Читать книгу Port nad zatoką - Magdalena Majcher - Страница 5

Roz­dział 2

Оглавление

Ad­rian­na nie mo­gła po­zbyć się wra­że­nia, że cof­nę­ła się w cza­sie o do­brych dwa­dzie­ścia lat. Nie po­dej­rze­wa­ła­by swo­jej czter­dzie­sto­pię­cio­let­niej wer­sji o tak ogrom­ne po­kła­dy sza­leń­stwa i na­mięt­no­ści. Jej zna­jo­mość z Rad­kiem za­to­czy­ła koło. Znów znaj­do­wa­li się na eta­pie wza­jem­nej fa­scy­na­cji i wiecz­ne­go nie­na­sy­ce­nia. Nie mo­gli się sobą na­cie­szyć. Każ­de­go ran­ka po prze­bu­dze­niu prze­cie­ra­ła oczy i ze zdu­mie­niem od­kry­wa­ła, że jej mąż po­chra­pu­je tuż obok. Nie spo­dzie­wa­ła się, że po tym wszyst­kim, co się wy­da­rzy­ło, jesz­cze kie­dy­kol­wiek obu­dzi się przy jego boku, a jed­nak uda­ło się po­ko­nać prze­ciw­no­ści losu i z po­je­dyn­czych puz­zli na nowo po­skła­dać wspól­ne ży­cie.

Cie­szy­ła się, że tego wie­czo­ru wyj­dą na mia­sto. Mimo że Ra­dek wró­cił do domu do­brych kil­ka dni wcze­śniej, na­dal nie mie­li chwi­li na po­waż­ną roz­mo­wę. Kie­dy tyl­ko zo­sta­wa­li sami, rzu­ca­li się na sie­bie jak na­sto­lat­ki, pod­czas gdy naj­bar­dziej pa­lą­ce kwe­stie na­dal nie zo­sta­ły przez nich omó­wio­ne. Wie­dzia­ła, że po­śród lu­dzi będą bez­piecz­ni, że w koń­cu uda im się po­roz­ma­wiać. Bo to, co ich po­dzie­li­ło, wciąż uwie­ra­ło. Wy­ba­czy­li, po­sta­no­wi­li iść da­lej ra­zem, ale mu­sie­li po­mó­wić o tym, co się sta­ło, aby wy­nieść z tego lek­cję na przy­szłość.

Za­nim jed­nak to mia­ło na­stą­pić, Adę cze­kał dłu­gi dzień w pra­cy. Od kil­ku­na­stu mi­nut krą­ży­ła po uli­cy War­szaw­skiej, pró­bu­jąc za­par­ko­wać sa­mo­chód, co o dzie­wią­tej pięt­na­ście gra­ni­czy­ło z cu­dem. W koń­cu do­strze­gła srebr­ne­go for­da z wrzu­co­nym kie­run­kiem do wy­jaz­du i usta­wi­ła się za nim, cze­ka­jąc, aż auto zwol­ni miej­sce par­kin­go­we. Nie­mal na­tych­miast przed ma­ską jej to­yo­ty po­ja­wił się sa­mo­zwań­czy par­kin­go­wy, ma­cha­jąc przy­jaź­nie ręką i pre­zen­tu­jąc licz­ne bra­ki w uzę­bie­niu. Ad­rian­na ko­ja­rzy­ła wszyst­kich miej­sco­wych pi­jacz­ków, któ­rzy zbie­ra­li na piwo, krę­cąc się po cen­trum. Kie­dy za­par­ko­wa­ła auto i wy­szła na po­nad trzy­dzie­sto­stop­nio­wy upał, dała męż­czyź­nie dwa zło­te bar­dziej z oba­wy, że jej to­yo­ta może zo­stać za­ry­so­wa­na, niż z chę­ci do­rzu­ce­nia mu się do al­ko­ho­lu.

– Kie­row­nicz­ko, dzię­ku­ję! – Męż­czy­zna szyb­ko za­mknął w dło­ni dwu­zło­tów­kę i po­chu­chał na nią. – Kie­row­nicz­ka jak za­wsze bar­dzo szczo­dra!

Ad­rian­na mi­nę­ła grup­kę mło­dych dziew­cząt cze­ka­ją­cych na tram­waj. Ze skraw­ków roz­mo­wy wy­wnio­sko­wa­ła, że po­wta­rza­ją ma­te­riał do ko­lo­kwium czy eg­za­mi­nu. Uśmiech­nę­ła się do sie­bie, wspo­mi­na­jąc cza­sy, kie­dy sama była stu­dent­ką. Skrę­ci­ła w pra­wo i we­szła na Ry­nek, za­raz jed­nak opu­ści­ła plac i scho­wa­ła się przed upa­łem w gma­chu te­atru. W bu­dyn­ku za­wsze pa­no­wa­ła przy­jem­na tem­pe­ra­tu­ra – la­tem było tam chłod­no, a zimą cie­pło. Ad­rian­na wbie­gła po scho­dach, przy­wi­ta­ła się z por­tie­rem i ru­szy­ła w stro­nę gar­de­ro­by. Cie­szy­ła się jak dziec­ko, że re­ży­ser po­sta­no­wił się­gnąć do grec­kiej kla­sy­ki. I cho­ciaż za­mie­rzał wy­sta­wić uwspół­cze­śnio­ną wer­sję sztu­ki, chór zo­stał w nie­zmie­nio­nej wer­sji. To ona, wła­śnie ona, była od­po­wie­dzial­na za ko­stiu­my! W pra­cy za­wsze da­wa­ła z sie­bie sto pro­cent, ale mia­ła wra­że­nie, że przy tym pro­jek­cie uda­ło jej się wy­krze­sać z sie­bie sto pięć­dzie­siąt.

Ad­rian­na pra­co­wa­ła przy kil­ku gło­śnych pol­skich fil­mach, co za­pew­ni­ło jej uzna­nie w śro­do­wi­sku, ale gdy­by mia­ła wy­brać, co bę­dzie ro­bić przez resz­tę ży­cia, po­sta­wi­ła­by na te­atr. W te­atrze pra­ca wy­glą­da zu­peł­nie ina­czej, bo tam za­wód ko­stiu­mo­gra­fa jest trak­to­wa­ny z sza­cun­kiem. W fil­mie, no cóż, w fil­mie jest tyl­ko „tą babą z gar­de­ro­by”, cho­ciaż z dru­giej stro­ny – na ekra­nie szcze­gó­ło­wo wi­dać efek­ty jej pra­cy. Ad­rian­na była per­fek­cjo­nist­ką, po­tra­fi­ła się spie­rać z re­ży­se­rem na­wet o gu­zik, cho­ciaż widz w dru­gim czy trze­cim rzę­dzie nie wi­dzi ta­kich szcze­gó­łów. Cie­szy­ła się więc, że nie musi wy­bie­rać, że ma sta­ły etat w te­atrze i od cza­su do cza­su robi fil­my.

Pro­jekt, nad któ­rym pra­co­wa­ła, był dla niej szcze­gól­ny, bo nie­czę­sto mia­ła oka­zję przy­go­to­wy­wać ko­stiu­my do sztu­ki kla­sycz­nej. A prze­cież kształ­ci­ła się wła­śnie w tym kie­run­ku. Po pro­stu w pew­nym mo­men­cie na­ro­dzi­ła się w niej pa­sja do fil­mu i te­atru, po­zna­ła od­po­wied­nich lu­dzi i tak się zło­ży­ło, że zo­sta­ła ko­stiu­mo­graf­ką, cho­ciaż w tak zwa­nym mię­dzy­cza­sie ro­bi­ła to, do cze­go przy­go­to­wy­wa­ła się na stu­diach, i każ­de­go roku bra­ła kil­ka go­dzin ty­go­dnio­wo na uni­wer­sy­te­cie.

Jej fa­scy­na­cja kul­tu­rą sta­ro­żyt­ną za­czę­ła się jesz­cze w li­ceum. Wpraw­dzie wie­le jej ko­le­ża­nek uwa­ża­ło cza­sy Gre­ków i Rzy­mian za wy­jąt­ko­wo nud­ne, ona jed­nak upar­cie twier­dzi­ła, że sta­ro­żyt­nym bli­żej do lu­dzi współ­cze­snych niż, daj­my na to, ży­ją­cych w epo­ce śre­dnio­wie­cza czy re­ne­san­su.

