia ze studentami? Wiesz, że nie musisz tego robić… – zaczął ostrożnie Radek.
Nie chciał zostać źle odebrany, ale uważał, że Adrianna się przepracowuje.
– Wiem, ale nie chcę rezygnować. Teatr jest na pierwszym miejscu, ale w końcu kiedyś z jakiegoś powodu wybrałam filologię klasyczną!
– Bo jeśli chodzi o finanse…
– Nie chodzi o finanse, a o… – Adrianna się zamyśliła. – Chyba o ideę. Zdaję sobie sprawę, że większość studentów ma głęboko w dupie łacinę i moje starania, żeby czegoś ich nauczyć, ale przecież trafiają się tacy jak Ania.
– Ile takich Ań spotkałaś przez ostatnich dwadzieścia lat?
Adrianna uśmiechnęła się smutno.
– Ona jest jedyna i niepowtarzalna. Zrezygnuję, jeśli będę czuła, że nie dam rady, albo pojawi się wypalenie, ale na razie jest w porządku. To tylko kilka godzin w tygodniu, a w teatrze też nie pracuję przecież od ósmej do szesnastej! W gruncie rzeczy mam sporo wolnego czasu. Ostatnio nawet dostałam pewną propozycję… – zaczęła tajemniczo.
– Naprawdę? Zdradzisz coś więcej?
Kelnerka postawiła na stoliku butelkę lemoniady i dwie szklanki.
– Na razie tylko tyle, że pracowałabym z tymi samymi ludźmi, co przy Paniach Dulskich.
– Z Bajonem? To fantastyczna wiadomość! – rozemocjonował się Radek.
– To nic pewnego. Musiałabym znów na jakiś czas wyjechać, a bardzo zależy mi na tej sztuce, nad którą teraz pracujemy – powiedziała Adrianna, obdarzając szerokim uśmiechem kelnerkę, która właśnie podała jej talerz z kremem z pomidorów.
– Zawsze cię podziwiałem. Mogłabyś zrobić karierę w filmie, a ty od lat na pierwszym miejscu stawiasz teatr.
– Nie zależy mi na rozgłosie – rzuciła lekko Adrianna. – Poza tym… naprawdę uważasz, że kostiumograf może zrobić karierę? W Hollywood, owszem, ale w Polsce?
Radek uciekł wzrokiem. Nie wiedział, co miałby odpowiedzieć. Czasem łapał się na myśli, że w ogóle do siebie nie pasują. On – lekarz, ścisłowiec, pragmatyk. I ona – po trosze artystka, po trosze filolożka, zakotwiczona w świecie kultury i sztuki. Coś jednak kiedyś między nimi zaiskrzyło, a ogień płonął od wielu lat.
– Słuchaj… Czy Malwina się ostatnio z tobą kontaktowała? – zapytał, delikatnie głaszcząc jej lewą dłoń, która spoczywała na stole.
Adrianna pomyślała, że nie pamięta, kiedy po raz ostatni zdecydował się na taki gest. Gdzieś w podświadomości towarzyszył jej lęk, że szczęście nie zostało jej dane raz na zawsze. Doskonale wiedziała, jak łatwo można się pogubić, ale nie chciała się nad tym zastanawiać. Nie teraz.
– Nie. Pewnie zadzwoni, jak będzie czegoś potrzebowała – powiedziała.
Radek pokręcił głową z niezadowoleniem.
– Wiesz, że tak nie powinno być. Może powinniśmy ją odciąć od źródła gotówki, wtedy sama przyjdzie… – zasugerował.
Adrianna błyskawicznie zaprotestowała.
– Byliśmy o krok od jej utraty. Boję się, że jeśli teraz się od niej odwrócimy… – przełknęła głośno ślinę – to stracimy ją na dobre.
– Malwina przechodzi teraz trudny okres. Zresztą to nie był łatwy czas dla nas wszystkich – skomentował Radek, poruszając się niespokojnie.