– Oby­cza­jo­wość, nor­my za­cho­wa­nia, kul­tu­ra… – wy­li­cza­ła, pró­bu­jąc prze­ko­nać zna­jo­me do swo­je­go zda­nia. – Sta­ro­żyt­ni lu­bi­li się ba­wić, sta­wia­li na ucie­chy cie­le­sne! Czy wie­cie, że to wła­śnie w sta­ro­żyt­nych za­ba­wach moż­na się do­szu­ki­wać ge­ne­zy kar­na­wa­łu? A w śre­dnio­wie­czu nic, tyl­ko się mo­dli­li…

Ad­rian­na ni­g­dy nie mia­ła pa­mię­ci do dat. In­te­re­so­wa­ły ją kul­tu­ra, ję­zyk. Ko­lej­ne woj­ny i trak­ta­ty po­ko­jo­we nie za­przą­ta­ły jej uwa­gi, dla­te­go wie­dzia­ła, że stu­dia w In­sty­tu­cie Hi­sto­rii nie są dla niej. Poza tym nie mia­ła naj­mniej­szej ocho­ty zgłę­biać mro­ków śre­dnio­wie­cza, a jak wia­do­mo, hi­sto­rii nie moż­na stu­dio­wać wy­biór­czo. Za­pra­gnę­ła więc do­głęb­nie po­znać i sze­rzyć wie­dzę na te­mat ję­zy­ka naj­wy­bit­niej­sze­go sta­ro­żyt­ne­go na­ro­du. Kom­plet­nie nie ro­zu­mia­ła po­wszech­nej nie­chę­ci do ła­ci­ny. W koń­cu była ona mat­ką wszyst­kich ję­zy­ków! O ile tych z po­lo­ni­sty­ki mo­gła cho­ciaż pró­bo­wać tłu­ma­czyć, o tyle uwa­ża­ła, że stu­den­ci fi­lo­lo­gii ob­cych po­win­ni sami dą­żyć do po­zna­wa­nia ła­ci­ny, któ­ra była prze­cież bar­dzo po­moc­na w na­uce in­nych ję­zy­ków. Ow­szem, ła­ci­na wy­mar­ła daw­no temu, jed­nak wy­kształ­co­ny czło­wiek po­wi­nien znać cho­ciaż jej pod­sta­wy! Na­to­miast jej stu­den­ci… cóż, de­li­kat­nie mó­wiąc, mie­li zu­peł­nie inne zda­nie na te­mat tego ję­zy­ka. Naj­wy­raź­niej uwa­ża­li, że jego zna­jo­mość do ni­cze­go im się w ży­ciu nie przy­da. I oni mie­li zo­stać eli­tą in­te­lek­tu­al­ną tego kra­ju!

Stu­den­ci Wy­dzia­łu Po­lo­ni­sty­ki Uni­wer­sy­te­tu Ślą­skie­go w trak­cie dwóch pierw­szych se­me­strów mie­li obo­wiąz­ko­we ćwi­cze­nia z ła­ci­ny za­koń­czo­ne eg­za­mi­nem. Naj­pierw jed­nak mu­sie­li zo­stać do tego eg­za­mi­nu do­pusz­cze­ni. Gdy­by ktoś za­py­tał Ad­rian­nę o zda­nie, nie do­pu­ści­ła­by do se­sji żad­ne­go z pierw­szo­rocz­nia­ków, przy­naj­mniej nie w pierw­szym ter­mi­nie, ale dzie­kan naj­wy­raź­niej nie po­dzie­lał jej po­glą­dów.

– Pani Ad­rian­no, sama pani ro­zu­mie, przed­miot do­dat­ko­wy, ab­sol­wen­ci tych stu­diów mają być przy­go­to­wa­ni do na­ucza­nia ję­zy­ka pol­skie­go, pra­cy w wy­daw­nic­twie czy w me­diach, ła­ci­na nie jest im, ekhm… – Wi­dząc minę Kol­skiej, stra­cił pew­ność sie­bie. – To zna­czy tak, oczy­wi­ście, zga­dzam się z pa­nią w peł­ni, ła­ci­na jest mat­ką wie­lu ję­zy­ków i każ­dy fi­lo­log musi znać choć­by jej pod­sta­wy, ale pro­szę nas zro­zu­mieć, jest duża kon­ku­ren­cja… Te pry­wat­ne uczel­nie ro­sną jak grzy­by po desz­czu, a stu­den­ci się skar­żą!

– Stu­den­ci się skar­żą – po­wtó­rzy­ła Ad­rian­na, wpa­tru­jąc się z nie­do­wie­rza­niem w dzie­ka­na. – Pa­nie dzie­ka­nie, stu­dia fi­lo­lo­gicz­ne zo­bo­wią­zu­ją! – prych­nę­ła ze zło­ścią. – Nie mo­że­my ob­ni­żać po­zio­mu tyl­ko dla­te­go, że za­le­wa­ją nas pry­wat­ne uczel­nie, w któ­rych pła­ci się za uzy­ska­nie dy­plo­mu! Czy pan się kie­dy­kol­wiek za­sta­na­wiał, co się sta­nie, kie­dy my przej­dzie­my na eme­ry­tu­rę? W czy­je ręce od­da­my na­ukę? Chy­ba zda­je pan so­bie spra­wę, że za­stą­pią nas wła­śnie obec­ni stu­den­ci i tyl­ko od nas za­le­ży, co będą sobą re­pre­zen­to­wać!

– Oczy­wi­ście, tak, tak, ja ro­zu­miem, a jed­nak pro­sił­bym – gło­śno prze­łknął śli­nę – żeby była pani mniej wy­ma­ga­ją­ca wo­bec swo­ich stu­den­tów. Odro­bi­nę! Oni po pro­stu nie mają cza­su na inne przed­mio­ty, bo uczą się ła­ci­ny…

Ad­rian­na na koń­cu ję­zy­ka mia­ła uwa­gę, że na im­pre­zo­wa­nie wciąż star­cza im cza­su, ale mach­nę­ła tyl­ko ręką i po­szła w swo­ją stro­nę.

Cie­szy­ła się, że ma ten te­atr, bo tam pra­co­wa­ła z ludź­mi, któ­rym za­le­ża­ło. Co roku obie­cy­wała so­bie, że zre­zy­gnu­je z pra­cy na uczel­ni, ale za­wsze da­wa­ła się prze­ko­nać i zo­sta­wa­ła, bo bra­ko­wa­ło wy­kła­dow­ców. Poza tym Ad­rian­na po pro­stu lu­bi­ła czuć się po­trzeb­na. Schle­bia­ło jej to, że dzie­kan, mimo pew­nych za­strze­żeń do jej po­dej­ścia, uwa­ża ją za nie­za­stą­pio­ną. Bar­dzo tego po­trze­bo­wa­ła, zwłasz­cza wte­dy, gdy od­wró­ci­ła się od niej Mal­wi­na. Ad­rian­na za­wsze ucie­ka­ła przed pro­ble­ma­mi w pra­cę. Zna­jo­mi czę­sto ją py­ta­li, jak w ogó­le daje radę. Ni­g­dy nie na­wa­la­ła, za­wsze wy­wią­zy­wa­ła się z obo­wiąz­ków. Se­kre­tem Ad­rian­ny były umie­jęt­ność pla­no­wa­nia i do­bra or­ga­ni­za­cja. Ot, tyl­ko tyle i aż tyle.

We­szła do swo­jej pra­cow­ni, któ­rą w my­ślach zwy­kła na­zy­wać świą­ty­nią, i za­mknę­ła za sobą drzwi. Ach, cze­góż tam nie było! Te­atr miał jesz­cze jed­ną prze­wa­gę nad pla­nem fil­mo­wym – do­sko­na­le wy­po­sa­żo­ną gar­de­ro­bę. Sły­sza­ła opo­wie­ści star­szych ko­stiu­mo­gra­fów, któ­rzy pra­co­wa­li w la­tach PRL-u. Wte­dy ko­stiu­my z fil­mów tra­fia­ły do te­le­wi­zyj­nych ma­ga­zy­nów, te­raz pry­wat­ni pro­du­cen­ci naj­czę­ściej je za­bie­ra­li i ślad po nich gi­nął, przez co pra­ca lu­dzi ta­kich jak Ad­rian­na była moc­no utrud­nio­na. W te­atrze mia­ła do dys­po­zy­cji mniej­sze sumy, ale mo­gła gro­ma­dzić ko­stiu­my i do­dat­ki, przez co czę­sto uda­wa­ło jej się wy­cza­ro­wać coś wy­jąt­ko­we­go bez uszczu­pla­nia i tak skrom­ne­go bu­dże­tu.

Po­wie­si­ła to­reb­kę na wie­sza­ku i się­gnę­ła po pro­jek­ty, któ­re na­szki­co­wa­ła przed dwo­ma dnia­mi. Pró­bo­wa­ła się na nich sku­pić, ale jej my­śli wciąż krą­ży­ły wo­kół stu­den­tów pierw­sze­go roku po­lo­ni­sty­ki, z któ­ry­mi mia­ła za­ję­cia po­przed­nie­go dnia.

Kie­dy tyl­ko po­ja­wi­ła się w sali, za­pa­dła ab­so­lut­na ci­sza. Dwa­dzie­ścia je­den par oczu śle­dzi­ło każ­dy jej ruch. Ada nie ro­zu­mia­ła, dla­cze­go ma opi­nię naj­bar­dziej wy­ma­ga­ją­ce­go na­uczy­cie­la aka­de­mic­kie­go. Ni­g­dy nie ocze­ki­wa­ła od stu­den­tów wia­do­mo­ści wy­kra­cza­ją­cych poza ma­te­riał. Po pro­stu re­ali­zo­wa­ła pro­gram.

– No do­brze. – Za­trzy­ma­ła wzrok na stu­den­tach sie­dzą­cych w pierw­szych ław­kach. Na tych z tyłu wo­la­ła na­wet nie pa­trzeć. – Te­raz zbio­rę od was li­sty ulu­bio­nych sen­ten­cji wraz z tłu­ma­cze­nia­mi, a po­tem za­cznę od­py­ty­wać z wier­sza… – po­wie­dzia­ła z nie­sma­kiem.

Uwa­ża­ła, że przy­go­to­wa­nie li­sty sen­ten­cji ła­ciń­skich i wy­ku­cie na pa­mięć wier­sza po ła­ci­nie nie wy­kra­cza poza moż­li­wo­ści stu­den­tów pierw­sze­go roku po­lo­ni­sty­ki, ale naj­wy­raź­niej się my­li­ła. Mia­ła w pla­nach trze­cie ko­lo­kwium, ale po roz­mo­wie z dzie­ka­nem po­sta­no­wi­ła nie­co przy­sto­po­wać. Zdą­ży­ła prze­ro­bić z nimi wszyst­kie czte­ry ko­niu­ga­cje i od­mia­nę rze­czow­ni­ka przez przy­pad­ki. Po­tra­fi­li prze­tłu­ma­czyć krót­ki tekst, co uwa­ża­ła za ogrom­ny suk­ces. Praw­dę mó­wiąc, po­wo­li za­czy­na­ła do­pusz­czać do sie­bie myśl, że tra­fi­ła jej się wy­jąt­ko­wo po­jęt­na gru­pa, ale prze­glą­da­jąc ich re­fe­ra­ty, stra­ci­ła reszt­ki na­dziei.

– Po­wa­rio­wa­li, do resz­ty po­wa­rio­wa­li! – Krę­ci­ła z nie­do­wie­rza­niem gło­wą. – Ro­zu­miem, że ko­rzy­sta­li­ście pań­stwo z tej sa­mej stro­ny in­ter­ne­to­wej? Mo­gli­ście so­bie za­dać cho­ciaż odro­bi­nę tru­du i uzgod­nić, kto ścią­ga sen­ten­cje z Wi­ki­pe­dii, a kto z fo­rum Im­pe­rium Ro­ma­num… A może mam to ro­zu­mieć ina­czej? Su­ge­ru­je­cie pań­stwo, że je­ste­ście aż tak jed­no­myśl­ni, że nu­me­rem je­den na ab­so­lut­nie wszyst­kich li­stach jest Homo ho­mi­ni lu­pus est?

Za­pa­dła ci­sza. Ża­den ze zgro­ma­dzo­nych na sali stu­den­tów na­wet nie drgnął. Wszy­scy wpa­try­wa­li się w Ad­rian­nę z mie­sza­ni­ną stra­chu i na­dziei. Od niej za­le­żał te­raz ich los. Ech, fi­lo­lo­dzy cho­ler­ni, przy­szłość na­ro­du. Aku­rat!

W koń­cu prze­mó­wił Bar­tek, któ­ry naj­wy­raź­niej był na tyle od­waż­ny albo na tyle głu­pi, żeby prze­rwać prze­dłu­ża­ją­cą się ci­szę.

– My­ślę, że po pro­stu wszy­scy po­szli­śmy w kla­sy­kę – oznaj­mił nie­śmia­ło. Z każ­dym sło­wem brzmiał jed­nak pew­niej, bar­dziej zde­cy­do­wa­nie. – No, bo ja na przy­kład uwa­żam, że ci Rzy­mia­nie wie­dzie­li, co mó­wią, twier­dząc, że czło­wiek czło­wie­ko­wi wil­kiem jest! Naj­wy­raź­niej nie zmie­ni­ło się to od ty­się­cy lat, wciąż nie­trud­no do­stać od przy­ja­cie­la kosą w ple­cy, dla­te­go chy­ba wszy­scy do­szli­śmy do wnio­sku, że to naj­waż­niej­sza spo­śród tych… ekhm, tych ła­ciń­skich mą­dro­ści!

– Nie­trud­no do­stać kosą w ple­cy od przy­ja­cie­la – po­wtó­rzy­ła po nim Ad­rian­na. – Nie miał pan przy­pad­kiem na my­śli noża?

– No, prze­cież mó­wię!

„I ten czło­wiek może uczyć pol­skie­go moje wnu­ki. O ile oczy­wi­ście do­cze­kam wnu­ków” – po­my­śla­ła Ad­rian­na i prze­nio­sła wzrok z czer­wo­ne­go ze zde­ner­wo­wa­nia stu­den­ta na ko­lej­ną kart­kę z sen­ten­cja­mi.

Amor vin­cit omnia; Car­pe diem; Dum spi­ro, spe­ro; Dura lex, sed lex; Et tu, Bru­te, con­tra me?

Cóż, nie wy­si­li­li się. Jak to dzie­kan po­wie­dział? Ma być mniej wy­ma­ga­ją­ca dla stu­den­tów. Odro­bi­nę! Czy­li że co, ma ich do­ce­niać za to, że za­in­we­sto­wa­li w pa­pier do dru­kar­ki?

– W po­rząd­ku, przejdź­my do wier­sza – wes­tchnę­ła osten­ta­cyj­nie.

W re­zul­ta­cie do­pu­ści­ła do eg­za­mi­nu wszyst­kich stu­den­tów: nie tyl­ko z tej gru­py, ale też z dwóch ko­lej­nych. Uzna­ła, że naj­bliż­sza przy­szłość i tak zwe­ry­fi­ku­je ich wie­dzę. Eg­za­min po­le­gał na prze­tłu­ma­cze­niu frag­men­tu tek­stu. Zresz­tą stu­den­ci mo­gli mieć ze sobą słow­ni­ki, co zna­czą­co uła­twia­ło spra­wę. Ad­rian­na uwa­ża­ła, że trze­ba być wy­jąt­ko­wo „zdol­nym”, żeby nie za­li­czyć tego te­stu, a jed­nak w pierw­szym ter­mi­nie zda­wa­ła mniej niż po­ło­wa stu­den­tów.

Nie zre­zy­gno­wa­ła chy­ba tyl­ko dla­te­go, że mimo opo­ru, z ja­kim spo­ty­ka­ła się na co dzień ze stro­ny mło­dzie­ży, lu­bi­ła to za­ję­cie i nie trak­to­wa­ła go jako stric­te do­cho­do­we­go. Ro­bi­ła to, co ko­cha­ła, to, czym za­wsze chcia­ła się zaj­mo­wać, mo­gła się więc uwa­żać za szczę­ścia­rę. I cho­ciaż ła­ci­na nie na­le­ża­ła do ję­zy­ków chęt­nie po­zna­wa­nych przez ko­lej­ne rocz­ni­ki stu­den­tów, zda­rza­ły się mo­men­ty, któ­re wy­na­gra­dza­ły cały jej trud. Jak­że wiel­ką czu­ła sa­tys­fak­cję, kie­dy oka­za­ło się, że jed­na z jej by­łych stu­den­tek po­dą­ży­ła jej śla­dem! Obec­nie Anna była kimś w ro­dza­ju przy­ja­ciół­ki Ad­rian­ny, cho­ciaż Ada, oso­ba z na­tu­ry ra­czej skry­ta, nie­wie­le opo­wia­da­ła jej o so­bie. Ra­zem dzia­ła­ły w Pol­skim To­wa­rzy­stwie Fi­lo­lo­gicz­nym, ści­śle współ­pra­co­wa­ły z Ko­łem Mło­dych Kla­sy­ków i to wła­śnie spra­wy za­wo­do­we były tym, o czym roz­ma­wia­ły naj­czę­ściej, cho­ciaż nie za­wsze. Ania cza­sem od­wie­dza­ła Ad­rian­nę w te­atrze i właś­nie na ten dzień za­po­wie­dzia­ła swo­ją wi­zy­tę. Chcia­ła zo­ba­czyć te kla­sycz­ne grec­kie ko­stiu­my, o któ­rych przy­ja­ciół­ka opo­wia­da­ła jej od kil­ku ty­go­dni.

Ania za­sta­ła Ad­rian­nę po­chy­lo­ną nad pro­jek­ta­mi, w któ­rych kre­śli­ła za­wzię­cie, co chwi­la zmie­nia­jąc kon­cep­cję. Wciąż nie mo­gła się zde­cy­do­wać, jak po­wi­nien wy­glą­dać współ­cze­sny Kre­on, a re­ży­ser wca­le jej nie po­ma­gał, bo nie miał ja­sno spre­cy­zo­wa­nej wi­zji.

– Cześć! – Ania wsu­nę­ła się nie­pew­nie do gar­de­ro­by. – Chy­ba ci prze­szka­dzam?

Ad­rian­na mach­nę­ła ręką, da­jąc jej do zro­zu­mie­nia, że nie robi nic waż­ne­go, choć w isto­cie tak wła­śnie było. Stę­sk­ni­ła się jed­nak za przy­ja­ciół­ką, bo ostat­nio spo­ty­ka­ły się wy­łącz­nie w bie­gu mię­dzy za­ję­cia­mi na ko­ry­ta­rzach bu­dyn­ku Wy­dzia­łu Fi­lo­lo­gicz­ne­go albo w nie­wiel­kim ga­bi­ne­cie, któ­ry dzie­li­ły z in­ny­mi pra­cow­ni­ka­mi. Nie mia­ły cza­su ani moż­li­wo­ści, aby ze sobą po­mó­wić, a Ad­rian­na czu­ła, że właś­nie roz­mo­wa z przy­ja­ciół­ką jest tym, co po­mo­że jej roz­wiać wąt­pli­wo­ści.

– Masz już re­cen­zje do tej naj­now­szej pu­bli­ka­cji? – za­py­ta­ła Ad­rian­na, wsta­wia­jąc wodę na kawę.