– Myślisz, że ona… że ona będzie chciała odnaleźć swoich biologicznych rodziców? – wyrzuciła z siebie Adrianna.
Myślała o tym od dawna, ale dotychczas nigdy nie odważyła się wyrazić swoich obaw na głos.
– Zapytaj ją o to. Waszych relacji nie można nazwać idealnymi, ale i tak masz z nią lepszy kontakt niż ja – przyznał ze smutkiem.
Adrianna odsunęła od siebie talerz po zupie.
– Gdybyśmy tylko nie robili z adopcji takiej wielkiej tajemnicy…
– Kojarzysz Ewelinę ode mnie z pracy? – Radek zupełnie niespodziewanie zmienił temat.
– Chyba tak. – Ada się zawahała, cmokając przy tym z dezaprobatą. Nie podobało jej się, że mąż unikał rozmów o Malwinie. – Ale co ona ma z tym wszystkim wspólnego?
– Ewelina i jej mąż niedawno adoptowali dziecko – wyjaśnił, a ona w jednej sekundzie zrozumiała, do czego dąży Radek. – Obserwuję ich i tak bardzo im zazdroszczę tej odwagi i pewności siebie w rozmowach o adopcji! My nie potrafiliśmy o tym mówić, było w tym dla nas coś wstydliwego, wydawało nam się, że adopcja robi z nas gorszych rodziców…
Adrianna wstrzymała oddech.
– Nadal masz do mnie żal, prawda? Obwiniasz mnie, bo to ja nie chciałam powiedzieć Malwinie prawdy?
Przy stoliku zapadła cisza, bo pojawiła się przy nim kelnerka z pozostałymi daniami. Adrianna podziękowała, kiedy młoda dziewczyna postawiła przed nią talerz z makaronem, ale Radek ani drgnął, kiedy stanęła przed nim pizza.
– Nie – oznajmił z szaloną powagą, kiedy kelnerka już odeszła. – I przepraszam za wszystko to, co powiedziałem… – Opuścił ze wstydem głowę. – Jesteśmy w takim samym stopniu odpowiedzialni za to, co się stało!
– Co ta kobieta w ogóle sobie myślała, opowiadając o wszystkim Malwinie?! Kto dał jej takie prawo? – prychnęła cichutko Adrianna.
Malwina poznała prawdę w najgorszy z możliwych sposobów. Choć wówczas wydawało im się, że każdy jest tym najgorszym. Nie wyobrażali sobie, że córka mogłaby się dowiedzieć, że jest adoptowana. Najpierw utrzymywali, że powiedzą jej, kiedy dorośnie, ale potem… cóż. Potem wydawało im się, że żaden moment nie jest odpowiedni. Najpierw Malwina była za mała, potem zbyt zagubiona, jeszcze później – zbyt negatywnie nastawiona do świata. Przeżywała bunt wieku dojrzewania o wiele intensywniej niż jej koleżanki, jakby czuła, że nie wszystko jest na swoim miejscu, że coś jej w tej układance nie pasuje. Wciąż szukała odpowiedzi, głupio ryzykowała, narażała siebie i bliskich, zadając się z podejrzanym towarzystwem. Eksperymentowała z alkoholem, kilka razy znaleźli u niej marihuanę. Adrianna szalała z niepokoju, ale Radek przekonywał ją, że to minie.
– Sam w jej wieku czasem popalałem trawkę, a wyszedłem na ludzi! – uspokajał żonę.
Kwestia pochodzenia Malwiny została zepchnięta na dalszy tor. Wprawdzie Radek od czasu do czasu przebąkiwał, że muszą z nią porozmawiać, ale Adrianna nawet nie chciała o tym słyszeć.
– Nie teraz, ona jest taka zagubiona! – rozpaczała.