Przez otwar­te okno do po­miesz­cze­nia do­sta­wa­ły się go­rą­ce po­wie­trze i dym ty­to­nio­wy. Pew­nie pra­cow­nik jed­ne­go z ban­ków, któ­rych przy prze­ci­na­ją­cej się z Ryn­kiem uli­cy War­szaw­skiej Ad­rian­na na­li­czy­ła kil­ka­na­ście, wy­szedł wła­śnie na pa­pie­ro­sa. Z uli­cy do­bie­ga­ły od­gło­sy pro­wa­dzo­nych pod­nie­sio­ny­mi gło­sa­mi roz­mów i dud­nie­nie tram­wa­ju.

– Tak, wszyst­ko jest go­to­we, ju­tro Pio­trek wy­śle tekst do dru­ku – po­twier­dzi­ła Anna.

– Ro­bię kawę. Na­pi­jesz się ze mną?

– Chęt­nie. Od rana kiep­sko się czu­ję, kawa po­win­na mnie po­sta­wić na nogi, cho­ciaż nie prze­pa­dam za go­rą­cy­mi na­po­ja­mi w taki upał. Aż żal spę­dzać tak pięk­ny dzień w mie­ście – oznaj­mi­ła przy­ja­ciół­ka, pa­trząc tę­sk­nie w stro­nę okna.

– W tym spoj­rze­niu do­strze­gam tę­sk­no­tę za pla­cem Sej­mu Ślą­skie­go! – Ro­ze­śmia­ła się Ad­rian­na. – Mó­wi­łam ci, że Ra­dek wró­cił do domu? – wspo­mnia­ła niby mi­mo­cho­dem, za­le­wa­jąc wrząt­kiem kawę.

Anna za­sty­gła w bez­ru­chu.

– Na­praw­dę? I do­pie­ro te­raz mi o tym mó­wisz?! Opo­wia­daj!

Ad­rian­na uśmiech­nę­ła się, po­da­jąc ko­le­żan­ce ku­bek z kawą.

– Bez cu­kru, z mle­kiem, taka jak lu­bisz! – Usia­dła wy­god­nie na krze­śle ob­ro­to­wym i po­cią­gnę­ła nie­wiel­ki łyk. – Na­praw­dę my­śla­łam, że już wszyst­ko skoń­czo­ne, a tym­cza­sem znów jest tak, jak na po­cząt­ku… – ode­zwa­ła się nie­śmia­ło.

– Ale jak? Dla­cze­go? Nie wspo­mi­na­łaś, że chcesz do nie­go wró­cić! – zdzi­wi­ła się Anna.

– Praw­dę mó­wiąc, nie pla­no­wa­łam tego – przy­zna­ła Ada, strze­pu­jąc z ra­mie­nia nie­wi­docz­ny py­łek. – Umó­wi­li­śmy się z Rad­kiem na ko­la­cję, chcie­li­śmy po­roz­ma­wiać o Mal­wi­nie i… – Urwa­ła zna­czą­co. – Nie po­roz­ma­wia­li­śmy, a Ra­dek zo­stał na noc. Rano nie wie­dzia­łam, jak się za­cho­wać, nie mia­łam po­ję­cia, jak on po­strze­ga to, do cze­go mię­dzy nami do­szło.

– Ale zo­stał już na sta­łe? – do­my­śli­ła się Anna.

Ad­rian­na przy­tak­nę­ła.

– Na to wy­glą­da! Chy­ba obo­je po­trze­bo­wa­li­śmy prze­rwy, aby wszyst­ko prze­my­śleć i zro­zu­mieć, jak dużo dla sie­bie zna­czy­my. – Pro­mie­nia­ła, a Anna po­my­śla­ła, że na­wet gdy­by star­sza ko­le­żan­ka jej się nie zwie­rzy­ła, ona i tak wie­dzia­ła­by, że mu­sia­ła zajść w jej ży­ciu ja­kaś zmia­na. Duża zmia­na. – Ża­łu­ję tyl­ko, że stra­ci­li­śmy tak dużo cza­su.

– Ko­niec koń­ców, wy­szło wam to na do­bre – pod­su­mo­wa­ła Anna. – A jak z Mal­wi­ną?

– Żad­nej po­pra­wy – wes­tchnę­ła Ad­rian­na i od­sta­wi­ła nie­do­pi­tą kawę na biur­ko. Szyb­ko zmie­ni­ła te­mat. – Dzi­siaj mu­szę wyjść z pra­cy tro­chę wcześ­niej, bo, uwa­ga, idzie­my z Rad­kiem na rand­kę! Nie wiem, co on wy­my­ślił, ale obie­cał mnie za­sko­czyć.

Anna za śmie­chem po­krę­ci­ła gło­wą.

– Co za hi­sto­ria!

Ad­rian­na spoj­rza­ła na przy­ja­ciół­kę nie­pew­nie.

– Nie wiem sama, czy do­brze ro­bię… – Przy­gry­zła war­gę. – Co o tym my­ślisz?

– Co ja o tym my­ślę? – zdzi­wi­ła się Anna. – Prze­cież od po­cząt­ku mó­wi­łam ci, że w ogó­le nie po­win­ni­ście się roz­sta­wać!

– Niby tak – Ad­rian­na odro­bi­nę nie­chęt­nie przy­zna­ła jej ra­cję – ale sko­ro się roz­sta­li­śmy, nie bez po­wo­du prze­cież, to może tyl­ko się wy­głu­pi­my i znów…

– Ciii! – prze­rwa­ła jej ze znie­cier­pli­wie­niem Anna. – Na­wet tak nie myśl! Bar­dzo się cie­szę two­im szczę­ściem. Po­ka­żesz mi te ko­stiu­my? Nie chcę ci zaj­mo­wać zbyt wie­le cza­su, sko­ro ma­cie dzi­siaj rand­kę!

* * *

Ad­rian­na umó­wi­ła się z Rad­kiem w domu. Uzna­li, że tak bę­dzie roz­sąd­niej, niż po­tem wra­cać dwo­ma sa­mo­cho­da­mi. Kie­dy wy­szła z bu­dyn­ku te­atru, ude­rzy­ła ją fala go­rą­ca.

Lato w mie­ście za­czę­ło się od na­praw­dę moc­ne­go ak­cen­tu. Lo­kal­ne lo­dziar­nie prze­ży­wa­ły praw­dzi­we ob­lę­że­nie, a dzie­ci ocho­czo ko­rzy­sta­ły z po­sta­wio­nej na Ryn­ku kur­ty­ny wod­nej. Ad­rian­na dzię­ko­wa­ła Bogu za spraw­ną kli­ma­ty­za­cję w sa­mo­cho­dzie. Dość szyb­ko prze­do­sta­ła się na dru­gą stro­nę cen­trum i na­wet zna­la­zła wol­ne miej­sce par­kin­go­we w od­le­gło­ści stu me­trów od wej­ścia do klat­ki scho­do­wej, co wca­le nie było ta­kie oczy­wi­ste. Wje­cha­ła win­dą na ósme pię­tro. Rad­ka nie było jesz­cze w domu. Ad­rian­na wzię­ła szyb­ki prysz­nic, prze­bra­ła się i po­de­szła do okna.

Miesz­ka­nie przy uli­cy Kor­fan­te­go, któ­ra była jed­ną z naj­dłuż­szych w mie­ście – za­czy­na­ła się przy Ryn­ku, a koń­czy­ła na gra­ni­cy Ka­to­wic i Sie­mia­no­wic Ślą­skich – mia­ło swo­je nie­wąt­pli­we plu­sy. Choć­by wi­do­ki. Ad­rian­na zda­wa­ła so­bie spra­wę, że więk­szość lu­dzi po­sta­wi­ła­by na wiej­ski kra­jo­braz, ale ona lu­bi­ła wy­glą­dać przez okno na Spodek, ron­do i, nie­co w od­da­li, Ry­nek. Ob­ser­wo­wa­ła sa­mo­cho­dy, tram­wa­je, prze­chod­niów, za­sta­na­wia­jąc się, do­kąd się spie­szą. Kto cze­ka na nich w domu, kim są, czym się zaj­mu­ją? Cza­sem ła­pa­ła się na tym, że two­rzy­ła w swo­jej gło­wie całe hi­sto­rie. O, ta ko­bie­ta z dwoj­giem dzie­ci z całą pew­no­ścią wra­ca z przed­szko­la, do­kąd po dro­dze z pra­cy wstą­pi­ła, by je ode­brać. Jest zde­ner­wo­wa­na, bo na­uczy­ciel­ka ża­li­ła się, że młod­szy z chłop­ców zno­wu ude­rzył ko­le­gę z gru­py. A tam­ten męż­czy­zna je­dzie do domu, aby po­wie­dzieć żo­nie, że to ko­niec, że po­znał inną, że się za­ko­chał…

Otrzą­snę­ła się, kie­dy usły­sza­ła zgrzyt klu­cza w zam­ku. Ra­dek wró­cił do miesz­ka­nia. Jego obec­ność nie zdą­ży­ła jej spo­wsze­dnieć. Każ­dy wspól­nie spę­dzo­ny dzień ce­le­bro­wa­li jak naj­waż­niej­sze świę­to. Ad­rian­na chcia­ła, aby tak zo­sta­ło już na za­wsze, ale wie­dzia­ła, że to nie ta­kie pro­ste. Póź­niej do­cho­dzi pro­za ży­cia, obec­ność dru­gie­go czło­wie­ka sta­je się czymś zwy­czaj­nym. Już raz tak było…

– Je­steś go­to­wa? – za­py­tał, kie­dy się przy­wi­ta­li. – Dasz mi pięć mi­nut? We­zmę tyl­ko szyb­ki prysz­nic.

W stro­nę cen­trum po­szli pie­szo, szu­ka­jąc schro­nie­nia w cie­niu drzew i bu­dyn­ków. Nie­ste­ty, tych dru­gich było zde­cy­do­wa­nie wię­cej, co wciąż mar­twi­ło Ad­rian­nę. W ostat­nich wy­bo­rach sa­mo­rzą­do­wych gło­so­wa­ła na kan­dy­da­ta, dla któ­re­go spra­wy zmian kli­ma­tu były istot­ne, ale nie­ste­ty nie prze­szedł na­wet do dru­giej tury. Pro­blem był szcze­gól­nie waż­ny i od­czu­wal­ny na Ślą­sku, któ­ry od paź­dzier­ni­ka do kwiet­nia du­sił się w smo­gu. Ale tam­te­go dnia Ad­rian­na była taka szczę­śli­wa, że zmia­ny kli­ma­tycz­ne były ostat­nim, o czym my­śla­ła. Są­dzi­ła, że za­ko­cha­nie już jej nie gro­zi. Mia­ła czter­dzie­ści pięć lat. To nie jest wiek na mo­ty­le w brzu­chu, czyż nie? A wła­śnie gu­zik praw­da! Ad­rian­na wła­śnie prze­ko­ny­wa­ła się, że każ­dy wiek jest od­po­wied­ni na mi­łość. Moż­na się za­ko­chać, ma­jąc pięt­na­ście, dwa­dzie­ścia, czter­dzie­ści czy osiem­dzie­siąt lat. Ba, moż­na się na­wet za­ko­chać po raz dru­gi w tym sa­mym czło­wie­ku, cze­go sama była naj­lep­szym przy­kła­dem.

– Dla­cze­go się śmie­jesz? – zdzi­wił się Ra­dek.

– Śmie­ję? – Te­raz z ko­lei Ad­rian­na była zdu­mio­na. – Po pro­stu się cie­szę!

Ra­dek moc­niej ści­snął jej dłoń. Jak on ją ro­zu­miał! Kie­dy Ad­rian­na po­zwo­li­ła mu wró­cić, po­czuł, że może wszyst­ko. Prze­ciw­no­ści losu nie były mu już strasz­ne. Sko­ro znów ze sobą byli – a obo­je daw­no stra­ci­li na­dzie­ję na to, że uda im się osiąg­nąć po­ro­zu­mie­nie – tak na­praw­dę nie ist­nia­ły już żad­ne prze­szko­dy do po­ko­na­nia. Żad­ne!

Za­pro­sił ją do Bar a Boo. Wcze­śniej za­się­gnął ję­zy­ka u zna­jo­mych i do­wie­dział się, że to właś­nie tam war­to się wy­brać. Nie­wiel­ka re­stau­ra­cja na sa­mym koń­cu uli­cy Ma­riac­kiej, tuż przed ko­ścio­łem, przy­cią­ga­ła po­dob­no rze­sze mi­ło­śni­ków wło­skiej kuch­ni.

– Tyl­ko nie za­po­mnij za­re­zer­wo­wać sto­li­ka! – po­ra­dził mu ko­le­ga, Pa­weł. – Ja ostat­nio cze­ka­łem trzy­dzie­ści mi­nut, aż się coś zwol­ni.

Ra­dek za­trzy­mał się przed bia­ły­mi drzwia­mi i spoj­rzał w górę na szyld.

– To chy­ba tu­taj.

– Ni­g­dy tu nie by­łam – stwier­dzi­ła Ad­rian­na, któ­ra rzad­ko wy­cho­dzi­ła na mia­sto.

Nie mia­ła z kim. Daw­niej, jesz­cze kie­dy łą­czy­ły ją z Mal­wi­ną ser­decz­niej­sze sto­sun­ki, cór­ka cza­sem za­bie­ra­ła ją do któ­rejś z mod­nych ka­to­wic­kich knajp, aby mat­ka spró­bo­wa­ła no­we­go ro­dza­ju su­shi czy kuch­ni mek­sy­kań­skiej. Ale Mal­wi­na już od dłuż­sze­go cza­su ni­g­dzie z Ad­rian­ną nie wy­cho­dzi­ła.

– Ja też nie, ale kil­ka osób po­le­ca­ło mi to miej­sce.

Ze­szli schod­ka­mi w dół i ro­zej­rze­li się wo­kół. Mimo su­ro­we­go wy­stro­ju wnę­trze spra­wia­ło wra­że­nie przy­tul­ne­go. Czer­wo­na ce­gła nie­źle się pre­zen­to­wa­ła w po­łą­cze­niu z bia­ły­mi sto­li­ka­mi i krze­sła­mi oraz wi­szą­cy­mi ży­ran­do­la­mi. Kel­ner­ka wska­za­ła im sto­lik, po czym znik­nę­ła, za­ję­ta ob­słu­gą in­nych go­ści.

– Na co masz ocho­tę? – za­py­tał Ra­dek.

Ad­rian­na po­chy­li­ła się nad kar­tą i zmarsz­czy­ła nos. Mąż przy­glą­dał jej się w mil­cze­niu. Wie­dział, że upstrzo­ny pie­ga­mi, za­dar­ty, mały nos jest źró­dłem jej kom­plek­sów, nic jed­nak nie mógł po­ra­dzić na to, że uwa­żał, iż jest uro­czy.

– Znów się na mnie ga­pisz – wy­mam­ro­ta­ła Ad­rian­na, czu­jąc na so­bie wzrok Rad­ka.

– Bo lu­bię.

– Dla mnie bę­dzie sa­łat­ka z ko­zim se­rem.

– Na­praw­dę tak się sta­ra­łem tyl­ko po to, że­byś za­mó­wi­ła sa­łat­kę?

Ad­rian­na par­sk­nę­ła śmie­chem.

– Masz ra­cję. Po­pro­szę krem z po­mi­do­rów i pa­par­del­le z po­lę­dwicz­ką wie­przo­wą, pod­grzyb­ka­mi, su­szo­ny­mi po­mi­do­ra­mi, ce­bu­lą, czosn­kiem i so­sem win­no-ma­śla­nym.

Ra­dek spoj­rzał na nią roz­bie­ga­nym wzro­kiem, na co ona prze­wró­ci­ła ocza­mi. Po co py­tał, sko­ro ni­g­dy nie mógł za­pa­mię­tać?

– Dzie­wią­ta po­zy­cja w menu.

Twarz męż­czy­zny się roz­ch­mu­rzy­ła.

– W po­rząd­ku. Wy­glą­da na to, że za­ma­wia się przy ba­rze. Po­cze­kaj na mnie chwi­lę, pro­szę.

– A ty co wy­bra­łeś?

– Piz­zę z so­sem śmie­ta­no­wym, bocz­kiem i po­rem. – Ra­dek wska­zał pal­cem wy­bra­ną po­zy­cję w menu.

– Nie­źle, to może być cie­ka­we!

– Może ty też zjesz piz­zę?

Kie­dyś, w po­przed­nim ży­ciu, Ad­rian­nę bar­dzo iry­to­wa­ło to, że mąż sta­ra się ją uszczę­śli­wiać na siłę. Te­raz jed­nak nie zwra­ca­ła na to więk­szej uwa­gi. Nie ma sen­su się kłó­cić. Prze­ko­na­ła się już prze­cież, jak wy­glą­da rze­czy­wi­stość bez nie­go, i oka­za­ło się, że wca­le nie jest lep­sza.

– Nie, dzię­ku­ję, weź mi ten ma­ka­ron i krem z po­mi­do­rów, tak jak pro­si­łam.

Ra­dek znik­nął przy ba­rze, a Ad­rian­na mi­mo­wol­nie się ro­zej­rza­ła. Za każ­dym ra­zem, kie­dy wy­cho­dzi­ła z domu, oba­wia­ła się, że spo­tka któ­re­goś ze stu­den­tów i nie bę­dzie wie­dzia­ła, jak się za­cho­wać. Z tego po­wo­du zresz­tą jed­na z wy­kła­dow­czyń ni­g­dy nie za­ma­wia­ła al­ko­ho­lu w miej­scach pu­blicz­nych. Ad­rian­na uwa­ża­ła to za prze­sa­dę, ale sama czu­ła się nie­swo­jo. Tym ra­zem lu­stra­cja prze­bie­gła po­myśl­nie. Nie do­strze­gła ni­ko­go zna­jo­me­go.

– Już je­stem. – Ra­dek usiadł na­prze­ciw­ko Ad­rian­ny. – Na­sze za­mó­wie­nie bę­dzie go­to­we za ja­kieś pięt­na­ście mi­nut. A ty szu­kasz swo­ich stu­den­tów? – Ro­ze­śmiał się, wi­dząc roz­bie­ga­ny wzrok żony.

– To ode mnie sil­niej­sze – przy­zna­ła.

– Je­steś pew­na, że na­dal chcesz cią­gnąć te wy­kła­dy i ćwi­cze­nia ze stu­den­ta­mi? Wiesz, że nie mu­sisz tego ro­bić… – za­czął ostroż­nie Ra­dek.

Nie chciał zo­stać źle ode­bra­ny, ale uwa­żał, że Ad­rian­na się prze­pra­co­wu­je.

– Wiem, ale nie chcę re­zy­gno­wać. Te­atr jest na pierw­szym miej­scu, ale w koń­cu kie­dyś z ja­kie­goś po­wo­du wy­bra­łam fi­lo­lo­gię kla­sycz­ną!