Miała cichą nadzieję, że prawda nigdy nie wyjdzie na jaw. Kłamała dla dobra Malwiny. I nawet sama przed sobą nie chciała przyznać, że to niejedyny powód, dla którego nie chce powiedzieć córce, iż jest adoptowana. Była zazdrosna o pierwszą matkę dziewczyny. Bała się, że jeśli Malwina pozna prawdę, wybierze swoją biologiczną rodzinę, a tego Adrianna by nie przeżyła. Koniec końców jakoś poradziła sobie z odejściem Radka, ale nie podźwignęłaby się po utracie córki.
Malwina dowiedziała się od matki swojego kolegi. Nikt z rodziny się nie wygadał. Milczeli też bliżsi i dalsi znajomi. Wszyscy szanowali decyzję Ady i Radka, chociaż po cichu pewnie się z nią nie zgadzali. Dziewczyna poznała prawdę od przypadkowej osoby, która kiedyś coś od kogoś usłyszała i dośpiewała sobie resztę.
To był czas, kiedy Malwinie imponowali starsi koledzy. Radek czuł, że przestaje mieć kontrolę nad tym, co robi córka, dlatego zdecydowanie zabronił jej spotykać się z podejrzanym towarzystwem, ale ona roześmiała mu się w twarz.
– Jestem dorosła! – wykrzykiwała, za nic mając to, że jest środek nocy i swoim kolejnym późnym powrotem obudziła domowników i sąsiadów. – Skończyłam osiemnaście lat, nie możesz mi już wybierać znajomych!
– Owszem, mogę! Jesteś na moim utrzymaniu, mieszkasz pod moim dachem i musisz dopasować się do panujących w tym domu reguł! Nigdy nie pozwolę ci się zadawać z taką patologią!
Najchętniej przełożyłby tę gówniarę przez kolano i zlał porządnie po tyłku! Ale oczywiście tego nie zrobił. Mimo że doprowadzała go do ostateczności, potrafił się powstrzymać.
– Myślisz, że jesteś lepszy od nich, bo jeździsz nową rav czwórką? – Malwina ze złością zmrużyła oczy. – Bo pracujesz w jakiejś prywatnej klinice dla bogaczy, a matka bawi się w teatr i w ramach hobby wykłada na uniwerku, podczas gdy w gruncie rzeczy nie musiałaby robić nic? To sprawia, że jesteście lepsi od innych?
– O czym ty mówisz?! Zawsze z powtarzaliśmy ci z mamą, że nie wolno oceniać ludzi przez pryzmat ich portfela, i nigdy tego nie robimy. Nie chodzi o to, że ci ludzie nie mają pieniędzy, tylko o to, że są zwyczajnie niebezpieczni! – Radek krzyczał coraz głośniej. Do tej dziewuchy nie trafiały żadne argumenty!
– Nawet ich nie znasz, osądzasz ich po pozorach!
Radek bardzo chciałby się mylić. Naprawdę. A jednak nowi koledzy Malwiny byli dobrze znani policji i sąsiadom. To byli ludzie, na których widok bezpieczniej jest przejść na drugą stronę ulicy. A jego córka się z nimi prowadzała! Jak do tego w ogóle doszło?!
Podczas wizyty Malwiny u jednego z kolegów jego matka pod wpływem alkoholu wygarnęła jej, że jest adoptowana. Wcześniej wywołała awanturę, żądając, by syn dał jej pieniądze, a kiedy chłopak się postawił, zemściła się na jego koleżance.
– Czy to prawda? – zapytała dziewczyna, kiedy wróciła do domu.
Adrianna na jej widok zasłoniła dłonią usta. Malwina wyglądała strasznie. Była przemoczona do suchej nitki – najwyraźniej wracała do domu pieszo w ulewnym deszczu. Makijaż spłynął jej wraz z deszczem, a może ze łzami? Najgorsze jednak pozostawały jej oczy. Nie wyrażały kompletnie nic. Zero bólu, zaskoczenia, strachu czy rozczarowania. Adrianna zobaczyła w nich tylko pustkę.
– Co masz na myśli? – Zadrżała.
Wiedziała, kiedy tylko Malwina weszła do mieszkania, ale chciała przedłużyć tę chwilę, odłożyć moment, kiedy będzie musiała wyznać córce prawdę.
Radek wyszedł z pokoju i zastygł w bezruchu. Chyba i on bezbłędnie wyczuł sytuację.
– Czy jestem adoptowana?
Adrianna szukała ratunku u Radka, Radek szukał ratunku u Adrianny. Nie wiedzieli, co powiedzieć. Wiele razy rozpisywali sobie w głowie scenariusz tej rozmowy, ale żadne nawet nie pomyślało, że ta scena będzie wyglądać właśnie tak. Że Malwina weźmie ich z zaskoczenia.
– Proszę cię, porozmawiajmy… – Adrianna próbowała ratować sytuację, ale Malwina nie pozwoliła jej się zbliżyć.
– Okłamywaliście mnie przez tyle lat, chociaż raz powiedzcie mi prawdę! – załkała.
Radek głośno westchnął.
– Tak, skarbie, jesteś adoptowana, ale to w żaden sposób nie zmienia naszych uczuć do ciebie. Jesteś dla nas wszystkim i…
Ale Malwina nie pozwoliła mu skończyć. Wykrzykiwała straszne rzeczy – że ich nienawidzi, że nie chce ich znać i że w gruncie rzeczy zawsze to czuła.
– Nigdy do was nie pasowałam! Nigdy! – Schowała twarz w dłoniach i głośno zaszlochała.
Adrianna chciała do niej podejść i ją przytulić, ale ona na to nie pozwoliła.
– Zostaw mnie! Jesteś dla mnie kompletnie obcą osobą!
To zabolało Adę najbardziej. Skuliła się i instynktownie przygotowała na kolejny cios, który nadszedł, ale żadne z nich nie spodziewało się, że nastąpi właśnie z tej strony.
– Wyprowadzam się do babci – oznajmiła następnego dnia Malwina.
Adrianna natychmiast złapała za telefon i zadzwoniła do swojej matki.
– Jak mogłaś mi to zrobić? – zaczęła od wyrzutu. – Przez ciebie stracę córkę!
Sabina jako jedyna z całej rodziny potrafiła powściągnąć emocje i spojrzeć na całą sprawę z dystansem.
– Wolisz, żeby pomieszkiwała kątem u którejś z koleżanek albo, nie daj Boże, jakiegoś kolegi? – Matka Ady jak zawsze była do bólu pragmatyczna. – Mnie też nie podoba się ta cała sytuacja, ale uważam, że z dwojga złego lepiej, żeby zatrzymała się u mnie!
Adrianna nie mogła odmówić matce racji, ale i tak bardzo bolało ją, że córka wolała mieszkać z babcią niż z rodzicami.
– Mamo, błagam cię, zrób wszystko, co w twojej mocy, żeby ona wróciła do domu…
Ale Malwinie nie w głowie był powrót. Zamieszkała z babcią, kilka miesięcy później zdała maturę. Dzięki Bogu zerwała kontakty z podejrzanym towarzystwem, a Sabina relacjonowała Adzie, że wnuczce nie zdarza się wracać do domu pijanej. Może więc babcia rzeczywiście miała na dziewczynę dobry wpływ?
– Pewnie wypije sobie piwo czy dwa, w końcu kiedy ma szaleć, jak nie teraz, za młodu? Ale nie mam z nią większych problemów.
Z jednej strony Adrianna się cieszyła, z drugiej – czuła wychowawczą niemoc. Pod jej dachem córka zachowywała się przecież o wiele gorzej!
Malwina dostała się na studia zaoczne, poszła do pracy i wyprowadziła się od babci. Nie wróciła jednak do rodziców. Wynajęła z koleżankami mieszkanie, tym samym nieświadomie zadając matce kolejny potężny cios.