– Bo je­śli cho­dzi o fi­nan­se…

– Nie cho­dzi o fi­nan­se, a o… – Ad­rian­na się za­my­śli­ła. – Chy­ba o ideę. Zda­ję so­bie spra­wę, że więk­szość stu­den­tów ma głę­bo­ko w du­pie ła­ci­nę i moje sta­ra­nia, żeby cze­goś ich na­uczyć, ale prze­cież tra­fia­ją się tacy jak Ania.

– Ile ta­kich Ań spo­tka­łaś przez ostat­nich dwa­dzie­ścia lat?

Ad­rian­na uśmiech­nę­ła się smut­no.

– Ona jest je­dy­na i nie­po­wta­rzal­na. Zre­zy­gnu­ję, je­śli będę czu­ła, że nie dam rady, albo po­ja­wi się wy­pa­le­nie, ale na ra­zie jest w po­rząd­ku. To tyl­ko kil­ka go­dzin w ty­go­dniu, a w te­atrze też nie pra­cu­ję prze­cież od ósmej do szes­na­stej! W grun­cie rze­czy mam spo­ro wol­ne­go cza­su. Ostat­nio na­wet do­sta­łam pew­ną pro­po­zy­cję… – za­czę­ła ta­jem­ni­czo.

– Na­praw­dę? Zdra­dzisz coś wię­cej?

Kel­ner­ka po­sta­wi­ła na sto­li­ku bu­tel­kę le­mo­nia­dy i dwie szklan­ki.

– Na ra­zie tyl­ko tyle, że pra­co­wa­ła­bym z tymi sa­my­mi ludź­mi, co przy Pa­niach Dul­skich.

– Z Ba­jo­nem? To fan­ta­stycz­na wia­do­mość! – roz­e­mo­cjo­no­wał się Ra­dek.

– To nic pew­ne­go. Mu­sia­ła­bym znów na ja­kiś czas wy­je­chać, a bar­dzo za­le­ży mi na tej sztu­ce, nad któ­rą te­raz pra­cu­je­my – po­wie­dzia­ła Ad­rian­na, ob­da­rza­jąc sze­ro­kim uśmie­chem kel­ner­kę, któ­ra wła­śnie po­da­ła jej ta­lerz z kre­mem z po­mi­do­rów.

– Za­wsze cię po­dzi­wia­łem. Mo­gła­byś zro­bić ka­rie­rę w fil­mie, a ty od lat na pierw­szym miej­scu sta­wiasz te­atr.

– Nie za­le­ży mi na roz­gło­sie – rzu­ci­ła lek­ko Ad­rian­na. – Poza tym… na­praw­dę uwa­żasz, że ko­stiu­mo­graf może zro­bić ka­rie­rę? W Hol­ly­wo­od, ow­szem, ale w Pol­sce?

Ra­dek uciekł wzro­kiem. Nie wie­dział, co miał­by od­po­wie­dzieć. Cza­sem ła­pał się na my­śli, że w ogó­le do sie­bie nie pa­su­ją. On – le­karz, ści­sło­wiec, prag­ma­tyk. I ona – po tro­sze ar­tyst­ka, po tro­sze fi­lo­loż­ka, za­ko­twi­czo­na w świe­cie kul­tu­ry i sztu­ki. Coś jed­nak kie­dyś mię­dzy nimi za­iskrzy­ło, a ogień pło­nął od wie­lu lat.

– Słu­chaj… Czy Mal­wi­na się ostat­nio z tobą kon­tak­to­wa­ła? – za­py­tał, de­li­kat­nie głasz­cząc jej lewą dłoń, któ­ra spo­czy­wa­ła na sto­le.

Ad­rian­na po­my­śla­ła, że nie pa­mię­ta, kie­dy po raz ostat­ni zde­cy­do­wał się na taki gest. Gdzieś w pod­świa­do­mo­ści to­wa­rzy­szył jej lęk, że szczę­ście nie zo­sta­ło jej dane raz na za­wsze. Do­sko­na­le wie­dzia­ła, jak ła­two moż­na się po­gu­bić, ale nie chcia­ła się nad tym za­sta­na­wiać. Nie te­raz.

– Nie. Pew­nie za­dzwo­ni, jak bę­dzie cze­goś po­trze­bo­wa­ła – po­wie­dzia­ła.

Ra­dek po­krę­cił gło­wą z nie­za­do­wo­le­niem.

– Wiesz, że tak nie po­win­no być. Może po­win­ni­śmy ją od­ciąć od źró­dła go­tów­ki, wte­dy sama przyj­dzie… – za­su­ge­ro­wał.

Ad­rian­na bły­ska­wicz­nie za­pro­te­sto­wa­ła.

– By­li­śmy o krok od jej utra­ty. Boję się, że je­śli te­raz się od niej od­wró­ci­my… – prze­łknę­ła gło­śno śli­nę – to stra­ci­my ją na do­bre.

– Mal­wi­na prze­cho­dzi te­raz trud­ny okres. Zresz­tą to nie był ła­twy czas dla nas wszyst­kich – sko­men­to­wał Ra­dek, po­ru­sza­jąc się nie­spo­koj­nie.

– My­ślisz, że ona… że ona bę­dzie chcia­ła od­na­leźć swo­ich bio­lo­gicz­nych ro­dzi­ców? – wy­rzu­ci­ła z sie­bie Ad­rian­na.

My­śla­ła o tym od daw­na, ale do­tych­czas ni­g­dy nie od­wa­ży­ła się wy­ra­zić swo­ich obaw na głos.

– Za­py­taj ją o to. Wa­szych re­la­cji nie moż­na na­zwać ide­al­ny­mi, ale i tak masz z nią lep­szy kon­takt niż ja – przy­znał ze smut­kiem.

Ad­rian­na od­su­nę­ła od sie­bie ta­lerz po zu­pie.

– Gdy­by­śmy tyl­ko nie ro­bi­li z ad­op­cji ta­kiej wiel­kiej ta­jem­ni­cy…

– Ko­ja­rzysz Ewe­li­nę ode mnie z pra­cy? – Ra­dek zu­peł­nie nie­spo­dzie­wa­nie zmie­nił te­mat.

– Chy­ba tak. – Ada się za­wa­ha­ła, cmo­ka­jąc przy tym z dez­apro­ba­tą. Nie po­do­ba­ło jej się, że mąż uni­kał roz­mów o Mal­wi­nie. – Ale co ona ma z tym wszyst­kim wspól­ne­go?

– Ewe­li­na i jej mąż nie­daw­no ad­op­to­wa­li dziec­ko – wy­ja­śnił, a ona w jed­nej se­kun­dzie zro­zu­mia­ła, do cze­go dąży Ra­dek. – Ob­ser­wu­ję ich i tak bar­dzo im za­zdrosz­czę tej od­wa­gi i pew­no­ści sie­bie w roz­mo­wach o ad­op­cji! My nie po­tra­fi­li­śmy o tym mó­wić, było w tym dla nas coś wsty­dli­we­go, wy­da­wa­ło nam się, że ad­op­cja robi z nas gor­szych ro­dzi­ców…

Ad­rian­na wstrzy­ma­ła od­dech.

– Na­dal masz do mnie żal, praw­da? Ob­wi­niasz mnie, bo to ja nie chcia­łam po­wie­dzieć Mal­wi­nie praw­dy?

Przy sto­li­ku za­pa­dła ci­sza, bo po­ja­wi­ła się przy nim kel­ner­ka z po­zo­sta­ły­mi da­nia­mi. Ad­rian­na po­dzię­ko­wa­ła, kie­dy mło­da dziew­czy­na po­sta­wi­ła przed nią ta­lerz z ma­ka­ro­nem, ale Ra­dek ani drgnął, kie­dy sta­nę­ła przed nim piz­za.

– Nie – oznaj­mił z sza­lo­ną po­wa­gą, kie­dy kel­ner­ka już ode­szła. – I prze­pra­szam za wszyst­ko to, co po­wie­dzia­łem… – Opu­ścił ze wsty­dem gło­wę. – Je­ste­śmy w ta­kim sa­mym stop­niu od­po­wie­dzial­ni za to, co się sta­ło!

– Co ta ko­bie­ta w ogó­le so­bie my­śla­ła, opo­wia­da­jąc o wszyst­kim Mal­wi­nie?! Kto dał jej ta­kie pra­wo? – prych­nę­ła ci­chut­ko Ad­rian­na.

Mal­wi­na po­zna­ła praw­dę w naj­gor­szy z moż­li­wych spo­so­bów. Choć wów­czas wy­da­wa­ło im się, że każ­dy jest tym naj­gor­szym. Nie wy­obra­ża­li so­bie, że cór­ka mo­gła­by się do­wie­dzieć, że jest ad­op­to­wa­na. Naj­pierw utrzy­my­wa­li, że po­wie­dzą jej, kie­dy do­ro­śnie, ale po­tem… cóż. Po­tem wy­da­wa­ło im się, że ża­den mo­ment nie jest od­po­wied­ni. Naj­pierw Mal­wi­na była za mała, po­tem zbyt za­gu­bio­na, jesz­cze póź­niej – zbyt ne­ga­tyw­nie na­sta­wio­na do świa­ta. Prze­ży­wa­ła bunt wie­ku doj­rze­wa­nia o wie­le in­ten­syw­niej niż jej ko­le­żan­ki, jak­by czu­ła, że nie wszyst­ko jest na swo­im miej­scu, że coś jej w tej ukła­dan­ce nie pa­su­je. Wciąż szu­ka­ła od­po­wie­dzi, głu­pio ry­zy­ko­wa­ła, na­ra­ża­ła sie­bie i bli­skich, za­da­jąc się z po­dej­rza­nym to­wa­rzy­stwem. Eks­pe­ry­men­to­wa­ła z al­ko­ho­lem, kil­ka razy zna­leź­li u niej ma­ri­hu­anę. Ad­rian­na sza­la­ła z nie­po­ko­ju, ale Ra­dek prze­ko­ny­wał ją, że to mi­nie.

– Sam w jej wie­ku cza­sem po­pa­la­łem traw­kę, a wy­sze­dłem na lu­dzi! – uspo­ka­jał żonę.

Kwe­stia po­cho­dze­nia Mal­wi­ny zo­sta­ła ze­pchnię­ta na dal­szy tor. Wpraw­dzie Ra­dek od cza­su do cza­su prze­bą­ki­wał, że mu­szą z nią po­roz­ma­wiać, ale Ad­rian­na na­wet nie chcia­ła o tym sły­szeć.

– Nie te­raz, ona jest taka za­gu­bio­na! – roz­pa­cza­ła.

Mia­ła ci­chą na­dzie­ję, że praw­da ni­g­dy nie wyj­dzie na jaw. Kła­ma­ła dla do­bra Mal­wi­ny. I na­wet sama przed sobą nie chcia­ła przy­znać, że to nie­je­dy­ny po­wód, dla któ­re­go nie chce po­wie­dzieć cór­ce, iż jest ad­op­to­wa­na. Była za­zdro­sna o pierw­szą mat­kę dziew­czy­ny. Bała się, że je­śli Mal­wi­na po­zna praw­dę, wy­bie­rze swo­ją bio­lo­gicz­ną ro­dzi­nę, a tego Ad­rian­na by nie prze­ży­ła. Ko­niec koń­ców ja­koś po­ra­dzi­ła so­bie z odej­ściem Rad­ka, ale nie po­dźwi­gnę­ła­by się po utra­cie cór­ki.

Mal­wi­na do­wie­dzia­ła się od mat­ki swo­je­go ko­le­gi. Nikt z ro­dzi­ny się nie wy­ga­dał. Mil­cze­li też bliż­si i dal­si zna­jo­mi. Wszy­scy sza­no­wa­li de­cy­zję Ady i Rad­ka, cho­ciaż po ci­chu pew­nie się z nią nie zga­dza­li. Dziew­czy­na po­zna­ła praw­dę od przy­pad­ko­wej oso­by, któ­ra kie­dyś coś od ko­goś usły­sza­ła i do­śpie­wa­ła so­bie resz­tę.

To był czas, kie­dy Mal­wi­nie im­po­no­wa­li star­si ko­le­dzy. Ra­dek czuł, że prze­sta­je mieć kon­tro­lę nad tym, co robi cór­ka, dla­te­go zde­cy­do­wa­nie za­bro­nił jej spo­ty­kać się z po­dej­rza­nym to­wa­rzy­stwem, ale ona ro­ze­śmia­ła mu się w twarz.

– Je­stem do­ro­sła! – wy­krzy­ki­wa­ła, za nic ma­jąc to, że jest śro­dek nocy i swo­im ko­lej­nym póź­nym po­wro­tem obu­dzi­ła do­mow­ni­ków i są­sia­dów. – Skoń­czy­łam osiem­na­ście lat, nie mo­żesz mi już wy­bie­rać zna­jo­mych!

– Ow­szem, mogę! Je­steś na moim utrzy­ma­niu, miesz­kasz pod moim da­chem i mu­sisz do­pa­so­wać się do pa­nu­ją­cych w tym domu re­guł! Ni­g­dy nie po­zwo­lę ci się za­da­wać z taką pa­to­lo­gią!

Naj­chęt­niej prze­ło­żył­by tę gów­nia­rę przez ko­la­no i zlał po­rząd­nie po tył­ku! Ale oczy­wi­ście tego nie zro­bił. Mimo że do­pro­wa­dza­ła go do osta­tecz­no­ści, po­tra­fił się po­wstrzy­mać.

– My­ślisz, że je­steś lep­szy od nich, bo jeź­dzisz nową rav czwór­ką? – Mal­wi­na ze zło­ścią zmru­ży­ła oczy. – Bo pra­cu­jesz w ja­kiejś pry­wat­nej kli­ni­ce dla bo­ga­czy, a mat­ka bawi się w te­atr i w ra­mach hob­by wy­kła­da na uni­wer­ku, pod­czas gdy w grun­cie rze­czy nie mu­sia­ła­by ro­bić nic? To spra­wia, że je­ste­ście lep­si od in­nych?

– O czym ty mó­wisz?! Za­wsze z po­wta­rza­li­śmy ci z mamą, że nie wol­no oce­niać lu­dzi przez pry­zmat ich port­fe­la, i ni­g­dy tego nie ro­bi­my. Nie cho­dzi o to, że ci lu­dzie nie mają pie­nię­dzy, tyl­ko o to, że są zwy­czaj­nie nie­bez­piecz­ni! – Ra­dek krzy­czał co­raz gło­śniej. Do tej dzie­wu­chy nie tra­fia­ły żad­ne ar­gu­men­ty!

– Na­wet ich nie znasz, osą­dzasz ich po po­zo­rach!

Ra­dek bar­dzo chciał­by się my­lić. Na­praw­dę. A jed­nak nowi ko­le­dzy Mal­wi­ny byli do­brze zna­ni po­li­cji i są­sia­dom. To byli lu­dzie, na któ­rych wi­dok bez­piecz­niej jest przejść na dru­gą stro­nę uli­cy. A jego cór­ka się z nimi pro­wa­dza­ła! Jak do tego w ogó­le do­szło?!

Pod­czas wi­zy­ty Mal­wi­ny u jed­ne­go z ko­le­gów jego mat­ka pod wpły­wem al­ko­ho­lu wy­gar­nę­ła jej, że jest ad­op­to­wa­na. Wcze­śniej wy­wo­ła­ła awan­tu­rę, żą­da­jąc, by syn dał jej pie­nią­dze, a kie­dy chło­pak się po­sta­wił, ze­mści­ła się na jego ko­le­żan­ce.

– Czy to praw­da? – za­py­ta­ła dziew­czy­na, kie­dy wró­ci­ła do domu.

Ad­rian­na na jej wi­dok za­sło­ni­ła dło­nią usta. Mal­wi­na wy­glą­da­ła strasz­nie. Była prze­mo­czo­na do su­chej nit­ki – naj­wy­raź­niej wra­ca­ła do domu pie­szo w ulew­nym desz­czu. Ma­ki­jaż spły­nął jej wraz z desz­czem, a może ze łza­mi? Naj­gor­sze jed­nak po­zo­sta­wa­ły jej oczy. Nie wy­ra­ża­ły kom­plet­nie nic. Zero bólu, za­sko­cze­nia, stra­chu czy roz­cza­ro­wa­nia. Ad­rian­na zo­ba­czy­ła w nich tyl­ko pust­kę.

– Co masz na my­śli? – Za­drża­ła.

Wie­dzia­ła, kie­dy tyl­ko Mal­wi­na we­szła do miesz­ka­nia, ale chcia­ła prze­dłu­żyć tę chwi­lę, odło­żyć mo­ment, kie­dy bę­dzie mu­sia­ła wy­znać cór­ce praw­dę.

Ra­dek wy­szedł z po­ko­ju i za­stygł w bez­ru­chu. Chy­ba i on bez­błęd­nie wy­czuł sy­tu­ację.

– Czy je­stem ad­op­to­wa­na?

Ad­rian­na szu­ka­ła ra­tun­ku u Rad­ka, Ra­dek szu­kał ra­tun­ku u Ad­rian­ny. Nie wie­dzie­li, co po­wie­dzieć. Wie­le razy roz­pi­sy­wa­li so­bie w gło­wie sce­na­riusz tej roz­mo­wy, ale żad­ne na­wet nie po­my­śla­ło, że ta sce­na bę­dzie wy­glą­dać wła­śnie tak. Że Mal­wi­na weź­mie ich z za­sko­cze­nia.

– Pro­szę cię, po­roz­ma­wiaj­my… – Ad­rian­na pró­bo­wa­ła ra­to­wać sy­tu­ację, ale Mal­wi­na nie po­zwo­li­ła jej się zbli­żyć.

– Okła­my­wa­li­ście mnie przez tyle lat, cho­ciaż raz po­wiedz­cie mi praw­dę! – za­łka­ła.

Ra­dek gło­śno wes­tchnął.

– Tak, skar­bie, je­steś ad­op­to­wa­na, ale to w ża­den spo­sób nie zmie­nia na­szych uczuć do cie­bie. Je­steś dla nas wszyst­kim i…

Ale Mal­wi­na nie po­zwo­li­ła mu skoń­czyć. Wy­krzy­ki­wa­ła strasz­ne rze­czy – że ich nie­na­wi­dzi, że nie chce ich znać i że w grun­cie rze­czy za­wsze to czu­ła.

– Ni­g­dy do was nie pa­so­wa­łam! Ni­g­dy! – Scho­wa­ła twarz w dło­niach i gło­śno za­szlo­cha­ła.