Odkąd Malwina się wyprowadziła, niemal każdego dnia w mieszkaniu Kolskich wybuchały awantury. Atmosfera stawała się nie do zniesienia. Adrianna i Radek obwiniali siebie nawzajem o wyprowadzkę córki. On twierdził, że Adrianna była wobec Malwiny nadmiernie pobłażliwa, ona z kolei, że Radek zachowywał się wobec niej zbyt surowo. Podczas każdej kłótni wypływał temat adopcji. Radek dość otwarcie atakował żonę, przypominał jej, że przecież to ona od początku nalegała, żeby wszystko utrzymać w tajemnicy. A potem zrobił coś niewybaczalnego. Coś, czego już w następnej sekundzie żałował. Nie miał pojęcia, co go podkusiło. Przecież tak nie myślał. To oczywiste, że tak nie myślał!
– Gdyby nie ty i te przeklęte choroby w twojej rodzinie… – Nawet nie dokończył. Wiedział już, jak potężny popełnił błąd.
W ich małżeństwie panowała niepisana reguła, że nie rozmawiają o przyczynach adopcji. Po prostu nie mieli biologicznych dzieci. Koniec.
– Wynoś się stąd. – Adrianna nie krzyknęła. Nie. Oznajmiła to spokojnym, zdecydowanym głosem.
Dopiero teraz, prawie półtora roku po tym, jak Radek bezgłośnie zamknął ze sobą drzwi, mogli już bez emocji porozmawiać o tamtych najkrytyczniejszych dla ich rodziny chwilach.
– Nigdy cię nie obwiniałem – zadeklarował z pełnym przekonaniem Radek. – Nawet przez chwilę nie żałowałem, że Malwina nie jest naszą biologiczną córką. W pełni akceptowałem ją i ciebie, tylko… – Zatrzymał się, gdyż kelnerka właśnie mijała ich stolik. Nie chciał, aby choćby fragment tej rozmowy trafił do uszu osoby postronnej. – Emocje związane z Malwiną i okolicznościami jej wyprowadzki, nasze codzienne kłótnie… To wszystko przytłoczyło mnie do tego stopnia, że nie myślałem racjonalnie!
Adrianna pokiwała ze zrozumieniem głową, nawijając makaron na widelec i pomagając sobie łyżką.
– Dzisiaj nie żałuję, że Malwina poznała prawdę. Szkoda tylko, że to nie my jej o wszystkim powiedzieliśmy.
Radek zamyślił się, wpatrując się w niewielkie okno. Restauracja mieściła się w podziemiu, widział więc tylko nogi przechodniów. Przez Mariacką, słusznie uważaną za najbardziej imprezową ulicę w mieście, sunęły rzesze młodych ludzi. Latem każdy z ogródków piwnych był przepełniony, nawet w środku tygodnia. W weekendy ta okolica przeżywała prawdziwe oblężenie, a Radek po cichu współczuł mieszkańcom tutejszych kamienic.
– Chciałbym, żeby znów było normalnie. Tak po prostu! Nie wymagam wielkich rzeczy ani od ciebie, ani od siebie. Po tej ogromnej zawierusze marzę już tylko o normalności…
Adrianna rzuciła mężowi zawadiackie spojrzenie.
– Cóż, jeśli tych kilka ostatnich nocy możemy nazwać normalnymi, to ja się z chęcią oddam takiej normalności…
Gwizdnął z podziwem.
– Hej, na starość robisz się rozwiązła! – zażartował.
Adrianna uniosła wysoko brwi, przełykając podgrzybka. Swoją drogą, makaron smakował naprawdę wyśmienicie.
– Na starość? – Spojrzała na niego oskarżycielsko, chociaż miała ochotę się roześmiać. – To ty nie wiesz, że kobieta jest jak wino? Im starsza, tym lepsza? A tak à propos wina…
Radek w mig przejrzał jej zamiary.
– Masz rację! Pójdę domówić coś mocniejszego!