Ad­rian­na chcia­ła do niej po­dejść i ją przy­tu­lić, ale ona na to nie po­zwo­li­ła.

– Zo­staw mnie! Je­steś dla mnie kom­plet­nie obcą oso­bą!

To za­bo­la­ło Adę naj­bar­dziej. Sku­li­ła się i in­stynk­tow­nie przy­go­to­wa­ła na ko­lej­ny cios, któ­ry nad­szedł, ale żad­ne z nich nie spo­dzie­wa­ło się, że na­stą­pi wła­śnie z tej stro­ny.

– Wy­pro­wa­dzam się do bab­ci – oznaj­mi­ła na­stęp­ne­go dnia Mal­wi­na.

Ad­rian­na na­tych­miast zła­pa­ła za te­le­fon i za­dzwo­ni­ła do swo­jej mat­ki.

– Jak mo­głaś mi to zro­bić? – za­czę­ła od wy­rzu­tu. – Przez cie­bie stra­cę cór­kę!

Sa­bi­na jako je­dy­na z ca­łej ro­dzi­ny po­tra­fi­ła po­wścią­gnąć emo­cje i spoj­rzeć na całą spra­wę z dys­tan­sem.

– Wo­lisz, żeby po­miesz­ki­wa­ła ką­tem u któ­rejś z ko­le­ża­nek albo, nie daj Boże, ja­kie­goś ko­le­gi? – Mat­ka Ady jak za­wsze była do bólu prag­ma­tycz­na. – Mnie też nie po­do­ba się ta cała sy­tu­acja, ale uwa­żam, że z dwoj­ga złe­go le­piej, żeby za­trzy­ma­ła się u mnie!

Ad­rian­na nie mo­gła od­mó­wić mat­ce ra­cji, ale i tak bar­dzo bo­la­ło ją, że cór­ka wo­la­ła miesz­kać z bab­cią niż z ro­dzi­ca­mi.

– Mamo, bła­gam cię, zrób wszyst­ko, co w two­jej mocy, żeby ona wró­ci­ła do domu…

Ale Mal­wi­nie nie w gło­wie był po­wrót. Za­miesz­ka­ła z bab­cią, kil­ka mie­się­cy póź­niej zda­ła ma­tu­rę. Dzię­ki Bogu ze­rwa­ła kon­tak­ty z po­dej­rza­nym to­wa­rzy­stwem, a Sa­bi­na re­la­cjo­no­wa­ła Adzie, że wnucz­ce nie zda­rza się wra­cać do domu pi­ja­nej. Może więc bab­cia rze­czy­wi­ście mia­ła na dziew­czy­nę do­bry wpływ?

– Pew­nie wy­pi­je so­bie piwo czy dwa, w koń­cu kie­dy ma sza­leć, jak nie te­raz, za mło­du? Ale nie mam z nią więk­szych pro­ble­mów.

Z jed­nej stro­ny Ad­rian­na się cie­szy­ła, z dru­giej – czu­ła wy­cho­waw­czą nie­moc. Pod jej da­chem cór­ka za­cho­wy­wa­ła się prze­cież o wie­le go­rzej!

Mal­wi­na do­sta­ła się na stu­dia za­ocz­ne, po­szła do pra­cy i wy­pro­wa­dzi­ła się od bab­ci. Nie wró­ci­ła jed­nak do ro­dzi­ców. Wy­na­ję­ła z ko­le­żan­ka­mi miesz­ka­nie, tym sa­mym nie­świa­do­mie za­da­jąc mat­ce ko­lej­ny po­tęż­ny cios.

Od­kąd Mal­wi­na się wy­pro­wa­dzi­ła, nie­mal każ­de­go dnia w miesz­ka­niu Kol­skich wy­bu­cha­ły awan­tu­ry. At­mos­fe­ra sta­wa­ła się nie do znie­sie­nia. Ad­rian­na i Ra­dek ob­wi­nia­li sie­bie na­wza­jem o wy­pro­wadz­kę cór­ki. On twier­dził, że Ad­rian­na była wo­bec Mal­wi­ny nad­mier­nie po­błaż­li­wa, ona z ko­lei, że Ra­dek za­cho­wy­wał się wo­bec niej zbyt su­ro­wo. Pod­czas każ­dej kłót­ni wy­pły­wał te­mat ad­op­cji. Ra­dek dość otwar­cie ata­ko­wał żonę, przy­po­mi­nał jej, że prze­cież to ona od po­cząt­ku na­le­ga­ła, żeby wszyst­ko utrzy­mać w ta­jem­ni­cy. A po­tem zro­bił coś nie­wy­ba­czal­ne­go. Coś, cze­go już w na­stęp­nej se­kun­dzie ża­ło­wał. Nie miał po­ję­cia, co go pod­ku­si­ło. Prze­cież tak nie my­ślał. To oczy­wi­ste, że tak nie my­ślał!

– Gdy­by nie ty i te prze­klę­te cho­ro­by w two­jej ro­dzi­nie… – Na­wet nie do­koń­czył. Wie­dział już, jak po­tęż­ny po­peł­nił błąd.

W ich mał­żeń­stwie pa­no­wa­ła nie­pi­sa­na re­gu­ła, że nie roz­ma­wia­ją o przy­czy­nach ad­op­cji. Po pro­stu nie mie­li bio­lo­gicz­nych dzie­ci. Ko­niec.

– Wy­noś się stąd. – Ad­rian­na nie krzyk­nę­ła. Nie. Oznaj­mi­ła to spo­koj­nym, zde­cy­do­wa­nym gło­sem.

Do­pie­ro te­raz, pra­wie pół­to­ra roku po tym, jak Ra­dek bez­gło­śnie za­mknął ze sobą drzwi, mo­gli już bez emo­cji po­roz­ma­wiać o tam­tych naj­kry­tycz­niej­szych dla ich ro­dzi­ny chwi­lach.

– Ni­g­dy cię nie ob­wi­nia­łem – za­de­kla­ro­wał z peł­nym prze­ko­na­niem Ra­dek. – Na­wet przez chwi­lę nie ża­ło­wa­łem, że Mal­wi­na nie jest na­szą bio­lo­gicz­ną cór­ką. W peł­ni ak­cep­to­wa­łem ją i cie­bie, tyl­ko… – Za­trzy­mał się, gdyż kel­ner­ka wła­śnie mi­ja­ła ich sto­lik. Nie chciał, aby choć­by frag­ment tej roz­mo­wy tra­fił do uszu oso­by po­stron­nej. – Emo­cje zwią­za­ne z Mal­wi­ną i oko­licz­no­ścia­mi jej wy­pro­wadz­ki, na­sze co­dzien­ne kłót­nie… To wszyst­ko przy­tło­czy­ło mnie do tego stop­nia, że nie my­śla­łem ra­cjo­nal­nie!

Ad­rian­na po­ki­wa­ła ze zro­zu­mie­niem gło­wą, na­wi­ja­jąc ma­ka­ron na wi­de­lec i po­ma­ga­jąc so­bie łyż­ką.

– Dzi­siaj nie ża­łu­ję, że Mal­wi­na po­zna­ła praw­dę. Szko­da tyl­ko, że to nie my jej o wszyst­kim po­wie­dzie­li­śmy.

Ra­dek za­my­ślił się, wpa­tru­jąc się w nie­wiel­kie okno. Re­stau­ra­cja mie­ści­ła się w pod­zie­miu, wi­dział więc tyl­ko nogi prze­chod­niów. Przez Ma­riac­ką, słusz­nie uwa­ża­ną za naj­bar­dziej im­pre­zo­wą uli­cę w mie­ście, su­nę­ły rze­sze mło­dych lu­dzi. La­tem każ­dy z ogród­ków piw­nych był prze­peł­nio­ny, na­wet w środ­ku ty­go­dnia. W week­en­dy ta oko­li­ca prze­ży­wa­ła praw­dzi­we ob­lę­że­nie, a Ra­dek po ci­chu współ­czuł miesz­kań­com tu­tej­szych ka­mie­nic.

– Chciał­bym, żeby znów było nor­mal­nie. Tak po pro­stu! Nie wy­ma­gam wiel­kich rze­czy ani od cie­bie, ani od sie­bie. Po tej ogrom­nej za­wie­ru­sze ma­rzę już tyl­ko o nor­mal­no­ści…

Ad­rian­na rzu­ci­ła mę­żo­wi za­wa­diac­kie spoj­rze­nie.

– Cóż, je­śli tych kil­ka ostat­nich nocy mo­że­my na­zwać nor­mal­ny­mi, to ja się z chę­cią od­dam ta­kiej nor­mal­no­ści…

Gwizd­nął z po­dzi­wem.

– Hej, na sta­rość ro­bisz się roz­wią­zła! – za­żar­to­wał.

Ad­rian­na unio­sła wy­so­ko brwi, prze­ły­ka­jąc pod­grzyb­ka. Swo­ją dro­gą, ma­ka­ron sma­ko­wał na­praw­dę wy­śmie­ni­cie.

– Na sta­rość? – Spoj­rza­ła na nie­go oskar­ży­ciel­sko, cho­ciaż mia­ła ocho­tę się ro­ze­śmiać. – To ty nie wiesz, że ko­bie­ta jest jak wino? Im star­sza, tym lep­sza? A tak à pro­pos wina…

Ra­dek w mig przej­rzał jej za­mia­ry.

– Masz ra­cję! Pój­dę do­mó­wić coś moc­niej­sze­go!

Port nad zatoką

Подняться наверх